Wizyta u rodziny lisów przebiegała... zaskakująco o całe niebo lepiej niż którekolwiek z nich mogło się spodziewać. Rodzice Pakiego i Skinki przyjęli gości pod swój "dach", gdzie choć było ciasno to wciąż pozostawało przytulnie, nikt nie marzł na śniegu, a jedyny wilk, który nie miał okazji widzieć życia lisów w ich naturalnym środowisku, mógł teraz przyglądać się ich codziennemu, prywatnemu życiu. Paketenshika co jakiś czas czuł się zobowiązany wyjaśniać, skąd się biorą niektóre zachowania jego "krewnych", chociaż dobrze wiedział, że Delta już wcześniej miał kontakt z lisami, i to nie byle jaki. Czuł się trochę jak zbyt podekscytowany dzieciak, któremu nie może zamknąć się jadaczka, jednak mniejszemu basiorowi zdawało się to nieszczególnie przeszkadzać. Choć nie da się ukryć, gdy mogli wreszcie wyjść z nory i rozejść się w osobne strony, kamień spadł rudzielcowi z serca.
Wychowanek lisów udał się na spacer po terenach dawnej rodziny, wypatrując przy okazji jakichś znajomych twarz. Widział, że wiele się zmieniło, choć raczej nie był aż tak długo nieobecny. Ale przecież właśnie tak bywało w lisich społecznościach, zmiana następowała po zmianie, nic nie zostawało takie samo na dłuższy okres czasu, starzy członkowie umierali, odchodzili, rodzili się nowi, którzy zastępowali swoich poprzedników. Nawet nazwiska zdążyły się pozmieniać, co stanowiło jedną z tych rzadszych zmian, jednak wciąż jak najbardziej obecnych i występujących zawsze, kiedy nadchodzi pora. A pory były różne.
Zastanawiał się; czyżby naprawdę nie było go aż tak długo? Wystarczająco, żeby zmieniło się niemal wszystko, co znał, to z pewnością. Jeśli tak wyglądała obecna rzeczywistość lisów, czy miał czego szukać w tym miejscu, które przez całe swoje dzieciństwo nazywał domem? Nie potrafił stwierdzić. Czy może też nie chciał, sam nie był pewien. Chyba ciężko byłoby mu znieść informacje, że coś stanowiące tak wielką część jego serca już nie ma tam miejsca.
Wszystkie objawy jednak szczęśliwie się rozwiały, gdy wśród rudych kit Paketenshika ujrzał jedną czarną, bardzo dobrze znaną, o pięknie utrzymanej białej końcówce, świecącej bardziej perliście niż u jakiegokolwiek innego lisa. Twarz rozjaśniła mu się w uśmiechu, wychwytując srebrzyste zabarwienie tego melanosa, tak charakterystyczne i rozpoznawalne dla każdego członka lisiej rodziny. Ktoś z zewnątrz mógłby pomylić tego odmieńca z każdym innym, ale nie jego dobry przyjaciel z dzieciństwa, o nie, mowy nie było. Wesołe, lisie szczeknięcie wydostało się z wilczego gardła, zwracając uwagę wielu postronnych gapiów. Jednak basior o to nie dbał, oni zawsze będą się patrzeć.
– Sodrokniwa! – zawołał, z radości praktycznie się zapominając, przez co od razu ukrył pysk pod ognistym rumieńcem.
Intensywnie zabarwione oczy, nieprzyjemnie mocno odbijające się od ciemnego tła, zwróciły się w jego stronę. Nie ukazała się w nich jednak niechęć ani obrzydzenie, a czyste szczęście i ekscytacja. Stary znajomy Pakiego, rówieśnik z innego miotu, doskoczył paroma susami do swojego przyjaciela, rzucając mu się na szyję.
– Paketenshika! Przyjacielu! Bracie! Jakież to przyjazne wiatry przywiały cię z powrotem we wrota naszego domu? Czyżbyś stęsknił się za znajomymi konstelacjami gwiazd w oczach znanych ci od najmłodszych lat?
– Tak, Szekspirze, brakowało mi was – Paki, jak zawsze, zakpił sobie ze sposobu mówienia melanistycznego lisa.
– A, wybacz – skorygował się samiec. – Ostatnimi czasy nie potrafię opamiętać swojego języka. Serce mi krwawi niczym obrośnięte ciernistymi różami, mój bracie, zostawiając za sobą szlak płynnej posoki. Usta same rozwierają się do płaczu, choć spomiędzy nich wydostają się tylko marne skomlenia, niezdolne wyrazić mojego bólu. Każdy krok kojarzy mi się ze stadem mrówek obchodzących moje zmęczone łapy, atakujących chmarami, by pozbyć się intruza. Cierpię, a cierpienie moje doprowadza do łez samych bogów, niezdolnych unieść choćby części mojego głazu na plecach!
Wilk cofnął się o krok, unikając wodospadu słów spadających na jego głowę. Kurde, niedobrze, pomyślał. Soda robi się taki romantycznie poetycki kiedy dzieją się złe rzeczy, a jeśli dzisiaj mówi całymi dramatami to cokolwiek tu miało miejsce, musiało nieźle namieszać.
– Dobra, stary, później będziesz miał czas pisać Hamleta. Powiedz mi, w normalny sposób, co się stało? Nie chcę być nieczuły, ale umarł ci ktoś?
– Nie, no coś ty! – Wzrok Sodrokniwy na nowo był klarowny i bystry, jak na lisa przystało. Jego jaskrawo złote oczy spoglądały w górę na większego kumpla z iskrą złośliwości. – Chodzi o twoją siostrę. Paketen, ona jest śliczna!
Minęło kilka sekund, zanim basior zdołał podnieść szczękę z podłogi. Chyba się przesłyszał! Jego dobry przyjaciel jest zakochany w jego siostrze! Kurczę, to... nie mogło skończyć się dobrze. Albo mogło? Do licha! Po usłyszeniu tych słów w głowie rudzielca zapanował istny chaos. Tyle by było z tak pięknej dewizy, jaką miał się zawsze kierować w życiu i nawet się szczycił, że właśnie na nią padło.
– Przepraszam?
– Ona zawsze była ładna... Niczym rozkwiecona górska łąka, na której pasą się puszyste owieczki oraz latają wielobarwne motyle, oświetlona wiosennym słońcem rozgrzewającym przyjemne ten mały skrawek raju. I była równie niedostępna. Teraz jednak stała się ogrodem wypełnionym najcudowniejszymi gatunkami kwiatów w pełnym kwiecie, gdzie ptaki śpiewają miłosne trele bawiąc cudze uszy, a jeszcze cudowniejsze, egzotyczne motyle karmią się nektarem, przystrajając ogród w nowe, fruwające kwiaty. I tak jak ogród, jest na wyciągnięcie łapy, a jednak... Nie potrafię się do niej zbliżyć, boję się narobić szkód wśród delikatnych gałązek i łodyg, tak jak zrobił to ten gnój Dinakaratie. – Spod czarnej sierści wychodził pomidorowy rumieniec, a w oczach tliła się siłą gaszona miłość. Bolesny widok, szczególnie gdy osoba, której przekazano te słowa, miała już szczęście bycia zajętą.
– A ja myślę, że nie masz się czego bać. Jesteś spoko koleś, jesteś miły, szanujesz kobiety i traktujesz je co najmniej na równi ze sobą, do tego całkiem niezły z ciebie przystojniak. Powinieneś z nią pogadać.
– Dobrze, oczywiście, ale nie myślisz chyba, bracie, że po prostu do niej podejdę i rozpocznę rozmowę?
– Jak nie chcesz sam to załatwię ci rozmowę... Akurat mam kogoś, kto myślę, że chętnie pomoże. – W oczach basiora zapłonęły lisie ogniki, zazwyczaj zwiastuny nieszczęścia, a w tym przypadku nieomylny omen nadchodzącego, iście lisiego planu. Paketenshika miał jedną osobę, która mogła mu pomóc i z pewnością nie zrezygnuje z poproszenia go o współudział w tej delikatnej sprawie.
<Delta? TYLE CZASU CZEKAŁEŚ>
A ty poczekasz jeszcze więcej ~ Delta
OdpowiedzUsuń