poniedziałek, 31 maja 2021
Podsumowanie maja!
niedziela, 30 maja 2021
Od Theodora CD Domino
Wadera stojąca przed Theodorem to Domino.
Informacja ta, dotarła do niego w ciągu ułamka sekundy, ale następne dwie zeszły na przypominaniu sobie tamtego spotkania. Wspominał tego małego wilczka, który wciskał nos we wszystko, co było na jego drodze, a na jego twarzy nie malowały się przyjemne uczucia. Jak każdy duży, ale jeszcze nie całkiem dorosły wilk, był bardzo niechętnie nastawiony do wspominania niezręcznych sytuacji z tych nieszczęsnych szczenięcych lat. Wszystko pamiętał i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nigdy nie przeprosił wadery za to, co spotkało ją ze strony jego rodziców. Wiedział, że wszystko było tylko nieporozumieniem, ojciec chciał dla niego dobrze i ogólnie co jak co, ale na rodzinę nie mógł narzekać. Sama myśl o tym, ile problemów przetrwali, zachowawszy przy tym niezmierną miłość i czułość dla siebie i bliskich, była czymś, co wprawiało go w podziw i wielką wdzięczność. Czuł się przez to nieco uprzywilejowany. Im więcej czytał, im więcej historii poznawał, tym lepiej wiedział, że jego rodzina jest raczej wyjątkiem. Winę za tamto wydarzenie przypisywał sobie. Jednak w tym wszystkim miał wrażenie, że przeprosiny teraz nie poprawiłyby tej niezręcznej sytuacji. W milczeniu przyglądał się, jak skrzydlata wadera próbowała zjeść uzbrojonego w szczypce kraba.
- Wybacz – powiedział, pomagając jej oderwać odnóża. Były to jedyne słowa, jakie padły przy ich posiłku. Basior nie wiedział, co ma robić, a nienawidził tego uczucia. Z tego, co mówiły książki savoir vivre sprzed dwustu lat, jego obowiązkiem jest sprawienie, by jego otoczenie czuło się z nim dobrze, ale nie mógł zdobyć się na rozpoczęcie jakiegoś tematu. Siedzieli jeszcze dłuższą chwilę obok siebie, patrząc, jak bawią się inni. Theodor z dezaprobatą patrzył na ledwo stojących na łapach uczestników imprezy. Ktoś w tym momencie przewrócił się na tańczących i wszczęło się zamieszanie. Jakiś bardziej trzeźwy wilk zaczął krzyczeć, ale po chwili udobruchano go następnym kieliszkiem i wszyscy powrócili do zabawy. Patrzenie na przekraczające granice smaku rozluźnienie dawało niespodziewany spokój młodemu basiorowi. Mając pod kontrolą każdą ze swoich czterech kończyn, czuł ogarniające go poczucie bezpieczeństwa, które również udzieliło spokoju jego myślom. Przekonany był, że Domino zerkała na niego co jakiś czas, jeszcze o czymś intensywnie myśląc. Kątem oka zauważył, że ziewnęła.
- Zmęczona? - uśmiechnął się już uspokojony. Wadera przytaknęła - mogę cię odprowadzić.
Theo czuł, że wchodzi w swoją standardową rolę. Wilczyca, choć nieco zdziwiona, chętnie przystała na propozycję. Opuścili głośne towarzystwo i zanurzyli się w gęsty las. Było ciemno i nie za wiele było widać. Pożegnały ich tylko ciche jęki wymiotującego imprezowicza. Szli, wsłuchując się w cykanie świerszczy i hukanie sowy. Noc była prawdziwie spokojna. Na bezchmurnym niebie migotały gwiazdy, dając odrobinę kojącego i tajemniczego światła. Dzisiaj wyglądały niezwykle pięknie. Nie wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, ale żadne stworzenie nie mogło temu zaprzeczyć. Para wilków też czuła, że ta noc była w pewien sposób wyjątkowa. Basior mimowolnie zwolnił kroku, by spojrzeć w górę. Chrzęszczenie ściółki przycichło i oboje usiedli. Powiew wiatru kołysał do snu mieszkańców drzew.
- Gwiazdy mają coś w sobie – powiedział basior tak cicho, jakby bał się kogoś obudzić – zobacz, Kasjopeja…, Tarcza,… Strzelec – wymieniał gwiazdozbiory, jednocześnie je wskazując.
- Tam jest Lew... tam smok.., tam łabędź – Domino kontynuowała z niewidocznym w mroku uśmiechem – gdy latam, gwiazdy pomagają mi się orientować.
Wadera odetchnęła głęboko, rozkoszując się tym magicznym momentem. Być może pozostałaby w tamtym miejscu dłużej, ale czar prysł przez nagłe poruszenie. Basior wstał i poszli dalej. Ich kroki rozlegały się w cichej okolicy. Toczyły się po suchej ściółce, ale głuchły szybko, jakby las chciał pochłonąć wszelki niepokój, mogący naruszyć prawdziwą ciszę nocną. Kto wie, może istnieje jakiś duch lasu, który taki rytm wyznacza. Musiałby on z rozrzewnieniem patrzeć na spokojną parę, przenikającą delikatnie pomiędzy potężnymi dębami. Jednak szybko uśmiech zszedłby z jego twarzy, bo całkiem niedaleko szło ciężko wielkie zwierzę, którego obecność robiła zamieszanie we wszystkich warstwach lasu. Zwierzęta zrywały się nagle i uciekały co sił w łapach. Wilki nieświadome niebezpieczeństwa szły wprost na spotkanie olbrzymiego stworzenia.
Theodor pierwszy zauważył, że coś jest nie tak. Sowy, które do tej pory delikatnie pohukiwały, zamilkły. Basior stanął jak wryty i zatrzymał Domino. Przez chwilę oboje nasłuchiwali. Do ich uszu dotarły ciężkie oddechy, wydawane przez wielkie płuca, powietrze jak nóż, przecinało gardłowe warczenie. Wiedzieli, że musiało to być coś dużo większego od nich. Stali, nie śmiawszy nawet ruszyć ogonem, modląc się w duchu, by bestia ich minęła. Ta z kolei zbliżyła się na tyle, że mogli w ciemności zobaczyć jej przerośnięte mięśnie opasające ciało cztery albo pięć razy większe od wilczego. Cztery łapy zakończone długimi, ostrymi pazurami ułatwiały jej poruszanie się i zostawiały ślady wielkości kilkudziesięciu centymetrów. Wilki wstrzymały oddech, gdy iskrzące, czerwone oczy skierowały się wprost w ich stronę. Od zwierzęcia dzielił ich tylko nie najwyższy krzak, który jednak wydawał jakiś bardzo intensywny zapach. Osobnik nie mógł wyczuć nic poza aromatem rosnącej przyprawy. Skierował się na zachód i po chwili zniknął im z oczu. Basior pociągnął na lewo osłupiałą wilczycę i gdy był już pewien, że są poza zasięgiem słuchu, zdobył się na głębszy oddech. Bali się jeszcze rozmawiać, poczekali na moment, gdy znajdą się pod jaskinią Domino.
- Co to było?! - wadera nerwowo położyła łapę na głowie - Nie znam niczego, co mogłoby osiągnąć takie rozmiary.
Theo nie krył emocji. Jego serce uderzało szybciej niż skrzydła w czasie lotu ptaka.
- Nigdy z czymś takim się nie spotkałem. Dobrze, że byliśmy razem.
Słowa te jakoś długo wisiały w powietrzu. Wzrok wilków skrzyżował się na krótką chwilę, po czym basior począł się żegnać.
- To do zobaczenia...Kiedyś.
Szedł już w swoją stronę, tylko raz odwracając się, by zobaczyć, jak wadera spokojnie znika w swojej jaskini. Było już bardzo późno, więc postanowił przenocować u siostry, która akurat mieszkała w okolicy. Musiał pójść przez dość wąskie przejście, odgrodzone z dwóch stron niemożliwym do przedarcia się nasypem. Była to najszybsza droga i w tej sytuacji najmądrzejsza. Impreza, późna pora i emocje całkiem wyczerpały go z sił. Truchtał spokojnie, właściwie nie zważając na otoczenie, z nosem przy ziemi i myślami ciężkimi jak góry. Dlatego zbyt późno zorientował się, że przed nim stoi jakiś kształt. Basior średniego wzrostu i ciemnej sierści zagradzał mu drogę. Jego twarzy nie dało się rozeznać przez cień rzucany ze specyficznego układu świerków.
- Jakiś problem? - zapytał Theo, próbując się otrząsnąć z otępienia.
Wilk nie odezwał się. Theo usłyszał z boku jakiś szelest i w tej chwili z ukrycia wyszły kolejne dwa basiory. Wciąż nie wypowiadając ani słowa, poczęły pokazywać ostre zęby. Przykurczone nogi świadczyły, że są gotowi do ataku. Roztoczona dookoła mgła poczęła się zagęszczać i groźnie migotać.
- On ma moce! - krzyknął pierwszy basior i w tym samym momencie, świetlista poświata błysnęła światłem. Wszyscy napastnicy zaczęli wyć z bólu. Rozpoczęło się zamieszanie, żaden z nich nie wiedział, gdzie pójść, by uciec. Biało-szary wilk skierował się na południe.
<Domino?>
sobota, 29 maja 2021
Od Pakiego CD. Delty - "Noce i Dnie"
Wizyta u rodziny lisów przebiegała... zaskakująco o całe niebo lepiej niż którekolwiek z nich mogło się spodziewać. Rodzice Pakiego i Skinki przyjęli gości pod swój "dach", gdzie choć było ciasno to wciąż pozostawało przytulnie, nikt nie marzł na śniegu, a jedyny wilk, który nie miał okazji widzieć życia lisów w ich naturalnym środowisku, mógł teraz przyglądać się ich codziennemu, prywatnemu życiu. Paketenshika co jakiś czas czuł się zobowiązany wyjaśniać, skąd się biorą niektóre zachowania jego "krewnych", chociaż dobrze wiedział, że Delta już wcześniej miał kontakt z lisami, i to nie byle jaki. Czuł się trochę jak zbyt podekscytowany dzieciak, któremu nie może zamknąć się jadaczka, jednak mniejszemu basiorowi zdawało się to nieszczególnie przeszkadzać. Choć nie da się ukryć, gdy mogli wreszcie wyjść z nory i rozejść się w osobne strony, kamień spadł rudzielcowi z serca.
Wychowanek lisów udał się na spacer po terenach dawnej rodziny, wypatrując przy okazji jakichś znajomych twarz. Widział, że wiele się zmieniło, choć raczej nie był aż tak długo nieobecny. Ale przecież właśnie tak bywało w lisich społecznościach, zmiana następowała po zmianie, nic nie zostawało takie samo na dłuższy okres czasu, starzy członkowie umierali, odchodzili, rodzili się nowi, którzy zastępowali swoich poprzedników. Nawet nazwiska zdążyły się pozmieniać, co stanowiło jedną z tych rzadszych zmian, jednak wciąż jak najbardziej obecnych i występujących zawsze, kiedy nadchodzi pora. A pory były różne.
Zastanawiał się; czyżby naprawdę nie było go aż tak długo? Wystarczająco, żeby zmieniło się niemal wszystko, co znał, to z pewnością. Jeśli tak wyglądała obecna rzeczywistość lisów, czy miał czego szukać w tym miejscu, które przez całe swoje dzieciństwo nazywał domem? Nie potrafił stwierdzić. Czy może też nie chciał, sam nie był pewien. Chyba ciężko byłoby mu znieść informacje, że coś stanowiące tak wielką część jego serca już nie ma tam miejsca.
Wszystkie objawy jednak szczęśliwie się rozwiały, gdy wśród rudych kit Paketenshika ujrzał jedną czarną, bardzo dobrze znaną, o pięknie utrzymanej białej końcówce, świecącej bardziej perliście niż u jakiegokolwiek innego lisa. Twarz rozjaśniła mu się w uśmiechu, wychwytując srebrzyste zabarwienie tego melanosa, tak charakterystyczne i rozpoznawalne dla każdego członka lisiej rodziny. Ktoś z zewnątrz mógłby pomylić tego odmieńca z każdym innym, ale nie jego dobry przyjaciel z dzieciństwa, o nie, mowy nie było. Wesołe, lisie szczeknięcie wydostało się z wilczego gardła, zwracając uwagę wielu postronnych gapiów. Jednak basior o to nie dbał, oni zawsze będą się patrzeć.
– Sodrokniwa! – zawołał, z radości praktycznie się zapominając, przez co od razu ukrył pysk pod ognistym rumieńcem.
Intensywnie zabarwione oczy, nieprzyjemnie mocno odbijające się od ciemnego tła, zwróciły się w jego stronę. Nie ukazała się w nich jednak niechęć ani obrzydzenie, a czyste szczęście i ekscytacja. Stary znajomy Pakiego, rówieśnik z innego miotu, doskoczył paroma susami do swojego przyjaciela, rzucając mu się na szyję.
– Paketenshika! Przyjacielu! Bracie! Jakież to przyjazne wiatry przywiały cię z powrotem we wrota naszego domu? Czyżbyś stęsknił się za znajomymi konstelacjami gwiazd w oczach znanych ci od najmłodszych lat?
– Tak, Szekspirze, brakowało mi was – Paki, jak zawsze, zakpił sobie ze sposobu mówienia melanistycznego lisa.
– A, wybacz – skorygował się samiec. – Ostatnimi czasy nie potrafię opamiętać swojego języka. Serce mi krwawi niczym obrośnięte ciernistymi różami, mój bracie, zostawiając za sobą szlak płynnej posoki. Usta same rozwierają się do płaczu, choć spomiędzy nich wydostają się tylko marne skomlenia, niezdolne wyrazić mojego bólu. Każdy krok kojarzy mi się ze stadem mrówek obchodzących moje zmęczone łapy, atakujących chmarami, by pozbyć się intruza. Cierpię, a cierpienie moje doprowadza do łez samych bogów, niezdolnych unieść choćby części mojego głazu na plecach!
Wilk cofnął się o krok, unikając wodospadu słów spadających na jego głowę. Kurde, niedobrze, pomyślał. Soda robi się taki romantycznie poetycki kiedy dzieją się złe rzeczy, a jeśli dzisiaj mówi całymi dramatami to cokolwiek tu miało miejsce, musiało nieźle namieszać.
– Dobra, stary, później będziesz miał czas pisać Hamleta. Powiedz mi, w normalny sposób, co się stało? Nie chcę być nieczuły, ale umarł ci ktoś?
– Nie, no coś ty! – Wzrok Sodrokniwy na nowo był klarowny i bystry, jak na lisa przystało. Jego jaskrawo złote oczy spoglądały w górę na większego kumpla z iskrą złośliwości. – Chodzi o twoją siostrę. Paketen, ona jest śliczna!
Minęło kilka sekund, zanim basior zdołał podnieść szczękę z podłogi. Chyba się przesłyszał! Jego dobry przyjaciel jest zakochany w jego siostrze! Kurczę, to... nie mogło skończyć się dobrze. Albo mogło? Do licha! Po usłyszeniu tych słów w głowie rudzielca zapanował istny chaos. Tyle by było z tak pięknej dewizy, jaką miał się zawsze kierować w życiu i nawet się szczycił, że właśnie na nią padło.
– Przepraszam?
– Ona zawsze była ładna... Niczym rozkwiecona górska łąka, na której pasą się puszyste owieczki oraz latają wielobarwne motyle, oświetlona wiosennym słońcem rozgrzewającym przyjemne ten mały skrawek raju. I była równie niedostępna. Teraz jednak stała się ogrodem wypełnionym najcudowniejszymi gatunkami kwiatów w pełnym kwiecie, gdzie ptaki śpiewają miłosne trele bawiąc cudze uszy, a jeszcze cudowniejsze, egzotyczne motyle karmią się nektarem, przystrajając ogród w nowe, fruwające kwiaty. I tak jak ogród, jest na wyciągnięcie łapy, a jednak... Nie potrafię się do niej zbliżyć, boję się narobić szkód wśród delikatnych gałązek i łodyg, tak jak zrobił to ten gnój Dinakaratie. – Spod czarnej sierści wychodził pomidorowy rumieniec, a w oczach tliła się siłą gaszona miłość. Bolesny widok, szczególnie gdy osoba, której przekazano te słowa, miała już szczęście bycia zajętą.
– A ja myślę, że nie masz się czego bać. Jesteś spoko koleś, jesteś miły, szanujesz kobiety i traktujesz je co najmniej na równi ze sobą, do tego całkiem niezły z ciebie przystojniak. Powinieneś z nią pogadać.
– Dobrze, oczywiście, ale nie myślisz chyba, bracie, że po prostu do niej podejdę i rozpocznę rozmowę?
– Jak nie chcesz sam to załatwię ci rozmowę... Akurat mam kogoś, kto myślę, że chętnie pomoże. – W oczach basiora zapłonęły lisie ogniki, zazwyczaj zwiastuny nieszczęścia, a w tym przypadku nieomylny omen nadchodzącego, iście lisiego planu. Paketenshika miał jedną osobę, która mogła mu pomóc i z pewnością nie zrezygnuje z poproszenia go o współudział w tej delikatnej sprawie.
<Delta? TYLE CZASU CZEKAŁEŚ>
poniedziałek, 24 maja 2021
Od Kali CD Espoir - "Wyblakłe Słońce" cz.2.4
sobota, 22 maja 2021
Od Paketenshiki - "Koszmary spomiędzy wymiarów"
Uwaga: Opowiadanie zawiera silny język. Szczeniaki, omijajcie z daleka.
⫷⫸
– Posłuchaj... Nie obchodzi mnie, ile dni przetrwałeś tam wśród gwiazd. Mam gdzieś, co robiłeś, z kim się spotkałeś, co widziałeś. Masz wrócić do domu, rozumiesz? Czeka na ciebie dom!
– Maya, doceniam, że się o mnie troszczysz, ale ta misja to moje przeznaczenie. Nie mogę wrócić.
– Jak to nie możesz? Ramuel, czy ty siebie słyszysz?! Masz wracać, natychmiast! Miasto cię potrzebuje, rodzina cię potrzebuje. JA cię potrzebuję, do diaska!
– Mayu... Kocham cię.
– Ramuel, nie!!
⫷⫸
Rudy wilk przewrócił się na drugą stronę. Czym było miasto? Tam są chyba wielkie, kanciaste góry i żyje tam mnóstwo ludzi. Nie był pewien, ale tak mu się kojarzyło. Nie mógł sobie przypomnieć. Coraz więcej jego pamięci znikało w odmętach przestrzeni międzywymiarowej i wiedział, że wkrótce straci możliwość ukrywania tego. Już teraz zdarzało mu się, że nie potrafił odpowiedzieć na najprostsze pytania.
A historie, które widział przed oczami? Podświadomie wiedział, że są to sceny z różnych wymiarów, z przeróżnych przestrzeni czasowych. Ta zapewne była z przyszłości. Nauczył się je odróżniać, choć nie zawsze było to proste. Ile rzeczy mógłby opowiedzieć swoim dzieciom o innych światach... Ale przecież nie mógł. Nie mógł im powiedzieć, co się z nim dzieje, inaczej bez sensu by się o niego zamartwiały. A przecież tego nie można było powstrzymać. Tej... choroby Kalmy. Przeklęta dziwka, gdyby nie ona, wszystko byłoby normalne. Byłby zdrowy, żyłby sobie spokojnie ze swoją watahą, niczym by nie ryzykując. Albo byłby martwy. Tak porządnie, na stałe, tak jak powinno być, bo tak nakazała natura.
Z drugiej strony nie poznałby Yira. Nie miałby swojej ukochanej córeczki Nere'e. Nie poznałby Zuvy, a jego siostra Skinterifiri nie poznałaby swoich mocy. Straciłby tyle rzeczy, które obecnie cenił najbardziej w życiu. Tylko istniało pytanie, czy to wszystko było warte cierpienia, jakiego właśnie właśnie doświadczał. Wewnętrzne uczucie podpowiadało mu, że absolutnie tak.
⫷⫸
Setki istot o skórze tak czarnej, że pochłaniała niemal całe światło, upadało przed nim na kolana. Chwalili go, wołali jego imię, śpiewali na jego cześć. Nazywali wybawicielem, obrońcą. Przywódcą. Ich płonące lawą i ogniem uśmiechy wykrzywiały się groteskowo, ciesząc się jego przybyciem. Oto Władca, powrócił, by nimi rządzić, przeprowadzić ich na drugą stronę, gdzie mogły siać zniszczenie i chaos bez interwencji tych całych Bogów. On czuł ich radość, pałał się potęgą, jaka spoczywała w jego kosmatych, skamieniałych dłoniach wyposażonych w przeraźliwie długie pazury. To było jego przeznaczenie. Nie bez powodu nazywał się Ten, Który Prowadzi Do Zagłady. Był zagładą. Nosił jej imię. Cudowny zapach posoki oraz spalenizny wypełniały jego nos, zwiastując nadchodzące dni pięknej chwały.
Kolejny z poddanych skoczył do otwartych szeroko ust. Z radością rzucali się w nieskończoną otchłań, jakie stanowiło jego wnętrze, żeby nakarmić swojego pana. To był zaszczyt móc stać się jednym z Władcą, móc być jego posiłkiem, który zapewni kontynuację rzeźni, jaką prowadzili od setek milionów lat. Istoty przepychały się, by trafić między jedną z wielu par ust, w jakie wyposażony był ich król. Ach, jak smaczne były ich ciała. Jak pysznie można było zajadać się ich chęcią zniszczenia. To było takie odżywcze. Oby nigdy się nie skończyło. Oby trwało po kres czasu, tak jak trwało już od jego początku. Smacznego, marne gnojki!
⫷⫸
Szczęśliwie wilki nie mogą się pocić, bo w tym momencie wychowanek lisów byłby mokry niczym wrzucony do jeziora szczur. Potrafił znosić naprawdę wiele, ale te wizje stanowiły koszmar nie do pokonania. Cholera jasna! Kurwa mać! Dlaczego akurat takie coś... Czemu nie może śnić o wesołych kotkach albo kolorowych kucykach? Nie musiałby tego znosić... Byłoby wesoło. Byłby, do licha ciężkiego, na haju, a nie na granicy światów!
Odetchnął głęboko. Uspokój się, nakazał sobie, bo jeszcze obudzisz Yira. Musisz być spokojny. Jesteś w stanie to zmieść. Jesteś... Jesteś, kurwa, silny, rozumiesz? Przetrwasz to. Może... Może się jakimś cudem wyleczysz. Może zjawi się niesamowite bóstwo, które ocali twój durny, głupi, umierający tyłek. Będziesz mógł dalej opiekować się dzieciakami. Będziesz dalej uczyć szczeniaki polowania. Zbierzesz się wreszcie na odwagę, żeby poprosić Yira o zawarcie ślubu. Nie poddawaj się. No dalej, walcz, do licha!
Oczy zamknęły mu się bezwiednie, choć próbował to powstrzymać. Czuł, jak jego świadomość wysuwa się z obecnego ciała. Znika ciepłe legowisko, chrapiący tuż obok atramentowy wilk, ściany nory. Zmienia się wszystko na biały. A nie, tęczowy. Nie, nie... To jakiś kolor, który nie powinien istnieć, właściwie nie istnieje w spektrum widzenia istot ziemskich, ale on go jakimś cudem widział. Tylko nie potrafił opisać.
"No nie... Znowu?" zdążył pomyśleć, zanim jego świadomość wleciała w kolejny z wielu wymiarów, jakie miał okazję zobaczyć.
⫷⫸
Tym razem było inaczej. Nie zobaczył płonących jezior siarki ani rozbitych, umierających rodzin. Widział... ścieżkę. Ścieżkę w górach, zbyt niskich, by osadził się tu na stałe śnieg, choć wystarczająco wysokich, by szczyty były ostre, skalne i śmiertelnie zdradliwe. Ścieżka prowadziła właśnie nimi, zapewniając niesamowite widoki, szczególnie w ten pochmurny dzień, gdzie słońce nie razi w oczy ani nie grozi udarem. Całkiem ładnie, musiał przyznać. Ciekawe, czy Wayfarerowi zdarzyło się chodzić takimi ścieżkami.
Istota, której umysł zajmował, obróciła się do tyłu. Zauważył szarą sierść, zmatowiałą po długiej, nieustannej wędrówce, zmizerniały ogon, a co najciekawsze - unoszące się nad barkami fioletowe płomienie, które zdawały się nie ranić, a zarazem też niestety nie grzać tego nietypowego wilka. Osobnik obrócił się przez prawe ramię, gdyż lewe oko było niewidome. Rudzielec mógł powiedzieć, że czuje grzywkę, jednakże absolutnie jej nie widział. Usłyszał natomiast żeński głos wydobywający się z szarego wilka.
– Oni, pospiesz się. Czuję nadchodzącą burzę, musimy znaleźć schronienie.
– Idę, mamo! – zawołał chłopięcy głos silnie akcentowanym wilczym.
Paketenshika, ze wszystkich osób, poznawał ten akcent. Podopieczny szarej wilczycy był lisem, do tego szybko okazało się, że całkowicie czarnym i niezwykle puszystym. Niczym mała kulka futra. Nawet lisy z rodziny basiora nie były takie puszyste, więc ten widok wywołał niezłe wrażenie.
Szybko poczuł, że pora wracać. Pożegnał się z bezimienną waderą, choć nie było szans, by mogła go usłyszeć. Pożegnał się też z małym Onim, który wydawał mu się najładniejszym lisem, jakiego miał okazję zobaczyć. Ciekawe, czy kiedyś do nich wróci...
⫷⫸
Kolejne wybudzenie, tym razem w towarzystwie paskudnego bólu głowy. Z nosa ciekła też krew. Miał dość. Miał tak cholernie, paskudnie dość. Kiedy ta jebnięta przygoda się skończy, do diaska?!
⫷⫸
Patrzył komuś w oczy i doskonale wiedział, że ten ktoś patrzy się też na niego. Istota nie miała kształtu, a jednocześnie rudy wilk widział dokładnie wszystkie rysy, jakie istniały na jej ciele. Czuł w sobie świadomość stworzenia. Nie oczekiwał szczęśliwego zakończenia.
– A jednak tu trafiłeś... – odezwała się, smutek wylewał się z jej głosu niczym gorycz z czary.
– Tak – odpowiedział krótko, nie mając pojęcia, jak się zachować. – Choć wolałbym, żeby to się skończyło.
– Ja też. – Poruszył się niespokojnie, niczym dziecko zbyt długo siedzące na twardym krześle. Smutek i niedowierzanie. Dlaczego akurat te uczucia? A kto tam wie przedwieczne bóstwa... Przynajmniej widział przed sobą wychowanka lisów, rudy nie był już tylko zjawą w czyjejś świadomości.
– Moglibyście mi jakoś pomóc? Ja... Ja chciałbym wrócić do rodziny. Na stałe. Być zdrowy.
– Nigdy nie będziesz zdrowy, lisie w skórze wilka – przemówili zgodnym chórem. – Ale możemy odwołać niesprawiedliwą śmierć. Czekaj na nasz znak.
Wilk o trzech ogonach zapłakał obficie, łzy wodospadem wyciekły z oczodołów. Przypadkiem zalał jakiś mały, nic nie znaczący światek, o którym wszyscy zdążyli zapomnieć.
– Jak wygląda twój znak, o najznamienitsza?
– Będziesz wiedział, gdy go zobaczysz – odrzekła, zamykając wrota do swojego świata tuż przed jego nosem.
⫷⫸
Końcówka nocy przebiegła spokojnie, bez wypadów do innych wymiarów ani nagłych przebudzeń. Była tylko ciemność, słodkie sny i stojący na granicy śmierci Paketenshika. Choć ktoś był w stanie mu pomóc.
<Koniec>
niedziela, 16 maja 2021
Od Pandory CD Delty - "Krwawy księżyc"
Od Tiski CD Magnusa - "Inna droga"
Skierowaliśmy się w stronę gór, gdzie usypiający gaz nie powinien się tak rozprzestrzeniać. Nie był on rozpylany wysoko, więc tam spokojnie mogliśmy być ponad linią tej substancji. Szliśmy dość szybko, zgarniając po drodze jeszcze dwa wilki z pobliża, zupełnie nieświadome niebezpieczeństwa. Usypianie zwierząt mogło znaczyć tylko jedno, że znowu chcą porwać kogoś, by przeprowadzić na nim eksperymenty. Dlaczego nie użyli siatek, jak ostatnio? Podzieliłam się tym pytaniem z Magnusem.
- Chcą konkretnie nas. W siatkach mogliby zgarnąć dowolnego wilka – wyjaśnił. Był wyraźnie zaniepokojony. Tak, to miało sens. Choć poprawiłam go w myślach, że nie chodzi o nas, tylko o Theo i Nym. Przerażało mnie to na tyle, że nie byłam w stanie zasugerować tego na głos. I najwyraźniej Magnus miał tak samo. Droga wyżej, choć zazwyczaj mogła być pokonana w dość krótkim czasie, w takiej sporej grupie stanowiła wyzwanie. W dodatku nie znaliśmy dokładnie kierunku rozpylanego środka, a w gęstej roślinności był niemal niezauważalny. Nikt już się nie odzywał, tylko co jakiś czas czyjeś spojrzenie piorunem starało się ogarnąć całość, by przeliczyć, czy wszyscy są. Gdy przed nami pojawiło się pierwsze wzniesienie, wilk, którego wzięliśmy po drodze, poszedłszy przodem, zatrzymał się i padł na ziemię.
Chciałam już podbiec do niego, ale Magnus mnie przytrzymał.
-Jemu nic się nie stanie, a my musimy dalej iść – ton był nieubłagany i musiałam przyznać mu rację. Ciężko mi było zostawiać nieprzytomnego, jednak priorytety były inne. Nym i Theo.
- Nie pójdziemy tędy – oznajmił Szkło i poprowadził nas nieznaną do tej pory ścieżką. Chodzenie pod górę nie było najłatwiejsze, szybkie tempo i przede wszystkim strach wieszały nad nami ciemne chmury. Schronimy się gdzieś wysoko i co dalej? Ludzie będą nas prześladować, dopóki nie zdobędą tego czego chcą… albo dopóki nie będziemy martwi. Czy możemy ich pokonać? Jeszcze rok temu powiedziałabym, że nie, ale nasze moce rosną i gdyby je tak odpowiednio wykorzystać, być może mielibyśmy szansę.
Po wielu godzinach marszu dotarliśmy na tyle wysoko, że gaz nie mógł tam dolecieć. Miejsce było daleko od morza, wysoko i jeszcze miało formę kotlinki, która była w stanie ochronić nas, nawet jeśli substancja by się zbliżyła. Wszyscy byli wyczerpani. Najchętniej zawinęliby się w kłębek i nie ruszali się do końca dnia. Tak też zrobili wszyscy, oprócz mnie i Magnusa. Odeszliśmy na bok i myśleliśmy, co teraz robić.
- Oni nas dopadną – powiedziałam – prędzej czy później, im się uda - Basior popatrzył na mnie i najwyraźniej przez moment pomyślał o czymś innym, bo w jego spojrzeniu pojawiła się jakaś iskierka. Szybko jednak zgasła i wilk przeszedł do rzeczy.
- To prawda – zaczął dość smutno – ale to znaczy, że trzeba się przygotować.
- Do powrotu do laboratorium? Przygotować? - gdybym miała więcej siły, pewnie powiedziałabym to głośniej i z większym oburzeniem, ale teraz na koniec mojej wypowiedzi po prostu ziewnęłam.
- I tak nas złapią, więc trzeba zrobić tak, żeby złapali sobie bombę na śniadanie. Widzisz, żeby jakoś to zniszczyć od środka – rzeczowy ton przeszedł w odwzajemnione ziewanie. To jest zaraźliwe?
- Ale jak?
- Nie wiem jeszcze. Chodźmy już spać. Jesteś padnięta.
Nie oponowałam, zawinęliśmy się w kłębek i daliśmy sobie chwilę na odpoczynek.
Kolejny dzień rozpoczęłam wraz ze wschodem słońca. Słysząc jeszcze ciche chrapanie towarzyszy, wymknęłam się na poszukiwanie czegoś do jedzenia. Góry były miejscem o nieco innej faunie, gatunki często spotykane niżej, nie zapuszczały się tutaj. Próbując zwęszyć jakiś trop, wędrowałam z nosem przy ziemi, a ponad mną, w koronach drzew brzmiało tętniące życie. Nie tylko my pomyśleliśmy o górach jako o bezpiecznej przystani, najróżniejsze ptaki, wszelkie mniejsze ssaki z ogromnego terenu ściągnęły właśnie tutaj. Dlatego już przy pierwszych blaskach słońca, wśród drzew rozlegał się koncert. Od wysokich dźwięków kosów do gruchania gołębi, w różnych gamach, w różnym tempie. Gdzieś para ptaków ganiała za sobą, gdzieś intensywnie zbierano gałęzie na gniazda. Była wiosna, więc nikt nie mógł sobie pozwolić na żadne opóźnienia. Należało się przygotować do przyjścia na świat młodych. Ja wśród tej gęstwiny szukałam jeleniowatych. I tu leżał problem. Mnóstwo, różnobarwnych zapachów ciągnęło do mojego nosa, ale nie było żadnego, który poprowadziłby mnie do zwierzęcia większego choćby od gronostaja. Jeden wilk mógł się nimi nasycić, ale szukałam przecież pożywienia dla całej grupy. Przez następne pół godziny chciałam znaleźć choć najmniejszy ślad obecności szaraków, saren lub jeleni, ale wszystko spełzło na niczym. Błagając w duchu, by nie miało to związku z ludźmi, chwyciłam parę soboli i trzy sierpówki, po czym wróciłam do naszej kotlinki, zanim reszta zaczęła się martwić. Magnus podpiekł mięso swoim ogniem i zabraliśmy się do jedzenia. Nikt nie odważył się powiedzieć tego na głos, ale jedzenia było za mało. Nie wróżyło nam to dobrze. Na ptasim mięsie dało się przeżyć, ale łażenie z pustym żołądkiem nie było w żadnym wypadku czymś, czego chciałabym dla mojej rodziny. Przy najbliższej okazji zaraz skierowałam się na południe, w inną niż rano stronę. Magnus poszedł razem ze mną. Jego moc miała o wiele dalszy zasięg niż moje zmysły. Minęło kilka godzin, a my nic nie znalawszy, zatoczyliśmy koło. Od miejsca naszego śniadania dzieliła nas pionowa skała, gdy usłyszeliśmy wystrzały. Zerkając po sobie, puściliśmy się pędem. Dopadłszy resztę, z ulgą zobaczyliśmy, że wszyscy są. Z bijącym sercem, ze wstrzymanym oddechem staliśmy z oczami wbitymi w gęsty las, skąd dobiegały dźwięki. W pewnym momencie ukłuł mnie dziwny niepokój. Zabrakło mi jednego oddechu.
- Gdzie jest Nym?
<Magnus?>
piątek, 14 maja 2021
Od Eothara Atsume CD Agresta - „Niecny Owoc” cz. 20
Otworzyłem oczy w nowym ciele. Cholera! Eothar gruchnął obok mnie na posadzkę, zanim, będąc w szoku, zdążyłem w ogóle wyciągnąć ku sobie pomocną łapę. Tuż przede mną łypnęły w ciemności szeroko otworzone, żółto-zielone oczy. Na refleksję miałem jakieś pół sekundy. Jak mnie tu zobaczą, to moje ciało trafi albo do medyka, albo od razu do piachu, a ja zostanę w więzieniu... albo dostanę medal, szkoda tylko, że umysł potrzebuje wracać do źródła i będą to ostatnie podrygi ostrygi. Jak jego tu zobaczą na ziemi, to w sumie nigdzie się nie ruszę, aczkolwiek we własnej osobie. Czy to w ogóle robi różnicę? Pierwszy raz przestałem nad tym do końca panować. Wyprężyłem się jak struna i spojrzałem na w pełni rozbudzonego towarzysza. Jego wzrok od razu wylądował na pustej skorupie Atsume tuż obok z wywalonym językiem. Pięknie, znowu zapomniałem to ogarnąć.
piątek, 7 maja 2021
Od Apollo Anubisa Ain CD Amelii - "Ciemna droga"
Odetchnął w duszy. Kłamstwo przeszło, jednak jego uszy nie zaznały spokoju. Ciągły głos wadery, pełen entuzjazmu i radości zakłócał bogatą w piękne dźwięki noc. Jego słuch dawno już nie zaznał wilczego głosu, gdyż na swojej drodze od miesięcy nie widział, co więcej sam unikał, krewniaków swojego gatunku. Dlatego uderzenie szybkich pytań, które zlały mu się na głowę sprawiły że poczuł się niezwykle niekomfortowo. Musiał odetchnąć cichutko na uspokojenie ciężkiego serca i odwrócił się w kierunku wadery.
-Woda jest dzisiaj wyjątkowo przyjemna- słuchał jak jego własny głos wciąga w wiatr i równie cicho płynie z prądem w kierunku drzew aby zniknąć między liśćmi. I zanim zdążył dodać odpowiedź na kolejne pytanie zalał go jej głos.
- Strasznie cicho mówisz! Ale woda jest zimna! A skąd jesteś? Ja z daleka. Nikt nie chciał przyjąć mnie i Boba do watahy! Dopiero tutaj mnie przyjęli. A ty? Masz jakąś watahę? A skąd podróżujesz? A już długo?- położył łapę na jej pyszczku ciesząc się chwilką ciszy.
-Pochodzę z daleka i nie, nie mam watahy - dalej mogło się zdawać że szepcze jednak zabrakło mu tchu w piersiach aby wydobyć z siebie porządny głos. Nadal zżerał go nieprzyjemny ból w uszach, które nie przywykały za szybko do głośnych dźwięków.
-To może dołączysz tutaj! Wiem gdzie jest alfa! Oh! Chyba że nie chcesz to wte- znowu zatrzymał ją przed mówieniem.
-Z chęcią dołączę. - posłał jej uśmiech chcąc po prostu zaznać nieco ciszy. Jednak jej pysk zniknął spod jego opuszków bardzo szybko a wadera ruszyła w nieznanym mu kierunku. Piasek pod jej łapami zachrzęścił przyjemnie, a wiatr delikatnie wdarł się w jej futro szeleszcząc nim. Apollo odetchnął lekko i postawił w końcu uszy, jednak wadera była już za daleko aby dostrzec ją swoim słuchem, zwłaszcza że wiatr postanowił zakpić sobie z jego osoby dmąc głośno i zagłuszając dźwięki i zabierając zapachy sprzed jego nosa.
-idziesz?- entuzjastyczny głosik zawołał z daleka, więc basior na ślepo postawił łapy w piachu. Drobne ziarenka przywierały do nieco mokrego futerka. Jednak szybko zgubił trop czując się coraz bardziej niepewnie. Wiatr szarpnął jego futrem.
-Idziesz?- powtórzyła widocznie niecierpliwa wadera. Jej głos był bliżej jednak nadal odległy. Basior wykonał parę skoków w przód czując jak wyrzuca w powietrze piach. Jednak nie spodziewał się zatrzymać na drzewie, które przywitało jego głowę i podcięło przednie łapy. Wylądował na granicy trawy i piachu mrucząc pod nosem drobne przekleństwa na przeszkadzające podmuchy. Zawsze miał z nim problem gdyż na otwartych przestrzeniach odcinał jego jedyne drogi widzenia świata w normalny sposób. Niby mógł otworzyć oko i kierować się duszą wadery, jednak wolał unikać hałasu.
<Amelia?>
sobota, 1 maja 2021
Nasz Głos nr. 14 - "Na szybko"
DOWCIP NUMERU
BÓSTWO NUMERU
W RAZIE NUDY
Za wykonanie drugiego zadania zyskuje się jeden dodatkowy punkt umiejętności, a przy ponad 1000 słów aż dwa.1. Zaobserwuj SrebrneChabry na DA <3
2. Opisz deszczowy dzień. Dodatek do zwinności.
COŚ ZE ŚWIATA
› Kalambury (Skribbl.io)
› Uno (Pizzuno)
SZYBKIE PRZYPOMNIENIE
Niestety w kwietniu nie zadziało się za dużo, a dokładniej mówiąc prawie nic, choć raczej możemy się tego spodziewać w obecnym okresie. Dołączyły trzy nowe wilki - Enkas, Amelia oraz bateria AAA - Apollo Anubis Ain.WYWIAD
Wywiad przeprowadzony z Zuvą.OTO KONIEC NUMERU. ŻYCZĘ POPRAWY HUMORU WSZYSTKIM SMUTASKOM Z WSC i pamiętajcie o kwiatkach.
Autorem tego numeru była Skinterifiri