poniedziałek, 15 sierpnia 2022

Od Kraski CD Delty (Mezularii) - "Jaspis" cz. 3

Ziemia zatrzęsła się z bólu, gdy opadłe z sił drzewo uderzyło w nią całym swoim ciężarem. Jej wibracje harmonizowały się z obolałym ciałem wilczycy, którym wstrząsały podobne dreszcze, i ta energia z połączenia dwóch potężnych fal musiała wybić jej podświadomość z dolnych rejonów mózgu na wyższe sfery. 

Ale jak wysoko, Kraska nie miała pojęcia. Czy jeszcze spogląda na świat przez żywe oko, czy to obraz wykreowany przez ogniki ducha? Czy ten chłód to uczucie pochodzące z powierzchni żywego ciała stykającej się z przesiąkniętą lodowatym deszczem ziemią, czy z jej widmowego wnętrza w pustce pomiędzy światami, czy też zaraz ją, duszę, pochłoną płomienie piekielne? To skomplikowane pytanie, lecz wszystkie te scenariusze różnią się mniej, niż się nam wydaje. Wszędzie pochłonie mnie ta sama ciemność. 
Pomimo ogarniającej ją beznadziei, wadera zmusiła się, by podnieść delikatnie głowę do góry, i w ciemności od razu zauważyła lukę, przez którą rozciągał się widok na leśną ściółkę, będącą mieszaniną brązowo-żółtych igieł, cienkich gałązek i liści bombardowaną przez ulewę. Ona sama leżała najwyraźniej w jakiejś niewielkiej niecce. Kiedy już przestało Krasce dzwonić w uszach, wypełnił je monotonny szum deszczu przerywany pojedynczymi piskami lub grzmotami. Nie bez wysiłku, ale przekręciła się trochę na bok i wygięła łapę, by dotknąć zadaszenia. Opuszki spotkały się z twardą, chropowatą powierzchnią, pełną płytkich szczelin. W istocie, owe zadaszenie okazało się drzewem. Więc albo ono na nią upadło, albo świat stanął na głowie - Co jest bardziej prawdopodobne... Świadomość, gdzie jest - choć to bardzo ogólne stwierdzenie - przyniosła jej chwilową ulgę, lecz prędko napłynęło do młodego umysłu kolejne dziesięć wątpliwości. Przede wszystkim, jakim cudem się tu znalazła? Jeszcze przed chwilą bawiła się w kotka i myszkę z tym wielkim, niebieskim motylem, który już trzeci raz wleciał na polankę jak jej udzielny pan i bezczelnie się z nią drażnił. Chyba zemdlała, gdy coś twardego uderzyło ją w głowę, i obudziła się, gdy coś twardego uderzyło ją w plecy. Co za ironia! Ta nawałnica, wdzierająca się z wodnymi bluzgami przez jej małe ,,okno na świat", musiała z tymi twardymi rzeczami współpracować, ale co ją mogło podkusić, żeby w tym papierowym ciałku z tak potężnym przeciwnikiem się mierzyć? Mama by na to nie pozwoliła, ale gdzie ona jest? Oby tylko jej i reszcie nic się nie stało. Nie czuła nigdzie zapachu rodzicielki, zresztą żadnej z ledwo wyczuwalnych w ciężkim, morowym powietrzu woni nie rozpoznawała. Co ją tu przyciągnęło? Nic... nic, co pamiętam. Jednak mogła to sobie wyobrazić. Czysta głupota, to do niej podobne. Zamiast poszukać wskazówek na zewnątrz, legła tu jak ta kłoda i bawi się w zgadywanie. Na szczęście zniecierpliwiony świat sam postanowił dać jej podpowiedź.
— Jeju. Narozrabiałam. - zamruczał ktoś cienkim głosem z góry. Nie brzmiał jak wygłodniały wampir ani rozbójnik na polowaniu, toteż nie myśląc wiele, zawołała głośno:
— Hej! - cisza. Może to było zbyt pretensjonalne? Oby tylko nie wystraszyła tego gościa.  - J-jest tam ktoś? - rzekła trochę ciszej i postawiła uszy na sztorc. Przez chwilę słyszała tylko bicie własnego serca, walącego jej jak młot o przygniecioną pierś, które błagało o więcej powietrza. Wysunęła przednią kończynę na zewnątrz, by podciągnąć się i wyczołgać z kryjówki, lecz ku jej najwyższemu zdziwieniu w otworze nie był w stanie zmieścić się nawet jej łebek. Łapa również wydawała się jej strasznie duża, nie wspominając o wielkich, ostrych pazurach. W sumie wcale jej się nie wydawała; ona taka była. Czy naprawdę aż tak bardzo przytyłam? A może mi tą łapę przyszyli, albo, tak też może... głowę do łapy? 
— Halo? - odezwał się głos ponownie, choć rozległo się po nim echo wahania.
— Halo! - potwierdziła skwapliwie wadera, nie mogąc w nagłej pustce w umyśle znaleźć nowych słów. Jakby wcześniej było w tej głowie coś prócz siana, żeby się tu znaleźć... 
— Gdzie jesteś? Czemu wołasz? 
— Tutaj, h-halo! Słyszysz mnie? - krzyknęła błagalnie. Strach i niepewność coraz mocniej napierały na bariery stawiane przez zdrowy rozsądek. Wilgotna kora zazgrzytała miękko, gdy przesuwały się po niej czyjeś pazury, po czym do środka wściubił się wielki, czerwony dziób. Kraska w ostatniej chwili zdążyła się skulić i wycofać, a gdy otworzyła oczy, które zawarły się w ułamku sekundy, pomne tylu już wydłubanych gałek w wilczej historii, w końcu ukazała jej się cała postać. 
— Jejusiu. Narozrabiałam. - mruknęła ptaszyna z wlepionymi w wilka zielonymi, dużymi paciorkami, z których prawie cała powaga została najwyraźniej zużyta na głośno wypowiedzianą uwagę. Niewielka głowa ptaka była osadzona na pokrytej szaro-niebieskimi piórami dalekosiężnej szyi. - Powiedz mi skarbie. Boli cię coś? - wadera przymknęła na moment oczy. Dobre pytanie. Oprócz paru palących miejsc, gdzie znajdowały się większe siniaki lub głębsze rany oraz tępej boleści z boku głowy, czuła tylko taki wszechobecny lęk i bezsilność, rozprzestrzeniającą się po całym ciele z szybkością wężowego jadu i paraliżującą każdą jego komórkę. Potężne zażenowanie wraz z drażniącą suchością na języku, na którym po raz pierwszy w życiu miała jedynie figę z makiem - może z odrobiną piołunu - łączyły się w jeden, wielki strumień nerwów, a po plecach przechodziły jej klaustrofobiczne ciarki. Była cała... niekompletna. Pełna... ale pusta.
— N-nie, ale... ciasno t-tu. - wydusiła z siebie po dłuższej chwili. 
— Siedź spokojnie. - zawołała nieznajoma, wciąż blisko. - I się nie bój. - dodała ciszej. 
— Gdyby to było takie proste. - zamruczała nieświadomie wilczyca tę myśl pod nosem. Nikt nie byłby w stanie udzielić dwóch lepszych rad w tej sytuacji, a jednak wypowiedziane głośno brzmiały równie absurdalnie, co twierdzenie, że na spuchnięty brzuch najlepiej jest się położyć na krzaku róży. Najlepiej tej liliowej, niebieskiej, która miała delikatny, lecz wyczuwalny z daleka zapach słodyczy, od której robiło się ciepło na sercu. Nastała przymusowa pauza w rozmowie, gdy niebo wtrąciło się swoim gromkim głosem. Błysnęło. Jak metalowy grot pod słońce...
—  Rozumiem wszechświecie. Rozumiem jasno. Ale co ja mogę wobec świętości natury? - odezwała się niespodziewanie ptaszyna.
— C-co? - rzekła tylko Kraska, zaskoczona.
— Oh. Nic, nic skarbie. Musisz wytrzymać, dopóki deszcz nie ustanie i nie będę w stanie znaleźć pomocy! - odparła z przejęciem jej rozmówczyni, ale oszołomiona wadera niewiele z tego przekazu wyłapała. Zaraz. Dlaczego leje deszcz? Do jasnej cholery, przed chwilą świeciło słońce! Odruchowo zakryła szczelnie pysk łapą. Cholera, kiedy ja się nauczyłam przeklinać?
