Szliśmy za Ami w głąb podziemi. Ciasne przejścia i długie, ciemne korytarze oświetlane tylko co jakiś czas światłem, którego pochodzenia nie mogłem odkryć, wprawiały mnie z zaniepokojenie i zły nastrój. Byłem zmęczony kilkugodzinnymi poszukiwaniami i zestresowany tym nienaturalnym dla wilka środowiskiem. Ponadto cały czas bałem się, być może niesłusznie, że Toru znajdzie nas także i tutaj. A stąd - z podziemi, nie mamy przecież jak uciec. Możliwe, że kruki znają wyjście, ale czy dadzą radę wyprowadzić na zewnątrz nas wszystkich? Wątpię. Nie wiem nawet, czy będą miały czas się tym zajmować.
- Mundurek - szepnąłem - nie przeczuwasz, że coś złego się stanie?
- Nie... - odpowiedział nieobecnie, delikatnie uśmiechając się sam do siebie. Patrzył na jedwabiście miękką sierść i zgrabne ruchy naszej przewodniczki.
- Ale to przecież podziemia. Gdy coś nas tu zaatakuje, mamy jak uciec?
- Oleandrze, ja też nie ufam tutaj prawie nikomu - w miarę, jak mówił, coraz bardziej angażował się w wyjaśnianie mi swoich spostrzeżeń. To podobno cecha urodzonych dwudziestego dziewiątego listopada. "Poznaje i analizuje". Tak jak moją jest: "Chciałby widzieć wokół siebie jedynie harmonię i zgodę". Pasuje idealnie - Zwłaszcza gdy znajdą się w niebezpieczeństwie - mówił dalej - z pewnością nie zawahają się nas zostawić. Chyba, że kieruje nimi jeszcze coś, o czym my nie wiemy...
Nie spodobało mi się to tłumaczenie. Wzbudziło we mnie jeszcze większy niepokój.
Ami zostawiła nas w niewielkiej norze. Pamiętam tylko, że prawie od razu wtedy zasnąłem.
< Max? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz