- Dzień dobry, Delto.- Wysoki głosik zadźwięczał w progu jaskini medycznej.
- Witaj, Domino. - Medyk mruknął pochmurnie, jakby te parę dźwięków miało rozerwać mu krtań na kawałki. Zamiast spojrzenia wymienili pospieszne strzygnięcia uszami. Nie wyglądał dziś dobrze, ale mało kto zwracał już na to uwagę, gdyż rzadko kiedy wyglądał też lepiej.
- Pomóc ci w czymś dzisiaj?
- Nie masz przypadkiem jakiś swoich spraw? Nie jesteś moją pielęgniarką.
- Ach wiem, ale o zajęcie dla położnej ciężko w tych czasach. Wilki więcej łkają niż kochają, może to dlatego.- Westchnęła zmartwiona.
- Tak, na pewno.- Nijak nie można było poznać, czy rzucał wyjątkowo wysublimowanym sarkazmem, czy z grzeczności postanowił skłamać dla dobra nastroju pogaduszek. Domino wolała zignorować ten dylemat optymistycznym mruknięciem.
- Too kogo mogłabym ci dzisiaj ściągnąć z barków?
Medyk łypnął na nią spojrzeniem okrutnym w swojej dobitności sugerującym, że jego barki gniecie dużo więcej spraw niż tony chorych. Położna odsunęła się na tyle, by radiacja basiora nie zmiotła tak szybko jej dobrego humoru w miejsce zakłopotania. Po niemiłosiernie sadystycznej sekundzie milczenia odezwał się wreszcie.
- Panią Konstancję boli ostatnio kolano. Podaj jej coś na zwyrodnienia.- Rzucił bez emocji i kiwnął łapą na wygniecioną leżankę w rogu jaskini.
Rzeczywiście, staruszka kiwała się na niej z boku na bok w rytm jakiejś zapomnianej dawno melodii. Gdyby wsłuchać się w nią uważniej, można by było dosłyszeć rytmiczne pomrukiwanie, a nawet sylaby pojedynczych słów.
,,Roz-kwi-ta-ły pąki białych róż”
- Robi się.- Pomimo, że hierarchia tego nie wymagała, dygnęła przed nim nieśmiało i pofrunęła w kierunku starej.
W połowie drogi jednak odwróciła się i zawiesiła swoje ciekawskie spojrzenie na zgarbionym, chuderlawym basiorze. Nie pamiętała, kiedy się tak zmienił. Mogłaby przysiąc, że przed wojną zachowywał się zupełnie normalnie, prawda? Może to pamięć jej szwankowała. Pamiętała jego cieplutki uśmiech i wyćwiczony, uważny krok. Teraz chodzi jak ślepiec, uśmiecha się jak ekscentryk, a mówi jak….nawet nie umiała tego ubrać w słowa. Co się stało Delto? Jak to możliwe, że pracując z nim dosłownie metr od siebie nie była w stanie poznać go ponad to, gdzie mieszka i jak ma na imię. Dlaczego dopiero w momencie, gdy stał się tak zimny i niedostępny, pożera ją ochota, by poznać go bliżej? Dusiła w sobie tą głupią myśl, ale mimo starań ona nie umierała. Może niektóre myśli są bardziej nieśmiertelne niż inne, zaśmiała się do siebie.
- Coś mówiłaś? - Medyk wyrwał ją z transu.
- Oh, nie, ja tylko…- Podrapała się w tył głowy i wbiła wzrok we wszystko, co nie było nim. Wszystko, po kolei. -Zastanawiałam się czy…- Język ugrzązł jej w ustach.
Łypnął na nią w oczekiwaniu na odpowiedź. Ktoś krzyknął w oddali.
- Delcinko ty moja, gdzie ta moja maść na stawy? Konstancja czeka już drugą wieczność!
- Ah, no tak, chwilka Konstancjo!- Jej łapy porwały ją, zanim głowa zdążyła zauważyć. Jej rozmówca tylko wzruszył ramionami.
Złapała słoik szarawej maści z półki i znikła z nią na tyły jaskini. Odkręciła wieko i wciągnęła w nozdrza odór szałwii i kurzu domowego, a zamoczoną w kremie łapę muskała kolana i łokcie pacjentki.
- Spokojnie złotko, ja nie gryzę.- Zarechotała stara, widząc ,jak drące miała łapy.
Domino posłała jej ciepły uśmiech i ucieszyła się, że prawdziwy powód jej wstydu nie został dostrzeżony. Miała wrażenie, jakby cała jaskinia obserwowała jej każdy ruch. Wzięła trzy głębokie oddechy na uspokojenie, ale na Deltę już dzisiaj nie spojrzała.
Tego dnia rozpadlina pomiędzy nią a medykiem pozostała szeroka jak zwykle.
***
Pewnego dnia jednak, jak to się czasami zdarza wrażliwym duszom, zniknęła o wiele dalej niż centrum watahy. Letnie upały przygnały ją nad wodospad, gdzie mogła wziąć lodowatą kąpiel pod ścianą błękitu. Nie obyło się jednak bez niespodzianek. To co stamtąd przyniosła, roztopiłoby serce niejednego cynika.
- Delta, Delta!- Nadal jeszcze lekko wilgotna rozejrzała się po jego stanowisku pracy. W nieładzie, jak zwykle, więc zaczęła zbierać skalpele z podłogi. Po chwili chabrowy łeb wychylił się zza rozwidlenia.
- Co znowu?
Po dwóch susach wspomaganych machnięciem skrzydeł znalazła się pysk w pysk z osowiałym ekscentrykiem. Odgięła jedno ze skrzydeł do tyłu, by odsłonić przewiązaną przez brzuch torbę. Delikatnym ruchem wysunęła coś z fałd materiału, otrzepała to coś z puchu i podniosła na wysokość wzroku obojga. To był mały, uroczy ptaszek. Gil o czerwonym brzuszku i rannym skrzydle. Nawet Delcie drgnęły kąciki ust.
- Pomożesz mu?
Zmarszczył brwi.
- Ja nie leczę ptaków tylko wilki.
- A Rublie to już jakoś przyjmowałeś na leczenie.
- Na prośbę alfy, nie ciebie.
Domino zacisnęła usta, nie mogła uwierzyć jak łatwo jej odmówił.
- Jeśli miałabym cię prosić o jedną rzecz na świecie to proszę cię właśnie teraz, obejrzyj go chociaż.
Minęło trochę czasu zanim medyk przystał na jej błagania. Wziął ptaka na zaplecze i posadził go na kawałku szmatki jak w kocu.
- Zajmę się nim po obchodach. - Skinięciem łapy poprosił, by obmyć mu łapy strumieniem wody z dzbana.- Pójdę już, czym szybciej zacznę, tym szybciej skończę.
- Skończyłbyś jeszcze szybciej z drobną pomocą. - Odstawiła, ciężki gliniany dzban na miejsce i stanęła na 4 łapy w gotowości.- Co ty na to?
Omiótł ją badawczym spojrzeniem.
- Chodź.
Musiała uważać, by nie podskakiwać za wysoko, gdy chodziła.
Ulżyło jej, że nie odczytał blefu z jej pyska, ani też tego, że postanowiła ukryć swoją biegłość w nastawianiu ptakom skrzydełek, byleby tylko nadać rozmowie jakiś pretekst. Czy czuła się z kłamstwem źle? Może trochę. Ale gorsze głupoty w życiu robiła.
(Delta?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz