There's a light at the
end of the darkness
The last step is always the hardest
Najtrudniej było jej rozstać się z myślą o domu. Mediana
nieco wahała się, ciągle szła z tyłu, niezbyt przekonana do pomysłu rodzeństwa.
Jednak z każdym krokiem byli coraz dalej, a Całka i Sigma wręcz rozkwitali w
oczach. Niczym wiśnia latem, rozplątywali się z ciasnych kokonów liści i
rozkładali różowe płatki. Dawno, ale to dawno, Mediana nie widziała tak
szerokich uśmiechów na ich pyskach. I może to sprawiało, że była spokojniejsza.
W końcu, Sigma tak martwił sie o nią, o ich kłótnię. A teraz. Po tej nie było
nawet śladu, a i Całka słuchała opowieści Sigmy o jego treningach bez większego
narzekania o temacie rozmowy. Najmniejsza z nich, na końcu, najpulchniejsza i
niby najrozważniejsza z tej paczki wariatów, ale sama trochę cieszyła się z
takiego obrotu spraw. Ciężko się było przyznać do tego, nawet przed samym sobą,
ale ... czuła się lżej. Wolna. Uczucie wiatru pędzącego przez futro, świeże
powietrze, brak zmartwień o swoje życie i dobrobyt. Może tego jej było
potrzeba. Urodzona w wojnie, wychowana w boju, winne jej tylko trochę spokoju. Uśmiechnęła
się. Obejrzała. Stepy zniknęły za górami. Kocha być wolna? Pewnie tak. Ale to
nie znaczy, że nie będzie tęsknić. W końcu WSC to jej słodka ostoja i dom. Tam
się wychowała, nawet jeśli większość z jej wspomnień to strach, nadal chowała w
tamtym miejscu swoje serce. Jeśli kiedyś wróci... nawet bez tych wariatów, to
na pewno tam.
Podbiegła do nich. Zrównała tempo z Pi, szczerząc się jak głupia. Aby zaraz
potem, jak szczenię zaczepić Całkę za ogon.
—O ty. — i zaczęła się pogoń. Niestety raczej żadne z nich nie miało szans
uciec przed tą długonogą kreaturą. Przewróciły się ze śmiechem na trawę.
But we fight it and we
push against
A world that's caving in
It's not power that makes you the strongest
—Oh... Odpoczynek. — Sigma padł na jeden z ciepłych kamieni.
Słońce zachodziło powoli, ale jego promienie miziały jeszcze ich futra.
—Tak... — Całka położyła się bezczelnie na nim, ale nikomu to nie
przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Obojgu zrobiło sie dobrze na sercu. Nawyk z
dzieciństwa był takim miłym teraz nawykiem. Oboje odetchnęli.
—Ciepło. — Mediana ułożyła się obok nich. Noce robiły się dłuższe,
chłodniejsze, ale za to pełniejsze gwiazd.
—Już niedługo. Jeszcze chwila, a złapie nas jesień. — Pi umościła się po
drugiej stronie brata, niż Mediana. Obie z dziwnego odruchu zajrzały na niebo,
pokryte teraz fioletami zachodu.
—Jesień. Kto by pomyślał. — odetchnęła czarnołapa. Jej oczy posunęły po czerwieniących
drzewach. Może to słońce, może pora roku, ale mimo wszystko, nie szli za
szybko. Odpoczywali po parę dni. Zwiedzali, więc od watahy pewnie nie byli
bardzo daleko. Zbyt zbaczali ze ścieżki i potem się na nią cofali. A mimo to,
czas nieubłaganie gonił ich, chwytając za ogony i ciągnąc z upomnieniem. Pospieszcie się.
Run wild, run free
The sky's beneath the feet
Run wild, run free
Won't hide what we were meant to be
Jej łapy zachrzęściły na liściach, kiedy przeszła po nich. Oddech wzleciał wraz z chmurką pary i odszedł
z wiatrem. Niczym wiosna, niósł słodkie wieści w niepamięć. Tymczasem jesień na
dobre osadziła się pośród lasów. Co prawda klimat nieco uległ zmianie. Wszystko
ociepliło się. Rozjaśniało. Dawno bowiem zmienili drogę. Długo szli w kierunku
wschodu, dopóki Całkowe przeczucie nie zdjęło ich z trasy i nie zawróciło
wielkim kołem. Witał ich zachód. Od dobrych paru miesięcy, przemierzali lasy i
góry, na przemian biegnąc i wspinają się. Na szczęście nie przekraczali znowu
granic. Byli za daleko aby te w ogóle sięgały ich wzroku. A teraz ponownie ich „dom”
był za plecami. A dlaczego ta trasa?
—Przypomnij mi dlaczego idziemy na zachód? — Mediana sapnęła. Jej szczęka
zacisnęła się i rozluźniła w geście próby rozbudzenia zaspanego ciała.
—Przeczucie? Znaczy... Wiem. Po prostu wiem, że tędy droga. —
—Więc dlaczego nie poszliśmy od razu na zachód? — zajęczała najniższa.
—Bo szłam drogą, którą pamiętam jak zza mgły, ale pamiętam. I tak nas
prowadziła. W pizdu na około. —
—A dlaczego w ogóle się tego słuchamy? —
—A masz lepszy pomysł? —
—Nie. —
—No to nie narzekaj tyle. Fajnie się zwiedzało! —
—No fajnie. —
There's a dream that
waits like a tiger (oh)
An ember that grows to a fire (oh)
And we climbing to the greatest heights
Chłód nie należał do najprzyjemniejszych, ale przypominał im
najmłodsze lata. Całka z energią
szczeniaka tarzała brata w śniegu przy każdej możliwej okazji.
—Jak to możliwe!? Jestem silniejszy! — zawył po raz kolejny, na co jego siostra
zaśmiała się głośno. Jej uroczy pisk był na tyle głośny, że mógłby spuścić
lawinę. Na szczęście byli już poza górami. Kolejnymi. Mediana westchnęła. Była
zmęczona podróżą, ale zadowolona. Ich rodzina spajała się na nowo. Może Pi
trochę odstawała, ale jej pomocna łapa i kalkulacja pomagały zorientować się
gdzie dokładnie się jest.
— To taktyka jest kluczem bratku. — pstryknęła go w nos szczerząc się jak głupi
do sera. Potem wstała. W oddali niebo pochylało się nad nimi. Zimne promienie
słońca nie dawały za wiele komfortu, a jednak nie przeszkadzało im to. W oddali
wielkie miasta błyszczały swoimi światłami, które odbiwszy się od śniegu
uciekały w górę. Wilki odetchnęły głęboko. Wolność miała dziwny smak. Dla Pi
był to miód, gdyż nie było tego od tak w ich watasze, a raczej nie było na to czasu.
A miód, ten dziki i niesforny, był niezwykle słodki i ceniła sobie jego
wartość. Dla Sigmy smakowała radością i rodziną. Jakkolwiek to smakuje, cieszył
się że ich więzy odnowiły się. Dwa razy trwalsze niż wcześniej. Dla Mediany był
to posmaczek tęsknoty i zadowolenia. A Całka? Całka smakowała całą paletę barw
i dumy. Dumy z tego, że jest tutaj, nie tam. I może być tym kim jej dusza
zapragnie!
The world can't stop
us now
They try to bring us down but we just burn brighter
Wiosna nadeszła. Roztopiła śniegi i zmoczyła pola deszczami.
Co prawda była młoda, jak ta czwórka rozrabiaków, która kroczyła między
drzewami, ale już dało się ją czuć. Na skórze zostawiała gęsią skórkę wiatrem. W
uszach szum. W nosie kichnięcia, a nocami zaskakiwała swoimi mrozami.
Dowcipnisia, ale zwiastun ciepłego lata i odejścia mrozów w niepamięć. Całka
odetchnęła. Jej wzrok poniósł się na oddalony o kawał drogi zbiornik. Czy to
było morze? Prawdopodobnie, bowiem z tej odległości nie widziała końca. Nie
widziała horyzontu. Jednak nie przeszkadzało jej to w żadnym wypadku. Czuła, że
zbliża się do końca. Do miejsca w którym znajdzie odpowiedzi, dlaczego pamięta
tak wiele. Znajdzie twarze, których jej głowa tak usilnie poszukuje.
—To już niedaleko! Niedaleko. — odwróciła się do swojego rodzeństwa, stając na
kamieniu.
—Gdzie tak właściwie idziemy? — Sigma stanął poniżej zadzierając delikatnie
głowę. Zmierzyli się życzliwymi spojrzeniami i obdarzyli uśmiechem.
—Nie wiem do końca. Ale być może ... być może znajdziemy tu naszą matkę. —
zacmokała. Mediana pisnęła za nimi zaskoczona, a Sigma jedynie wbił wzrok w
horyzont.
—Więc to dlatego tak tu parłaś. —
—A ty nie jesteś ciekawy? —
—Jestem. Chcę wiedzieć. — pokiwał głową.
— Mam nadzieję że ma się dobrze. —
—Mam nadzieję że żyje. — Pi wtrąciła swoje 3 grosze, jak zawsze na
realistycznej nucie z dozą pesymizmu.
—Czemu miałaby nie? — Mediana prychnęła.
—Pomyśl. De facto z jakiegoś powodu wychował nas Delta, nie matka. —
Milczenie. Zapadło. Nieco za ciężkie.
—Przeżyliśmy już nie jedną śmierć bliskich. Jedna więcej nas nie złamie. — w
końcu to Sigma się wyszczerzył.
Run wild, run free
The sky's beneath the feet
Run wild, run free
Won't hide what we were meant to be
Noc zapadła. A oni schodzili coraz niżej. Rozpędzali się i wpadali w polany. Zwłaszcza Sigma i Całka. Nierozłączne rodzeństwo. Cichy zmierzch, gwiazdy na niebie, milczący wiatr i ciepłe powietrze w płucach. Nic więcej im nie było potrzeba do szczęścia. A jednak.
Wpadli na polanę. Kolejną. Z rozmachem. Trawa pod nimi
poruszyła się i zalśniła jasno. Małe punkty, owady, rozpierzchły się spod ich
stóp. Zaskoczone wilki zatrzymały się na sekundę, aby zaraz potem z wesołością,
z uśmiechami wpaść w wysokie źdźbła, świeżo puszczone ze szponów mrozu i podbić
wzwyż małe światełka. Niespokojne, uciekające. Takie nietypowe wiosną, a jednak
obecne tutaj. Ciepło klimatu, lekka zima, zapewne nie były zaskoczeniem dla
tubylców, jak i tych stworzonek.
A jednak nie dla nich. Widok zachwycał ich. Całka podskoczyła kłapiąc pyskiem.
Próbują pochwycić jednego z owadów. Sigma pogonił pod nią. Poruszył ich domy, zmiażdżył
spokój swoim wyciem. A Mediana i Pi stanęły z boku po cichu podziwiając ten
obrazek, dopóki i najmniejsza nie dołączyła do zabawy. No czemu miałaby sobie
odmówić?
Run wild, run free
The sky's beneath the feet
Run wild, run free
Won't hide what we were meant to be
Oto nowy rozdział. Oto nowe życie. Co z tego wyjdzie, sami zobaczycie.
<Sigma? Całka? Pi?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz