poniedziałek, 22 sierpnia 2022

Od C6 - ,,Na Pół'' cz.4

Sala konferencyjna hotelu Foksal skąpana tego dnia była w krwawym świetle kończącego się popołudnia. 
Wysokie, monumentalne okna ze zdobionego szkła wpuszczały na podłogę snopy jasności, mieniące się na krawędziach fioletem i zielenią. Stół z ciemnego drewna ciągnął się od dwuskrzydłowych drzwi wejściowych aż do drugiego końca pokoju na którym wysoki, nieco już posiwiały mężczyzna w garniturze stukał niecierpliwie palcami w drewno. Co chwilę zerkał na swój zegarek jakiejś drogiej marki i chrząkał zniecierpliwiony, a echo jego głosu odbijało się w rogach sali odciętych od reszty pokoju posępnym półmrokiem. Wyciągnął zza klapy garnituru paczkę papierosów i zignorowawszy nalepioną nań wizję rychłego zgonu, z drżeniem rąk wyciągnął jednego. Wypuścił gryzący, biały dym z szerokich nozdrzy. Drzwi otworzyły się nagle, mężczyzna podskoczył na siedzeniu i wcisnął narkotyk w papierośnicę. Do sali wkroczył profesor Henrix z wielkim wózkiem restauracyjnym o piszczących kółeczkach. Białe prześcieradło jednak przykrywało to, co się na nim znajdowało.
Biznesmen, właśnie z powodu tejże raniącej nieświadomości, zaczął dopatrywać się w kształcie pod materiałem sylwetki człowieka. Przeraził się na sam pomysł. 
-Dziękuję, że zgodził się pan spotkać.- Naukowiec ścisnął dłoń bankiera.
- Naturalnie, dlaczego miałbym odmówić.- Uśmiechnął się sztucznie.- Nauka zawsze stwarza świetne poletko dla inwestorów. No, to z czym do mnie pan przychodzi?
- Chcę prosić bank o pożyczkę na dalsze badania. Widzi pan, wiele z moich projektów z łatwością prowadziłem jawnie, jednak ten jest na tyle…eksperymentalny, że nie łudziłem się o jakąkolwiek pomoc finansową zanim nie zbiorę dowodów, że eksperyment może się udać. 
- …Eksperyment? - Biznesmen zacisnął usta w trwodze.
Jedyne, czym mógł ocucić swój umysł w takim momencie, była wizja sukcesu, jakie daje ryzyko. Odetchnął powoli, wyuczenie wizualizując sobie przed oczami podwyżkę, chwałę i dodatkowe 3 zera na koncie.
- Niegroźny dla ludzi, zaświadczam pana. Wszystkie próby były dotychczas przeprowadzane na zwierzętach.
Bankierowi ulżyło, rzucił jeszcze raz okiem na sylwetkę na stole.
-W takim razie z czym pan przyszedł?
Niższy z nich popchnął wózek w snop światła i teatralnie złapał za róg prześcieradła. Mężczyzna w garniturze miał rację. Nie zgadłby, co zaraz zobaczy, gdyby próbował. 
Materiał opadł na podłogę a bankier na krzesło.
-Henrix, co ty wyprawiasz?
-Nieśmiertelność tworzę.
***
Frankenstein jest tworem szaleńca. Wizją, że człowiek może stworzyć życie z niczego. Nie wiadomo już, czy twór czy twórca jest ,,bardziej żywy”, gdy oba nie odróżnia nic prócz genezy. Co więcej, twór wydaje się o wiele bardziej ludzki od autora. Tak jak człowiek czasami wydaje się bardziej boski od samego Boga.
Jednego nie potrafię zrozumieć. Dlaczego jego stwórcę obwinia się o kompleks boskości, gdy nie ma on niczego wspólnego z istotą wyższą? Przecież to Natura tworzy coś z niczego, niczym dziwnym jest więc, że element tejże Natury podąża wytyczoną mu drogą. Stać się Bogiem to nie naśladować przyrodę i duplikować bez końca jej wizje, a łamać jej prawa. 
1. Każdy się kiedyś narodził.
2. Każdy krwawi.
3. Każdy musi kiedyś umrzeć.
Chcę być Bogiem, a nie Naturą. Chcę wznieść się ponad własną cielesność. 
Frankenstein nie był potworem. Był pierwszym archaniołem.
***
Odurzył mnie. Wiedziałem to jeszcze zanim w pełni odzyskałem czucie w ciele. Leżałem na czymś zimnym, jakiś gładki, wypolerowany metal. Przykryty kawałkiem obrusu, na tyle białym, że światło mogło przechodzić pomiędzy jego splotami, prosto do moich oczu. Naprzemiennie jasność i ciemność dezorientowała mnie jeszcze bardziej, ale po pewnym czasie odnalazłem spokój w rytmiczności. Ciągnie mnie korytarzem, jak inaczej wyjaśnić regularnie rozstawione źródła światła? Później usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi, czyiś stłumiony, chrapliwy głos. Definitywnie człowiek. O czymś rozmawiali, ale nie mogłem jeszcze poruszyć uszami na tyle, by wyłapać sens ich mowy. 
Ktoś ściągnął ze mnie płachtę, a ja skrzywiłem się od światłowstrętu. Migrena zaryczała pod czaszką.
Głos mężczyzny przede mną nabrał na mocy, coś krzyczał w kierunku doktorka. Zbliżył się, obiegł mnie dookoła, coś szepcząc do siebie. Wreszcie nachylił się nade mną, a ja czułem jego ciepły oddech na swoim nosie. Gdy próbował mnie dotknąć, rozchyliłem powiekę.
- To żyje!- Cofnął się tak nagle, że prawie by rąbnął zadem o podłogę.- Chryste Przenajświętszy, Doktorze!
Doktorowi musiało się podobać to połączenie słów, uśmiechnął się z opanowaniem.
- Proszę się nie bać, on nie gryzie. 
Powstrzymałem pokusę, by się wyszczerzyć powitalnie.
- Jak ci się udało go ożywić?
- Nauka.- Zaśmiał się triumfalnie.- I mój genialny umysł. Był tylko odpadkiem z ulicy, ale dałem mu drugą szansę i nowe życie.
Jakże wysublimowana metoda na nazwanie kogoś śmieciem.
- A…to?- Bankier kręcił kółka dłońmi nad swoim brzuchem.
- Wszystkie elementy mechaniczne nie są kaprysem, a koniecznością, by organizm funkcjonował poprawnie Musiałem zrekonstruować jego kręgosłup na nowo, ale dzięki większej wydajności maszynowych zamienników przy mniejszym rozmiarze, nie potrzebował już trzewi. Pomyśli tylko pan, jakie cuda mógłbym zdziałać, gdyby tylko posunąć się o krok dalej. Ile żyć uratowanych w wypadkach drogowych, przy przeszczepach, operacjach rozdzielania bliźniąt syjamskich. Nowe oko, wątroba, żołądek, ręka, noga, kości! Co tylko potrzeba.
- A czy pański pies może się ruszać? - W głosie mężczyzny czuć było zwątpienie. - Nie jest przecież eksponatem, mam rację?
Z twarzy naukowca w mgnieniu oka spłynęło zadowolenie, jak z parasola spływa kropelka wody.
- Ja, em.- Poprawił nerwowo okulary.- To nie tak, że nie potrafi, tylko dla pańskiego bezpieczeństwa musiałem go…
Nic nie musiałeś staruszku, udław się tymi swoimi ,,lekami”, chciałem warknąć mu w twarz.
Oboje obserwowali w milczeniu jak powoli stawiam się na nogi. Każde spięcie mięśni było nieludzko trudne, zacisnąłem zęby i z drżeniem łap parłem dalej. Usiadłem przed nimi, za sobą mając kwadrat światłości. Patrzyli na mnie dokładnie tak, jak oczekiwałem. Widziałem, że podziwiają, a ja zerknąłem na nich z góry, chociaż z oczu nie widać już było po mnie wilka. Patrzyłem na nich z dumą lwa.
Bankier padł n kolana i posuwał się na nich w moim kierunku w czystym zachwycie. Podniósł ręce do góry, chcąc chwycić mnie za brązowe futro. Ujął w ręce oba policzki i pogłaskał kciukami.
- Jesteś piękny.-Wyszeptał.
A ja pochyliłem się i puściłem na jego twarz ciepłe powietrze z falujących nozdrzy. Zaśmiał się z nieblaknącym uśmiechem.
Zerknąłem jeszcze z zadowoleniem na profesorka, a ten odpowiedział mi kiwnięciem głowy.
Tatuś był ze mnie dumny.
***
- Dlaczego mnie nafaszerowałeś środkami usypiającymi?- Zapytałem go po spotkaniu 
- Nie chciałem, żeby coś wymknęło się spod kontroli. Nie wiedziałem jak zareagujesz na człowieka innego niż ja. Koniec końców jesteś dziki, tylko ja jako jedyny człowiek miałem z tobą kontakt. Nie bałbyś się, że coś cię wytrąci z równowagi?
- Doktorze, umiem nad sobą panować. 
- Wiem 6.- Podrapał mnie po karku.- Cieszę, się że nie powiedziałeś wtedy ani słowa. To niebezpieczne odkrywać wszystkie karty na raz.
- Ale translator głosu to też twój wynalazek. Nie mogę go zaprezentować?
- Jeszcze nie, nie wszystko na raz. Teraz wskakuj.- Wskazał na wózek z prześcieradłem.- Muszę cię jakoś przemycić do auta. 
Zatrzymałem się.

- Nickolas?

Profesor zdziwił się, rzadko używałem jego imienia w jego obecności, a już w szczególności zwracając się bezpośrednio do niego.

- Tak?

- Pozwolisz kiedyś pokazać im to, co ja wymyśliłem? - Słyszałem jak wzdycha.

- W swoim czasie.

Czułem, że kłamał. Wpakowałem się więc na wózek w milczeniu, a nabrzmiewającą wściekłość przykryłem szybko prześcieradłem. 

***

- 6! 6!- Lisi cyborg próbował przekrzyczeć walenie mechanicznego młota o kowadło.
Wyłączyłem machinę i zsunąwszy sobie gogle na czoło łypnąłem na niego z rozdrażnieniem.
- Czy ty możesz sobie krzyczeć gdzie indziej? Zajęty jestem.
- Ale słyszałem, że byłeś dzisiaj na zewnątrz. Że profesorek cię zabrał.- C4 starał się spojrzeć mi w twarz. - Coś tam robił tyle czasu, chłopie?
Kolejne uderzenie młota.
- Chodziłem po wybiegu i prezentowałem swoją blaszaną dupę wszystkim, którzy zechcieliby ją kupić.
Lis zamrugał zdezorientowany. 
- C6, co ty…
- Odwal się już.- Warknąłem wściekły, nie odrywając wzroku od kowadła.

Gdy C4 zniknął mi z pola widzenia, wróciłem myślami do pracy. Spuściłem wzrok na kowadło, na rozżarzony kawałek stali. Złapałem w pysk szczypce i wrzuciłem nimi metal do kubła z wodą. Kłęby pary uniosły się znad tafli. Zanurzyłem łapy w wiadrze i wyjąłem z niego protezę żuchwy, tym razem z ostrzejszymi kłami niż te, jakie profesorek dał mi przy narodzinach. Szpiczaste, stalowe kolce mieniły się w świetle ognia kuźni. Przesunąłem łapą po czubku przedniego kła, czując pod opuszkiem jej moc. Odsunąłem się podniecony.
Jaka to była przyjemność mieć wpływ na to, kim się jest. Nie chciałem być grzeczny, bezpieczny, łagodny, nie chciałem być tylko ,,ożywionym, kalekim psem starego naukowca". Czułem, że mogłem być czymś dużo więcej, już jestem. Widziałem przecież, że bankier klękał. Człowiek klękał i to przede mną.
Jestem piękny, więc patrzcie na mnie.
Jestem godzien, więc klękajcie.


CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz