Kamael spojrzał w przestrzeń przed siebie. Zadawał sobie pytanie, jak szczery może być w stosunku do swojej ukochanej. Odpowiedź brzmiała: do bólu. Nie może jej kłamać. Nie może jej mydlić oczu i chować tego, co przeżył. Jeżeli mają sobie zaufać, to bezgranicznie.
– Nigdy jej nie opuściłem. Dotknęło mnie nieszczęście podczas pożaru lasu, moje pióra częściowo spłonęły. Na piechotę nie potrafiłem odnaleźć drogi do domu. Pewien wilk, któremu będę już wdzięczny do końca życia, pokierował mnie ku Watasze Srebrnego Chabra. Tu spotkałem Ciebie. I nie potrzebuję już wracać.
↼ upływ czasu ⇀
Ile to już było, parę miesięcy? Parę miesięcy, odkąd zaczęli się spotykać. O ile nie więcej. Domino weszła w życie Skrzydlatego i ozdobiła je, tak jak kwiat różany zdobi zielony żywopłot. Długą i być może urokliwą zieloną ścianę, ale wcale nie piękną bez czerwonych pęków miękkich płatków. Wadera stała się dla niego oazą, do której z chęcią przychodził ugasić swoje pragnienie i nigdy nie potrafiłby napić się innej wody.
Mieszkali razem, w swoim małym, bajecznym światku, w którym każdy malowany zachód słońca był idealną scenerią na wspólne podniebne tańce. Dwa anioły zakochane bez przytomności, zapatrzone w siebie z tym samym zachwytem, co kot oglądający świąteczne lampki na choince. Uzupełniali się, ona przytwierdziła go do ziemi, ukazując całkowicie wilcze uczucia, a on obdarował ją drugą parą skrzydeł, unosząc w chmury mistyczności i marzeń. On dobrze wiedział, że nie mógłby bez niej już żyć. I dlatego Kamael postanowił zadać to najważniejsze w życiu par pytanie, do którego należy się zbierać przez długi czas, by wyszło idealnie. Trzeba przygotować odpowiednią przemowę, znaleźć odpowiednie miejsce i wyczuć odpowiedni czas. I modlić się do sił wyższych, żeby wszystko poszło po myśli basiora, bo jeżeli tak się nie stanie, to obetnie swoje skrzydła. To nie groźba, to błagalne wołanie.
Gdyby się udało... Och, jeżeli by się udało... Mogliby założyć własną, cudowną rodzinę. Mogliby stworzyć ukochany dom, w którym każde z nich czułoby się bezpiecznie. Ich dusze stałyby się jednością, dzieloną przez dwa ciała, ale gdy nadejdzie moment rozłąki ze światem śmiertelnym, mieliby pewność, że połączą się już w jedno na wieki. Czekaliby na siebie w każdej przyszłej formie, po każdej drugiej stronie, połączeni tą niewidzialną, nieprzerwanie długą nicią przeznaczenia. A może miało to już miejsce? Może już kiedyś, wieki temu się ze sobą spotkali, zawiązali pakt, że nigdy więcej się nie opuszczą i teraz, w obecnym życiu, tylko ponownie się spotkali po latach, gotowi zżyć się ze sobą do kolejnej śmierci jeszcze zanim sami o tym wiedzieli. Jak pięknie układał się ten świat, że ich serca siebie znalazły, jak cudownie tkwiły gwiazdy, że ich dusze związane były ze sobą. Myśl ta przyprawiała Kamaela o radosne dreszcze, kazała mu śpiewać w milczeniu erotyczne pieśni i śnić po nocach miłosne baśnie. Nie chciałby być nigdzie indziej jak tu, ze swoją najdroższą Domino, w tej przyziemnej, tak zwyczajnej Watasze Srebrnego Chabra. Kamael już nie był jakimś tam Skrzydlatym z watahy Alis Caelorum, która miała się za prawie bogów. Był teraz zwykłym, uskrzydlonym wilkiem, który poza lataniem w sumie nic nie potrafił. I tak było dobrze. Tak było najlepiej. Najważniejsze, że wraz z nim była tu Domino.
Szczególna radość w sercu basiora pojawiła się, gdy pewien wschód słońca nad morzem był wyjątkowo malowniczy. Wiedział, że jego błagania zostały wysłuchane, że to jest właśnie ta chwila. Siły wyższe zmiłowały się nad nim, dały mu znać "Dobrze więc, zrób ten najważniejszy krok" i obdarowały go scenerią, o której śnią rozmarzeni malarze. Gdy tylko Kamael na nocnej przechadzce zobaczył słońce wysyłające swoje pierwsze promienie zza horyzontu, oświetlając chmury rozciągające się po niebie niczym uroczyste i delikatne pociągnięcia pędzla, od razu wiedział, że to jest właśnie ten dzień. Dzień, w którym przyjdzie mu zadać to pytanie. W którym doczeka się odpowiedzi i nie będzie już więcej chodził po cierniach, zostawiając za sobą krwawe ślady, próbując sięgnąć swojej najpiękniejszej róży. Będzie mógł wzlecieć w powietrze ze swoją różą, pokazać jej świat. Lub ułożyć się na cierniach, pozwalając, by przebiły mu skórę i serce, jeżeli róża nie zgodzi się na bycie jego.
Pojawił się w grocie, którą zamieszkiwał wspólnie z Domino, z zielonym wiankiem na głowie. Zielony symbolizuje nadzieję, czyż nie? Podobny wianek, tylko ładniejszy, przyniósł także swojej najdroższej ukochanej, by również mogła go założyć. Nakrapiana wadera obudziła się na lekkie trącanie nosem, po czym spojrzała na niego zaspana i z zaskoczeniem.
– Co się dzieje? Co to za wianki? Gdzieś idziemy? – zapytała cicho, posłusznie zakładając roślinną koronę na głowę. Choć była zmęczona, starała się zaufać swojemu ukochanemu i powoli wstała, rozciągając zrelaksowane mięśnie.
– Na plażę – równie cichym szeptem odpowiedział jej Skrzydlaty. – Na krótki spacer, jeśli można.
– Oczywiście.
Wyszli na zewnątrz, mimo że Domino miała lekkie problemy ze stawianiem prostych kroków. Nic dziwnego, tak nagle ją wybudził z głębokiego snu. Ale wyglądała niezwykle uroczo z tymi zaspanymi oczkami, ziewając raz po raz i uśmiechając się delikatnie gdy ich oczy się spotykały w znikającej ciemności. Szli ramię w ramię, tak jak zawsze to robili od swojego pierwszego spaceru, a tym razem dodatkowo Kamael służył jej za podpórkę, gdy czuła się niepewnie na nogach. Domi zachichotała, gdy po raz kolejny poplątały się jej nogi.
– Jestem ciekawa, coś tym razem wymyślił, Kam – wadera mimowolnie nieco naśladowała sposób mowy prawie-partnera. Szum morza nawet nie próbował zagłuszyć tego zalążka rozmowy, będąc cichym jak jeszcze nigdy się nie zdarzyło, ale wciąż obecnym, ciekawy rozwoju wydarzeń.
– Zobaczysz. I mam nadzieję, że ci się spodoba. – Tajemnicza odpowiedź nieco rozbudziła Domino.
Spacerowali powoli, dopóki niebo nie zrobiło się najpierw różowe z jednej strony, po czym ten róż ustąpił miejsca pomarańczy i czerwieni, samemu przesuwając się na środek przedstawienia. Chmury zgodnie z oczekiwaniami Kamaela zablokowały częściowo światło słońca, tworząc ciemne plamy. Cała ta gra kolorów odbijała się w niezwykle spokojnym morzu, które delikatnie głaskało plażę, chcąc z nią flirtować tak jak Kamael z Domino. Niebieskie grzywy, które jeszcze nie wyblakły od słońca, goniły się leniwie, ledwo pokazując się znad wody. Były zaspane tak jak nakrapiana wadera i nawet w podobnym kolorze.
Domino zakochała się w tym widoku. Basior widział to w jej oczach. Patrzyła z zachwytem na nadmorski wschód słońca, zrzucając z siebie resztki snów, ciesząc się tu i teraz, że jest na tej plaży ze swoim ukochanym, widzi ten piękny obraz i może wdychać świeże, zdrowe morskie powietrze. Kamael również się cieszył, tylko, że on miał jeszcze więcej powodów. A jeden z nich właśnie wyjadał go od środka i kazał nie zwlekać, bo ta magiczna chwila, jeśli umknie, to już nigdy więcej nie powróci. Skrzydlaty wziął głęboki wdech.
– Droga Domino, królowo mojego serca. Pozwoliłem sobie zabrać cię na spacer w ten malowniczy poranek, gdyż mam do ciebie ważne, niecierpiące zwłoki pytanie.
Wadera spojrzała na niego ze zdziwieniem iskrzącym się w oku, w pełni już rozbudzona i zaciekawiona nagłym podjęciem tematu. Powstające słońce odbijało się w jej dwubarwnych ślepiach, zapierając dech w piersiach i tak duszącemu się już wilkowi. Toż to gwiazdy ujawniające się w drugiej połówce, te same, które w samotne noce będą prowadzić do ciepłego gniazda, do domu, do kochającego serca, które zawsze jest gotowe przytulić. Najpiękniejsze gwiazdy, których nikt nie znajdzie na mrocznym całunie nocy, a które będą świecić właśnie najjaśniej ze wszystkich. Kamael nie mógł oddychać. Mimo to dzielnie kontynuował.
– Odkąd cię ujrzałem, wiedziałem, że jesteś dla mnie tą jedyną. Wiedziałem, że nie będę już umiał bez ciebie żyć, moja pani. Widzisz, moja dusza jest zaledwie pustynią, martwą i pustą. Nie nadawała się do niczego, nie ważne, ile czasu ją pielęgnowałem, starałem się coś zmienić. Tobie natomiast wystarczyło zaledwie się pojawić, wylać odrobinę wody swojej własnej duszy na moją pustynię, utworzyć niewielkie źródło, by powstała oaza pełna zieleni oraz życia. W tej właśnie oazie pragnąłbym zamieszkać wraz z tobą, moja najdroższa, wyhodować najpiękniejsze kwiaty, jakie kiedykolwiek widział ten świat oraz najsmaczniejsze owoce, o których nie słyszeli nawet najwięksi podróżnicy i koneserzy botaniki. Gdyby ktoś kiedykolwiek odważyłby się obciąć tobie skrzydła, to obiecuję ci, moja najdroższa Domino, że użyczyłbym ci swoje, byś wciąż mogła latać na tle pięknych zachodów słońca i być aniołem cudowności. Pozwól, że zadam swoje pytanie w słowach prostych, niegodnych twojej osoby: czy zechcesz sprawić mi ten zaszczyt i uczynić najszczęśliwszym basiorem pod słońcem, zostając moją żoną?
<Domino? Zostaniesz żoną Kamaela?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz