środa, 10 sierpnia 2022

Od Almette CD Wayfarera "Otwarte Szlaki"

Ciemno. Jasno. Ciemno. Jasno. Ciemno. Jasno. Dzień ze swoimi słodkimi promieniami słońca otaczał ten lasek. Almette upchnęła swój nos w kolejną norę, strasząc jej mieszkańców. W uszach słyszała ciche piszczenie. Trochę sie ocieplało, śnieg zanikał w pachnącej wiosną trawie. Noce już stawały się tylko wspomnieniem zimy. Mlasnęła, usiadła, ale tylko na chwilę. Aby zadrzeć głowę w niebo, spojrzeć swoimi oczętami na oddalone o setki kilometrów chmury i odetchnąć. Jej włoski opadły na  pyszczek, który rozszerzył się w uśmiechu. Wspięła się na tylne łapy, jakby zbliżając do oddalonego marzenia i po chwili leżała już na plecach wesoło tarzając się w trawie. Z zadowoleniem wykonywała tą czynność wcierając poranna rosę między włoski. Orzeźwiające zimno otoczyło ja jak kołderka w ten, coraz to cieplejszy, dzień. Słońce jednak nie czekało aż wraz ze swoim towarzyszem przejdą kolejny kawałek. Raczyło więc swoją wspaniałością zawisnąć u samego szczytu świata, oglądając występy stworzeń poniżej. Ludzie na ulicach, zające w trawie i dwa wilki w drodze, przeskakujące z kamienia na kamień przez rzeki. Powoli, ale do przodu, a z ciekawością świata jeden z nich nie walczył. Z radością młoda wadera plątała się między świeżejącymi po ziemie krzewami. Patyki plątały się w jej jasne futro, kiedy torowała sobie drogę, aż nadszedł czas odpoczynku, bo i słońce w swoim zenicie zaczynało być uciążliwe. Wayfarer usadził się obok drzewa.  Jego pnie stanowiły idealne oparcie dla jego pleców, a wysoka i daleka od dotyku korona, pełna liści, młodych i świeżych jak życie, stanowiła parasol przed gorącem opanowującym świat. Almette natomiast nie siadał, ale także korzystała z cienia. Poganiała bowiem, za motylami, które same chowały się pomiędzy pniami lasu. Oddaliła się od swojego przyjaciela na kawałek drogi, ale obiecała sobie, że się nie zgubi. Przynajmniej sobie, lecz nie jemu. Jednak nie obawiała się. Jeśli zajdzie potrzeba znajdą się.
Z zadowoleniem rozkopała jeszcze jedną dziurę szukając źródła interesującego ją zapachu. Jednak nie znalazła nic. Ubrudzona wyprostowała się zaglądając za plecy. Way powolnym, ale rytmicznym krokiem zbliżał się w jej kierunku.
— Co tam? — zapytała kichając zaraz potem. Chmurka pyłu, który ugrzązł w jej początku drogi oddechowej uleciał z wiatrem.
— Idziemy dalej. — Way widocznie miał już jakieś plany. Jej pysk rozjaśnił szeroki uśmiech.
—O. A gdzie?— żeby nie było, dołączyła do jego boku. Cofnęli się kawałek, dokładnie pod to samo drzweo, pod którym młoda wadera porzuciła wcześniej swojego druha.
—Do Doliny. Dalekiej, ale ciekawej. — i tyle jej wystarczyło. Co powiedział, zapaliło w jej sercu te płomyk zainteresowania.
—Uuuu. Ekscytują.. a to co? — zatrzymała się nad małym stworkiem, który rzucił swoim okiem w jej stronę. Jeszcze chwila i by na to nastąpiła.  
—Nie co, tylko kto. — Way poprawił ja nieco, tym swoim spokojnym, miarowym tonem, uśmiechając się pod nosem.
—Wiec, kto to?
—Jestem Włóczykij. — zwierzątko, chyba zwierzątko, odpowiedziało. Uszy Almette opadły delikatnie na bok wraz z jej głową, która w powolnym zrozumieniu szukała jakiegoś wytłumaczenia. Może to jak Mundus, szlaja się przy wilkach i mówi w ich języku. Myśli i czuje, nie jak e zające co głupio stąpają po trawie i same pakują się w jej paszczę.
—Poprowadzi nas do doliny. — Way jakby widział swoim okiem nadchodzące pytania serki. Ta jednak nie zdążyła ich wypowiedzieć.

Cóż. Nic jednak nie przeszkadzało jej w zadawaniu tysiąca pytań w trakcie drogi. W końcu jej największą umiejętnością było poruszanie się i mówienie jednocześnie, a taka synchronizacja tych jakże róznych zajęć, pozwalała jej na słowotoki godne szekspira, tylko nieco mniej sensowen. Pytań o dolinę było wiele, a jeszcze więcej o jej mieszkańców. Nie byli w stanie, ani Way, ani Włóczykij, zaspokoić jej ciekawości i zatkać pyska, gdyż nawet uszczypliwe komentarze przelatywały przez jej uszy niezauważone. Co prawda, mówiła i pytała nieco wolniej niż zawsze, gdyż opowieści były ciekawe, jednak wystarczyły dwie godziny, aby jej dwójka towarzyszy zmęczyła się. Zwłaszcza nowy, ten mały trolik, który siedział w rondelku kapelusza Waya podziwiając widoki z wysoka.

Podróż była długa. Męcząca, ale i Almette przystopowała nieco ze swoimi słowami. CO nie znaczy, że nie miała głośnych dni. Otóż były takie, ale próbowała wstrzymywać się od pytań i bardziej samej mówić niż zachęcać do rozmowy. Bywały i czasy kiedy prowadzili z nią dialog, albo rzeczywiście odpowiadali cierpliwie na pytania. Jednak jej ciekawość ciągnęła ją niemiłosiernie do gadatliwości.
—Już nie mogę się doczekać...—

Wiosna raczyła przejść prawie cała, a może tylko jej 3/4 . W każdym razie, dnie były coraz to gorsze. Ciepło lało się z nieba, a jak nie ciepło to deszcz. Uporczywie przerywało im ich podróże, ale na szczęście nadeszła chwila wytchnienia. Góry przyniosły bowiem ze sobą odrobinę chłodu i wspomnienie simy, gdy  u ich szczytów dojrzeć się dało jasny poblask białego śniegu.

A dolina była już blisko. O krok, o metr. Aż stanęła przed nimi i już nikt nie mógł się schować przed gadatliwością tego wielkiego potwora, jakim była Almetka przy wszystkich innych.

<Way?>

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz