niedziela, 16 maja 2021

Od Tiski CD Magnusa - "Inna droga"

 Skierowaliśmy się w stronę gór, gdzie usypiający gaz nie powinien się tak rozprzestrzeniać. Nie był on rozpylany wysoko, więc tam spokojnie mogliśmy być ponad linią tej substancji. Szliśmy dość szybko, zgarniając po drodze jeszcze dwa wilki z pobliża, zupełnie nieświadome niebezpieczeństwa. Usypianie zwierząt mogło znaczyć tylko jedno, że znowu chcą porwać kogoś, by przeprowadzić na nim eksperymenty. Dlaczego nie użyli siatek, jak ostatnio? Podzieliłam się tym pytaniem z Magnusem.
- Chcą konkretnie nas. W siatkach mogliby zgarnąć dowolnego wilka –  wyjaśnił. Był wyraźnie zaniepokojony. Tak, to miało sens. Choć poprawiłam go w myślach, że nie chodzi o nas, tylko o Theo i Nym. Przerażało mnie to na tyle, że nie byłam w stanie zasugerować tego na głos. I najwyraźniej Magnus miał tak samo. Droga wyżej, choć zazwyczaj mogła być pokonana w dość krótkim czasie, w takiej sporej grupie stanowiła wyzwanie. W dodatku nie znaliśmy dokładnie kierunku rozpylanego środka, a w gęstej roślinności był niemal niezauważalny. Nikt już się nie odzywał, tylko co jakiś czas czyjeś spojrzenie piorunem starało się ogarnąć całość, by przeliczyć, czy wszyscy są. Gdy przed nami pojawiło się pierwsze wzniesienie, wilk, którego wzięliśmy po drodze, poszedłszy przodem, zatrzymał się i padł na ziemię.
Chciałam już podbiec do niego, ale Magnus mnie przytrzymał.
-Jemu nic się nie stanie, a my musimy dalej iść – ton był nieubłagany i musiałam przyznać mu rację. Ciężko mi było zostawiać nieprzytomnego, jednak priorytety były inne. Nym i Theo.
- Nie pójdziemy tędy – oznajmił Szkło i poprowadził nas nieznaną do tej pory ścieżką. Chodzenie pod górę nie było najłatwiejsze, szybkie tempo i przede wszystkim strach wieszały nad nami ciemne chmury. Schronimy się gdzieś wysoko i co dalej? Ludzie będą nas prześladować, dopóki nie zdobędą tego czego chcą… albo dopóki nie będziemy martwi. Czy możemy ich pokonać? Jeszcze rok temu powiedziałabym, że nie, ale nasze moce rosną i gdyby je tak odpowiednio wykorzystać, być może mielibyśmy szansę.
Po wielu godzinach marszu dotarliśmy na tyle wysoko, że gaz nie mógł tam dolecieć. Miejsce było daleko od morza, wysoko i jeszcze miało formę kotlinki, która była w stanie ochronić nas, nawet jeśli substancja by się zbliżyła. Wszyscy byli wyczerpani. Najchętniej zawinęliby się w kłębek i nie ruszali się do końca dnia. Tak też zrobili wszyscy, oprócz mnie i Magnusa. Odeszliśmy na bok i myśleliśmy, co teraz robić.
- Oni nas dopadną – powiedziałam – prędzej czy później, im się uda - Basior popatrzył na mnie i najwyraźniej przez moment pomyślał o czymś innym, bo w jego spojrzeniu pojawiła się jakaś iskierka. Szybko jednak zgasła i wilk przeszedł do rzeczy.
- To prawda – zaczął dość smutno – ale to znaczy, że trzeba się przygotować.
- Do powrotu do laboratorium? Przygotować? - gdybym miała więcej siły, pewnie powiedziałabym to głośniej i z większym oburzeniem, ale teraz na koniec mojej wypowiedzi po prostu ziewnęłam.
- I tak nas złapią, więc trzeba zrobić tak, żeby złapali sobie bombę na śniadanie. Widzisz, żeby jakoś to zniszczyć od środka – rzeczowy ton przeszedł w odwzajemnione ziewanie. To jest zaraźliwe?
- Ale jak?
- Nie wiem jeszcze. Chodźmy już spać. Jesteś padnięta.
Nie oponowałam, zawinęliśmy się w kłębek i daliśmy sobie chwilę na odpoczynek. 


Kolejny dzień rozpoczęłam wraz ze wschodem słońca. Słysząc jeszcze ciche chrapanie towarzyszy, wymknęłam się na poszukiwanie czegoś do jedzenia. Góry były miejscem o nieco innej faunie, gatunki często spotykane niżej, nie zapuszczały się tutaj. Próbując zwęszyć jakiś trop, wędrowałam z nosem przy ziemi, a ponad mną, w koronach drzew brzmiało tętniące życie. Nie tylko my pomyśleliśmy o górach jako o bezpiecznej przystani, najróżniejsze ptaki, wszelkie mniejsze ssaki z ogromnego terenu ściągnęły właśnie tutaj. Dlatego już przy pierwszych blaskach słońca, wśród drzew rozlegał się koncert. Od wysokich dźwięków kosów do gruchania gołębi, w różnych gamach, w różnym tempie. Gdzieś para ptaków ganiała za sobą, gdzieś intensywnie zbierano gałęzie na gniazda. Była wiosna, więc nikt nie mógł sobie pozwolić na żadne opóźnienia. Należało się przygotować do przyjścia na świat młodych. Ja wśród tej gęstwiny szukałam jeleniowatych. I tu leżał problem. Mnóstwo, różnobarwnych zapachów ciągnęło do mojego nosa, ale nie było żadnego, który poprowadziłby mnie do zwierzęcia większego choćby od gronostaja. Jeden wilk mógł się nimi nasycić, ale szukałam przecież pożywienia dla całej grupy. Przez następne pół godziny chciałam znaleźć choć najmniejszy ślad obecności szaraków, saren lub jeleni, ale wszystko spełzło na niczym. Błagając w duchu, by nie miało to związku z ludźmi, chwyciłam parę soboli i trzy sierpówki, po czym wróciłam do naszej kotlinki, zanim reszta zaczęła się martwić.  Magnus podpiekł mięso swoim ogniem i zabraliśmy się do jedzenia. Nikt nie odważył się powiedzieć tego na głos, ale jedzenia było za mało. Nie wróżyło nam to dobrze. Na ptasim mięsie dało się przeżyć, ale łażenie z pustym żołądkiem nie było w żadnym wypadku czymś, czego chciałabym dla mojej rodziny. Przy najbliższej okazji zaraz skierowałam się na południe, w inną niż rano stronę. Magnus poszedł razem ze mną. Jego moc miała o wiele dalszy zasięg niż moje zmysły. Minęło kilka godzin, a my nic nie znalawszy, zatoczyliśmy koło. Od miejsca naszego śniadania dzieliła nas pionowa skała, gdy usłyszeliśmy wystrzały. Zerkając po sobie, puściliśmy się pędem. Dopadłszy resztę, z ulgą zobaczyliśmy, że wszyscy są. Z bijącym sercem, ze wstrzymanym oddechem staliśmy z oczami wbitymi w gęsty las, skąd dobiegały dźwięki. W pewnym momencie ukłuł mnie dziwny niepokój. Zabrakło mi jednego oddechu.
- Gdzie jest Nym?


<Magnus?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz