Akt czwarty
Zakłócenie południowej sielanki pojawiło się niespodziewanie. Gdy, słysząc nieznane głosy i kroki, usiadłam na swoim legowisku i zamrugałam kilkukrotnie, by odpędzić przyjemną senność słonecznego dnia, na którą beztrosko pozwalałam sobie od rana, dostrzegłam kolumnę wilków maszerujących na północ. Pierwsza myśl, jakoby to kolejny oddział żołnierzy z WWN ruszał wspierać swoich pobratymców w starciach na północy, została szybko odrzucona. Towarzystwo bowiem, z kilkoma wyjątkami - ochraniającymi je strażnikami - bynajmniej nie wyglądało na wojskowe. Na domiar tego prowadzone było przez... Sekretarza.
- Co to znowu jest? - jęknęła Wrona, strosząc sierść i łypiąc okrągłymi z niepokoju oczyma ze swojego legowiska po drugiej stronie polanki, widocznie zatrzaśnięta w chwilowym odrętwieniu, pomiędzy zaciekawieniem a pragnieniem ucieczki.
- Chodź. - W jednej chwili podniosłam się na nogi i ruszyłam wychodzącą z polanki ścieżką, śladem prącego przez nasze tereny pochodu. Obserwując ich trasę, szybko domyśliłam się co jest celem ich wędrówki, niemniej nie byłam w stanie z całą pewnością stwierdzić, co planują. Tylko świadomość okoliczności, zagnieżdżona z tyłu głowy, uciskała mnie miarowo, przyprawiając o złe przeczucia. Wrona szła krok w krok za mną, próbując przykleić się do mojego boku jak rzep do psiego ogona. Dojrzałam też kilkoro innych wilków, które zmierzały za zgromadzeniem, pchanych czystą, wilczą ciekawością lub kierujących się za nami.
U wejścia na Polanę Życia, niczym u progu świątyni, procesja zatrzymała się. Tu grono poszerzyło się ponownie, zbierając wszystkie obecne na tym, zazwyczaj najbardziej uczęszczanym, kawałku ziemi. Rozejrzałam się w poszukiwaniu znajomych pysków. Z polany zeszły Szklanka i Domino. Z ostatnią nawiązałam krótki kontakt wzrokowy, miarkując przy tym, że o całej sprawie nie wie więcej, niż ja. Między drzewami pojawił się zmęczony cień naszego gońca, Hiekki. W leśnym półmroku, po drodze do jakichś swoich ważnych spraw, zatrzymał się strateg, Duch. Wreszcie moje oczy zwróciły się w kierunku południowym. Klab z pewnością nie był osobnikiem, którego chciałabym tam zobaczyć, nawet jeśli jego obecność zdejmowała ze mnie pewną odpowiedzialność. Mierząc basiora wzrokiem, z niezadowoleniem pomyślałam, że to tak, jakby ojciec już wiedział o wszystkim, co za chwilę miało się wydarzyć. Spotęgowało to towarzyszące mi od początku owego dziwnego spotkania, nieznośne uczucie napięcia. Gdzieś w głębi duszy burzyły się fale niespokojnego oceanu myśli. Wzbudzała je świadomość tak wielu obcych, którzy paradnie nawiedzili naszą ziemię; wzmagał je niecodzienny, podniosły nastrój, jaki zapanował wśród nich, a rychło i wśród nas.
Sekretarz wyszedł na czoło pochodu i dystyngowanym krokiem wspiął się na pagórek, dzięki któremu jego sylwetka, przeciętnej masy i budowy, lecz nieco już zmizerniała z racji wieku, skutecznie wybiła się ponad pozostałych.
- Członkowie Watahy Srebrnego Chabra! - Chrząknął po wodzowsku, obejmując nas wszystkich nieprzeniknionym wzrokiem. Dokładnie takim jak ten, który, jako młoda dziewczyna, pracując niegdyś w WWN, miałam za ciepły i spokojny. W tamtej chwili stanęłam pod mównicą i patrzyłam wprost przed siebie, widząc dostojnego, zaciętego przywódcę, zdystansowanego od poddanych; zarówno własnych, jak i... obcych. - Wraz z dniem dzisiejszym nadeszły istotne zmiany w życiu waszej watahy. WSC traci swobodę samostanowienia. - Słowa spadły na nas jak grom z jasnego nieba.
- Co to ma znaczyć? - zawołałam, zbliżając się o krok w stronę basiora, by przedrzeć się przez gęstwinę stojącego wokół narodu. - Niczego nie ustalono z naszą watahą!
- Mylisz się, Kawko - oświadczył basior otwarcie. Do jego stanowiska, na subtelny gest przywódcy, zbliżył się jeden z podwładnych. Wszem i wobec zaprezentował spisany na jasnej karcie dokument, odcinający się od mrocznych pni sosen i zacienionych kęp trawy. - Decyzja ta jest podyktowana umową zawartą z samcem alfa WSC, Agrestem.
Wśród zebranych zapanowało poruszenie. Kilkoro z naszych wilków niepewnie zbiło się w ciasne stadko, stając obok nas, tuż przed sekretarzem i jego pomocnikiem. Patrzyli na zapisaną znajomym pismem stronę, pobieżnie na treść umowy, a ich ślepia robiły się coraz większe. Tego wszak nie mógł napisać ich przywódca. Nie z własnej woli!
- Gdzie jest nasz alfa?! - zawołała Szklanka, która, przedostawszy się w nasze pobliże, w mig zajęła miejsce u szczytu grupy.
- Od dziś stanowiskiem nadrzędnym jest sekretarz. To ja pełnię tę funkcję i pod nieobecność alfy do mnie możecie kierować się ze swoimi sprawami.
- Niesłychane. - Wilczyca spuściła z tonu, trudno orzec, czy nie chcąc siać zamętu, czy nie znajdując właściwej odpowiedzi.
Prawie zapomniałam o Wronie, ta jednak nie dała zepchnąć się na margines. Odkąd dwa tygodnie wcześniej pojawiła się w moim domu, zdążyłam już jako tako zaznajomić się z jej przaśnym obliczem.
- A od kiedy jesteś członkiem WSC, Sekretarzu?! - krzyknęła. Gdyby mogła stanąć na dwóch łapach i wziąć się pod boki jak jeden z ludzi, których oglądała przez pół życia, pewnie od razu by to zrobiła.
- Wrona, tylko nie mów za dużo - syknęłam, kładąc uszy po sobie. Stary basior zbył jej pytanie milczeniem, a być może to jego następne słowa miały być na nie pokrętną odpowiedzią.
- Wataha Srebrnego Chabra podlega od dziś pod rządy Watahy Wielkich Nadziei.
Przymknęłam oczy.
Powrót do domu, powzięty pośpiesznie, gdy tylko stało się jasne, że przemowa Sekretarza dobiegła końca, oszczędził nam niespodzianek w postaci kolejnych stad wojowników czy im podobnych szarańczy. Była to chwila, aby samotnie opracować plan działania, a potem zdać sobie sprawę, że należy wykorzystać panującą wokół ciszę i odpocząć, zanim ponownie otoczą nas hordy wilków gotowych do walki w imię... wszystko jedno, w imię czego. Należało sprawdzić, co dzieje się u rodziców.
Niepokój wzbudziła we mnie przede wszystkim odpowiedź nowego włodarza na pytanie o nieobecność alfy na tak istotnym politycznie wystąpieniu. Wystąpieniu... naszego nieprzyjaciela, na naszych ziemiach. Próbowałam pokonać lęk rozsądkiem, tłumacząc sobie, że sekretarz WWN mówił tylko o degradacji samego stopnia Agresta, nie zaś o samym Agreście.
- Nie chce się w to wszystko wierzyć. Co ten stryjek nawywijał? - wypluła z odrazą wlokąca się obok mnie towarzyszka. Prychnęłam.
- Pewnie niedługo się dowiemy. Na razie bardziej przejmowałabym się tym, w co wszyscy zostaliśmy wplątani. Bez znaczenia, czy zrobił to stryjek, czy nie stryjek - mruknęłam zachowawczo, a przez mój pysk przebiegł niewyraźny grymas. - Zresztą nie wiem, co naprawdę ma teraz znaczenie.
Tylko jedna myśl spłynęła na mnie jak krople deszczu ze wstrząśniętej, świerkowej gałęzi: co zrobić ze sobą w tym obłędzie? Przyszło mi do głowy, że chciałabym poczekać na Agresta i od niego dowiedzieć się, według jakiego planu postępujemy. Nie zamierzałam jednak zdradzić się przed ojcem. Miałam być jego najpewniejszą stronniczką, ze stronnictwa krwi, potężniejszego niż wszelkie idee, nawet te, którymi sam próbował mnie zjednać. Póki co wszystko się układało, do tego stopnia, że gładko przekazana Admirałowi, najwyraźniej po prostu nie stałam się częścią ostatniego planu Agresta; a przynajmniej nie tej jego części.
A jeśli nie było żadnego planu? Jeśli wszystko wyglądało inaczej, niż chciałyby to widzieć moje zapatrzone w stryjka oczy? Jeśli został uprowadzony, zmuszony do spisania umowy? A może znowu zrobił coś niedorzecznego, jak wtedy, gdy zerwał sojusz z WWN? To niemożliwe, myślałam. Nie był sam. Nie mógł sam wykonać takiego kroku. Nowy asystent, odkąd tylko się pojawił, trzymał się go jak jemioła dębowej gałęzi.
Chyba, że Szkliwo byłby zdrajcą.
Wszystko było ukartowane. Ta „niespodziewana”, tajemnicza chwila niepoczytalności Agresta, która doprowadziła do zerwania sojuszu. Protesty. Sława mojego ojca. Aż wreszcie i to. Szkliwo czy nie Szkliwo? Czy za nowym imieniem stało wciąż to samo kłamstwo? To samo, lecz o wiele przebieglejsze, niż kiedykolwiek mogłam przypuszczać? Czym spowodowany był krach? Po czyjej myśli układało się wszystko od tamtego czasu: naszej, czy WWN? Kto skończył jako zwycięzca: my, czy WWN? Kto miał utuczyć się na powojennym wikcie: my, czy WWN? Czyżby Admirał przez cały czas kłamał, a Agrest był po stokroć bardziej naiwny, niż myślałam?
Wszystko było ukartowane. Ta „niespodziewana”, tajemnicza chwila niepoczytalności Agresta, która doprowadziła do zerwania sojuszu. Protesty. Sława mojego ojca. Aż wreszcie i to. Szkliwo czy nie Szkliwo? Czy za nowym imieniem stało wciąż to samo kłamstwo? To samo, lecz o wiele przebieglejsze, niż kiedykolwiek mogłam przypuszczać? Czym spowodowany był krach? Po czyjej myśli układało się wszystko od tamtego czasu: naszej, czy WWN? Kto skończył jako zwycięzca: my, czy WWN? Kto miał utuczyć się na powojennym wikcie: my, czy WWN? Czyżby Admirał przez cały czas kłamał, a Agrest był po stokroć bardziej naiwny, niż myślałam?
Jak zadziwiająco dużo wyjaśniałby taki scenariusz, aliści czy był on prawdą? Tego nie potrafiłam dociec, ilekroć jednak próbowałam, powracając myślami do wydarzeń, które opisywał i szukając jego słabego punktu, tylko coraz mocniej wbijałam go w żyzne podłoże własnej głowy.
Groteskowa Kawko, kto jeśli nie ty sama był przykładem naiwności, na którym dzieci w szkole mogłyby uczyć się, jak nie układać swojego życia. Biegałaś z jednej strony na drugą, choć sama już dawno zgubiłaś swoje serce i nie miałaś pojęcia, po której z nich je odnaleźć. Ani czy kiedyś w ogóle się to stanie.
Wkroczyłam do jamy, gdzie trwała już zażarta dyskusja między Admirałem a jego poplecznikiem, którego spotkałam na przemówieniu Sekretarza.
- Jest mama? - zapytałam, przerywając płomienną wymianę zdań.
- WSC się poddała! Doskonale! - rzucił ojciec w moim kierunku.
- Nie rozumiem...?
- Szybko. To doskonały czas, by działać. - To powiedziawszy, przystanął naprzeciwko mnie, z szaleństwem w jaskrawych ślepiach schylając się, jak gdyby zapraszał do zabawy nieśmiałe szczenię. Nie odpowiedziałam na jego niewinną zaczepkę.
„Co robisz?”, pomyślałam. „Lecisz w dół, bo planujesz wypłynąć na powierzchnię. Czy za chwilę zupełnie pogrążysz się w mule, czy odbijesz od leżącego na dnie kamienia?”.
Basior, popychany zupełnie świeżymi siłami, zniknął na zewnątrz, a tam niemal od razu rozległ się powitalny gwar, niepozbawiony zaskoczenia, tak typowego dla grupy, którą właśnie spotkała miła niespodzianka. Fuknęłam, marszcząc nos, i po cichu zbliżyłam się do wyjścia, by nie uronić ani słowa z przytłumionej rozmowy. Słusznie przyjęłam, że głos dominujący w plątaninie innych, należał do ojca. Zwoływał drużynę.
- Przyjaciele moi! Czas wyjść do lasu! Za mną, nadszedł wielki dzień!
Gdzieś wokół rozległy się wiwaty. Mimowolnie zadrżałam, wsłuchując się w nie i rozpoznając ryki co mocniejszych i pewniejszych siebie kompanów ojca. Nie miałam dobrych wspomnień z takim hałasem, ba, te same głosy i te same tony sprzed miesięcy obijały się jeszcze w moich uszach i raziły struchlałe serce. Zanosiło się jednak na to, że tym razem będę świadkiem nie upadku, a powstania.
- Sprzedano nas! - krzyknął basior z nową mocą. Z lekka ściągnęłam brwi i postawiłam jeszcze kilka cichych kroków, schylając się i wspinając do wyjścia, by w końcu wyjrzeć z nory i dostrzec jego dumnie wypiętą pierś i puszysty ogon, kołyszący się wolno, lecz mocarnie. - Władza WSC oddała watahę wrogowi!
Harmider przybrał na sile. Ani się obejrzałam, gdy na ścieżkach prowadzących ze stepów do lasu rozgorzał płomień niecierpliwości i podniecenia. Tłum wezbrał niczym fala, jedni wykrzykiwali swoje myśli całemu światu, inni na poboczach wymieniali między sobą opinie i snuli jakieś plany. Jeszcze inni, nagle oderwani od swoich zajęć, dopiero zbierali się w większe zespoły. Jedno ich wszystkich łączyło: poszli za ojcem bez zająknięcia. Nie miało znaczenia, czy w ich oczach widziałam niezdarne pragnienie działania, jedynie rozdrażnienie, czy zmęczone wspomnienie wypitego poprzedniego dnia alkoholu.
Patrzyłam, jak drużyna zwołana w kilkanaście minut rusza na północ, do lasu. Niebawem nad stepami nastały bezruch i cisza, takie, jakie były chlebem powszednim tych ziem, zanim zasiedliło je stado moich rodziców. Potoczyłam wzrokiem po opustoszałym rozłogu. Nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić. Czułam, że coś mnie właśnie omija, jednak gonienie za ojcem i jego ziomkami, a tym bardziej zasilenie ich grona, wydawało mi się nie na miejscu. Ostatecznie postanowiłam poczekać, choć sama jeszcze nie wiedziałam, na co. Wróciłam do jamy zajmowanej przez rodziców i usiadłam na ziemi.
Pusto. Głucho. Bezgłos dzwonił w uszach, czas upływający w samotności przytłaczał. Mimo to mijały minuty, a ja nie ruszałam się ze swojego miejsca. Trwałam w niezmiennej pozycji jak słup soli, wsłuchując się w odgłos wiatru, jedyny dźwięk dobiegający z zewnątrz, w nadziei usłyszenia tam czegoś zapowiadającego przerwanie mojej bezczynności. Najbardziej chciałam wreszcie spotkać matkę, która podczas popisów ojca podziewała się nie wiadomo gdzie, lecz nie było mi to dane.
Granica południa, którą poznałam po niewyraźnych, świetlistych plamkach na ziemi przed wyjściem, została przekroczona zaskakująco szybko. Najwyraźniej Słońce zbliżającej się nocy w swoich pałacach miało do roboty więcej niż ja, bo biegło tam na złamanie karku. Śledząc jego płomienną wędrówkę doszłam do wniosku, że nie ma już na co czekać. Podniosłam się ciężko, wyszłam na powierzchnię ziemi, gdzie jeszcze raz przekonałam się, że jestem zupełnie sama.
Znowu w drodze. Nogi niosły mnie wiernie, tym razem z południa na północ, podążając przed siebie, ramię w ramię z rozumem.
- Nymerio, czy Agrest był dziś u ciebie?
Zbliżając się do wadery, zajętej odpoczynkiem należnym chorej, miałam wrażenie, że niczym świętokradca zaburzam wyciszenie, zesłane jej przez Niebiosa.
- Witaj Kawko. Był rano. Czemu pytasz? - Uniosła powieki. Opalizujące złotem i odbitą zielenią oczy błysnęły w ciemnościach. Odetchnęłam.
- Dziś rano Agrest oddał Sekretarzowi władzę nad WSC.
- Jak to? - Wilczyca zmarszczyła brwi.
- Naszym przywódcą jest teraz przywódca WWN.
- A Agrest?!
- Nie wrócił do domu.
Nymeria raptownie chwyciła za widniejący na swoim brzuchu, poszarzały bandaż. Jej pysk wykrzywił się z bólu, a jedna z łap uniosła się, by wskazać leżący nieopodal koc. Popatrzyłam najpierw na nią, potem na niego, aż wreszcie schyliłam się, by podać go cierpiącej.
- Dziękuję - wyksztusiła, z całej siły przyciskając do siebie miękki kawałek materiału. - Powiedz mi wszystko, co wiadomo.
- Niewiele wiadomo. Rankiem Agrest prawdopodobnie zabrał ze sobą asystenta, wyruszył do WWN i więcej nie widziano żadnego z nich. Sekretarz przybył do WSC i na Polanie Życia pokazał nam umowę, według której jest teraz ponad alfą, a potem wyprawił się do waszej jaskini. - Zrobiłam krótka przerwę, by złapać oddech i sklecić dalszą część powściągliwej opowieści. - Admirał dowiedział się o wszystkim. Planuje rozbicie WSC na dwa obozy.
- Czyśmy kiedyś byli jednością... - Smutek bez skrępowania przekłuł tkliwą powłokę jej głosu. Potem uderzył prosto we mnie. Szczęśliwie byłam w lepszym zdrowiu i nie ugięłam się pod jego naciskiem. - Trzeba porozumieć się z naszym wojskiem.
- Ja nie mogę tego zrobić. - Pokręciłam głową. - Zwłaszcza, że Admirał jest gdzieś na naszych terenach. Nie powinnam nawet do ciebie wstępować.
- Ach. Jest tu ktoś, kto może? - Wadera kiwnęła głową w stronę głównej sali, na której przebywało jeszcze kilkoro wilków. Ledwie wyjrzałam z odgrodzonej gałęziami martwych krzewów części jaskini, w której ulokowana została Nymeria, skrzyżowałam spojrzenia z Ry'em, którego wzrok czujnie krążył gdzieś w naszym pobliżu. Basior niemal natychmiast podniósł się.
- Kawko? Wszystko już wiecie?
Przechyliłam głowę. Gestem zaprosiłam płowego strażnika do drugiego pomieszczenia, a z jego pyska wypłynęły kolejne słowa, jakby tylko czekał na okazję, by je wypowiedzieć; jakby obawiał się, że zapomni je, nim dotrze do końca opowieści.
- Czy Agrest wrócił z poselstwa?
- Nie. Zamiast niego przyszedł Sekretarz.
- Wczoraj wieczorem, gdy alfa wychodził stąd, po odwiedzinach u żony, poprosił mnie, bym dziś, wraz z nastaniem świtu, zgłosił się na północy, zaraz przy linii frontu. Mieliśmy pójść do WWN z poselstwem. Poszliśmy.
- Ty, Agrest...
- Satomi i Szkliwo. Tam przedstawiona została propozycja porozumienia. Wojsko eskortowało alfę z asystentem na terytorium WWN, gdzie mieli uzgodnić jego dokładne warunki.
- Trzeba powiadomić wojsko - oświadczyła Nymeria, głosem mocniejszym niż poprzednio.
- Jaskinia wojskowa o wszystkim już wie. Od rana przygotowuje się na przyjęcie nowego trybu pracy. Czekała tylko na urzędowe potwierdzenie, choć jeśli jest tak jak mówicie, pewnie już je otrzymała.
Śpiew skowronków nad polami przywitał nowy dzień w Watasze Wielkich Nadziei. Te same skowronki wprawne ucho być może usłyszałoby na południu WSC. Tam jednak ich głosiki, zagłuszone przez gęstniejącą atmosferę, mogłyby nie brzmieć tak słodko i beztrosko. Przenieśmy się więc w urokliwą scenerię lasu o tysiącach odcieni zieleni i wciąż mieniących się, ostatnich, leśnych kwiatów, które jeszcze nie zamieniły się w owoce. Gdzie lekki wietrzyk zwiastuje rozwianie ostatnich chmur, zamiast napędzać je, z zachodu czy z południa.
Wśród melodyjnych wołań ptaszków i rytmicznego cykania świerszczy, najpierw rozległy się żwawe kroki, a chwilę później dołączyły do nich ciut blade nuty leniwej rozmowy. Po grocie poniosło się delikatne echo. Dwóch gości, oczekujących na przybycie gospodarzy jaskini, w oczekiwaniu podniosło wzrok. W wejściu zatrzymał się rosły, brązowy wilk, oświetlany ciepłymi promieniami letniego poranka.
- No proszę. Życie lubi czasem zaskoczyć: alfa zaproszony pod nasz dach. I to nie jakiś łotrzyk z WSJ, a sam przywódca naszych dawnych sojuszników. Rzadko się zdarza.
- Tak nisko się cenicie? Czy naszą wizytę tak wysoko? - Jako pierwszy odezwał się nie przedmiot rozważań gospodarza, a jego skrzydlaty towarzysz. Lekki uśmiech wpełzł na jego dziób, a oczy uważnie zmierzyły dwójkę przybyłych od stóp do głów. Jasnowłosa, puchata wadera i basior-szatyn wmaszerowali do środka.
- Z moich obliczeń wynika, że wypadałoby, żebyś tym razem siedział po naszej stronie ławy przesłuchań, Mundek.
- Jego imię brzmi: Szkliwo - burknął milczący dotąd alfa, siedzący na przeznaczonym mu miejscu, z łapami skrzyżowanymi na piersi.
- Tak, tak, wybaczcie przejęzyczenie, my wiemy swoje. Doświadczony nos śledczego wywęszy każdy przekręt w promieniu kilometra. Kimkolwiek jesteś, przyjacielu, po prostu nigdy nie miałem wątpliwości, że równie blisko ci do psa, co do szmaty. A dziś zaczynam mieć wątpliwości; szala przeważa...
- Czy Sekretarz oby na pewno zdążył już nakreślić wam cel naszej wizyty? - Zapytał szary ptak. - Przyszliśmy z poselstwem i, zdaje się, właśnie zostaliśmy internowani.
- Czyli jednak szmata. Spokojnie, Sekretarz wydał nam dokładne zalecenia. Nie zajmiemy wiele czasu. Na pewno wystarczy z waszego sporego zapasu. Jesteście u nas od wczoraj?
- Od wczoraj.
- No właśnie. Z tego wszystkiego zapomniałbym o formalnościach. Ja to strażnik śledczy Brus, a to strażniczka śledcza Koża. A teraz przejdźmy do rzeczy.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz