niedziela, 30 maja 2021

Od Theodora CD Domino

 Wadera stojąca przed Theodorem to Domino.
Informacja ta, dotarła do niego w ciągu ułamka sekundy, ale następne dwie zeszły na przypominaniu sobie tamtego spotkania. Wspominał tego małego wilczka, który wciskał nos we wszystko, co było na jego drodze, a na jego twarzy nie malowały się przyjemne uczucia. Jak każdy duży, ale jeszcze nie całkiem dorosły wilk, był bardzo niechętnie nastawiony do wspominania niezręcznych sytuacji z tych nieszczęsnych szczenięcych lat. Wszystko pamiętał i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nigdy nie przeprosił wadery za to, co spotkało ją ze strony jego rodziców. Wiedział, że wszystko było tylko nieporozumieniem, ojciec chciał dla niego dobrze i ogólnie co jak co, ale na rodzinę nie mógł narzekać. Sama myśl o tym, ile problemów przetrwali, zachowawszy przy tym niezmierną miłość i czułość dla siebie i bliskich, była czymś, co wprawiało go w podziw i wielką wdzięczność. Czuł się przez to nieco uprzywilejowany. Im więcej czytał, im więcej historii poznawał, tym lepiej wiedział, że jego rodzina jest raczej wyjątkiem. Winę za tamto wydarzenie przypisywał sobie. Jednak w tym wszystkim miał wrażenie, że przeprosiny teraz nie poprawiłyby tej niezręcznej sytuacji. W milczeniu przyglądał się, jak skrzydlata wadera próbowała zjeść uzbrojonego w szczypce kraba.
- Wybacz – powiedział, pomagając jej oderwać odnóża. Były to jedyne słowa, jakie padły przy ich posiłku. Basior nie wiedział, co ma robić, a nienawidził tego uczucia. Z tego, co mówiły książki savoir vivre sprzed dwustu lat, jego obowiązkiem jest sprawienie, by jego otoczenie czuło się z nim dobrze, ale nie mógł zdobyć się na rozpoczęcie jakiegoś tematu. Siedzieli jeszcze dłuższą chwilę obok siebie, patrząc, jak bawią się inni. Theodor z dezaprobatą patrzył na ledwo stojących na łapach uczestników imprezy. Ktoś w tym momencie przewrócił się na tańczących i wszczęło się zamieszanie. Jakiś bardziej trzeźwy wilk zaczął krzyczeć, ale po chwili udobruchano go następnym kieliszkiem i wszyscy powrócili do zabawy. Patrzenie na przekraczające granice smaku rozluźnienie dawało niespodziewany spokój młodemu basiorowi. Mając pod kontrolą każdą ze swoich czterech kończyn, czuł ogarniające go poczucie bezpieczeństwa, które również udzieliło spokoju jego myślom. Przekonany był, że Domino zerkała na niego co jakiś czas, jeszcze o czymś intensywnie myśląc. Kątem oka zauważył, że ziewnęła.
- Zmęczona? - uśmiechnął się już uspokojony. Wadera przytaknęła - mogę cię odprowadzić.
Theo czuł, że wchodzi w swoją standardową rolę. Wilczyca, choć nieco zdziwiona, chętnie przystała na propozycję. Opuścili głośne towarzystwo i zanurzyli się w gęsty las. Było ciemno i nie za wiele było widać. Pożegnały ich tylko ciche jęki wymiotującego imprezowicza. Szli, wsłuchując się w cykanie świerszczy i hukanie sowy. Noc była prawdziwie spokojna. Na bezchmurnym niebie migotały gwiazdy, dając odrobinę kojącego i tajemniczego światła. Dzisiaj wyglądały niezwykle pięknie. Nie wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, ale żadne stworzenie nie mogło temu zaprzeczyć. Para wilków też czuła, że ta noc była w pewien sposób wyjątkowa. Basior mimowolnie zwolnił kroku, by spojrzeć w górę. Chrzęszczenie ściółki przycichło i oboje usiedli. Powiew wiatru kołysał do snu mieszkańców drzew.
- Gwiazdy mają coś w sobie – powiedział basior tak cicho, jakby bał się kogoś obudzić – zobacz, Kasjopeja…, Tarcza,… Strzelec – wymieniał gwiazdozbiory, jednocześnie je wskazując.
- Tam jest Lew... tam smok.., tam łabędź – Domino kontynuowała z niewidocznym w mroku uśmiechem – gdy latam, gwiazdy pomagają mi się orientować.
Wadera odetchnęła głęboko, rozkoszując się tym magicznym momentem. Być może pozostałaby w tamtym miejscu dłużej, ale czar prysł przez nagłe poruszenie. Basior wstał i poszli dalej. Ich kroki rozlegały się w cichej okolicy. Toczyły się po suchej ściółce, ale głuchły szybko, jakby las chciał pochłonąć wszelki niepokój, mogący naruszyć prawdziwą ciszę nocną. Kto wie, może istnieje jakiś duch lasu, który taki rytm wyznacza. Musiałby on z rozrzewnieniem patrzeć na spokojną parę, przenikającą delikatnie pomiędzy potężnymi dębami. Jednak szybko uśmiech zszedłby z jego twarzy, bo całkiem niedaleko szło ciężko wielkie zwierzę, którego obecność robiła zamieszanie we wszystkich warstwach lasu. Zwierzęta zrywały się nagle i uciekały co sił w łapach. Wilki nieświadome niebezpieczeństwa szły wprost na spotkanie olbrzymiego stworzenia.
Theodor pierwszy zauważył, że coś jest nie tak. Sowy, które do tej pory delikatnie pohukiwały, zamilkły. Basior stanął jak wryty i zatrzymał Domino. Przez chwilę oboje nasłuchiwali. Do ich uszu dotarły ciężkie oddechy, wydawane przez wielkie płuca, powietrze jak nóż, przecinało gardłowe warczenie. Wiedzieli, że musiało to być coś dużo większego od nich. Stali, nie śmiawszy nawet ruszyć ogonem, modląc się w duchu, by bestia ich minęła. Ta z kolei zbliżyła się na tyle, że mogli w ciemności zobaczyć jej przerośnięte mięśnie opasające ciało cztery albo pięć razy większe od wilczego. Cztery łapy zakończone długimi, ostrymi pazurami ułatwiały jej poruszanie się i zostawiały ślady wielkości kilkudziesięciu centymetrów. Wilki wstrzymały oddech, gdy iskrzące, czerwone oczy skierowały się wprost w ich stronę. Od zwierzęcia dzielił ich tylko nie najwyższy krzak, który jednak wydawał jakiś bardzo intensywny zapach. Osobnik nie mógł wyczuć nic poza aromatem rosnącej przyprawy. Skierował się na zachód i po chwili zniknął im z oczu. Basior pociągnął na lewo osłupiałą wilczycę i gdy był już pewien, że są poza zasięgiem słuchu, zdobył się na głębszy oddech. Bali się jeszcze rozmawiać, poczekali na moment, gdy znajdą się pod jaskinią Domino.
- Co to było?! - wadera nerwowo położyła łapę na głowie - Nie znam niczego, co mogłoby osiągnąć takie rozmiary.
Theo nie krył emocji. Jego serce uderzało szybciej niż skrzydła w czasie lotu ptaka.
- Nigdy z czymś takim się nie spotkałem. Dobrze, że byliśmy razem.
Słowa te jakoś długo wisiały w powietrzu. Wzrok wilków skrzyżował się na krótką chwilę, po czym basior począł się żegnać.
- To do zobaczenia...Kiedyś.
Szedł już w swoją stronę, tylko raz odwracając się, by zobaczyć, jak wadera spokojnie znika w swojej jaskini. Było już bardzo późno, więc postanowił przenocować u siostry, która akurat mieszkała w okolicy. Musiał pójść przez dość wąskie przejście, odgrodzone z dwóch stron niemożliwym do przedarcia się nasypem. Była to najszybsza droga i w tej sytuacji najmądrzejsza. Impreza, późna pora i emocje całkiem wyczerpały go z sił. Truchtał spokojnie, właściwie nie zważając na otoczenie, z nosem przy ziemi i myślami ciężkimi jak góry. Dlatego zbyt późno zorientował się, że przed nim stoi jakiś kształt. Basior średniego wzrostu i ciemnej sierści zagradzał mu drogę. Jego twarzy nie dało się rozeznać przez cień rzucany ze specyficznego układu świerków.
- Jakiś problem? - zapytał Theo, próbując się otrząsnąć z otępienia.
Wilk nie odezwał się. Theo usłyszał z boku jakiś szelest i w tej chwili z ukrycia wyszły kolejne dwa basiory. Wciąż nie wypowiadając ani słowa, poczęły pokazywać ostre zęby. Przykurczone nogi świadczyły, że są gotowi do ataku. Roztoczona dookoła mgła poczęła się zagęszczać i groźnie migotać.
- On ma moce! - krzyknął pierwszy basior i w tym samym momencie, świetlista poświata błysnęła światłem. Wszyscy napastnicy zaczęli wyć z bólu. Rozpoczęło się zamieszanie, żaden z nich nie wiedział, gdzie pójść, by uciec. Biało-szary wilk skierował się na południe.


<Domino?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz