Uwaga: Opowiadanie zawiera silny język. Szczeniaki, omijajcie z daleka.
⫷⫸
– Posłuchaj... Nie obchodzi mnie, ile dni przetrwałeś tam wśród gwiazd. Mam gdzieś, co robiłeś, z kim się spotkałeś, co widziałeś. Masz wrócić do domu, rozumiesz? Czeka na ciebie dom!
– Maya, doceniam, że się o mnie troszczysz, ale ta misja to moje przeznaczenie. Nie mogę wrócić.
– Jak to nie możesz? Ramuel, czy ty siebie słyszysz?! Masz wracać, natychmiast! Miasto cię potrzebuje, rodzina cię potrzebuje. JA cię potrzebuję, do diaska!
– Mayu... Kocham cię.
– Ramuel, nie!!
⫷⫸
Rudy wilk przewrócił się na drugą stronę. Czym było miasto? Tam są chyba wielkie, kanciaste góry i żyje tam mnóstwo ludzi. Nie był pewien, ale tak mu się kojarzyło. Nie mógł sobie przypomnieć. Coraz więcej jego pamięci znikało w odmętach przestrzeni międzywymiarowej i wiedział, że wkrótce straci możliwość ukrywania tego. Już teraz zdarzało mu się, że nie potrafił odpowiedzieć na najprostsze pytania.
A historie, które widział przed oczami? Podświadomie wiedział, że są to sceny z różnych wymiarów, z przeróżnych przestrzeni czasowych. Ta zapewne była z przyszłości. Nauczył się je odróżniać, choć nie zawsze było to proste. Ile rzeczy mógłby opowiedzieć swoim dzieciom o innych światach... Ale przecież nie mógł. Nie mógł im powiedzieć, co się z nim dzieje, inaczej bez sensu by się o niego zamartwiały. A przecież tego nie można było powstrzymać. Tej... choroby Kalmy. Przeklęta dziwka, gdyby nie ona, wszystko byłoby normalne. Byłby zdrowy, żyłby sobie spokojnie ze swoją watahą, niczym by nie ryzykując. Albo byłby martwy. Tak porządnie, na stałe, tak jak powinno być, bo tak nakazała natura.
Z drugiej strony nie poznałby Yira. Nie miałby swojej ukochanej córeczki Nere'e. Nie poznałby Zuvy, a jego siostra Skinterifiri nie poznałaby swoich mocy. Straciłby tyle rzeczy, które obecnie cenił najbardziej w życiu. Tylko istniało pytanie, czy to wszystko było warte cierpienia, jakiego właśnie właśnie doświadczał. Wewnętrzne uczucie podpowiadało mu, że absolutnie tak.
⫷⫸
Setki istot o skórze tak czarnej, że pochłaniała niemal całe światło, upadało przed nim na kolana. Chwalili go, wołali jego imię, śpiewali na jego cześć. Nazywali wybawicielem, obrońcą. Przywódcą. Ich płonące lawą i ogniem uśmiechy wykrzywiały się groteskowo, ciesząc się jego przybyciem. Oto Władca, powrócił, by nimi rządzić, przeprowadzić ich na drugą stronę, gdzie mogły siać zniszczenie i chaos bez interwencji tych całych Bogów. On czuł ich radość, pałał się potęgą, jaka spoczywała w jego kosmatych, skamieniałych dłoniach wyposażonych w przeraźliwie długie pazury. To było jego przeznaczenie. Nie bez powodu nazywał się Ten, Który Prowadzi Do Zagłady. Był zagładą. Nosił jej imię. Cudowny zapach posoki oraz spalenizny wypełniały jego nos, zwiastując nadchodzące dni pięknej chwały.
Kolejny z poddanych skoczył do otwartych szeroko ust. Z radością rzucali się w nieskończoną otchłań, jakie stanowiło jego wnętrze, żeby nakarmić swojego pana. To był zaszczyt móc stać się jednym z Władcą, móc być jego posiłkiem, który zapewni kontynuację rzeźni, jaką prowadzili od setek milionów lat. Istoty przepychały się, by trafić między jedną z wielu par ust, w jakie wyposażony był ich król. Ach, jak smaczne były ich ciała. Jak pysznie można było zajadać się ich chęcią zniszczenia. To było takie odżywcze. Oby nigdy się nie skończyło. Oby trwało po kres czasu, tak jak trwało już od jego początku. Smacznego, marne gnojki!
⫷⫸
Szczęśliwie wilki nie mogą się pocić, bo w tym momencie wychowanek lisów byłby mokry niczym wrzucony do jeziora szczur. Potrafił znosić naprawdę wiele, ale te wizje stanowiły koszmar nie do pokonania. Cholera jasna! Kurwa mać! Dlaczego akurat takie coś... Czemu nie może śnić o wesołych kotkach albo kolorowych kucykach? Nie musiałby tego znosić... Byłoby wesoło. Byłby, do licha ciężkiego, na haju, a nie na granicy światów!
Odetchnął głęboko. Uspokój się, nakazał sobie, bo jeszcze obudzisz Yira. Musisz być spokojny. Jesteś w stanie to zmieść. Jesteś... Jesteś, kurwa, silny, rozumiesz? Przetrwasz to. Może... Może się jakimś cudem wyleczysz. Może zjawi się niesamowite bóstwo, które ocali twój durny, głupi, umierający tyłek. Będziesz mógł dalej opiekować się dzieciakami. Będziesz dalej uczyć szczeniaki polowania. Zbierzesz się wreszcie na odwagę, żeby poprosić Yira o zawarcie ślubu. Nie poddawaj się. No dalej, walcz, do licha!
Oczy zamknęły mu się bezwiednie, choć próbował to powstrzymać. Czuł, jak jego świadomość wysuwa się z obecnego ciała. Znika ciepłe legowisko, chrapiący tuż obok atramentowy wilk, ściany nory. Zmienia się wszystko na biały. A nie, tęczowy. Nie, nie... To jakiś kolor, który nie powinien istnieć, właściwie nie istnieje w spektrum widzenia istot ziemskich, ale on go jakimś cudem widział. Tylko nie potrafił opisać.
"No nie... Znowu?" zdążył pomyśleć, zanim jego świadomość wleciała w kolejny z wielu wymiarów, jakie miał okazję zobaczyć.
⫷⫸
Tym razem było inaczej. Nie zobaczył płonących jezior siarki ani rozbitych, umierających rodzin. Widział... ścieżkę. Ścieżkę w górach, zbyt niskich, by osadził się tu na stałe śnieg, choć wystarczająco wysokich, by szczyty były ostre, skalne i śmiertelnie zdradliwe. Ścieżka prowadziła właśnie nimi, zapewniając niesamowite widoki, szczególnie w ten pochmurny dzień, gdzie słońce nie razi w oczy ani nie grozi udarem. Całkiem ładnie, musiał przyznać. Ciekawe, czy Wayfarerowi zdarzyło się chodzić takimi ścieżkami.
Istota, której umysł zajmował, obróciła się do tyłu. Zauważył szarą sierść, zmatowiałą po długiej, nieustannej wędrówce, zmizerniały ogon, a co najciekawsze - unoszące się nad barkami fioletowe płomienie, które zdawały się nie ranić, a zarazem też niestety nie grzać tego nietypowego wilka. Osobnik obrócił się przez prawe ramię, gdyż lewe oko było niewidome. Rudzielec mógł powiedzieć, że czuje grzywkę, jednakże absolutnie jej nie widział. Usłyszał natomiast żeński głos wydobywający się z szarego wilka.
– Oni, pospiesz się. Czuję nadchodzącą burzę, musimy znaleźć schronienie.
– Idę, mamo! – zawołał chłopięcy głos silnie akcentowanym wilczym.
Paketenshika, ze wszystkich osób, poznawał ten akcent. Podopieczny szarej wilczycy był lisem, do tego szybko okazało się, że całkowicie czarnym i niezwykle puszystym. Niczym mała kulka futra. Nawet lisy z rodziny basiora nie były takie puszyste, więc ten widok wywołał niezłe wrażenie.
Szybko poczuł, że pora wracać. Pożegnał się z bezimienną waderą, choć nie było szans, by mogła go usłyszeć. Pożegnał się też z małym Onim, który wydawał mu się najładniejszym lisem, jakiego miał okazję zobaczyć. Ciekawe, czy kiedyś do nich wróci...
⫷⫸
Kolejne wybudzenie, tym razem w towarzystwie paskudnego bólu głowy. Z nosa ciekła też krew. Miał dość. Miał tak cholernie, paskudnie dość. Kiedy ta jebnięta przygoda się skończy, do diaska?!
⫷⫸
Patrzył komuś w oczy i doskonale wiedział, że ten ktoś patrzy się też na niego. Istota nie miała kształtu, a jednocześnie rudy wilk widział dokładnie wszystkie rysy, jakie istniały na jej ciele. Czuł w sobie świadomość stworzenia. Nie oczekiwał szczęśliwego zakończenia.
– A jednak tu trafiłeś... – odezwała się, smutek wylewał się z jej głosu niczym gorycz z czary.
– Tak – odpowiedział krótko, nie mając pojęcia, jak się zachować. – Choć wolałbym, żeby to się skończyło.
– Ja też. – Poruszył się niespokojnie, niczym dziecko zbyt długo siedzące na twardym krześle. Smutek i niedowierzanie. Dlaczego akurat te uczucia? A kto tam wie przedwieczne bóstwa... Przynajmniej widział przed sobą wychowanka lisów, rudy nie był już tylko zjawą w czyjejś świadomości.
– Moglibyście mi jakoś pomóc? Ja... Ja chciałbym wrócić do rodziny. Na stałe. Być zdrowy.
– Nigdy nie będziesz zdrowy, lisie w skórze wilka – przemówili zgodnym chórem. – Ale możemy odwołać niesprawiedliwą śmierć. Czekaj na nasz znak.
Wilk o trzech ogonach zapłakał obficie, łzy wodospadem wyciekły z oczodołów. Przypadkiem zalał jakiś mały, nic nie znaczący światek, o którym wszyscy zdążyli zapomnieć.
– Jak wygląda twój znak, o najznamienitsza?
– Będziesz wiedział, gdy go zobaczysz – odrzekła, zamykając wrota do swojego świata tuż przed jego nosem.
⫷⫸
Końcówka nocy przebiegła spokojnie, bez wypadów do innych wymiarów ani nagłych przebudzeń. Była tylko ciemność, słodkie sny i stojący na granicy śmierci Paketenshika. Choć ktoś był w stanie mu pomóc.
<Koniec>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz