Z mojego gardła wydobył się pomruk niezadowolenia, gdy pierwsze, ostre promienie słońca zmusiły mnie do otworzenia oczu. Przewróciłem się na drugi bok, ziewając szeroko i, jak zwykle, zostawiając sobie jeszcze 5 minut. Ten sam nienawistny blask teraz grzał mnie przyjemnie w plecy. Po stopniu oświetlenia lasu i dobiegających zewsząd hałasach łatwo było poznać, że ostatnie symbole wczesnego ranka powoli rozpływają się w powietrzu. Po chwili przeciągnąłem się rozkosznie, po czym wstałem i otrzepałem się z resztek mchu. Od razu poczułem, jak uaktywnia się czarna dziura w moim żołądku, zasysając brzuch do środka. Pora w pełni wykorzystać to, czym obdarzyła mnie matka natura.
Ruszyłem raźnym krokiem wąską, ale wyraźnie wydeptaną przez zwierzynę ścieżką. Wzdłuż niej biegły rzędy krzaków obwieszonych niewielkimi, soczystymi, różowymi malinami, które z chęcią podjadałem po drodze. W pewnym momencie zatrzymałem i położyłem po sobie uszy, zaniepokojony cichym trzaskiem świadczącym o czyjejś obecności w pobliżu. Ujrzałem przód srebrzystego wilka o czarnych kropkach na pysku, na granicy widoczności, wpatrującego się we mnie zupełnie jawnie przez mniej niż sekundę, by potem zniknąć w gęstwinie. Stałem jeszcze przez moment w tej pozycji, lecz ostatecznie wzruszyłem ramionami i poszedłem w swoją stronę. Wkrótce złapałem trop sarny, zdobyczy przy odrobinie szczęścia osiągalnej. Ożywiony nadzieją na posiłek, mój organizm zaczął pracować na wyższych obrotach, wyostrzone zmysły skupiając na zlokalizowaniu zwierzyny. Niedługo potem leżał rozpłaszczony na ziemi, a przede mną na polanie pasło się może z dziesięć kopytnych. Po dłuższej obserwacji zauważyłem, że jedna z nich, w sile wieku, ale utyka na jedną nogę. Bez większego wahania wystrzeliłem do przodu. W stadzie natychmiast zapanował chaos, w pierwszym odruchu sarny rozbiegły się, by po chwili uformować tłum zmierzający ku bezpiecznemu leśnemu poszyciu. Moja ofiara została na szarym końcu pochodu, toteż nietrudno było ją dogonić, lecz w momencie, kiedy dosięgnąłem pazurami jej zadu, kątem oka zauważyłem obcą, rudo-brązową plamę, ścigającą innego osobnika. Adrenalina zrobiła jednak swoje i nie pozwoliła mi na choć o sekundę dłuższą nieuwagę, skoro nie było to żadne nowe niebezpieczeństwo. Z głośnym warknięciem przyspieszyłem i skoczyłem na zwierzę. Mimo niezbyt imponującej wagi to wystarczyło, by zaburzyć równowagę sarny do tego stopnia, by powalić ją na ziemię. Wiedziałem, że nie zdołam jej utrzymać w miejscu, toteż od razu rzuciłem się z kłami ku szyi. Niestety ofiara szarpnęła się, uciekając mi spod zębów i próbując się podnieść. Ponownie zatopiłem pazury w ciele, tym razem w jednej z nóg kopytnego, przyciągając ją do siebie. Istota wrzasnęła z bólu, ale z krwawiącą mocno kończyną nie była w stanie uciekać. Zacisnąłem szczęki na karku zdobyczy, rozrywając tętnicę. Większość tryskającej krwi natychmiast wsiąkła w czaszkę. Otarłem pysk łapą zamaszystym gestem, w skroniach puls powoli cichł.
Odwróciłem się, szukając wzrokiem intruza. Niedaleko w kręgu wybujałych ponad wysoką trawą mleczy i fioletowych, mieczyko-podobnych kwiatów siedziała czerwona wadera. Miała smukłą, a zarazem dobrze zbudowaną sylwetkę, wszystkie jej elementy współgrały ze sobą w harmonii, futro błyszczało w promieniach słońca, które w zamian przesłaniały mi pysk; nietrudno było jednak dojrzeć świdrujący mnie, oburzony wzrok, który wręcz dodawał jej urody.
— Witaj. - pozdrowiłem ją przyjaźnie, jak gdyby nigdy nic. Wilczyca podniosła się i powoli, charakterystycznym, drobnym krokiem ruszyła w moją stronę.
— Witaj. - odparła sucho, trzymając ogon sztywno. - Co ty tutaj robisz? - rzekła, przyglądając mi się z uwagą.
— To samo, co ty. - odparłem, unosząc lekko kąciki ust.
— Nie.
Przeszkadzasz mi w polowaniu. - prychnęła samica z dezaprobatą, stając teraz na kilka kroków przede mną.
Zadziorna. Lubię takie.
— Złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy. - odpowiedziałem rozbawionym głosem, przechylając nieco głowę. - A teraz, czy mogę zaprosić panią na ucztę?
— Obejdę się smakiem. - odparła wilczyca po chwili wahania z delikatnym, złośliwym uśmiechem. W duchu warknąłem ze zniecierpliwieniem, zdeterminowany do zatrzymania źródła informacji.
— Och, nie chciałbym zaczynać znajomości w ten sposób, ani ustanawiać dług między nami. To byłoby uciążliwe, nieprawdaż? - przymknąłem lekko oczy, ale ostatecznie zrezygnowałem z mocy, wyczuwając ustępujące resztki oporu.
— Zapracowałeś sobie na to, a poza tym czuję się winna, odbierając nędznikowi jego zdobycz. - rzekła, machając ogonem i patrząc znacząco na moje wystające żebra.
— Nie samym mięsem wilk żyje. - zripostowałem spokojnym głosem, lecz ostrzegawczo stawiając uszy i patrząc w szmaragdowe oczy wadery, odzwierciedlające całe jej piękno, gdy ta podeszła i legła naprzeciwko mnie. Kilkoma sprawnymi ruchami rozciąłem skórę zdobyczy, po czym zacząłem oddzielać kawały mięsa od kości. Kiwnąłem głową przyzwalająco w stronę nieznajomej. Oboje wzięliśmy sobie porcje i zabraliśmy się do ich pałaszowania. W pierwszej minucie rozkoszowałem się dawno niewidzianym smakiem jedzenia, unoszącym się aromatem krwi, kawałkami delikatnego mięsa rozpływającego się w ustach. Jednak zarówno głód, jak i ucztowanie nie były mi obce, toteż długo się nad tym nie rozczulałem i przeszedłem do konkretów.
— Chyba zapomniałem się przedstawić - Eothar. A ty...
— Lidka. - rzekła prędko, rzucając mi czujne spojrzenie znad posiłku. Zacisnąłem lekko zęby, niezadowolony z przerwania mojej wypowiedzi, ale nie dałem tego po sobie poznać. - Jesteś tu nowy, co?
— Taka potężna wataha, a każdy każdego zna. Godne podziwu, jak dobrze funkcjonują niektóre społeczności. - odpowiedziałem, wyrywając kolejny kawałek mięsa.
— Powiedziałabym raczej, że każdy zna swojego. - podrapała się po uchu. - Nie jesteś stąd. - zauważyła obojętnym tonem. Na moment zapadło ciężkie milczenie.
— Kim jesteś w watasze? - spytałem luźno, wstając i odsuwając na bok resztki jedzenia. Padlinożercy się nimi zajmą. Wadera zrazu uśmiechnęła się tajemniczo.
— Łowcą. - odparła po krótkim zastanowieniu. Kąciki moich warg również lekko się uniosły. Zmrużyłem oczy i z pewnym wysiłkiem, ale uniosłem w powietrze rozczłonkowane ciało sarny. Wilczyca przez dłuższą chwilę wpatrywała się w lewitujące zwierzę, ale nic nie powiedziała.
— Wygląda na to, że jednak wrócisz z pełnymi łapami. - mruknąłem, ruszając do przodu i przesuwając zdobycz na swój lewy bok, by mieć tę Lidkę przy sobie. Uprzedziłem ją, zanim zdążyła jakkolwiek zaoponować: - Dokąd idziemy?
— Do karczmarki. - prychnęła, jednak posłusznie ustawiła się dość blisko mnie z zadartą wysoko głową, niczym wielka pani.
— To, o ile dobrze pamiętam, na południowy zachód. - mruknąłem bardziej do siebie, co jednak nie przeszkodziło waderze w kontynuowaniu dialogu.
— Tak, niedaleko. Moja jaskinia jest jeszcze bliżej. - za jej uśmiechem czaiła się nutka drapieżcy.
— A to wielka szkoda. Moja leży bardziej na wschód. - odparłem, parodiując szczery smutek.
— Miłość nie zna granic. - zripostowała wilczyca, rzucając okiem na podążającą za nami w powietrzu zdobycz. - A ty kim jesteś? - spytała nagle.
— Wczoraj mianowano mnie posłem. - odrzekłem zwyczajnym tonem. Mimo to wiadomość wywołała wreszcie jakąś namiastkę podziwu u samicy.
— No, no, nieźle. Nie masz teraz przypadkiem ważniejszych spraw na głowie? - mruknęła zaczepnie, przybliżając się jeszcze bardziej.
— Cóż może być ważniejszego od dbania o swoich? - odparłem pewnie, poprawiając ,,uchwyt" na sarnie.
— Co racja, to racja. - odpowiedziała wadera bez przekonania, wzruszając ramionami. - W każdym razie, powodzenia życzę.
— Przyda się. - tu na chwilę popadłem w zamyślenie, z którego wyrwał mnie charakterystyczny zapach dochodzący z naprzeciwka. Wkrótce z leśnego gąszczu wyłoniła się niewielka dolina i kształty przesiadujących w okolicy wilków. Większość dyskusji urwało się, zanim zdołałem cokolwiek z nich wyłowić. Nowi przybysze, a raczej moja osoba, została gruntownie zeskanowana od stóp do głów.
— Garel, Anosit, czołem! - odsalutowałem dwójce basiorów z kręgu na prawym brzegu doliny, i otrzymałem podobną, przyjazną odpowiedź. Dopiero wtedy uwaga reszty przeniosła się na ich dotychczasowe zajęcia, a moja osoba zaginęła w kolorowym tłumie - kolejny nowicjusz do kolekcji. Podobnie zresztą gdzieś po drodze ulotniła się Lidka, zostawiając mnie samego ze zdobyczą.
Bez wahania skierowałem się prosto ku starszej waderze, przeliczającej coś pod nosem i równocześnie gawędzącej z granatowo-brązowym wilkiem. Ze swoją zwykłą gracją podszedłem do ,,lady", czyli zwalonego pnia i nonszalancko położyłem przed nią sarnę. Rzuciłem okiem na zapasy rozrzucone dookoła karczmarki, po czym mruknąłem:
— Sześć wystarczy. - wilczyca uniosła brew, po czym z uśmiechem ustawiła przede mną tyleż stosunkowo skromnych porcji ,,napoju bogów", jak go zwali w moich rodzinnych stronach. Chyba dlatego, że dzięki niemu można było dostrzec dziesięciu naraz. Nie zwracając uwagi na swojego towarzysza, wypiłem połowę i oblizałem kropelki z czaszki. Chyba tylko sto procent byłoby ją w stanie zadowolić.
— Eothar, nowy, hojny poseł watahy, mam rację? - rzekła wadera. Ciekawość aż w niej buzowała, umysł tylko czekał na nową porcję plotek. Zdecydowanie takiej osoby mi było trzeba. Nie to, żeby reszta wojskowych nie była dość rozmowna, zwłaszcza po kieliszku, ale najgłębsze, najbardziej nieoficjalne informacje, takie jak czyjeś zażyłe stosunki, były dla tego towarzystwa zbyt delikatnym tematem.
— Widzę, że zna już pani odpowiedź. - odpowiedziałem serdecznym tonem. - Wieści się tu szybko rozchodzą. - mruknąłem bardziej do siebie, przyglądając się kołyszącej na boki cieczy.
— A, żebyś pan wiedział! Z drugiego krańca watahy to z pół godziny wystarczy, założę się. - odpowiedziała prędko, miotając się po swojej ,,kuchni" czy jak to zwał. Wtedy poczułem, że narastające w wilku stojącym obok mnie napięcie osiąga stan krytyczny, do czego nie chciałem dopuścić. Odwróciłem się więc nagle do zaskoczonego basiora, i jak gdyby nigdy nic, spokojnym, przyjaznym głosem rzekłem:
— Ale my chyba jeszcze nie mieliśmy okazji się spotkać. Eothar, miło mi poznać, panie...? - zawiesiłem w powietrzu charakterystyczne pytanie, by nie dać mu szansy na inną odpowiedź.
— Kwazar. - odparł zimnym jak lód głosem z równie mroźnym, politycznym uśmiechem, ściskając moją łapę zdecydowanie mocniej, niż to było potrzebne. No proszę, proszę, prawa ręka Ruchu Starych Zasad, akurat wróciła sobie z delegacji. Na jego miejscu też nie byłbym zadowolony z konkurencji obcego, który praktycznie z marszu został wtajemniczony. Odpowiedziałem mu tym samym, choć delikatniejszym i mało widocznym spod czaszki grymasem, po czym wybuchłem serdecznie:
— Ach, proszę mi wybaczyć ten nietakt! Nie spodziewałem się, że dane mi będzie już pierwszego dnia dostąpić takiego zaszczytu. Sporo mi opowiadano o twoich dokonaniach.
— Naprawdę? - basior uniósł brew. - O twoich też dużo się tu ostatnio słyszy. - napomknął, świdrując mnie wzrokiem jakby chciał przebić się przez litą kość na pysku. Postanowiłem to zignorować.
— Nowe jest zawsze popularne, ale ten status trzeba jeszcze umieć utrzymać. Takie osoby są dla mnie autorytetem. - spojrzałem znacząco na basiora. - Coś czuję, że nasza współpraca będzie owocna. - przesunąłem w jego stronę szybkim ruchem jedno z naczyń. Kąciki warg wilka lekko się uniosły w drapieżnym uśmiechu.
— Cieszy mnie, że WSJ zyskało wreszcie kogoś kompetentnego na tym stanowisku. - wypił powoli trochę napoju, po czym oblizał kropelki z pyska. Zapadła chwila ciszy.
— No, a jak się udała ostatnia wizyta w WWN? Te ciągłe podróże w tę i z powrotem muszą być męczące. - dodałem, próbując ocieplić nieco atmosferę, przypominającą aktualnie tę blisko bieguna północnego. Nawet przy najtęższym umyśle uczucia pozostają w miarę odrębne, a manipulowanie nimi szło mi coraz lepiej.
— Myślę, że od Derguda uzyskasz pełną wersję wydarzeń. - mruknął, lecz po chwili dodał: - Czy są, sam się przekonasz w swoim czasie.
— Cóż, mam już pewne doświadczenie w tym zakresie. - odparłem, trącając pazurem jedno z naczyń.
— Kim byłeś? - spytał bez ogródek basior.
— Kimś w rodzaju łącznika, aczkolwiek nie były to tak duże podróże. Zawsze wydawało mi się, że wtedy najbardziej męczący jest powrót, mam rację?
— Po części. - przyznał wilk. - A kim jesteś teraz? - wyrzekł po chwili to trochę zaskakujące pytanie z błyskiem w oku. Uśmiechnąłem się powoli delikatnie, mrużąc oczy.
Kim jestem?
— Myślę, że Dergud będzie to wiedział pierwszy. - w tym momencie oboje wybuchliśmy na krótko śmiechem. Kwazar pokręcił głową, dopijając swoją porcję napoju. - A teraz wybacz, ojczyzna wzywa. Do zobaczenia, Kwazarze.
— Do zobaczenia, Eotharze.
Uniosłem telepatycznie pozostałe pięć kubków i ruszyłem w stronę gromady moich nowych kolegów z wojskowej. Przyłączyłem się do żywej dyskusji na temat tego, jaka to przyszłość nas nie czeka, a w międzyczasie wysłano mnie ponownie po coś na zwilżenie gardła.
— Hej, macie tu może wolny termin mniej więcej za dwa tygodnie? - spytałem w oczekiwaniu na napełnienie naczyń.
— E, nie... przyjeżdża ten NIKL ze swoją żandarmerią, pewnie już wiesz. Jak się skończą negocjacje, to przyjdą tutaj. Takich to ciężko zaspokoić. - mruknęła wadera. Pokiwałem wolno głową, zadowolony z potwierdzenia tej informacji.
— Ale może udałoby się nas gdzieś wcisnąć z boku? To miała być niespodzianka na urodziny kolegi... - westchnąłem cicho.
— No, w ostateczności, coś się wykombinuje. Przyjdź później. - uśmiechnęła się wilczyca, przysuwając w moją stronę trunki. Podziękowałem grzecznie i wróciłem do ekipy, gdzie dialog po pewnym czasie zgodnie z moimi planami zszedł na drogę Srebrnych Chabrów. Niestety, nie wyglądało na to, żeby członkowie tej watahy byli wyjątkowo kosmopolityczni, wręcz przeciwnie. Mogłem otrzymać szczegółową analizę każdej linii obrony i ataku, dokładne położenie każdego pasma i rzeki, listę rzeczywistych władz również na upartego da się skombinować - jednak te wszystkie mniej wyraźne, a jakże potrzebne wewnętrzne powiązania pozostawały zakryte.
Ale, cóż to dla Eothara Atsume? Deszcz, mżawka. Nieprzyjemne, ale w najgorszym wypadku równie groźne, co muśnięcie pokrzywy.
CDN (To chyba zbyt oczywiste xD)
2015 słów