— N-nie możesz pomóc mi ty? - spytała szybko, cicho, póki trzymała jeszcze w zębach sznurek, na którym zawieszona była ostatnia część poprzedniej wypowiedzi, tonąca i rozpadająca się od wilgoci w oceanie nicości.
— Oh, skarbie. Jestem tylko miernym ptakiem... Mam chude nogi i parę skrzydeł ubranych w pióra. Na pewno będę w stanie unieść tego trupa, żeby cię wypuścić. - Kraska poczuła ukłucie irytacji, które jednak natychmiast obudziło sumienie. Jakie pytanie, taka odpowiedź. 
— R-rozumiem. - w tym samym momencie ptaszyna rozłożyła przed nią skrzydło, które odcięło wilczycy dostęp do jakichkolwiek bodźców; zarówno kropli deszczu, jak i dziennego światła. Otoczenie znów zaczęło niebezpiecznie przypominać to, co miała w głowie. A jeśli to otoczenie jest w mojej głowie? Ta myśl poraziła ją od czubka uszu do samych palców. Ścisnęła mocno pazurami jednej łapy drugie ramię, aż do krwi. Jej ciało było jak najbardziej realne i... dość wrażliwe, to pewne, całkiem swoje, choćby nie wiem jak próbowała temu zaprzeczać. Chyba jeszcze dwie, samotne, szare komórki (z gromady już wcześniej liczonej w jednościach) jej się ostały, bo zakrwawioną prawicę postawiła z powrotem na ziemi, a ku skrzydłu wyciągnęła bolesną, lecz czystą kończynę. I cofnęła ją w połowie drogi jak oparzona. Uniosła ją, by opuścić ponownie tuż przed osiągnięciem celu. Zacisnęła mocno zarówno zęby, jak i powieki, gdy drżącą łapę wyciągnęła śmiałym ruchem przed siebie. Wyobrażała sobie pod opuszkami gęstą, miękką, wilgotną sierść matki, u której boku zwykła zasypiać po wieczornych opowieściach... Na przykład tej o wilku, który władał piorunami i niebie, jego małżonce, która przy każdej kłótni ma w zwyczaju wylewać hektolitry łez. Nie przypominała sobie jednak za żadne skarby fragmentu o wilczycy, która utknęła w drewnianym schowku w centrum takiej kłótni razem z jakąś dziwną czaplą, wilczycy, która najwyraźniej z każdą minutą zwiększała swoje rozmiary i zaraz będzie musiała zacząć kopać sobie dodatkowe miejsce, a potem pewnie cały system korytarzy, bo na ziemi nie będzie już dla niej miejsca, i będzie znana jako kreci wilk. W rzeczywistości to raczej przez natłok emocji robiło się w tym dołku coraz ciaśniej. To pewnie jest jakiś pokręcony sen, który podsunął mi brat. To tylko sen. Błagam, niech to będzie tylko sen!    
— Hm? - mruknęła jej nowa towarzyszka, odsuwając skrzydło, zanim dokończyła rozmyślania, by na jego miejsce wetknąć głowę.
— Wybacz, a-ale czy my się znamy? - Kraska zadała losowe pytanie z tysiąca najpilniejszych, jakie krążyły po jej umyśle.
— Ja gapa, zupełnie zapomniałam się przedstawić! - przewróciła oczami i dodała szybko - Mezularia. - tak, jak się spodziewała, nie potrafiła odnaleźć tego miana w pamięci. Właściwie to... żadnego. Żadnego prócz jej własnego, i mamy - Scyntii. 
— Reska. - odparła z uśmiechem, po czym doprecyzowała - Chodzi mi o to, cz-czy my się już kiedyś nie widziałyśmy? - wadera nie była pewna, czy podjęła dobrą decyzję. Może gdyby powiedziała jej prawdę, może coś by się ptaszynie przypomniało? Raczej marne szanse... Lepiej, żeby inni wiedzieli za mało, niż za dużo. Skoro tu trafiła, to pewnie coś przeskrobała. Chociaż, to przecież idealne miejsce dla tak marnej istoty, jaką była! W każdym razie powinna dać rodzicom trochę czasu, żeby się uspokoili, zanim ją znajdą. 
— Nie przypominam sobie... - westchnęła ptaszyna.
— To dlaczego mi pomagasz?


<Mezulario, bo skąd tyle dobroci dla wroga z krzaków? :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz