poniedziałek, 31 maja 2021

Podsumowanie maja!

Kochani Moi!
Hmmm... No nie działo się, dużo się nie działo. Ale i tak było sympatycznie, prawda? Upłynął kolejny miesiąc. Pamiętacie, jak kończyliśmy kwiecień? W zupełnie innym świecie. Miniony maj był czasem zmian i pracy dla wielu z nas. Czas pożegnać go jak należy i otworzyć nowy rozdział. Czujecie wakacje? Ja czuję, że te będą wspaniałe.
A teraz do rzeczy. Czas na podsumowanie, a wygląda ono w tym miesiącu następująco...

Miejsce pierwsze zajmuje nasz mistrz Paketenshika z 2 opowiadaniami,
A na miejscu drugim plasują się wspólnie TiskaKaliPandoraEothar AtsumeTheodore i Apollo Anubis Ain z 1 opowiadaniem każdy.


Innymi postaciami, które widziały nasze opowiadania, byli Skinterifiri i Bob.

A oto wyniki tegomiesięcznych ankiet:
Agrest i Mundus, 4 głosy (Najgrubsza ryba)
Delta, 6 głosów (Najcieńszy Bolek)
Ry i Wayfarer, 2 głosy (Najbardziej cywilizowana postać)
Valo, 8 głosów (Najbardziej męskie dziewczę)

No, to ten, właśnie, to ja będę tego... do zobaczenia za miesiąc, Skarby! Albo jutro, albo za trzy dni!

                                                                               Wasz samiec Alfa,
                                                                                    Agrest

niedziela, 30 maja 2021

Od Theodora CD Domino

 Wadera stojąca przed Theodorem to Domino.
Informacja ta, dotarła do niego w ciągu ułamka sekundy, ale następne dwie zeszły na przypominaniu sobie tamtego spotkania. Wspominał tego małego wilczka, który wciskał nos we wszystko, co było na jego drodze, a na jego twarzy nie malowały się przyjemne uczucia. Jak każdy duży, ale jeszcze nie całkiem dorosły wilk, był bardzo niechętnie nastawiony do wspominania niezręcznych sytuacji z tych nieszczęsnych szczenięcych lat. Wszystko pamiętał i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nigdy nie przeprosił wadery za to, co spotkało ją ze strony jego rodziców. Wiedział, że wszystko było tylko nieporozumieniem, ojciec chciał dla niego dobrze i ogólnie co jak co, ale na rodzinę nie mógł narzekać. Sama myśl o tym, ile problemów przetrwali, zachowawszy przy tym niezmierną miłość i czułość dla siebie i bliskich, była czymś, co wprawiało go w podziw i wielką wdzięczność. Czuł się przez to nieco uprzywilejowany. Im więcej czytał, im więcej historii poznawał, tym lepiej wiedział, że jego rodzina jest raczej wyjątkiem. Winę za tamto wydarzenie przypisywał sobie. Jednak w tym wszystkim miał wrażenie, że przeprosiny teraz nie poprawiłyby tej niezręcznej sytuacji. W milczeniu przyglądał się, jak skrzydlata wadera próbowała zjeść uzbrojonego w szczypce kraba.
- Wybacz – powiedział, pomagając jej oderwać odnóża. Były to jedyne słowa, jakie padły przy ich posiłku. Basior nie wiedział, co ma robić, a nienawidził tego uczucia. Z tego, co mówiły książki savoir vivre sprzed dwustu lat, jego obowiązkiem jest sprawienie, by jego otoczenie czuło się z nim dobrze, ale nie mógł zdobyć się na rozpoczęcie jakiegoś tematu. Siedzieli jeszcze dłuższą chwilę obok siebie, patrząc, jak bawią się inni. Theodor z dezaprobatą patrzył na ledwo stojących na łapach uczestników imprezy. Ktoś w tym momencie przewrócił się na tańczących i wszczęło się zamieszanie. Jakiś bardziej trzeźwy wilk zaczął krzyczeć, ale po chwili udobruchano go następnym kieliszkiem i wszyscy powrócili do zabawy. Patrzenie na przekraczające granice smaku rozluźnienie dawało niespodziewany spokój młodemu basiorowi. Mając pod kontrolą każdą ze swoich czterech kończyn, czuł ogarniające go poczucie bezpieczeństwa, które również udzieliło spokoju jego myślom. Przekonany był, że Domino zerkała na niego co jakiś czas, jeszcze o czymś intensywnie myśląc. Kątem oka zauważył, że ziewnęła.
- Zmęczona? - uśmiechnął się już uspokojony. Wadera przytaknęła - mogę cię odprowadzić.
Theo czuł, że wchodzi w swoją standardową rolę. Wilczyca, choć nieco zdziwiona, chętnie przystała na propozycję. Opuścili głośne towarzystwo i zanurzyli się w gęsty las. Było ciemno i nie za wiele było widać. Pożegnały ich tylko ciche jęki wymiotującego imprezowicza. Szli, wsłuchując się w cykanie świerszczy i hukanie sowy. Noc była prawdziwie spokojna. Na bezchmurnym niebie migotały gwiazdy, dając odrobinę kojącego i tajemniczego światła. Dzisiaj wyglądały niezwykle pięknie. Nie wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, ale żadne stworzenie nie mogło temu zaprzeczyć. Para wilków też czuła, że ta noc była w pewien sposób wyjątkowa. Basior mimowolnie zwolnił kroku, by spojrzeć w górę. Chrzęszczenie ściółki przycichło i oboje usiedli. Powiew wiatru kołysał do snu mieszkańców drzew.
- Gwiazdy mają coś w sobie – powiedział basior tak cicho, jakby bał się kogoś obudzić – zobacz, Kasjopeja…, Tarcza,… Strzelec – wymieniał gwiazdozbiory, jednocześnie je wskazując.
- Tam jest Lew... tam smok.., tam łabędź – Domino kontynuowała z niewidocznym w mroku uśmiechem – gdy latam, gwiazdy pomagają mi się orientować.
Wadera odetchnęła głęboko, rozkoszując się tym magicznym momentem. Być może pozostałaby w tamtym miejscu dłużej, ale czar prysł przez nagłe poruszenie. Basior wstał i poszli dalej. Ich kroki rozlegały się w cichej okolicy. Toczyły się po suchej ściółce, ale głuchły szybko, jakby las chciał pochłonąć wszelki niepokój, mogący naruszyć prawdziwą ciszę nocną. Kto wie, może istnieje jakiś duch lasu, który taki rytm wyznacza. Musiałby on z rozrzewnieniem patrzeć na spokojną parę, przenikającą delikatnie pomiędzy potężnymi dębami. Jednak szybko uśmiech zszedłby z jego twarzy, bo całkiem niedaleko szło ciężko wielkie zwierzę, którego obecność robiła zamieszanie we wszystkich warstwach lasu. Zwierzęta zrywały się nagle i uciekały co sił w łapach. Wilki nieświadome niebezpieczeństwa szły wprost na spotkanie olbrzymiego stworzenia.
Theodor pierwszy zauważył, że coś jest nie tak. Sowy, które do tej pory delikatnie pohukiwały, zamilkły. Basior stanął jak wryty i zatrzymał Domino. Przez chwilę oboje nasłuchiwali. Do ich uszu dotarły ciężkie oddechy, wydawane przez wielkie płuca, powietrze jak nóż, przecinało gardłowe warczenie. Wiedzieli, że musiało to być coś dużo większego od nich. Stali, nie śmiawszy nawet ruszyć ogonem, modląc się w duchu, by bestia ich minęła. Ta z kolei zbliżyła się na tyle, że mogli w ciemności zobaczyć jej przerośnięte mięśnie opasające ciało cztery albo pięć razy większe od wilczego. Cztery łapy zakończone długimi, ostrymi pazurami ułatwiały jej poruszanie się i zostawiały ślady wielkości kilkudziesięciu centymetrów. Wilki wstrzymały oddech, gdy iskrzące, czerwone oczy skierowały się wprost w ich stronę. Od zwierzęcia dzielił ich tylko nie najwyższy krzak, który jednak wydawał jakiś bardzo intensywny zapach. Osobnik nie mógł wyczuć nic poza aromatem rosnącej przyprawy. Skierował się na zachód i po chwili zniknął im z oczu. Basior pociągnął na lewo osłupiałą wilczycę i gdy był już pewien, że są poza zasięgiem słuchu, zdobył się na głębszy oddech. Bali się jeszcze rozmawiać, poczekali na moment, gdy znajdą się pod jaskinią Domino.
- Co to było?! - wadera nerwowo położyła łapę na głowie - Nie znam niczego, co mogłoby osiągnąć takie rozmiary.
Theo nie krył emocji. Jego serce uderzało szybciej niż skrzydła w czasie lotu ptaka.
- Nigdy z czymś takim się nie spotkałem. Dobrze, że byliśmy razem.
Słowa te jakoś długo wisiały w powietrzu. Wzrok wilków skrzyżował się na krótką chwilę, po czym basior począł się żegnać.
- To do zobaczenia...Kiedyś.
Szedł już w swoją stronę, tylko raz odwracając się, by zobaczyć, jak wadera spokojnie znika w swojej jaskini. Było już bardzo późno, więc postanowił przenocować u siostry, która akurat mieszkała w okolicy. Musiał pójść przez dość wąskie przejście, odgrodzone z dwóch stron niemożliwym do przedarcia się nasypem. Była to najszybsza droga i w tej sytuacji najmądrzejsza. Impreza, późna pora i emocje całkiem wyczerpały go z sił. Truchtał spokojnie, właściwie nie zważając na otoczenie, z nosem przy ziemi i myślami ciężkimi jak góry. Dlatego zbyt późno zorientował się, że przed nim stoi jakiś kształt. Basior średniego wzrostu i ciemnej sierści zagradzał mu drogę. Jego twarzy nie dało się rozeznać przez cień rzucany ze specyficznego układu świerków.
- Jakiś problem? - zapytał Theo, próbując się otrząsnąć z otępienia.
Wilk nie odezwał się. Theo usłyszał z boku jakiś szelest i w tej chwili z ukrycia wyszły kolejne dwa basiory. Wciąż nie wypowiadając ani słowa, poczęły pokazywać ostre zęby. Przykurczone nogi świadczyły, że są gotowi do ataku. Roztoczona dookoła mgła poczęła się zagęszczać i groźnie migotać.
- On ma moce! - krzyknął pierwszy basior i w tym samym momencie, świetlista poświata błysnęła światłem. Wszyscy napastnicy zaczęli wyć z bólu. Rozpoczęło się zamieszanie, żaden z nich nie wiedział, gdzie pójść, by uciec. Biało-szary wilk skierował się na południe.


<Domino?>

sobota, 29 maja 2021

Od Pakiego CD. Delty - "Noce i Dnie"

Wizyta u rodziny lisów przebiegała... zaskakująco o całe niebo lepiej niż którekolwiek z nich mogło się spodziewać. Rodzice Pakiego i Skinki przyjęli gości pod swój "dach", gdzie choć było ciasno to wciąż pozostawało przytulnie, nikt nie marzł na śniegu, a jedyny wilk, który nie miał okazji widzieć życia lisów w ich naturalnym środowisku, mógł teraz przyglądać się ich codziennemu, prywatnemu życiu. Paketenshika co jakiś czas czuł się zobowiązany wyjaśniać, skąd się biorą niektóre zachowania jego "krewnych", chociaż dobrze wiedział, że Delta już wcześniej miał kontakt z lisami, i to nie byle jaki. Czuł się trochę jak zbyt podekscytowany dzieciak, któremu nie może zamknąć się jadaczka, jednak mniejszemu basiorowi zdawało się to nieszczególnie przeszkadzać. Choć nie da się ukryć, gdy mogli wreszcie wyjść z nory i rozejść się w osobne strony, kamień spadł rudzielcowi z serca.

Wychowanek lisów udał się na spacer po terenach dawnej rodziny, wypatrując przy okazji jakichś znajomych twarz. Widział, że wiele się zmieniło, choć raczej nie był aż tak długo nieobecny. Ale przecież właśnie tak bywało w lisich społecznościach, zmiana następowała po zmianie, nic nie zostawało takie samo na dłuższy okres czasu, starzy członkowie umierali, odchodzili, rodzili się nowi, którzy zastępowali swoich poprzedników. Nawet nazwiska zdążyły się pozmieniać, co stanowiło jedną z tych rzadszych zmian, jednak wciąż jak najbardziej obecnych i występujących zawsze, kiedy nadchodzi pora. A pory były różne.

Zastanawiał się; czyżby naprawdę nie było go aż tak długo? Wystarczająco, żeby zmieniło się niemal wszystko, co znał, to z pewnością. Jeśli tak wyglądała obecna rzeczywistość lisów, czy miał czego szukać w tym miejscu, które przez całe swoje dzieciństwo nazywał domem? Nie potrafił stwierdzić. Czy może też nie chciał, sam nie był pewien. Chyba ciężko byłoby mu znieść informacje, że coś stanowiące tak wielką część jego serca już nie ma tam miejsca.

Wszystkie objawy jednak szczęśliwie się rozwiały, gdy wśród rudych kit Paketenshika ujrzał jedną czarną, bardzo dobrze znaną, o pięknie utrzymanej białej końcówce, świecącej bardziej perliście niż u jakiegokolwiek innego lisa. Twarz rozjaśniła mu się w uśmiechu, wychwytując srebrzyste zabarwienie tego melanosa, tak charakterystyczne i rozpoznawalne dla każdego członka lisiej rodziny. Ktoś z zewnątrz mógłby pomylić tego odmieńca z każdym innym, ale nie jego dobry przyjaciel z dzieciństwa, o nie, mowy nie było. Wesołe, lisie szczeknięcie wydostało się z wilczego gardła, zwracając uwagę wielu postronnych gapiów. Jednak basior o to nie dbał, oni zawsze będą się patrzeć.

– Sodrokniwa! – zawołał, z radości praktycznie się zapominając, przez co od razu ukrył pysk pod ognistym rumieńcem.

Intensywnie zabarwione oczy, nieprzyjemnie mocno odbijające się od ciemnego tła, zwróciły się w jego stronę. Nie ukazała się w nich jednak niechęć ani obrzydzenie, a czyste szczęście i ekscytacja. Stary znajomy Pakiego, rówieśnik z innego miotu, doskoczył paroma susami do swojego przyjaciela, rzucając mu się na szyję.

– Paketenshika! Przyjacielu! Bracie! Jakież to przyjazne wiatry przywiały cię z powrotem we wrota naszego domu? Czyżbyś stęsknił się za znajomymi konstelacjami gwiazd w oczach znanych ci od najmłodszych lat?

– Tak, Szekspirze, brakowało mi was – Paki, jak zawsze, zakpił sobie ze sposobu mówienia melanistycznego lisa.

– A, wybacz – skorygował się samiec. – Ostatnimi czasy nie potrafię opamiętać swojego języka. Serce mi krwawi niczym obrośnięte ciernistymi różami, mój bracie, zostawiając za sobą szlak płynnej posoki. Usta same rozwierają się do płaczu, choć spomiędzy nich wydostają się tylko marne skomlenia, niezdolne wyrazić mojego bólu. Każdy krok kojarzy mi się ze stadem mrówek obchodzących moje zmęczone łapy, atakujących chmarami, by pozbyć się intruza. Cierpię, a cierpienie moje doprowadza do łez samych bogów, niezdolnych unieść choćby części mojego głazu na plecach!

Wilk cofnął się o krok, unikając wodospadu słów spadających na jego głowę. Kurde, niedobrze, pomyślał. Soda robi się taki romantycznie poetycki kiedy dzieją się złe rzeczy, a jeśli dzisiaj mówi całymi dramatami to cokolwiek tu miało miejsce, musiało nieźle namieszać.

– Dobra, stary, później będziesz miał czas pisać Hamleta. Powiedz mi, w normalny sposób, co się stało? Nie chcę być nieczuły, ale umarł ci ktoś?

– Nie, no coś ty! – Wzrok Sodrokniwy na nowo był klarowny i bystry, jak na lisa przystało. Jego jaskrawo złote oczy spoglądały w górę na większego kumpla z iskrą złośliwości. – Chodzi o twoją siostrę. Paketen, ona jest śliczna!

Minęło kilka sekund, zanim basior zdołał podnieść szczękę z podłogi. Chyba się przesłyszał! Jego dobry przyjaciel jest zakochany w jego siostrze! Kurczę, to... nie mogło skończyć się dobrze. Albo mogło? Do licha! Po usłyszeniu tych słów w głowie rudzielca zapanował istny chaos. Tyle by było z tak pięknej dewizy, jaką miał się zawsze kierować w życiu i nawet się szczycił, że właśnie na nią padło.

– Przepraszam?

– Ona zawsze była ładna... Niczym rozkwiecona górska łąka, na której pasą się puszyste owieczki oraz latają wielobarwne motyle, oświetlona wiosennym słońcem rozgrzewającym przyjemne ten mały skrawek raju. I była równie niedostępna. Teraz jednak stała się ogrodem wypełnionym najcudowniejszymi gatunkami kwiatów w pełnym kwiecie, gdzie ptaki śpiewają miłosne trele bawiąc cudze uszy, a jeszcze cudowniejsze, egzotyczne motyle karmią się nektarem, przystrajając ogród w nowe, fruwające kwiaty. I tak jak ogród, jest na wyciągnięcie łapy, a jednak... Nie potrafię się do niej zbliżyć, boję się narobić szkód wśród delikatnych gałązek i łodyg, tak jak zrobił to ten gnój Dinakaratie. – Spod czarnej sierści wychodził pomidorowy rumieniec, a w oczach tliła się siłą gaszona miłość. Bolesny widok, szczególnie gdy osoba, której przekazano te słowa, miała już szczęście bycia zajętą.

– A ja myślę, że nie masz się czego bać. Jesteś spoko koleś, jesteś miły, szanujesz kobiety i traktujesz je co najmniej na równi ze sobą, do tego całkiem niezły z ciebie przystojniak. Powinieneś z nią pogadać.

– Dobrze, oczywiście, ale nie myślisz chyba, bracie, że po prostu do niej podejdę i rozpocznę rozmowę?

– Jak nie chcesz sam to załatwię ci rozmowę... Akurat mam kogoś, kto myślę, że chętnie pomoże. – W oczach basiora zapłonęły lisie ogniki, zazwyczaj zwiastuny nieszczęścia, a w tym przypadku nieomylny omen nadchodzącego, iście lisiego planu. Paketenshika miał jedną osobę, która mogła mu pomóc i z pewnością nie zrezygnuje z poproszenia go o współudział w tej delikatnej sprawie.

<Delta? TYLE CZASU CZEKAŁEŚ>

poniedziałek, 24 maja 2021

Od Kali CD Espoir - "Wyblakłe Słońce" cz.2.4

Powietrze wypełniał wilgotny zapach. Była to woń porannej rosy, która drobnymi kryształkami rozbiegła się po leśnym runie na wzór tłuczonego szkła, zupełnie jakby poprzedniej nocy ten stary bór stał się świadkiem jakiejś historycznej zabawy, na temat której dzisiaj zdecydował się zawzięcie milczeć; która tego poranka była już tylko kolejnym sekretem na kartach jego wielowiekowej historii. Mieszał się z tą mokrą nutą inny, wielokrotnie cięższy zapach bijący od rozlanej krwi, która w kontakcie z chłodnym powietrzem stygła i tężała powoli na zmęczonym ciele wilczycy. W połączeniu stanowiły one mieszankę na tyle nietypową, a przy tym intensywną i wyraźnie nieprzyjemną, że z łatwością przebijała się ona przez płynne granice zmysłów młodej wadery, w wyniku czego Kali nie mogła pozbyć się wrażenia, że czuje na języku smak gnijącego mięsa. Przyprawiało ją to o mdłości, które zdecydowanie starała się ukrywać przed kroczącą u jej boku Mitriall, maskując słaby wyraz twarzy fałszywym uśmiechem połączonym z narzuceniem jakiegoś niezobowiązującego tematu pogawędki.  
Trudno jej było skupić się na tym, co mówi i jeśli nie były to dość żałośnie brzmiące wtrącenia o pogodzie i trudach codziennego życia, to z rozżarzeniem powracała do antypatii, którą zapłonęła do osobliwej grupy z psychologiem na czele. Wszystkim, co potrafiła rozpoznać i ubrać w słowa, był gniew; co zaś chciała w związku z tym zrobić, nie było jasne nawet dla niej samej, dlatego całą swoją nadzieję pokładała w rozmowie z bratem. Jeśli nie był akurat pijany, potrafił całkiem jasno ocenić sytuację, a nawet jeśli przypadkiem znowu zdarzyło mu się nawalić, to waderę niewiele to obchodziło. Po prostu chciała już przerzucić na kogoś zaufanego cały ciężar tej nieprzyjemnej historii, która z każdą kolejną sekundą zdawała się coraz bardziej zapadać pod ciężarem własnej abstrakcyjności, w wyniku czego na bladych oczach młodej posłanki zamazywała się powoli granica pomiędzy rzeczywistością tego świata a snem szaleńca. 
Ogół warunków był zdecydowanie niesprzyjający i nietrudno się domyślić, że znacznie utrudniał doprowadzenie do końca pierwotnego zamiaru dwójki nowo zapoznanych sobie wilczyc, jakim było znalezienie drogi do medyka. I chociaż zgodnie z zapewnieniem, jakie dała nowej śledczej tuż przed wyruszeniem w drogę, Kali już dawno musiała nauczyć się radzić sobie w podobnym warunkach, to i tak bardzo cieszyła się, że nowa znajoma zaproponowała swoją pomoc.  
Ich pożegnanie było krótką i nadzwyczaj treściwą otoczką dla nie do końca szczerej obietnicy kolejnego spotkania wraz z nieśmiałą deklaracją rodzącej się przyjaźni, a nastąpiło ono tuż przy samym wejściu do miejscowego szpitala. Machając jeszcze krótko łapą w kierunku, w którym, zdawało jej się, znikała właśnie jej nowa znajoma, Kali jakby nie bez nerwów poprawiła komin zasłaniający oczy, po czym bez dłuższego zwlekania wmaszerowała do środka. 
– Floro? – zapytała ostrożnie, wolno mijając próg miejsca, które w ciągu niedługiego wcale życia zdążyła poznać bardziej, niż kiedykolwiek mogłaby tego pragnąć.  
Nie doczekawszy się ze środka żadnej odpowiedzi, ruszyła głębiej, a po pokonaniu tego, co według jej szacunków stanowiło mniej więcej połowę korytarza, zdecydowała się ściągnąć z oczu opaskę, by rozejrzeć się po pomieszczeniu w poszukiwaniu swojej bliskiej przyjaciółki. 
Ciche dotąd miejsce przeszył rozdzierający krzyk. 
Powietrze zdążyło opuścić jej płuca, nim zorientowała się, że ten zwierzęcy wrzask należał do nikogo innego, jak tylko do niej samej. Bezsilnie, jakby nie była w stanie zaczerpnąć kolejnego oddechu, pozwoliła swojemu ciału osunąć się na ziemię, ostatnim przytomnym odruchem zatapiając pazury w utartym gruncie. Wpatrując się w rozciągające przed jej oczami blade światło, poczuła, że tonie w surrealistycznym wrażeniu, jakoby tak właśnie wyglądać miała jej śmierć. 
Następnym, co poczuła, był silny uścisk czterech łap i znajome zapachy odnalezione gdzieś pomiędzy oceanem pustki. 
– Nic nie widzę – wyszeptała, gdy wreszcie na nowo poczuła się w stanie mówić. – Floro, o Boże, ja niczego nie widzę! 



Krople wiosennego deszczu uderzały o sklepienie jaskini, wygrywając cichą melodię, której zapętlone wersy sprowadzały waderę na granicę szaleństwa. Przez szerokie wejście wkradała się chłodna wieczorna aura, zamykając wilczycę w uścisku długich lodowatych łap, którego spodziewałaby się chyba tylko od najgroźniejszej zjawy. Zmęczona przesytem emocji, ledwo była w stanie utrzymać się na łapach. Nie potrafiła już skupić myśli i marzyła jedynie o śnie, alkoholu bądź śmierci - czymkolwiek, co pozwoliłoby jej choć na chwilę zapomnieć o rzeczywistości. 
Mimo wszystko nie mogła przynajmniej narzekać na złe towarzystwo. Medyczka siedziała naprzeciw niej, trzymając ją za łapę; wadera wyraźnie czuła ciepło jej ciała pośród obojętnej ciemności. Chwilę później poczuła coś jeszcze - przepływ energii po całym ciele, który na chwilę pomógł jej przebudzić się z marazmu, wszystko dzięki sile elektrycznego wstrząsu, jaką tajemnicza moc odpowiedziała na kontakt z jej drobnym ciałem. Zniknął on tak szybko, jak szybko się pojawił, a na pozostawione po nim miejsce wkradło się intensywne mrowienie, które z chirurgiczną precyzją rozłożyło się po mapie zadrapań wilczycy, kojąc stępiony ból. Nie minęła chwila, a było już po wszystkim. Kali w zdziwieniu przesuwała łapy po ciele, próbując wyczuć na nim zmienioną frakturę miejsc pokrytych świeżymi bliznami. 
– Gotowe – oznajmiła ciepło Flora, szybko, ale jakby po chwili zawahania przybierając cichy i poważny ton głosu: – Przykro mi, że nie mogę zrobić tego samego z... 
– Nic nie szkodzi – przerwała jej posłanka, w którą nagle uderzyły niezakurzone jeszcze wspomnienia. – I tak nie chciałabym... Już nigdy nie chciałabym narażać cię na coś tak wyczerpującego. 
– Chyba nie mówisz poważnie – w głosie czarno-białej wadery dało się wyczuć stłumione echo nerwowego chichotu.  
– Pójdę już – posłanka ponuro ucięła temat. Podnosząc się ze swojego miejsca, nie udało jej się powstrzymać cichego westchnienia, a może wcale nie starała się tego zrobić. Delikatny dźwięk w prosty sposób zdradzał całe zmęczenie, jakim młoda wadera zdążyła przesiąknąć podczas tych kilku niesamowicie dziwnych godzin. 
– Deszcz nieźle się rozszalał – zauważyła przytomnie Flora. – Jeśli chcesz, możesz zostać tutaj nawet do rana. 
Wadera pokręciła w milczeniu głową. 
– Rozumiem. – Dźwięk głosu medyczki odnowił nagle w głowie młodszej wilczycy jakiś zapomniany dawno obraz, zakurzony skrawek starego wspomnienia - ciepły uśmiech na ładnej twarzy i błysk diamentów w fioletowych oczach. 
Łzy spłynęły po jej twarzy tak szybko, jak szybko zdążyła zaraz stłumić w sobie niechciane emocje. 
– Przyjdź także jutro – kontynuowała czarno-biała wilczyca. – Nie mogę obiecać poprawy, ale to nie znaczy, że nie będziemy próbować. – Brązowa wadera wyobraziła sobie, że w tym momencie medyczka uśmiechnęła się pocieszająco. Obojętnym gestem przystała na niepewną propozycję, by chwilę później stawić czoło chłodnemu wieczorowi, który czekał na nią za drzwiami.  
Zmarszczyła nos, czując siekące krople deszczu na twarzy, wykrzywiając z wolna usta w ponurym uśmiechu. Wiedziała, że ta noc będzie zupełnie inna od wszystkich, jakie dotąd przeżyła. 



Mówią, że pierwszy dzień jest najgorszy, prawda? 
Niezwykle trudno było jej się pogodzić z faktem, że gdy się obudziła, nieprzyjemne zdarzenia podążyły za nią na próg rzeczywistości, okazując się czymś więcej niż tylko nieprzyjemnym koszmarem sennym. A może była w błędzie; może ciągle jeszcze śniła? Czy można mówić o przebudzeniu, kiedy wydostając się z jednej ciemności, wpada się od razu w drugą? 
Nie czuła się na siłach, by opuścić swoją jaskinię i chociaż nie mogłaby się do tego przyznać przed samą sobą, może zwyczajnie się tego bała.  
Ile rozpaczy, ile wściekłości i płaczu zostawiła tego dnia pomiędzy czterema ścianami. 
Nieprzyzwyczajona do poruszania się w ciemności po tak małym pomieszczeniu i niezdolna do zachowania stanu pozornego chociaż skupienia, przy każdej kolejnej próbie wstania z łóżka potykała się bez przerwy o sprzęty w swoim mieszkaniu. W nagłych atakach złości prowokowanych każdą tak żałosną porażką rzucała nielicznymi przedmiotami o ściany, jeszcze bardziej burząc dawny porządek miejsca. 
Aż do późnego popołudnia nawet nie przeszła jej przez głowę myśl o jedzeniu, kiedy jednak nagle uderzyła w nią świadomość, że w najbliższych dniach - a być może już nigdy w życiu - nie będzie w stanie samodzielnie polować, zdecydowała się zjeść resztę zachowanego po ostatnim wypadzie mięsa, zanim naturalne procesy gnilne do reszty odbiorą jej taką możliwość. Kiedy przeżuwała wolno kolejne kawałki twardego truchła, przed oczami stanęły jej nagle wspomnienia z połowu ryb nad strumieniem. Pierwsze przebłyski wschodzącego słońca odbite na tafli wody. Odkaszlnęła z wolna, gdy poczuła, że posiłek staje jej w przełyku. 
Musiała zacząć godzić się z myślą, że jej słońce zbladło bezpowrotnie. Pękło jak skorupka jajka, zalewając cały świat senną, boleśnie spokojną szarością. 
Kolejne dni spędzała przyzwyczajając się do nowej rzeczywistości. Przez cały ten czas nie widziała się z nikim, jeśli pominąć jej cowieczorne sesyjki u Flory, które swoją drogą nie przynosiły widocznych efektów. Nikomu nie miała okazji powiedzieć, co się stało, zresztą celowo takowych unikała, choć w duchu podejrzewała, że wszyscy i tak mogą już wiedzieć. Szczególnie Ry, który z Florą pozostawał w obiektywnie bliskim kontakcie. Nawet jeśli medyczka była dobrą przyjaciółką, która nie ma w nawyku rozpowiadać powierzonych sekretów na lewo i prawo, to jednak bieżąca kwestia pozostawała na tyle poważna, że Kali nawet nie byłaby zła, gdyby za sprawą czarno-białej rozniosła się dalej. Nie była pewna, komu z kolei Ry mógłby przekazać wieści, gdyby rzeczywiście już wiedział. Z Hyarinem raczej nie wiązały go zbyt ciepłe relacje, a biorąc pod uwagę fakt, że grafitowy basior dotąd nie zjawił się u jej drzwi, można było spokojnie założyć, że on również pozostaje nieświadomy.  
Dalsze przemyślenia przerwał jej hałas u drzwi. Kali poderwała się niespokojnie z posłania, na którym spędziła kilka ostatnich godzin. Izolacja poważnie nadszarpnęła jej nerwy, nie gorzej niż ciężar przeżyć, którym z własnej woli nie chciała się dzielić. Zbliżając się do wejścia, mogłaby przysiąc, że rozpoznawała zapach gościa, ale dopiero po dostaniu się na próg była w stanie wskazać z imienia, do kogo on należy. 
– M-Mitriall? – spytała, nie kryjąc zdziwienia. – Co ty tu robisz? 
Czy wie?, przemknęło jej przez myśl. Chociaż osobiście nie mogła mieć co do tego żadnej pewności, wydawało jej się, że uszkodzenie wzroku nie wprowadziło w jej wyglądzie żadnych zmian, które mogłyby o tym zdradzać na pierwszy rzut oka. Odwróciła się niespokojnie, przypominając sobie, w jak nieszczęsnym stanie znajduje się jej pokój. Na szczęście śledcza nie zdradzała zainteresowania miejscem jej zamieszkania, a może tylko takt powstrzymał ją przed zadawaniem pytań. 
– List – powiedziała, wręczając posłance kartkę. – Od Hyarina.  
– Od Hyarina? – wilczyca powtórzyła nieprzytomnie, wbijając niewidome oczy w papier. Doprawdy, nie było lepszej pory, by otrzymać list. 
– Vitale prosił, żeby ci po przekazać. 
Vitale? Na dźwięk jednego słowa wadera dobitnie poczuła, że traci resztki gruntu pod łapami. Co ta czerwonooka szuja mogła znowu wymyślić? Czy mogło mieć to związek z ostatnimi wydarzeniami, które doprowadziły do całej tej okropnej sytuacji? Jeśli to nie wezwanie na wizytę, to nie miała pojęcia, czego mogła spodziewać się po tajemniczej wiadomości. 
Sprawa jednocześnie zaciekawiła ją i zmartwiła na tyle, że niemal zaczęła błagać białą waderę, by na głos przeczytała jej treść dziwnego listu. A jednak nim zdążyła się odezwać, słowa stanęły jej w gardle, zupełnie jakby coś broniło jej przed zdradzeniem tak bolesnej prawdy prawie obcej osobie.  
Komu więc mogła w takiej chwili zaufać? Florze? A może... 
– Gdzie jest Ry? – spytała niespokojnie. – Czy widziałaś go w ciągu ostatnich trzech dni? – dodała, jakby nagle zaczął przeszkadzać jej fakt, że kochany braciszek nie zainteresował się nią przez tak długi czas. 
Fakt, że nie usłyszała odpowiedzi, wprowadził ją szybko i nagle w silne poirytowanie. Odetchnęła płytko, po czym zabrała papier i pomknęła przed siebie, omal nie potykając się przy nagłym kontakcie z rzeczywistością. Nie obchodziło jej nawet, że przez to wszystko zapomniała się pożegnać, nie mówiąc już nic o podziękowaniu dla posłańca, który prawdopodobnie nie musiał wcale podejmować się tego wysiłku, biorąc pod uwagę fakt, że z tego co słyszała list zdążył przewędrować już przez kilka par łap.  
Tego dnia - uświadomiła sobie nagle, stawiając kolejne kroki na śliskiej trawie - pierwszy raz od wieków skierowała twarz do słońca. 
Trudno zliczyć, ile razy po drodze zdołała potknąć się, uderzyć w pień drzewa czy zadrapać twarz gałązką nisko rosnącego krzewu. Wielokrotnie gubiła drogę, a kiedy w końcu znalazła się w jaskini medycznej, jej stan spokojnie mógłby kwalifikować ją jako pacjenta. Grzecznie, lecz stanowczo odtrącając ofertę pomocy złożoną przez stacjonujący na miejscu personel, pobiegła szukać przyjaciółki, po drodze tłukąc przy okazji jakiegoś stojące na drodze szkiełko. Odnalazłszy Florę w jednym z pomieszczeń, wepchnęła jej list do łapy, jednocześnie przepraszając za zamieszanie i próbując wytłumaczyć całą sytuację. 
Kartka zdążyła zaszeleścić w delikatnych łapach medyczki, był to jednak jedyny dźwięk, jaki udało się usłyszeć posłance; po tym jak wybrzmiał, w niewielkim pokoju natychmiastowo zapanowała cisza, którą Kali tak bardzo zdążyła znienawidzić. 
– Co tam jest napisane? – mruknęła z irytacją, powoli męcząc się tego rodzaju schematem. 
– To... – zawahała się wadera. – Przykro mi to mówić, ale to nie wygląda na list od Hyarina. 
Kali zdawała się co najmniej zawiedziona tym faktem. 
– Ale – zaprotestowała – Mitriall mówiła, że Vitale powiedział...  
– Wygląda na to, że Hyarin tylko przekazał wiadomość dalej. 
– Ale... – Kali przyłożyła łapę do czoła, nerwowym gestem odgarniając grzywkę. – Czy to znaczy, że kłamał? A może to nie on? – Pokręciła głową, jeszcze bardziej rozgarniając naruszoną przed chwilą fryzurę. – Wiesz co, nieważne. Powiedz mi tylko, kto do cholery napisał ten list? 
Czarno-biała wadera zawahała się. 
I jedno krótkie słowo odbiło się od ścian jaskini. 
A dalej sprawy przybrały zaskakującego tempa. 
I, naprawdę, wygląda na to, że wyjątkowe okoliczności rzeczywiście prowokują wyjątkowe zdarzenia.  
Wybiegając z miejscowego szpitala z kawałkiem zgniecionej kartki w pysku, brązowa wadera poświęciła kilkadziesiąt minut cennego jak złoto czasu, by, idąc za głosem nerwowego instynktu, poszukiwać wśród plątaniny dźwięków i zapachów rozkwitającego wiosną lasu miejsca zamieszkania wadery, na temat której wiedziała właściwie jedynie tyle, jak brzmi jej imię. Ponieważ jednak owo działanie nie przyniosło rezultatów, wilczyca szybko poddała się, odważnie stawiając kroki w kierunku miejsca, do którego była w stanie trafić nawet na ślepo - a do którego płonęła nienawiścią, która zarezerwowana była tylko dla najgorszych pomyłek tego świata. 
Na miejscu zawiązał się sojusz, którego istnienia nikt nie przewidywał. Po wyjątkowo ostrej i przedłużającej się wymianie zdań, dwójka wilków porzuciła dzielące ich różnice, by wspólnie ruszyć w kierunku dzielonego celu. 
Nie było o nich słuchu przez kilka kolejnych godzin. Kiedy jednak wracali w promieniach zachodzącego słońca, grupą skromnie wzbogaconą teraz o jeszcze jednego członka, jako pierwszą osobę mijaną przez nich na znajomych progach los zdecydował się wytypować nikogo innego, jak... 
– Mitriall! – brązowa wadera zawołała z radością, czując znajomy zapach w rześkim wiosennym powietrzu. W tym krótkim momencie całkowicie straciła kontrolę nad ciałem; nie umiała powstrzymać łez, które zaczęły spływać po jej twarzy ani odruchu, który kazał jej rzucić się w ramiona wadery. – O Boże, to naprawdę ty! – zaśmiała się, ocierając łzy, by po chwili widocznego zawahania odsunąć się na bardziej akceptowalną odległość. – Mam ci tyle do opowiedzenia! 
– Domyślam się – odparła po chwili wahania. Kali domyśliła się, że patrzy teraz na resztę drużyny, która stała kawałek z tyłu w uprzejmym milczeniu. 
– No tak... – Kali otarła nos, uśmiechając się lekko. – Pozwól, że pożegnam się z chłopcami, a wtedy wrócimy do rzeczy. 



– Wciąż nie mogę uwierzyć...  – wyszeptał nad jej uchem, wyraźnie walcząc z samym sobą o każde kolejne słowo. Jego ciepłe łzy spływały jej na ramię, gdy drżał w kurczowym uścisku jej łap, tak mocno, że chwilami ciężko jej było utrzymać równowagę. – Nie mogę uwierzyć, że tak to się potoczyło. 
Kali milczała, wsłuchując się w cichy płacz swojego brata. Nieważne jak bardzo tego chciała, nie potrafiła znaleźć słów, którymi mogłaby go pocieszyć. Najgorsze w tym wszystkim było ogarniające ją poczucie tego, że biały basior miał mimo wszystko rację. Jak los mógł potraktować ich obu z taką brutalnością? 
– Nigdy nie powinniśmy byli się urodzić – szepnął nad jej ramieniem. Łzy spłynęły po jego twarzy, gubiąc się w cienkim futrze wilczycy. 
Kali zaśmiała się cicho w nerwowej reakcji na świadomość, że jej oczy także zaczynają zalewać się wodą. 
– Być może – powiedziała, niezgrabnym gestem ocierając pysk, kupując sobie tym samym trochę więcej czasu, by zebrać w sobie siły na kolejny wymuszony uśmiech. – Ale już za późno, by o tym myśleć, prawda? – odsunęła się delikatnie i westchnęła głęboko, ze smutkiem w jasnych oczach odwracając spojrzenie od postaci białawego wilka. – Po prostu obiecaj mi, że nie zrobisz niczego głupiego. Pamiętaj, że masz dla kogo żyć - tylko nie szukaj tych osób tak daleko.  
Jedyną odpowiedzią ze strony basiora był kolejny głośny płacz, dlatego Kali także zdecydowała się zrezygnować ze słów, żegnając się jedynie prostym uściskiem. Przez chwilę patrzyli sobie jeszcze w oczy, pocieszając się nawzajem niezręcznymi uśmiechami, po czym każde ruszyło w swoją stronę. On - na spotkanie z psychologiem. Ona - na długą i szczerą rozmowę z nową przyjaciółką. 
– Idziemy? – zapytała z ciepłym uśmiechem, stając przed białą wilczycą. 
– Dokąd? – w głosie rozmówczyni słychać było zdziwienie. 
– Nad rzekę – Kali westchnęła cicho, jakby ta wymiana zdań napełniała ją jednocześnie zmęczeniem i rozbawieniem; a może te dwie emocje były jedynie reliktami wszystkich dotychczasowych przygód. – Tam, gdzie to wszystko się zaczęło. 



Znalazłszy się na miejscu, odniosła szybkie wrażenie, że poprawnie wybrała miejsce na rozmowę. Szum strumienia przebijał się do jej umysłu, napawając ją zmęczeniem i melancholią, a przy tym dziwnym rodzajem napięcia, które pozwalało jej nie tylko zachować przytomność umysłu, ale i przypomnieć sobie wszystkie dźwięki i obrazy, które były istotne dla historii, jakiej ciężar przekazania dalej spadł na jej ramiona. 
Głośny dźwięk zagłuszał także wszystkie fałszywe nuty dochodzące z lasu, jednocześnie odwracając uwagę wadery od stojącej obok Mitriall, tak że prawie zapominała o jej obecności. Świadomość tego złudzenia wywołała blady uśmiech na jej zmęczonej twarzy. W ten sposób znacznie łatwiej będzie wyznać wszystkie swoje grzechy. 
– Więc – westchnęła, wbijając wzrok w ciemniejąca toń strumienia. – Od czego powinnam zacząć? 
Mitriall nie odezwała się, najpewniej poprawnie uznając pytanie za zabieg retoryczny. 
– Kiedy ostatnio się tutaj widziałyśmy... – niebieskooka ciągnęła swoją opowieść – tamtego dnia, kiedy zaprowadziłaś mnie do medyka... – urwała nagle, ściskając mocno komin zwisający luźno na szyi, jakby kurczowo szukając tym gestem chociaż kruchych odłamków dawno utraconego poczucia bezpieczeństwa. – To był ostatni raz, kiedy cokolwiek jeszcze widziałam. 
Mitriall zdawała się co najmniej zaskoczona tym wyznaniem. 
– Czy to znaczy, że ty... że oni... 
Kali milczała przez chwilę, kontynuując zabawę szalikiem. 
– Pamiętam, że tamtego dnia, zaraz po tym jak to się stało... Mówiłam ci, że chciałabym zemścić się na nich za to, co zrobili. I kiedy dowiedziałam się, że straciłam wzrok, nagle to pragnienie powróciło do mnie tysiąckrotnie. Nawet jeśli to ja sprowokowałam całą sytuację w momencie, w którym świadomie zdecydowałam się złamać zasady, byłam gotowa zrobić wszystko, by oni za to zapłacili. Chciałam, żeby zginęli, zrobiłabym to nawet własną łapą, ale potem... dotarło do mnie, że... być może... tak właśnie miało być... 
– Tak miało być? – powtórzyła cicho jasnowłosa wadera. – Wybacz, ale chyba nie rozumiem. 
– No bo... Tak myślałam, że... Ta moja... moc... – Zacisnęła kły, klnąc cicho. – Zdawało mi się, że może rosnąć wraz z wiekiem. Kiedy byłam dzieckiem, nie potrzebowałam tego wszystkiego. – Ścisnęła ze złością granatowy materiał. – Potem nagle wszystko przewróciło się do góry nogami i nie byłam już w stanie patrzeć na zbyt mocne światło. A jeśli... kolejny etap... to właśnie to? Zmiany są jedynie naturalne. Może Vitale wcale nie miał z tym nic wspólnego? 
– Więc... z tego co rozumiem, nie planujesz już niczego robić z tą sprawą? 
– Nie wiem – odparła cicho, wpatrując się w rzekę. – Nie wiem, nie wiem, nie wiem! Poza tym – spojrzała na Mitriall załzawionymi oczami – teraz nie mogę już chyba nic zrobić. Bo mój brat...  
– Ry? 
Kali uśmiechnęła się przez łzy. 
– Rozdział drugi – wyszeptała niewyraźnie, kładąc łapy na szaliku.  
– Co takiego? 
Wadera pokręciła w milczeniu głową. 
– Mój brat... On...  
– Spokojnie. – Stanowczy głos przerwał nagle jej nieporadną wypowiedź. Czy tylko to się jej zdawało, czy może w tym krótkim momencie Mitriall naprawdę poderwała się z miejsca? – Jeśli nie chcesz, nie musisz mi tego wszystkiego opowiadać. 
– N-nie. – Kali otarła nos łapą, jednocześnie starając się uspokoić oddech. – J-jest okej. Wybacz, po prostu... nigdy nie byłam za dobra w opowiadaniu historii. Zwłaszcza, że sama nie umiem połączyć jeszcze wielu jej elementów. Ale... potrzebuję, żeby ktoś mnie wysłuchał i pomógł mi doprowadzić ją do końca. 
– Skoro tak mówisz. – Biała wadera wróciła na swoje miejsce i rozluźniła napięte mięśnie, co zostało zaakcentowane cichym westchnieniem. – Scena jest twoja.  
Kali parsknęła krótkim śmiechem, domyślając się, że miało to być coś w rodzaju żartu, którego celem mogłoby być dodanie jej otuchy. Starała się ukryć bardziej przed sobą niż białą waderą fakt, że w rzeczywistości komentarz zestresował ją jeszcze bardziej. 
– Więc, mój brat... N-nie wiem, jak blisko się znacie, w końcu pracujecie razem, ale... możesz nie wiedzieć o nim tego, że... ma taki jeden problem... 
– Problem? – powtórzyła cicho wadera, na co Kali energiczne pokiwała głową. 
– Czasem przesadza z alkoholem – wyszeptała tak cicho, jak tylko mogła, starając się jednocześnie, by słowa dotarły do adresatki, tak by nie być zmuszoną nigdy więcej ich powtarzać. Źle się czuła, zdradzając brudne sekrety tak zaufanej osoby, ale w podobnej sytuacji nie miała innego wyjścia... Prawda? – Oczywiście nie lubi się z tym tak bezpośrednio obnosić, dlatego często załatwia takie sprawy u któregoś z naszych sąsiadów. Co gorsza, zazwyczaj jest mu zupełnie obojętne z kim pije i... tym razem... chyba wreszcie obróciło się to przeciwko niemu. 
– Co masz na myśli? 
– Wplątał się w złe towarzystwo i najprawdopodobniej przez przypadek usłyszał coś, czego nie powinien nigdy usłyszeć. 
Z ust rozmówczyni wydobył się jedynie cichy jęk zdziwienia. 
– Widzisz, bo z tego co wiemy, parę dni temu wybył za granicę z butelką wódki i przez długi czas nie wracał. – Kali bardzo szybko utraciła na chwilę wątek, nagle bowiem pochłonęła ją myśl, że to w sumie niezwykle smutne, że przez tak długi czas nikt nie zauważył zniknięcia basiora. Nikt łącznie z nią, ale... ona chyba miała dobre wytłumaczenie dla swojej egoistycznej postawy, a przynajmniej w to starała się usilnie wierzyć. – Jedynym, co po nim zostało, był kawałek papieru, na którym zanotował coś tuż przed swoim zniknięciem. 
– Dlaczego miałby to robić? 
Brązowa wadera w zamyśleniu przegładziła łapą włosy. 
– W końcu jest śledczym, prawda? Może to jakiś nawyk? – Pokręciła głową, jakby sama była rozczarowana poziomem własnej odpowiedzi. – Nie wiem – przyznała. – Pewnie po prostu był pijany. Możliwe, że bał się, że może o tym zapomnieć. Zresztą widać po nim, że ma niezdrowe zamiłowanie do rzeczy... niekonwencjonalnych. Nawet nie wiesz, jak bardzo ja się zdziwiłam, gdy tamtego dnia przyniosłaś mi list – zaśmiała się cicho, owijając kosmyk włosów wokół pazura. – Właśnie, list... W jakiś sposób trafił do Hyarina, Vitale, do ciebie i na końcu do mnie. Po zajrzeniu do tej wiadomości zorientowałam się, że coś było nie tak, dlatego zmusiłam psychologa, by razem ze mną poszedł poszukać Ry’a. – Wadera nagle urwała, jakby mówienie zdążyło niesamowicie ją zmęczyć. Przez chwilę milczała, wsłuchując się w dźwięki dobiegające zarówno ze strumienia, jak i lasu, który rozrastał się tuż za jej plecami. 
– I znaleźliśmy go – kontynuowała bez entuzjazmu, kiedy wreszcie poczuła się do tego gotowa. – Leżał w rowie parę kilometrów od zachodniej granicy. Z początku wydawało nam się, jakby po prostu był na silnym kacu, ale... to coś innego. Nie zachowuje się jak on. Ry nigdy nie był aż tak nerwowy. Najgorsze, że chyba nie pamięta niczego sprzed swojego zniknięcia, a może jest zbyt przerażony, by mówić. Vitale zabrał go do jaskini medycznej. Podejrzewam, że tam spróbują zająć się sprawą. 
Przez chwilę odpowiadało złowrogie milczenie. 
– Co było w tym liście? – pytanie Mitriall było nad wyraz wyzute z emocji, a może takie wrażenie odniosła jedynie wadera, która coraz bardziej zaczęła poddawać się zaszytej pod skórą senności. 
– N-nie wiem. Sama nie mogłam go przeczytać, a nikt komu go przekazałam, nie chciał mi tego wprost powiedzieć. 
– R-rozumiem – odpowiedziała jej śledcza. 
Kali pokiwała głową ze słabym uśmiechem, po czym odwróciła głowę w kierunku strumienia, w nagłym zamyśleniu wracając do zabawy włosami. Po chwili odetchnęła głęboko, opuściła łapy i podniosła na białą waderę ciepłe spojrzenie jasnych oczu. 
– Więc to już chyba będzie cała historia. Cieszę się, że mogłam się nią z tobą podzielić. Chciałabym wiedzieć, co teraz powinnam zrobić. Co my powinnyśmy zrobić. Czy to nowa sprawa dla tak wspaniałego śledczego takiego jak ty? Czy na moim miejscu zdecydowałabyś się poszukiwać sprawiedliwości, a może zemsty za to, czego nie da się już odwrócić? – Młoda wadera uśmiechnęła się ciepło. – Niezwykle ciekawi mnie, jakie jest twoje zdanie na ten temat. 


< Espoir? > 

sobota, 22 maja 2021

Od Paketenshiki - "Koszmary spomiędzy wymiarów"

Uwaga: Opowiadanie zawiera silny język. Szczeniaki, omijajcie z daleka.

⫷⫸

– Posłuchaj... Nie obchodzi mnie, ile dni przetrwałeś tam wśród gwiazd. Mam gdzieś, co robiłeś, z kim się spotkałeś, co widziałeś. Masz wrócić do domu, rozumiesz? Czeka na ciebie dom!

– Maya, doceniam, że się o mnie troszczysz, ale ta misja to moje przeznaczenie. Nie mogę wrócić.

– Jak to nie możesz? Ramuel, czy ty siebie słyszysz?! Masz wracać, natychmiast! Miasto cię potrzebuje, rodzina cię potrzebuje. JA cię potrzebuję, do diaska!

– Mayu... Kocham cię.

– Ramuel, nie!!

⫷⫸

Rudy wilk przewrócił się na drugą stronę. Czym było miasto? Tam są chyba wielkie, kanciaste góry i żyje tam mnóstwo ludzi. Nie był pewien, ale tak mu się kojarzyło. Nie mógł sobie przypomnieć. Coraz więcej jego pamięci znikało w odmętach przestrzeni międzywymiarowej i wiedział, że wkrótce straci możliwość ukrywania tego. Już teraz zdarzało mu się, że nie potrafił odpowiedzieć na najprostsze pytania.

A historie, które widział przed oczami? Podświadomie wiedział, że są to sceny z różnych wymiarów, z przeróżnych przestrzeni czasowych. Ta zapewne była z przyszłości. Nauczył się je odróżniać, choć nie zawsze było to proste. Ile rzeczy mógłby opowiedzieć swoim dzieciom o innych światach... Ale przecież nie mógł. Nie mógł im powiedzieć, co się z nim dzieje, inaczej bez sensu by się o niego zamartwiały. A przecież tego nie można było powstrzymać. Tej... choroby Kalmy. Przeklęta dziwka, gdyby nie ona, wszystko byłoby normalne. Byłby zdrowy, żyłby sobie spokojnie ze swoją watahą, niczym by nie ryzykując. Albo byłby martwy. Tak porządnie, na stałe, tak jak powinno być, bo tak nakazała natura.

Z drugiej strony nie poznałby Yira. Nie miałby swojej ukochanej córeczki Nere'e. Nie poznałby Zuvy, a jego siostra Skinterifiri nie poznałaby swoich mocy. Straciłby tyle rzeczy, które obecnie cenił najbardziej w życiu. Tylko istniało pytanie, czy to wszystko było warte cierpienia, jakiego właśnie właśnie doświadczał. Wewnętrzne uczucie podpowiadało mu, że absolutnie tak.

⫷⫸

Setki istot o skórze tak czarnej, że pochłaniała niemal całe światło, upadało przed nim na kolana. Chwalili go, wołali jego imię, śpiewali na jego cześć. Nazywali wybawicielem, obrońcą. Przywódcą. Ich płonące lawą i ogniem uśmiechy wykrzywiały się groteskowo, ciesząc się jego przybyciem. Oto Władca, powrócił, by nimi rządzić, przeprowadzić ich na drugą stronę, gdzie mogły siać zniszczenie i chaos bez interwencji tych całych Bogów. On czuł ich radość, pałał się potęgą, jaka spoczywała w jego kosmatych, skamieniałych dłoniach wyposażonych w przeraźliwie długie pazury. To było jego przeznaczenie. Nie bez powodu nazywał się Ten, Który Prowadzi Do Zagłady. Był zagładą. Nosił jej imię. Cudowny zapach posoki oraz spalenizny wypełniały jego nos, zwiastując nadchodzące dni pięknej chwały.

Kolejny z poddanych skoczył do otwartych szeroko ust. Z radością rzucali się w nieskończoną otchłań, jakie stanowiło jego wnętrze, żeby nakarmić swojego pana. To był zaszczyt móc stać się jednym z Władcą, móc być jego posiłkiem, który zapewni kontynuację rzeźni, jaką prowadzili od setek milionów lat. Istoty przepychały się, by trafić między jedną z wielu par ust, w jakie wyposażony był ich król. Ach, jak smaczne były ich ciała. Jak pysznie można było zajadać się ich chęcią zniszczenia. To było takie odżywcze. Oby nigdy się nie skończyło. Oby trwało po kres czasu, tak jak trwało już od jego początku. Smacznego, marne gnojki!

⫷⫸

Szczęśliwie wilki nie mogą się pocić, bo w tym momencie wychowanek lisów byłby mokry niczym wrzucony do jeziora szczur. Potrafił znosić naprawdę wiele, ale te wizje stanowiły koszmar nie do pokonania. Cholera jasna! Kurwa mać! Dlaczego akurat takie coś... Czemu nie może śnić o wesołych kotkach albo kolorowych kucykach? Nie musiałby tego znosić... Byłoby wesoło. Byłby, do licha ciężkiego, na haju, a nie na granicy światów!

Odetchnął głęboko. Uspokój się, nakazał sobie, bo jeszcze obudzisz Yira. Musisz być spokojny. Jesteś w stanie to zmieść. Jesteś... Jesteś, kurwa, silny, rozumiesz? Przetrwasz to. Może... Może się jakimś cudem wyleczysz. Może zjawi się niesamowite bóstwo, które ocali twój durny, głupi, umierający tyłek. Będziesz mógł dalej opiekować się dzieciakami. Będziesz dalej uczyć szczeniaki polowania. Zbierzesz się wreszcie na odwagę, żeby poprosić Yira o zawarcie ślubu. Nie poddawaj się. No dalej, walcz, do licha!

Oczy zamknęły mu się bezwiednie, choć próbował to powstrzymać. Czuł, jak jego świadomość wysuwa się z obecnego ciała. Znika ciepłe legowisko, chrapiący tuż obok atramentowy wilk, ściany nory. Zmienia się wszystko na biały. A nie, tęczowy. Nie, nie... To jakiś kolor, który nie powinien istnieć, właściwie nie istnieje w spektrum widzenia istot ziemskich, ale on go jakimś cudem widział. Tylko nie potrafił opisać.

"No nie... Znowu?" zdążył pomyśleć, zanim jego świadomość wleciała w kolejny z wielu wymiarów, jakie miał okazję zobaczyć.

⫷⫸

Tym razem było inaczej. Nie zobaczył płonących jezior siarki ani rozbitych, umierających rodzin. Widział... ścieżkę. Ścieżkę w górach, zbyt niskich, by osadził się tu na stałe śnieg, choć wystarczająco wysokich, by szczyty były ostre, skalne i śmiertelnie zdradliwe. Ścieżka prowadziła właśnie nimi, zapewniając niesamowite widoki, szczególnie w ten pochmurny dzień, gdzie słońce nie razi w oczy ani nie grozi udarem. Całkiem ładnie, musiał przyznać. Ciekawe, czy Wayfarerowi zdarzyło się chodzić takimi ścieżkami.

Istota, której umysł zajmował, obróciła się do tyłu. Zauważył szarą sierść, zmatowiałą po długiej, nieustannej wędrówce, zmizerniały ogon, a co najciekawsze - unoszące się nad barkami fioletowe płomienie, które zdawały się nie ranić, a zarazem też niestety nie grzać tego nietypowego wilka. Osobnik obrócił się przez prawe ramię, gdyż lewe oko było niewidome. Rudzielec mógł powiedzieć, że czuje grzywkę, jednakże absolutnie jej nie widział. Usłyszał natomiast żeński głos wydobywający się z szarego wilka.

– Oni, pospiesz się. Czuję nadchodzącą burzę, musimy znaleźć schronienie.

– Idę, mamo! – zawołał chłopięcy głos silnie akcentowanym wilczym.

Paketenshika, ze wszystkich osób, poznawał ten akcent. Podopieczny szarej wilczycy był lisem, do tego szybko okazało się, że całkowicie czarnym i niezwykle puszystym. Niczym mała kulka futra. Nawet lisy z rodziny basiora nie były takie puszyste, więc ten widok wywołał niezłe wrażenie.

Szybko poczuł, że pora wracać. Pożegnał się z bezimienną waderą, choć nie było szans, by mogła go usłyszeć. Pożegnał się też z małym Onim, który wydawał mu się najładniejszym lisem, jakiego miał okazję zobaczyć. Ciekawe, czy kiedyś do nich wróci...

⫷⫸

Kolejne wybudzenie, tym razem w towarzystwie paskudnego bólu głowy. Z nosa ciekła też krew. Miał dość. Miał tak cholernie, paskudnie dość. Kiedy ta jebnięta przygoda się skończy, do diaska?!

⫷⫸

Patrzył komuś w oczy i doskonale wiedział, że ten ktoś patrzy się też na niego. Istota nie miała kształtu, a jednocześnie rudy wilk widział dokładnie wszystkie rysy, jakie istniały na jej ciele. Czuł w sobie świadomość stworzenia. Nie oczekiwał szczęśliwego zakończenia.

– A jednak tu trafiłeś... – odezwała się, smutek wylewał się z jej głosu niczym gorycz z czary.

– Tak – odpowiedział krótko, nie mając pojęcia, jak się zachować. – Choć wolałbym, żeby to się skończyło.

– Ja też. – Poruszył się niespokojnie, niczym dziecko zbyt długo siedzące na twardym krześle. Smutek i niedowierzanie. Dlaczego akurat te uczucia? A kto tam wie przedwieczne bóstwa... Przynajmniej widział przed sobą wychowanka lisów, rudy nie był już tylko zjawą w czyjejś świadomości.

– Moglibyście mi jakoś pomóc? Ja... Ja chciałbym wrócić do rodziny. Na stałe. Być zdrowy.

– Nigdy nie będziesz zdrowy, lisie w skórze wilka – przemówili zgodnym chórem. – Ale możemy odwołać niesprawiedliwą śmierć. Czekaj na nasz znak.

Wilk o trzech ogonach zapłakał obficie, łzy wodospadem wyciekły z oczodołów. Przypadkiem zalał jakiś mały, nic nie znaczący światek, o którym wszyscy zdążyli zapomnieć.

– Jak wygląda twój znak, o najznamienitsza?

– Będziesz wiedział, gdy go zobaczysz – odrzekła, zamykając wrota do swojego świata tuż przed jego nosem.

⫷⫸

Końcówka nocy przebiegła spokojnie, bez wypadów do innych wymiarów ani nagłych przebudzeń. Była tylko ciemność, słodkie sny i stojący na granicy śmierci Paketenshika. Choć ktoś był w stanie mu pomóc.

<Koniec>

niedziela, 16 maja 2021

Od Pandory CD Delty - "Krwawy księżyc" 

- Dziękuję.. - szept basiora był na tyle cichy, że wilczyca nie zakodowała tak krótkiej wypowiedzi. Było to spowodowane faktem, iż w jej głowie kłębiło się mnóstwo dręczących myśli. Każda ograniczała się jednak do wyrzutów sumienia, które ciążyły niczym kamień na duszy Pandory. Wilczyca zastanawiała się, czy to wydarzenie mogło mieć inne, nieco bardziej subtelne zakończenie. W głębi serca pragnęła, aby widok rozciągający się przed nią przedstawiał jedynie spokojną, pokrytą zielenią polanę. Momentami wizja ta stawała się niemal rzeczywista, jednak gwałtowne mrugnięcie sprawiało, iż rozpływała się niczym mgła i ukazywała smutną prawdę. Prawdę, która przedstawiała prawdziwe oblicze ciemnej wilczycy. Oblicze zimnej, pozbawionej serca zabójczyni, która zostawia po sobie jedynie pustkę i szlak szkarłatnej krwi. Szlak, który prędzej czy później doprowadzi do niej bezlitosne posłanki Śmierci. No chyba, że do tego czasu stanę się pozbawionym serca demonem, pomyślała. Właśnie to była mroczna wizja, której od pewnego czasu obawiała się najbardziej. Wizja, w której traci duszę i resztki świadomości, a potem staje się zabójczym demonem zabijającym każdą istotę na swojej drodze. Patrząc na zakrwawione podłoże i zdobiące je ciała, wadera nie mogła pozbyć się wrażenia, że naprawdę spotka ją taki los. Najbardziej przerażał ją fakt, iż samo zabijanie sprawiało jej niezrozumiałą przyjemność. Dlatego właśnie z radością przyjmowała wyrzuty, które świadczyły o tym, iż w głębi jej spaczonego wnętrza znajdują się resztki sumienia.
- Boli cię coś jeszcze? - towarzysz dodał po chwili, jakby zniecierpliwiony brakiem odpowiedzi na poprzednią wypowiedź. Tym razem udało mu się przebić przez natłok myśli gnębiących waderę, dzięki czemu ta zwróciła się w jego stronę. 
- Nie.. - szepnęła bezbarwnym głosem. - Jedyne co mnie boli to zraniona dusza, która coraz częściej roni szkarłatne łzy - dodała, tym razem w myślach. Nie umknęło jej drgnięcie basiora, który momentalnie odwrócił wzrok. Wilczyca zaczęła się zastanawiać, czy basior po raz kolejny wdarł się do jej umysłu, czy po prostu przypomniał sobie o własnych problemach. Wiedziała jednak, że powinna w jakiś sposób okazać troskę wobec tej drobnej istoty, co też po chwili wahania uczyniła. 
- A ciebie.. boli coś? Skrzywdzili cię? - słowa te  wypowiedziała z niemałym trudem. Wszelkie wyrazy troski i jakiegokolwiek zainteresowania cudzym stanem były dla niej czymś odległym i archaicznym. Miała wrażenie, że jej wypowiedź zabrzmiała groteskowo i sztucznie, a przynajmniej na to wskazywał wyraz pyska basiora. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł przez jej ciało, gdy uświadomiła sobie, że jej pytanie nie dość, iż brzmiało łagodnie, to na dodatek mogło zostać zlekceważone. Na szczęście atramentowa sylwetka szybko otrząsnęła się z efemerycznego zamyślenia i udzieliła wyczekiwanej odpowiedzi.
- Nie, dzięki tobie nie zdążyli. Pocieszałem się jednak tym, że pochowałabyś moje truchło. Tak myślę.. - z pyska basiora wydobył się krótki, nerwowy śmiech, który potęgowało energiczne przebieranie drobnymi łapami. Najwidoczniej towarzysz Pandory był równie zakłopotany, co ona sama. O dziwo ta myśl dodała jej pewnego rodzaju otuchy. 
- Oczywiście, że bym cię pochowała.. - wadera parsknęła ironicznie, jednak po chwili uległa delikatnej zadumie, która wypełniła jej wnętrze. - ..A twój grób ozdobiłabym niebieskimi różami - dodała półszeptem, wzdychając subtelnie i przymykając zmęczone powieki. 
- Phi! Przecież niebieskie róże nie istnieją - samiec przechylił głowę na bok, przez co przypominał małe, ciekawskie szczenię. Widok ten wprawił waderę w bolesną nostalgię, jednak odegnała napływające myśli i wyprostowała się, przybierając dumną postawę starożytnej myślicielki. Następnie wbiła lazurowe spojrzenie w oczy wilka siedzącego obok i przemówiła z nadzwyczajną pewnością siebie.  
- Owszem, istnieją. Żyjemy w czasach, w których wszystko jest możliwe. Nawet chabrowe róże, które z pozoru nie mają prawa bytu na tym świecie - z naciskiem wypowiedziała każde zdanie, chcąc podkreślić wagę własnych słów. Basior spoglądał na nią wielobarwnymi oczyma, jakby analizując poziom powagi jej pyska, po czym lakonicznie przytaknął. 
- Hmm, skoro tak uważasz.. A dlaczego wybrałabyś akurat te niebieskie? - głos atramentowego samca przepełniała intrygująca ciekawość, która momentami była wręcz namacalna. 
- Cóż.. Były pierwszą myślą, która przyszła mi do głowy. Poza tym uważam, że symbolizowałyby cię najlepiej - odpowiedziała nieco chłodniej niż poprzednio, mając nadzieję, że to powstrzyma towarzysza przed zadawaniem kolejnych pytań. Niestety, ciekawski podrostek nie miał zamiaru ustąpić. 
- Dlaczego tak sądzisz? - basior delikatnie przysunął się w jej stronę i zaczął merdać ogonem, co wprawiło ją w jeszcze większe zażenowanie. Wadera odchrząknęła z zakłopotaniem, gdy ten dalej wpatrywał się w nią niewinnym i ciekawskim spojrzeniem. Zdecydowała, że wykorzysta najlepszy sposób na zbycie danej jednostki, czyli szybką zmianę tematu. 
- Czas ruszać. Im szybciej znikniemy z tej okolicy, tym lepiej - po tych słowach gwałtownie wstała, uprzednio wylizawszy zmierzwioną na karku sierść. Po raz kolejny towarzysze musieli uciekać z miejsca zbrodni, które stanowiło kolejny punkt w ich krwawej wędrówce. Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że to jeszcze nie koniec. Makabryczne zabójstwo wiązało się z odpowiedzialnością za dokonane zbrodnie, bo jak powszechnie wiadomo - tam, gdzie zbrodnia, musi być i kara...

<Delto?> 

Od Tiski CD Magnusa - "Inna droga"

 Skierowaliśmy się w stronę gór, gdzie usypiający gaz nie powinien się tak rozprzestrzeniać. Nie był on rozpylany wysoko, więc tam spokojnie mogliśmy być ponad linią tej substancji. Szliśmy dość szybko, zgarniając po drodze jeszcze dwa wilki z pobliża, zupełnie nieświadome niebezpieczeństwa. Usypianie zwierząt mogło znaczyć tylko jedno, że znowu chcą porwać kogoś, by przeprowadzić na nim eksperymenty. Dlaczego nie użyli siatek, jak ostatnio? Podzieliłam się tym pytaniem z Magnusem.
- Chcą konkretnie nas. W siatkach mogliby zgarnąć dowolnego wilka –  wyjaśnił. Był wyraźnie zaniepokojony. Tak, to miało sens. Choć poprawiłam go w myślach, że nie chodzi o nas, tylko o Theo i Nym. Przerażało mnie to na tyle, że nie byłam w stanie zasugerować tego na głos. I najwyraźniej Magnus miał tak samo. Droga wyżej, choć zazwyczaj mogła być pokonana w dość krótkim czasie, w takiej sporej grupie stanowiła wyzwanie. W dodatku nie znaliśmy dokładnie kierunku rozpylanego środka, a w gęstej roślinności był niemal niezauważalny. Nikt już się nie odzywał, tylko co jakiś czas czyjeś spojrzenie piorunem starało się ogarnąć całość, by przeliczyć, czy wszyscy są. Gdy przed nami pojawiło się pierwsze wzniesienie, wilk, którego wzięliśmy po drodze, poszedłszy przodem, zatrzymał się i padł na ziemię.
Chciałam już podbiec do niego, ale Magnus mnie przytrzymał.
-Jemu nic się nie stanie, a my musimy dalej iść – ton był nieubłagany i musiałam przyznać mu rację. Ciężko mi było zostawiać nieprzytomnego, jednak priorytety były inne. Nym i Theo.
- Nie pójdziemy tędy – oznajmił Szkło i poprowadził nas nieznaną do tej pory ścieżką. Chodzenie pod górę nie było najłatwiejsze, szybkie tempo i przede wszystkim strach wieszały nad nami ciemne chmury. Schronimy się gdzieś wysoko i co dalej? Ludzie będą nas prześladować, dopóki nie zdobędą tego czego chcą… albo dopóki nie będziemy martwi. Czy możemy ich pokonać? Jeszcze rok temu powiedziałabym, że nie, ale nasze moce rosną i gdyby je tak odpowiednio wykorzystać, być może mielibyśmy szansę.
Po wielu godzinach marszu dotarliśmy na tyle wysoko, że gaz nie mógł tam dolecieć. Miejsce było daleko od morza, wysoko i jeszcze miało formę kotlinki, która była w stanie ochronić nas, nawet jeśli substancja by się zbliżyła. Wszyscy byli wyczerpani. Najchętniej zawinęliby się w kłębek i nie ruszali się do końca dnia. Tak też zrobili wszyscy, oprócz mnie i Magnusa. Odeszliśmy na bok i myśleliśmy, co teraz robić.
- Oni nas dopadną – powiedziałam – prędzej czy później, im się uda - Basior popatrzył na mnie i najwyraźniej przez moment pomyślał o czymś innym, bo w jego spojrzeniu pojawiła się jakaś iskierka. Szybko jednak zgasła i wilk przeszedł do rzeczy.
- To prawda – zaczął dość smutno – ale to znaczy, że trzeba się przygotować.
- Do powrotu do laboratorium? Przygotować? - gdybym miała więcej siły, pewnie powiedziałabym to głośniej i z większym oburzeniem, ale teraz na koniec mojej wypowiedzi po prostu ziewnęłam.
- I tak nas złapią, więc trzeba zrobić tak, żeby złapali sobie bombę na śniadanie. Widzisz, żeby jakoś to zniszczyć od środka – rzeczowy ton przeszedł w odwzajemnione ziewanie. To jest zaraźliwe?
- Ale jak?
- Nie wiem jeszcze. Chodźmy już spać. Jesteś padnięta.
Nie oponowałam, zawinęliśmy się w kłębek i daliśmy sobie chwilę na odpoczynek. 


Kolejny dzień rozpoczęłam wraz ze wschodem słońca. Słysząc jeszcze ciche chrapanie towarzyszy, wymknęłam się na poszukiwanie czegoś do jedzenia. Góry były miejscem o nieco innej faunie, gatunki często spotykane niżej, nie zapuszczały się tutaj. Próbując zwęszyć jakiś trop, wędrowałam z nosem przy ziemi, a ponad mną, w koronach drzew brzmiało tętniące życie. Nie tylko my pomyśleliśmy o górach jako o bezpiecznej przystani, najróżniejsze ptaki, wszelkie mniejsze ssaki z ogromnego terenu ściągnęły właśnie tutaj. Dlatego już przy pierwszych blaskach słońca, wśród drzew rozlegał się koncert. Od wysokich dźwięków kosów do gruchania gołębi, w różnych gamach, w różnym tempie. Gdzieś para ptaków ganiała za sobą, gdzieś intensywnie zbierano gałęzie na gniazda. Była wiosna, więc nikt nie mógł sobie pozwolić na żadne opóźnienia. Należało się przygotować do przyjścia na świat młodych. Ja wśród tej gęstwiny szukałam jeleniowatych. I tu leżał problem. Mnóstwo, różnobarwnych zapachów ciągnęło do mojego nosa, ale nie było żadnego, który poprowadziłby mnie do zwierzęcia większego choćby od gronostaja. Jeden wilk mógł się nimi nasycić, ale szukałam przecież pożywienia dla całej grupy. Przez następne pół godziny chciałam znaleźć choć najmniejszy ślad obecności szaraków, saren lub jeleni, ale wszystko spełzło na niczym. Błagając w duchu, by nie miało to związku z ludźmi, chwyciłam parę soboli i trzy sierpówki, po czym wróciłam do naszej kotlinki, zanim reszta zaczęła się martwić.  Magnus podpiekł mięso swoim ogniem i zabraliśmy się do jedzenia. Nikt nie odważył się powiedzieć tego na głos, ale jedzenia było za mało. Nie wróżyło nam to dobrze. Na ptasim mięsie dało się przeżyć, ale łażenie z pustym żołądkiem nie było w żadnym wypadku czymś, czego chciałabym dla mojej rodziny. Przy najbliższej okazji zaraz skierowałam się na południe, w inną niż rano stronę. Magnus poszedł razem ze mną. Jego moc miała o wiele dalszy zasięg niż moje zmysły. Minęło kilka godzin, a my nic nie znalawszy, zatoczyliśmy koło. Od miejsca naszego śniadania dzieliła nas pionowa skała, gdy usłyszeliśmy wystrzały. Zerkając po sobie, puściliśmy się pędem. Dopadłszy resztę, z ulgą zobaczyliśmy, że wszyscy są. Z bijącym sercem, ze wstrzymanym oddechem staliśmy z oczami wbitymi w gęsty las, skąd dobiegały dźwięki. W pewnym momencie ukłuł mnie dziwny niepokój. Zabrakło mi jednego oddechu.
- Gdzie jest Nym?


<Magnus?>

piątek, 14 maja 2021

Od Eothara Atsume CD Agresta - „Niecny Owoc” cz. 20

Otworzyłem oczy w nowym ciele. Cholera! Eothar gruchnął obok mnie na posadzkę, zanim, będąc w szoku, zdążyłem w ogóle wyciągnąć ku sobie pomocną łapę. Tuż przede mną łypnęły w ciemności szeroko otworzone, żółto-zielone oczy. Na refleksję miałem jakieś pół sekundy. Jak mnie tu zobaczą, to moje ciało trafi albo do medyka, albo od razu do piachu, a ja zostanę w więzieniu... albo dostanę medal, szkoda tylko, że umysł potrzebuje wracać do źródła i będą to ostatnie podrygi ostrygi. Jak jego tu zobaczą na ziemi, to w sumie nigdzie się nie ruszę, aczkolwiek we własnej osobie. Czy to w ogóle robi różnicę? Pierwszy raz przestałem nad tym do końca panować. Wyprężyłem się jak struna i spojrzałem na w pełni rozbudzonego towarzysza. Jego wzrok od razu wylądował na pustej skorupie Atsume tuż obok z wywalonym językiem. Pięknie, znowu zapomniałem to ogarnąć.

— Co... - z pyska skołowanego Holnira wyrwała się ostra sylaba. Resztę dopowiedziało surowe, podejrzliwe i nieco przestraszone spojrzenie. Przez sekundę miałam ochotę tak, jak stałem, niczym słup soli, zapaść się pod ziemię. 
— Ugh... - westchnąłem w końcu z nieodgadnionym wyrazem pyska, przenosząc wzrok na przerażonego towarzysza.
— Co ci odbiło, idioto?! 
— Ja... Nie zrozumiesz. 
— Życie ci niemiłe? Jak go tu znajdą rano... - warknął wilk, podchodząc dwa kroki bliżej. 
— Nie znajdą. Zaniesiemy go do rowu i po sprawie. Sam uciekł. Raczej nikt się nie pog...
— My? - rzekł groźnym, głębokim tonem Holnir. - O nie. Matka nie nauczyła cię sprzątać po sobie? - wskazał sztywno łapą na zewnątrz. Zmarszczyłem brwi.
— Daj spokój, i tak będą wiedzieli, że tu byłeś. - zauważyłem obojętnie. Nazbyt obojętnie. Trudno, za bardzo przywykłem do swojego nieprzytomnego widoku. Chwyciłem ciało nad głową. - No, pomóż mi. - dodałem pokrzepiającym głosem, poprawiając lśniącą w ciemności czaszkę. Basior przewrócił oczami z irytacją, ale w końcu wziął truchło za nogi i ponieśliśmy je przez las. W mojej głowie klarował się już kolejny iście zajebisty plan pod tytułem Wielka Improwizacja.
— Hej. Tam będą strażnicy... - syknął cicho rudy towarzysz, dyskretnie wskazując niepokojący kierunek naszego marszu.
— To najkrótsza droga. Nikt nas nie zauważy. - mruknąłem na odwal, przyspieszając, lecz w tej samej chwili między zębami została mi tylko kępka granatowej sierści. Holnir twardo zaparł się nogami o ziemię, posyłając mi złowrogie spojrzenie. Już otwierał pysk. Trzy, dwa, jeden. Skok!
Zlały się ze sobą kolejny huk padającego ciała, zaskoczone westchnienie i odległe, głośne pomruki nocnych stróżów. Zerwałem się na równe nogi. Przeciąłem powietrze ogonem, by dać upust emocjom. Holnir odskoczył niczym oparzony, jakby powstał przed nim trup. Potrząsnąłem głową, rozglądając się dookoła z lekkim zdezorientowaniem. Zatrzymałem na moment surowe spojrzenie na nieprzytomnym Marmałdzie, po czym przeniosłem je na rudego wilka.
— Co do diaska? - warknąłem groźnie, robiąc parę kroków w jego stronę. Gdyby nie wszystkie kości, mięśnie i więzadła, szczena opadłaby mu pewnie do ziemi. Z otępienia wyrwały go dopiero bliższe i głośniejsze okrzyki strażników. Zacisnąłem zęby. Przełącznik skok-odwrót drgał nerwowo. Pomógł mi przytomny towarzysz, prędko rzucając się w stronę najbliższych krzaków jak tonący koła ratunkowego. Szybko, bezszelestnie, ale z większą godnością przypadłem obok wilka. Przez chwilę patrzyłem to na niego, to w kierunku zbliżającej się pogoni. Wreszcie odetchnąłem, przycisnąłem przednią łapę basiora do ziemi i otworzyłem pysk na pokaz z lekko przestraszonym uśmiechem. Holnir syknął nagle, wyrywając kończynę. 
— Cicho! Jak nas tu znajdą... O co tu chodzi? - wyszeptał na jednym wdechu, wpatrując się we mnie z podsycanym szokiem. - Nie chcę kłopotów. 
— A jak wiele jesteś w stanie zrobić...? - spytałem spokojnie. Za odpowiedź wystarczyło mi jedno spojrzenie.
~~~
Pierwszy, chudszy od reszty kompanii basior nie zdążył nawet pisnąć, kiedy duży, szary przedmiot pacnął go w tył głowy. Zwalił się na ziemię jak kłoda. Pozostała dwójka strażników była już ostrożniejsza, lecz gdy tylko postawili łapy na granicy terenu boju, kamienie świsnęły w powietrzu. To ich nie zraziło. Grad otoczaków był już zdecydowanie bardziej skuteczny. Szczerze żałowałem, że nie miałem pod łapą większych skał, jak na terytorium WSC. W przypadku większej ilości takich pierdółek musiałem uzyskać maksymalne skupienie, które działało na krótką metę. Zwłaszcza, kiedy dodatkowo trzeba pilnować, żeby kompanowi nie strzeliło nic głupiego do głowy. Obawiałem się już, że nie dam rady, ale wreszcie strażnicy zawrócili po pomoc, klnąc siarczyście. Wyprostowałem się. Ostatni kamyk przez moją nieuwagę trafił z impetem w bark. Przewróciłem oczami z irytacją.
— Rusz się. - skinął rudy basior, odzyskawszy trochę pewności siebie. Przemykaliśmy się pośród drzew niczym cienie. Nie uszliśmy daleko, kiedy poczułem się w obowiązku cokolwiek powiedzieć.
— Co ty tam robiłeś? - mruknąłem, nie patrząc na Holnira. Milczał z zaciśniętymi zębami. Ponagliłem go trochę, stukając w biegu jego łapę. 
— Co TY tam robiłeś? - odwarknął mój towarzysz. Zastanowiłem się przez chwilę. Cóż, chyba należało mu się wyjaśnienie, a na wyprowadzenie go z błędnego założenia, że on jest tu górą, jeszcze przyjdzie czas.
— Powiedzmy, że nasz kochany kolega chciał, abym oddał mu pewną przysługę. Biedaczek nie wiedział, że nie brudzę sobie czymś takim łap. - mruknąłem wreszcie obojętnie. - Ty też chyba nie, prawda? - Wilk spiął się widocznie i spochmurniał.
— Marmałd mnie zmusił. - odparł w końcu, wzdychając ciężko. Uśmiechnąłem się kącikiem warg. Tchórzliwa gadzina, mój typ. Ponownie odezwał się dopiero tuż pod znajomą jaskinią.
— Mógłbyś uciec. - napomknął Holnir, spuszczając wzrok. Szczerze cieszyłem się, że nie może zobaczyć mojego uśmiechu.
— Mógłbym. - odparłem tylko, ucinając rozmowę machnięciem ogona. Tyle że to nie ja jestem tutaj więźniem.
~~~
— Hej, ty! - ani drgnąłem. Poruszyłem jednym uchem dopiero, gdy usłyszałem pomruki towarzysza budzącego się z udawanego snu. 
— Co się dzieje? - kiedy otworzyłem i przetarłem powoli oczy, Holnir siedział już na progu jaskini naprzeciwko dwóch innych wilków. - Gdzie Marmałd? - przybysze rzucili mi przelotne spojrzenie, ale nie mieli nic przeciwko mojemu podejściu.
— No właśnie. Widzisz go tutaj? - ciemniejszy basior wskazał łapą pustą przestrzeń dookoła. - A dlaczego go tu nie ma? - uniósł jedną brew, wpatrując się w strażnika z oczekiwaniem. Rozmówca zmarszczył brwi.
— Bo sobie poszedł?
— Kiedy?
— Nie wiem, nic mi nie powiedział. Odszedł bez niczyjej zgody. - odparł rudy wilk, wzruszając ramionami z kamiennym wyrazem pyska. Pokiwałem znacząco głową na potwierdzenie tych słów. 
— I tak po prostu pozwoliłeś mu odejść? - nakręcał się przybysz, nasączając słowa jadowitą satysfakcją.
— Miałem go zdzielić przez łeb czy co? - odparł z irytacją basior po chwili namysłu. 
— O, jeżeli nie znasz innych sposobów na zatrzymanie towarzysza...
— Ekhm. - mruknąłem znacząco, przerywając strażnikowi tyradę. - Holnir wykonał swoje zadanie. Jego obowiązkiem było pilnowanie więźnia. Wciąż tu jestem. Nie może prawnie odpowiadać za niespokrewnionego kolegę, gdyż to nie należy do jego obowiązków. Dobrze myślę? - typ przez chwilę wyglądał, jakby chciał mnie zabić samym spojrzeniem.
— Adwokat się znalazł! - para jego kumpli zachichotała cicho.
— Po prostu nie lubię, gdy jakiś eunuch wyżyma swoje frustracje na innych. - uśmiechnąłem się lekko. I co mi zrobisz, jak mnie złapiesz? Wpatrywałem się w nich spokojnie, wręcz bezczelnie. Właściwie szanse, że mi przyleją, nie były wcale takie małe... Na szczęście przed sobą miałem jeszcze żywą tarczę z Holnira. 
— Nic nie wiem, nie wypijecie z pustego kielicha. - mruknął rudy basior, spoglądając na mnie kątem oka. Nie wiadomo, co by się teraz stało, gdyby nie pojawienie się w pobliżu jeszcze jednego wojskowego, wołającego towarzyszy. - Zdaje się, że macie jeszcze sporo do roboty tej nocy. 
Sporo sprzątania.
 
CDN
 
PS. Błagam, nie pytajcie, co tu się odwaliło
To jakoś wymyśliłem przez MIESIĄC XD 
PS 2. Holnir to ciota
PS 3. Akcja posunęła się dokładnie o 1 mm

piątek, 7 maja 2021

Od Apollo Anubisa Ain CD Amelii - "Ciemna droga"

Odetchnął w duszy. Kłamstwo przeszło, jednak jego uszy nie zaznały spokoju. Ciągły głos wadery, pełen entuzjazmu i radości zakłócał bogatą w piękne dźwięki noc. Jego słuch dawno już nie zaznał wilczego głosu, gdyż na swojej drodze od miesięcy nie widział, co więcej sam unikał, krewniaków swojego gatunku. Dlatego uderzenie szybkich pytań, które zlały mu się na głowę sprawiły że poczuł się niezwykle niekomfortowo. Musiał odetchnąć cichutko na uspokojenie ciężkiego serca i odwrócił się w kierunku wadery.

-Woda jest dzisiaj wyjątkowo przyjemna- słuchał jak jego własny głos wciąga w wiatr i równie cicho płynie z prądem w kierunku drzew aby zniknąć między liśćmi. I zanim zdążył dodać odpowiedź na kolejne pytanie zalał go jej głos.

- Strasznie cicho mówisz! Ale woda jest zimna! A skąd jesteś? Ja z daleka. Nikt nie chciał przyjąć mnie i Boba do watahy! Dopiero tutaj mnie przyjęli. A ty? Masz jakąś watahę? A skąd podróżujesz? A już długo?- położył łapę na jej pyszczku ciesząc się chwilką ciszy.

-Pochodzę z daleka i nie, nie mam watahy - dalej mogło się zdawać że szepcze jednak zabrakło mu tchu w piersiach aby wydobyć z siebie porządny głos. Nadal zżerał go nieprzyjemny ból w uszach, które nie przywykały za szybko do głośnych dźwięków.

-To może dołączysz tutaj! Wiem gdzie jest alfa! Oh! Chyba że nie chcesz to wte- znowu zatrzymał ją przed mówieniem.

-Z chęcią dołączę. - posłał jej uśmiech chcąc po prostu zaznać nieco ciszy. Jednak jej pysk zniknął spod jego opuszków bardzo szybko a wadera ruszyła w nieznanym mu kierunku. Piasek pod jej łapami zachrzęścił przyjemnie, a wiatr delikatnie wdarł się w jej futro szeleszcząc nim. Apollo odetchnął lekko i postawił w końcu uszy, jednak wadera była już za daleko aby dostrzec ją swoim słuchem, zwłaszcza że wiatr postanowił zakpić sobie z jego osoby dmąc głośno i zagłuszając dźwięki i zabierając zapachy sprzed jego nosa.

-idziesz?- entuzjastyczny głosik zawołał z daleka, więc basior na ślepo postawił łapy w piachu. Drobne ziarenka przywierały do nieco mokrego futerka. Jednak szybko zgubił trop czując się coraz bardziej niepewnie. Wiatr szarpnął jego futrem.

-Idziesz?- powtórzyła widocznie niecierpliwa wadera. Jej głos był bliżej jednak nadal odległy. Basior wykonał parę skoków w przód czując jak wyrzuca w powietrze piach. Jednak nie spodziewał się zatrzymać na drzewie, które przywitało jego głowę i podcięło przednie łapy. Wylądował na granicy trawy i piachu mrucząc pod nosem drobne przekleństwa na przeszkadzające podmuchy. Zawsze miał z nim problem gdyż na otwartych przestrzeniach odcinał jego jedyne drogi widzenia świata w normalny sposób. Niby mógł otworzyć oko i kierować się duszą wadery, jednak wolał unikać hałasu.


<Amelia?>

sobota, 1 maja 2021

Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezka dorasta!

Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezka - strażnik

Nasz Głos nr. 14 - "Na szybko"

DOWCIP NUMERU

Pani na lekcji języka polskiego pyta Jasia:
– Jasiu podaj dwa zaimki osobowe.
– Kto? Ja?
– Bardzo dobrze szóstka.

BÓSTWO NUMERU

Kościej Nieśmiertelny - syn Baby Jagi, czarownik z folkloru rosyjskiego, który trzymał swoje serce poza ciałem i zamieszkiwał zamek wśród gór wypełniony złotem i skarbami.

W RAZIE NUDY

Za wykonanie drugiego zadania zyskuje się jeden dodatkowy punkt umiejętności, a przy ponad 1000 słów aż dwa.
1. Zaobserwuj SrebrneChabry na DA <3
2. Opisz deszczowy dzień. Dodatek do zwinności.

COŚ ZE ŚWIATA

Zbiór gier, w które można grać z watahą - wersja zaktualizowana według ostatnich trendów
› Kalambury (Skribbl.io)
› Uno (Pizzuno)
› Chińczyk (Kurnik)
› Głuchy Telefon (Gartic Phone)
› Losowe gierki na Backyard (Backyard.co)

SZYBKIE PRZYPOMNIENIE

Niestety w kwietniu nie zadziało się za dużo, a dokładniej mówiąc prawie nic, choć raczej możemy się tego spodziewać w obecnym okresie. Dołączyły trzy nowe wilki - Enkas, Amelia oraz bateria AAA - Apollo Anubis Ain.
Miesiąc był na tyle biedny, że aż 13 wilków trafiło na podium, a gdyby Espoir i Delta nagle nie wyrwali się z opowiadaniami to wszyscy dostaliby punkty. No cóż, byle do wakacji, co nie?

WYWIAD

Wywiad przeprowadzony z Zuvą.
Witamy gościa w wywiadzie Naszego Głosu. Jak się Pan czuje z tym, że akurat Pan został wybrany do wywiadu?
Nie powiedziałbym, że jestem zaszczycony, jednakże miło jest być zauważonym przez takie zacne społeczeństwo.
Jak sobie Pan radzi od zakończenia serii Projektu Różowego Słońca?
Radzę sobie wyśmienicie. Jestem wdzięczny, że podarowano mi pomoc i oczekuję dnia, kiedy będę mógł się odwdzięczyć. Być może taki dzień kiedyś nadejdzie.
Czym się Pan zajmuje?
Próbowałem już różnych rzeczy, obecnie pomagam niewinnym zwierzętom przechodzić przez ulicę. Nie ma Pani pojęcia, ile ludzi jest skłonnych uderzyć bezbronną sarnę, mimo że mogliby się po prostu zatrzymać.
Czy ta praca się opłaca?
Zależy, co rozumiemy pod stwierdzeniem "opłaca". Z pewnością jest satysfakcjonująca, choć poza poczuciem przynależenia nic za to nie dostaję. Uważam jednak, że jest to całkowicie wystarczające.
Czy rozmyśla Pan czasem nad dawnymi czasami?
Staram się tego unikać, choć nierzadko przyłapuję sam siebie, jak myślę o swoich pierwszych przyjaciołach. Czasem chciałbym do tego wrócić, jednakże tamte czasy były ciężkie i nie sądzę, że byłbym skłonny do przeżywania tego ponownie.
Użył pan sformułowania "pierwszych". Czy to znaczy, że na obecną chwilę poznał Pan już więcej przyjaciół?
Tak. Zdziwiłaby się Pani, ile istot jest całkiem przyjaznych dla takiego wybryku natury jak ja. W szczególności posiadłem silną więź z pewnym samotnym wilkiem. Jest niemy, ale nie przeszkadza nam to w komunikacji i na dobrą sprawę świetnie się dogadujemy. Być może któregoś dnia będziemy mieli okazję Was odwiedzić.
To miło z Pana strony, że pamięta Pan o nas. Z chęcią przyjmiemy Pana w swoje progi.
Dziękuję.
Ostatnie pytanie. Co Pan myśli o możliwości dołączenia do watahy?
W moim przypadku nie sądzę, żeby było to możliwe. Poza tym nie czułbym się swobodnie w tak dużym społeczeństwie, jestem raczej duszą samotnika.
Rozumiem. Dziękujemy za udzielenie odpowiedzi, życzymy miłego dnia.

OTO KONIEC NUMERU. ŻYCZĘ POPRAWY HUMORU WSZYSTKIM SMUTASKOM Z WSC i pamiętajcie o kwiatkach.

Autorem tego numeru była Skinterifiri