niedziela, 20 czerwca 2021

Od Eothara Atsume - ,,Niecny Owoc" cz. 21

 szłem zabić Alfę tych zdradzieckich podłych besczelnych nieumytych, zakałcow Chabrów. Ale mnie zaważayli. Błagałem zeby mnie zostawili nic nie zrobiłem. Ale oni nie słuchali.Wszedłem na drzewo, to przyleciała jaka czapla i wydłubala mi oczy. Zmarlłem.



Od Kary – ”Rezerwat” cz. 16

Dzisiaj udało mi się wstać. Choć chłód w jaskini był wyjątkowo przyjemny, wyszłam na zewnątrz w lipcowy gorąc parzący całe ciało. Był środek dnia, więc większość wilków chowała się z dala od słońca, w swoich jaskiniach lub między drzewami. Ja za to stanęłam w południowym słońcu i pozwoliłam mu ogarnąć całe moje ciało. Nie czułam ciepła na pysku od miesięcy i to z własnej nieprzymuszonej woli. Moje brudne i zlepione futro wyglądało jeszcze gorzej w pełnym świetle, na pysku czułam wyżłobione bruzdy od łez, które spływały prawie nieustannie przez minione trzy miesiące.

Powrót.

Zostało mi pół roku do dorosłości, a nie chciałam jej przywitać w takim stanie. Ból po stracie nie zmalał… miałam nawet wrażenie, że tylko się powiększył przez moją bezczynność. Wreszcie mogłam powiedzieć, że rozumiem Magnusa. Rozumiem go zupełnie jakbym weszła w jego łapy i szczerze mówiąc wolałabym żyć w błogiej nieświadomości. Narzekanie na jego zachowanie teraz wydawało się tak dziecinne i nieczułe. Jego cierpienie było mi teraz tak bliskie, zupełnie jakbyśmy się zbliżyli przez te miesiące, chociaż praktycznie go nie widywałam i z nim nie rozmawiałam. Przynosił mi pożywienie i wodę gdy spałam. Nie pytał, nie nakłaniał, właściwie nic nie mówił. Czasem leżał na drugim końcu jaskini, w ciemności, tylko będąc i dając mi samą swoją obecność. Lepszego opiekuna nie mogłam sobie wymarzyć, Kortez i Malfoy już dawno spadli na niższe miejsca najlepszych braci.

Ruszyłam do najdogodniejszego stawu, żeby obmyć z siebie bród z przeszło trzech miesięcy. Wybrałam taki, na pełnym słońcu, żeby zmniejszyć szansę na ewentualnych gapiów. Wchodząc do wody, poczułam dreszcz obrzydzenia przechodzący przez całe moje ciało. Lepko zimna ciecz okalała moje ciało coraz bardziej. Jednocześnie widząc jak woda zmienia kolor na brunatno brązowy czułam jak opuszczają mnie myśli poprzednich miesięcy. Smutek, strach, żałoba, pustka, a nawet złość zaczęły powoli spływać ze mnie i mieszać się z krystalicznie czystą wodą zbiornika. Ostatnie łzy zaczęły spływać po moim pysku, jak dodatek do tej przedziwnej mieszanki żałości. Oczyszczenie nastąpiło nieoczekiwanie szybko, wraz ze zniknięciem oblepiającego mnie piachu, łez i krwi, zniknęła cała negatywność. W głowie miałam już tylko myśl, że Matka chciałaby żebym żyła dalej i starała się być szczęśliwa. Obiecałam sobie, że zrobię wszystko żeby tak było. Miłość do opiekunki płonęła we mnie jak żywa, ale nie było już uczuciem smutku. Była radością i chęcią do życia.

Stanęłam w ogarniętym z każdej strony przez cień, kręgu słońca. Spojrzałam przed siebie, a uśmiech na moim pysku rozszerzył się delikatnie.

- Magnus! – krzyknęłam do brata i popędziłam w jego stronę, czując jak promienie słońca odbijają się od mojego mokrego futra. Niebieski wilk spojrzał w moją stronę, przez kilka sekund w jego oczach pojawiło się zdziwienie… później ból, a w końcu dobrze mi znana obojętność.

- Wstałaś. – oznajmił nie patrząc już w moją stronę. Zwolnił jednak trochę kroku, żeby mogła mu dorównać.

- Wstałam. – powiedziałam z uśmiechem, czując się jak nowo narodzona. Stałam na swoich własnych nogach i wiedziałam, że niezależnie jak mocno życie będzie chciało mnie z nich walić, ja będę wstawać ponownie by zmierzyć się z przeciwnościami losu. Już zawsze. Nawet jeśli odbierze mi wszystko co mam.

CDN.

Od Domino - "Czorny Smok i trujkont miłosny" (opowiadanie konkursowe)

 Poszedłam ziemistym drogom w góry. Nagle zobaczyłam wilka. Miał 4 łapy, zielone oczy i patszył się wrogo. Warknołam i rzuciłam się na niego

- Co tu robisz!!!
- Przyszłem zabić waszego alfę! Jestem z watahy Mroku i nikt mnie nie postrzyma!
Wilk zaśmiał się złowieszczo a za nim walneły pioruny. Pobiegłam do ucieczki, ale on mnie gonił. Muszę ostrzec naszego alfę! Skoczyłam nad urwiskiem i rzuciłam go moim czarem, ale on telekinezom mnie odepchnął nabok. Kości mi pękły, ale nie umarłam bo mam wsobie krew nie śmiertelności. Stanełam na łapy i urzyłam superryku i wilk poleciał w górę wyciem a potem spad w dół w urwisko. Gdy spadał powiedział:
- Jeszcze cie dopadne! Nagle wyrosły mu piura i skszydła i wzbił się w powietsze. Nagle na jego miejscu wyczarował się czorny smok:

Z kszaków wyszedł agrest. Widać było po nim że Się boi. agrest krzyczał i pobieg w tył, a ja pobiegłam za nim. Alfa watahy srebrnego Habra bieg szypko i nie dogabiałam go, ale dogoniłam go gdy bieg wolniej.
Nagle upadłam i zemdlałam
****** (JAKIŹ CZAS PUŹNIEJ) ****

Obudziłam się. Miałem w łapie cierń więc prubowałem wstać ale przez cierń- nic z tego. Zawyłam z bólu.
- Auuuuuu!
Usłyszał mnie jakiś wilk, basior. Miał romantyczny wzrok
- Hej mała
- Hej, chcesz mi wyjąć cierń?
- Tylko nie skomlaj
Wyjął cierń
- AaaaaauuuaUUaaaaa
Zaskomlałam
- Miałaś nie skomleć! Kim jesteś?
- Jestem Domino a ty?
- Ja jestem Dżejk. Gdzie jestem?
- Jesteś w watache Srebrnego Habra.
Chcesz dołonczyć?
- Tak
- Jak fajnie. Choć do alfy to on cię przyimie.
Poszed ze mną a ja prowadziłam go przez droge. Szedliśmy tak ale on mi się przypatrzał. Był bardzo przystojny i miał zielone oczy i cztery łapy. Doszliśmy z Dżejkiem nat lagunę Błęłkitnej Nadziei.
- Łał jak tu pieknie
- Ładnie. Jak ty
Moja twasz zrobiła się czerwona. Był taki słotki. Dotknełam jego dłoni moją.
- Chcesz się wykompać ?
W odpowiedzi Dżejk wrzucił mnie do wody
- Aaa.....lololodowata!
Ale Dżejk nie parzył na to tylko wskoczył za mnom. Pocałował mnie z wtedy zobaczył nas mundus. Zasmócił się i pobieg do lasu. Nie chciałam go ranić wiec rzuciłam Dżejka i pobiegłam
- Stuuuuj! mundus to nie tak jak myślisz!
Szukałam ale nigdzie nie mogłam znaleść mundusa. Mundus chyba zniknoł. Nagle do mojego muzgu dobieg krzyk ptaka
- Kurczaczku!
Ale on już sie zabił. Nie mogłam nic zrobić to koniec.
Wpadłam w depresje i zaczełam pić. Niestety byłam w cionży i poroniłam więc dzieci mundusa tesz już nie było ale były urocze wyglądały jak takie małe chipogryfy gdyby się urodziły ale leżały w kauży krwii teraz. Dżejk terz jusz mnie nie kocha, bo go żuciłam. Głupia jestem
Wiesz co to chyba koniec- suchał mnie tylko mój towarzysz Akrabatorimosum Kimosum Kossowski-Maciaszak (Munxus je wymyślAł dla mnie) Skolopendra owinęła sie wokuł mnje i wtedy
- ZaBij mnie nie chce jusz rzyć
I wtedy Akrabatorimosum Kimosum mnie ugryzła
    i umarłem
ze zgryzoty.

(Alfa prosze napisz że odszedłam)

(A tak wyglondał smok):

sobota, 19 czerwca 2021

Od Pinezki - "Różowe Słońce i Milczący Księżyc" cz.1

Chmury były wysoko, ziemia nisko, oczywista oczywistość. Nikogo to nie dziwiło. Chmury powinny być też daleko, a ziemia blisko, tylko to akurat nie zawsze było prawdą. Szczególnie gdy ciągle lewitujesz, nawet podczas snu i nigdy nie wiesz, gdzie wylądujesz.

A jeśli budzisz się w obcym miejscu, wyniesiona daleko od domu przez uparte wiatry, wysoko wśród chmur, gdzie lodowate powietrze kłuje cię w płuca, kontroluje tobą dezorientacja i lekki strach. Ale szybko odzyskujesz rozum, wracasz do siebie. To nie pierwszy raz, kiedy znalazłaś się w takiej sytuacji, więc dobrze wiesz, jak sobie w nich radzić. Bierzesz głęboki wdech mrozu, rozglądając się dookoła, próbując odnaleźć się w obecnym położeniu. Nic jednak nie wygląda znajomo, więc szybko zdajesz sobie sprawę, że tym razem wylądowałaś naprawdę daleko od domu.

Wciągasz się w dół, do ziemi, tam gdzie powinnaś być, choć nigdy tak naprawdę nie stałaś na niej stabilnie. Lądujesz na pustej polanie. Nic tu nie rośnie, sucha, szara gleba rozciąga się dookoła niczym punkt martwicy wśród zielonej przestrzeni zdrowego, żywego lasu. Smród chemii wypełnia powietrze, pali w nozdrza, w płuca, w oczach zbierają się łzy, nie jesteś w stanie przyjrzeć się otoczeniu. Masz ochotę odlecieć, żeby znaleźć inne miejsce, ale nie możesz. Chemia krzywdzi twoją świadomość, czujesz, jak odlatujesz w tym metaforycznym znaczeniu. Wiotczeją ci mięśnie. Miałaś się na sen przywiązywać, do ciasteczek maślanych posypanych tęczowymi gwiazdkami, bo potem dzieją się takie rzeczy. No i zaraz coś się stanie i nie zobaczysz więcej swojej ukochanej rodziny. Twoi tatusiowie będą się zamartwiać, gdzie cię wcięło, brat zapewne ruszy cię szukać, ciocia Skinka zacznie wypytywać wszystkich dookoła, kiedy ostatnio widziano biedną, małą Citlali. Zostanie wszczęte śledztwo. Ale nie znajdą cię, twoje ciało będzie leżeć na jakiejś odciętej od świata polanie, o ile nie odleci w siną dal, powoli gnijąc w powietrzu, stając się pokarmem dla padlinożerców. Trochę straszna wizja, ale w sumie od początku swojego istnienia ciągle lewitowałaś, więc wydaje się całkiem realna.

Świat znika ci przed oczami, zasłaniany przez jakąś czarną kurtynę, której za żadne skarby nie możesz strącić z twarzy. Próbujesz odetchnąć głębiej, by złapać trochę tlenu, jednak szybko żałujesz tej decyzji w momencie, gdy paskudny ból przeszywa całą klatkę piersiową. Musisz stąd odlecieć. Ale jak? I w którą stronę? Nie jesteś w stanie patrzeć do przodu, tylko w dół, na zwisające bezsilnie czarne łapki, takie zawsze urocze, miękkie, nie wyćwiczone chodzeniem po szorstkiej ziemi. Ciekawe, jak to jest normalnie chodzić... Dotykać poduszkami łap ziemię tak, że już ci nie ucieka. Fajnie by było... kiedyś... spróbować...

Nie możesz już utrzymać podniesionych powiek. Za bardzo piecze. W środku twojego delikatnego ciałka płonie ogień tak silny, że nie rozumiesz, w jaki sposób cię jeszcze nie spalił żywcem. Już dawno powinien to zrobić. Już dawno powinnaś być tylko kupką popiołu. A jednak jesteś, cały czas lewitujesz i znosisz ten niewyobrażalny ból. Masz ochotę krzyczeć. Gdybyś tylko mogła, krzyczałabyś w niebogłosy, błagała o pomoc.

Tato! Papcio! Ktokolwiek! Błagam!

Tylko że nie jesteś w stanie choćby otworzyć ust. Znaczy owszem, są otwarte, czujesz jak język wylewa ci się na zewnątrz, smakując tych dziwnych chemikaliów unoszących się w powietrzu, ale nie możesz nimi w ogóle ruszyć. Nawet powietrze nie chce już przechodzić przez płuca. Utknęło tam, jakby zaparło się o oskrzela i uparcie odmawiało wyjścia. Od tego wszystkiego zbiera ci się na wymioty. To chyba jedyna rzecz, jaką twoje ciało ma siłę zrobić, bo po chwili widzisz pod sobą papkę z wczorajszej kolacji. Nawet widać jeszcze trochę sierści łani, którą tatuś Paketenshika przyniósł na rodzinny posiłek. To był... dobry wieczór. I chyba ostatni, jaki spędziłaś z rodziną.

Masz dość. Masz tak serdecznie tego dość. Dlaczego nie możesz zemdleć? Dlaczego ten okrutny wszechświat tak się bawi twoim cierpieniem? Wiesz, że powinnaś być martwa, na bułeczki nadziane dżemem z wczesnych truskawek, a jednak nie jesteś. Może nie widzisz, co dzieje się dookoła, bo wszędzie są tylko czarne plamy kurtyny, ale słyszysz czyjeś powolne kroki. Całkiem ciężkie, ten ktoś ewidentnie jest dużą istotą, a do tego chodzącą na dwóch kończynach. Przez moment w twojej ledwo myślącej głowie pojawia się pytanie "Ludzie?", ale szybko odchodzi w zapomnienie. Nie dbasz o to, czy to człowiek po ciebie przyszedł. Człowiek, diabeł, jeden czort. I tak nie jesteś w stanie nic zrobić.

Utrzymujesz się tylko ostatkiem sił, choć wiesz już, że nie pociągniesz za długo. Coś chwyta cię od strony brzucha i ciągnie, przyciskając do jakiejś ciepłej powierzchni. To musi być żywa istota. To jednak nie Śmierć przyszła zabrać cię w swoje objęcia. Chciałabyś zobaczyć, kto jest twoim wybawcą. Albo klęską. Tyle że, no właśnie, choćbyś korzystała ze wszystkich zapasów energii, nie otworzysz już oczu. Musisz się poddać i choć jest to przerażająca myśl, w pełni osuwasz się w głębiny nieświadomości, pozwalając tajemniczemu przybyszowi zająć się twoim bezbronnym, ledwo żywym ciałem.

<CDN>

Wrona odchodzi!

Wrona - powód: decyzja właściciela

Od Wrony - "Impuls", cz. 10


Wrona była dobrą dziewczyną. Trochę nierozgarnięta, chwilami nierozsądna, ale przecież nikomu (oprócz okazjonalnie siebie) nie robiła tym krzywdy. Jej nadmiar energii, w porę powstrzymany jeśli nie przez nią samą, to chociaż przez kogoś z boku, potrafił wpasować się dostatecznie dobrze w wymagania, jakie stawiał przed nią świat. A czy nie o to chodzi w życiu wśród innych? To prawda, nie niosła nikomu wielkiego dobra, ale nie robiła też niczego złego, nie była okrutna, nie była podła, nawet nie wredna; prędzej już prozaiczna i prostoduszna. Bliższa znajomość z nią miała jednak jeden, dosyć poważny mankament, o czym niejednokrotnie przekonywała się rodzina i przyjaciele. Na Wronie nie można było polegać.

Daj mi oczy bym mógł zobaczyć
Dobro w moich bliskich i kłopot we mnie

- Jesteś pewna, że tego chcesz? 
- Będziesz się jeszcze sto razy o to pytał? 
- I dwieście, dopóki nie nabiorę pewności.
- Spokojnie, panie mądraliński. Jestem pewna swoich marzeń, jak... nie wiem co! - Wadera zaśmiała się radośnie, nie zważając na napięcie, ciężką zasłoną wiszące pomiędzy nimi. Skrzywił się lekko, próbując pokonać wewnętrzne opory i zmusić się choćby do najprostszego wyrazu zrozumienia, uśmiechu.

Daj mi ręce abym mógł unieść
Ciężar drugiej osoby, która odpływa

- Dlaczego znowu chcesz odejść?
- Nie widzisz tego, kochanie - jej głos zmienił się na spokojniejszy - a ja już nikomu nie jestem tu potrzebna. Admirał dorósł, doczekał się własnych dzieci. Nawet mnie nie odwiedza. Ojciec ma młodszą córkę, która potrzebuje go teraz bardziej, niż ja. Wiesz, Ciri będzie wspaniałą matką. A na pewno lepszą niż ja. Ona po prostu się do tego nadaje. Moja siostra i brat w ogóle zapomnieli, że istnieję. Ja ich kochałam, tak bardzo, bardzo. Nigdy nie zapomnę naszej wspólnej młodości, chociaż wiem, czasem byłam okropną siostrzyczką. Zresztą nie potrafiłam postarać się, by nasze więzi nie osłabły. Dlatego oni mają teraz siebie, a mnie już nic tu nie trzyma. A czekają przygody, świat, miasta i wioski! - trajkotała podekscytowana.
Tymczasem w nim, pragnienie zadania dręczącego, dwusłowego pytania, kłóciło się z poczuciem zrezygnowania. Nawet gdyby ostatecznie wygrało, Wrona uprzedziła jego słowa, sama, nie tracąc czasu, przerywając dokuczającą im obojgu chwilę ciszy.
- A ty całymi dniami jesteś zajęty budowaniem swojego lepszego świata. Myślisz, że ktoś ci za to podziękuje? Może Agrest? Chciałabym powiedzieć ci po prostu, chodź ze mną.
- O jakim świecie mówisz? Że siedzę czasem z twoim stryjem, żeby nie było mu smutno w tej pustej jaskini...?

Daj mi piosenkę, którą mógłbym śpiewać
Która przecina jak kanion i spoczywa na skrzydle
I daj mi serce abym mógł opowiadać się
za tym w co wierzę

- Nie udawaj. - Jakoś nie mogąc powstrzymać się przed przyjemną chwilą skromnej bliskości, podeszła kroczek do przodu i w zadumie, jedną łapą przesunęła po krawędzi jego płaszcza. Przez ledwie ułamek sekundy, ta chwila zdawała się trwać w nieskończoność. - Kto teraz odpowiada za kryzysowe plany polowań? Mój stryjek, czy ty? Kto wziął na siebie logistykę dostaw do jaskini medycznej? Mój stryjek? O szkoleniach wojskowych ci przypomnieć? Wiem, wtedy też zachowałam się jak szczeniak. Pobiegłam z innymi do Agresta, protestować.
- Ta kraina żyje dla nas wszystkich, ta wataha...

Czy umiesz ujrzeć świat w ziarenku piasku?
Czy umiesz odnaleźć niebo w polnym kwiecie
Trzymać je w dłoni?

- Nie pójdziesz ze mną - stwierdziła głucho - bardziej ci zależy na tym kawałku ziemi.
Nagły skurcz w krtani wyrwał z jego gardła nerwowy, gorzki śmiech.
- A ty? Myślisz o kimś oprócz siebie, Wronka?
Przez moment przed oczyma mignęła mu myśl, że wcale nie zależy mu na tym, by została. O nie, niech idzie, jeśli naprawdę tak bardzo... tak ślepo chce szukać szczęścia na obcej ziemi. Jak gdyby jeszcze nigdy nie przekonała się, że ludzkie tereny nie dość, że nie oferują wilkowi niczego opłacalnego, to są dla niego zwyczajnie, potwornie niebezpieczne.
A jednak gdy podniósł na nią wzrok, jego oczy szkliły się.
- Tym razem nie chcesz, żebym za tobą szedł, prawda?
- Nie będziesz mieć mi za złe, jeśli odejdę? - odpowiadając pytaniem, zniżyła głos. Przez chwilę milczeli, mierząc się wzrokiem z nieznaną im wcześniej nieśmiałością.
- A co mam powiedzieć? Nie... nie będę. Mam nadzieję, że ci się tam powiedzie. Odwiedzisz nas czasem?
Westchnęła i w zamyśleniu przysiadła na piętach, odchylając się nieco do tyłu.
- Mundurek, moja młodzieńcza miłości. Nic się nie zmieniłeś. Ale mój czas niestety szybciej się skończy. I nie chcę stracić go na warowanie przy "swoim" lesie jak pies. Dojrzałam do tego, by odejść stąd na zawsze.
Ich łąka, chłodna i cicha, tamtego dnia zamieniła się w zupełnie martwą, pustą przestrzeń, jakby spłynęła z niej cała ciepła krew życia.
- Weź - wcisnął jej do łapy pistolet. - Zaraz dam ci jeszcze naboje.
- Poczekaj. Jeśli będę sama, noszenie ze sobą torby z nabojami spowolni moją wędrówkę. Zresztą sama i tak nie dam rady zdobyć naboi, gdy te już mi się skończą.
- To znaczy, zamierzasz iść sama i bez broni? Tak ci się śpieszy?
- Będę uważać, obiecuję. - Uśmiechnęła się słodko.
Odetchnął głębiej, przez chwilę obracając w palcach papierowe pudełeczko z amunicją. To wszystko było dla niej. To wszystko było...
Na nic. Ścisnął je w szponach, aż zgięły się poszarzałe, zielone ścianki i rzucił na ziemię.
Odprowadził ją więc aż do zachodniej granicy ziem Watahy Szarych Jabłoni. Jak poprzednio, jej szczeremu optymizmowi mogąc odpowiedzieć jedynie głuchą ciszą. Dzień był jednak tak piękny, beztroski i słoneczny, że gdy minęli połowę drogi, ostatni rozdział tej niedługiej historii zdawał się już po prostu oczywistą, nieuniknioną zmianą.
- Bywaj zdrowa.
- Bywaj zdrów... Kocham cię. Będę za wami tęsknić.
- Ułożysz sobie życie jakoś inaczej. W końcu zapomnisz.
- Nie, nie chcę. Ten rozdział w życiu już zamknęłam, teraz chcę sama trochę się zabawić. Oderwanie się od tego wszystkiego, od nudy i odpowiedzialności, to jedyne, czego mi potrzeba.
- Gdybyś kiedyś czegoś potrzebowała, wracaj do nas. Pamiętaj, że zawsze czeka tu na ciebie rodzina, nasza łąka i kolacja.
Wiedziała. Odwróciła się, rozradowana jak nigdy. I wyruszyła po swoją przygodę.
Tylko przez chwilę stał jeszcze i patrzył, jak znika w obcym lesie. Jakiś skarb został stracony. Jakiś ciężar uniesiony. Jakiś koniec, właśnie stał się początkiem.

Od Kali CD Hyarina - ''Szkarłatny Tulipan''

Wypowiedzenie posłuszeństwa personelowi jaskini było aktem zupełnie zaskakującym i niespodziewanym na tyle, że sama śmiała deklaracja i wszystko, co nastąpiło zaraz po niej, wydawało się waderze tworem niemal surrealistycznym. To tak, jakby jeden z jej niepewnych snów przebił się przez granicę jej zmęczonego umysłu, jakby była to skorupka jajka i stopił się z rzeczywistością, opętując silne ciało jej srebrnowłosego ukochanego. I może właśnie ta nierealność sprawiała, że prozaiczny niemal gest urastał w jej oczach do rozmiaru cudu.  
Przez długi czas nie potrafiła uświadomić sobie, jak mogło do tego dojść. Podczas gdy ona starała się - przynajmniej oficjalnie - przestrzegać narzuconych odgórnie zasad i warunków oraz nie rzucać się zbytnio w oczy przełożonym, mając tym samym nadzieję na szybki powrót na wolność jej i jej drogiego towarzysza (a przynajmniej w ten sposób lubiła tłumaczyć sobie wypełnione apatią depresyjne epizody, jakich nabierała z czasem pobytu w zamknięciu), Hyarin po prostu przeciwstawił się całemu światu, nie martwiąc się o nic więcej, jak tylko o ich szarą teraźniejszość i obmierzły status quo. To tak, jakby nagle zburzył mur, na który ona bezskutecznie próbowała wspiąć się dniami i nocami.  
A najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że absolutnie nie spodziewała się podobnego gestu po basiorze, którego, jak się zarzekała, znała lepiej niż kogokolwiek innego. Nie wiedziała, jak tego dokonał, ale była mu za ten gest dozgonnie wdzięczna i wiedziała, że pójdzie za nim jak za przywódcą, nieważne co by zrobił. Czuła się, jakby nagle obudził ją z długiego snu. Pozwolił wyrwać jej się z apatii i tragicznej nudy kreślonej kręgiem pozbawionych sensu zasad i sztywnych harmonogramów.  
Był jak znak od losu. Przyjemne orzeźwienie. Zapowiedź wiosny.  
Ciągle dziwiło ją to, jak bardzo niesamowita była rzeczywistość u boku Hyarina. Każdy kolejny dzień, od ich pierwszego spotkania, poprzez noc, której czerń zdecydowali się poplamić czerwienią oraz każdą ponurą godzinę jej smutnego następstwa, przynosił jej coraz to nowe rodzaje adrenaliny, od których beznadziejnie zdążyła się uzależnić. Te uczucia, które sprawiały, że każdego dnia rodziła się na nowo - odkrywając kolejne aspekty siebie i kształtując w sposób chaotyczny, bijący po oczach, brzydki - ale tak cudowny. Była niczym rzeźba w nowoczesnym muzeum, całokształt niespokojnych uczuć, które pchają do ostatecznego czynu poprzez pola minowe.  
Nic z tego nie miało sensu. Wiedziała to doskonale i dlatego tak nienawidziła swoich myśli. Nieraz chciała przyłożyć łapy do uszu i wrzeszczeć, póki nie straci siły, kiedy mózg podsyłał jej kolejną refleksję na temat rzeczywistości, podczas gdy myśli i teorie nie były w stanie niczego zmienić. Czuła, że z każdym dniem coraz bardziej wariuje, coraz bardziej zatapia się w pustkę, a z jej pleców wyrastają skrzydła, pozwalające jej wznieść się wysoko ponad świat, połączyć z powietrzem, z morzem, z niebem. Nie rozumiała swoich myśli, ale uczucia... chociaż równie zagmatwane, były realne i bliskie.   
Chciałaby całe życie poświęcić tym emocjom.  
Czy tak właśnie  
wygląda  
wolność? 

 

– Kali? 
Czyjś głos zakradł się do niej od tyłu i wykorzystał okazję, by położyć swe chłodne łapska na jej zapadniętych ze zmęczenia ramionach, sprawiając, że na jego dźwięk podskoczyła lekko na swoim miejscu. Drżąc niespokojnie, błyskawicznie obiegła wzrokiem ściany pomieszczenia, jakby próbując sobie przypomnieć, gdzie się znajdowała i który był obecnie dzień. 
– Wszystko dobrze? – Poczuła na sobie wzrok złotych oczu, którego siła momentalnie wbiła ją w ziemię. Przełykając nerwowo ślinę, uśmiechnęła się, na tyle spokojnie i beztrosko, że aż sama siebie zaskoczyła naturalnością gestu, który, choć oczywiście fałszywy, był bardziej wynikiem chwili niż jakiegokolwiek planowania. 
– Aha – pokiwała głową, z tym samym uśmiechem chwytając materiał szalika, który w luźnym uścisku zwisał jej bezpiecznie na szyi. – Jestem tylko... trochę zmęczona. – Ponownie rozejrzała się po pomieszczeniu, ziewając lekko jakby na potwierdzenie swoich słów w kolejnym teatralnym geście. 
Szary basior pokiwał głową, jakby taka odpowiedź wystarczyła, by go usatysfakcjonować. Przyglądając mu się w milczeniu spojrzeniem zaspanych oczu, wadera zauważyła, że on również sprawiał wrażenie głęboko wyczerpanego. Zastanawiało ją tylko, dlaczego? Pomimo usilnych starań, nie mogła przypomnieć sobie niczego, co mogłoby stać się powodem takiego stanu. 
– Jak sytuacja? – spytała z udawaną beztroską, przecierając oczy, by za chwilę przeciągnąć się jak kot na szorstkim materiale szarego posłania. 
– Nic nowego – uświadomił ją towarzysz. – Od kiedy Ry wyszedł, nikt więcej się nie pojawił. 
– Oh. – Wadera posmutniała wyraźnie, napinając mięśnie w momencie nerwowego zawahania, jakby nagle wróciły do niej zagubione na rozdrożach półsnu niewygodne wspomnienia. – No tak. 
Basior przyglądał jej się z góry, wykrzesując w swych oczach złote iskry ciekawości spoza zasłony przytłaczającego zmęczenia. Wadera odetchnęła głęboko, hałaśliwie, tuląc do serca materiał o barwie nocnego nieba. 
– Przepraszam cię za niego – powiedziała z wahaniem, by za chwilę umilknąć, kiedy uświadomiła sobie, że nie ma absolutnie żadnego pomysłu, jak dalej poprowadzić tego rodzaju wypowiedź. Dopiero po chwili obezwładniającej ciszy zdecydowała się kontynuować: – Ry jest specyficzny, ale... jestem pewna, że jeśli zrozumie, jakie szczęście daje mi bycie z tobą, jeszcze będzie nam błogosławił.  
Ledwo skończyła mówić, pokręciła nagle głową, zaciskając dyskretnie kły, kiedy poczuła, że w jej oczach zaczynają zbierać się łzy. 
– Przepraszam cię. – Pociągnęła nosem, po czym podniosła wzrok, by podarować basiorowi nieśmiały, ale ciepły uśmiech. – To kłamstwo. Rozmowy w tym przypadku na nic się nie zdadzą. 
– Więc co powinniśmy zrobić? – Głos basiora był cichy jak szept wiatru. W połączeniu z nieruchomą, smukłą sylwetką, jego postać sprawiała w tym momencie prawdziwie dumne, posągowe wrażenie. W porównaniu z nim wadera czuła się jak mały, roztrzęsiony szczeniak. I może właśnie to ulotne wrażenie stało się bezpośrednim zapalnikiem kolejnej reakcji. 
– Działać – rzuciła, szybkim ruchem ocierając łzy. 
Zeskoczyła z posłania, a położywszy łapy na chłodnej posadzce, rozejrzała się po niewielkim pomieszczeniu. Natrafiwszy wzrokiem na dwie nietknięte dotychczas porcje mięsa, uśmiechnęła się delikatnie. 
– Przynajmniej nie planują wziąć nas głodem – rzuciła radośnie, odnajdując spojrzenie złotych oczu basiora.  
Była to oczywiście spontaniczna próba zażartowania, by trochę ocieplić przygnębiającą atmosferę, ponieważ jednak po krótkiej chwili wadera sama czuła się bardziej zażenowana niż rozbawiona tego rodzaju komentarzem, natychmiast powróciła do działania, podnosząc tacę i przyglądając się jej z każdej strony. Widocznie niezadowolona z efektu, odrzuciła ją na bok, przyłożyła łapę do pyska, jakby przez chwilę intensywnie się nad czymś zastanawiała, po czym ni z tego, ni z owego podniosła kawałek mięsa z ziemi i wgryzła się w niego energicznie, jakby nie jadła od dłuższego czasu. 
Przez chwilę przeżuwała głośno, zupełnie nie zwracając uwagi na obecność basiora i jakiekolwiek maniery, po czym, przełknąwszy mięso, odetchnęła głęboko i potarła łapami o siebie. 
– Porozmawiam z nim – rzuciła. – Z Ry’em. 
– Co takiego? 
Wadera odwróciła się na pięcie i otworzyła szeroko usta, jakby chciała powtórzyć ten sam komunikat co najmniej dwa razy głośniej, zatrzymał ją jednak subtelny protest basiora, który w porę wyczuł, co się szykuje. 
– To nie tak, że mam coś przeciwko temu pomysłowi, ale sama niedawno zauważyłaś, że rozmowa... 
– Nie przywiązuj tak dużej uwagi do tego, co mówię – przerwała mu z beztroskim uśmiechem, mocniej otulając się swoim szalikiem, jakby przygotowując się tym samym na nadejście nieuniknionego. – Co prawda to, co chcę zrobić, nie będzie należało do najłatwiejszych, dlatego całus na szczęście byłby w tym miejscu jak najbardziej wskazany. 
Basiorowi daleko było jednak do flirciarskiego nastroju. 
– Co znowu kombinujesz? – zapytał z kamiennym wyrazem pyska. 
Kali zawahała się na moment, przerywając zabawę z szalikiem. 
– Nie martw się o mnie. Nie chcę zostawiać cię w tyle – powiedziała spokojnie, poważniejąc momentalnie pod wpływem wspomnień na temat ostatniego razu, kiedy próbowała ruszyć ich sprawę samodzielnie. – Nigdy już tego nie zrobię. Ale... proszę, daj mi tę szansę. Stój z boku i wesprzyj mnie, jeśli będzie taka potrzeba. – Uśmiechnęła się ciepło, chociaż w głębi serca zdecydowania wolała, żeby impulsywny Hyarin pozostał z daleka od nadchodzącej rozmowy. Ale przecież nie zawsze wszystko szło zgodnie z planem i nie wszystko można było mieć pod kontrolą. Według niej to właśnie było w tym wszystkim najpiękniejsze. 
Uzyskując cichą aprobatę ze strony towarzysza, wadera pokiwała głową w geście determinacji, jakby chcąc tym samym dodać sobie odwagi, po czym pomaszerowała w kierunku wyjścia, ostrożnie wyglądając poza ich mały pokój. Przebłyski nocnego nieba na końcu korytarza wprawiły ją w dziwny stan pomiędzy zachwytem a przerażeniem, niemal zdmuchując sprzed jej oczu obrany przed momentem cel. Ponieważ jednak podjęła już decyzję, pokręciła lekko głową, żeby otrzeźwieć, po czym zaczęła wołać: 
– Ry.  
Z początku jej głos był słaby jak szept, dopiero za drugim, trzecim razem zaczął przybierać formę stanowczego żądania, jaką starała się ukształtować. I chwilę później, zgodnie z oczekiwaniem, wysoka postać cicho jak cień przesunęła się przez korytarz, rzucając na jego ściany zniekształcone, drgające obrazy niczym postacie z koszmarnego snu, jakby na znak nadciągającej katastrofy.  
– Kali. – Pomimo spokoju, jaki słychać było w jego głosie, ładne oczy basiora przesiąkły nieudolnie ukrywaną nerwowością. Przybysz sprawiał wrażenie nawet nie smutnego, ale roztrzęsionego, jakby dosłownie jedna chwila dzieliła go od wybuchnięcia płaczem. Tak skrajnie różnił się w tym od Hyarina, a jednak waderze zdawało się, że głęboko w środku towarzyszą im te same uczucia. Zastanawiała się, co jest przyczyną tego martwego obrazu w oczach wszystkich, których kochała. Czy to naprawdę ona sama była temu winna?  
Pokręciła głową, błagając siebie w myślach o chwilę skupienia. Omiótłszy basiora wzrokiem od góry do dołu, od czubka błękitnej czapki do krańca przydługich łap, o które plątała się końcówka źle zawiązanego szalika.  
A więc był tutaj, zauważyła. Pomimo późnej godziny nie poszedł do domu. To zdecydowanie podejrzane, biorąc pod uwagę jego wcześniejszą rozmowę z medyczką zasłyszaną przez Hyarina.  
– Musimy porozmawiać – zaczęła, starając się zabrzmieć w miarę śmiało.  
– Jeszcze raz? – Głos basiora był dziwnie oschły, zupełnie jakby zbyt mocno starał się ukryć uczucia, narażając się tym samym na przesadną sztuczność.  
– Jeszcze raz. – Wilczyca pokiwała głową. Odsuwając się gładko od ściany, o którą dotychczas się opierała, wykonała zamaszysty gest łapą, serdecznie zapraszając basiora do środka niewielkiego lokum, które dzieliła z kronikarzem.  
Ry zmierzył ją wzrokiem, jakby węszył w tym zaproszeniu zasadzkę, po czym odkaszlnął stanowczo i, naciągając mocniej błękitną czapkę, wmaszerował do pomieszczenia z podniesioną głową. Nie przeszedł więcej niż kilka kroków, zatrzymując się mniej więcej na środku pomieszczenia, gdzie przysiadł wyprostowany. Wymienił spojrzenia z Hyarinem, który podniósł się z posłania tak szybko, jak tylko biały wilk pojawił się w wejściu. Milcząc, Ry podniósł łapę na wysokość szalika, skąd, jak spodziewała się Kali, chciał wyciągnąć ukrytą paczkę papierosów, po chwili jednak porzucił ten zamiar. Westchnął dyskretnie, kładąc z powrotem obie łapy na ziemistej posadzce.   
Przeczuwając rosnące napięcie między dwójką jej kochanych chłopaków, Kali wbiegła do środka, gdzie, próbując jeszcze uspokoić atmosferę kilkoma ciepłymi uśmiechami, usiadła naprzeciw białego basiora, zapowiadając tym samym początek negocjacji. Domyślając się, że jej brat jest pełen urazy i przez to jeszcze mniej rozmowny niż zazwyczaj, pierwsza wyciągnęła na stół swoje karty.  
– Co muszę zrobić, żeby jak najszybciej się stąd wydostać?   
Zauważyła, że basior zadrżał lekko, kiedy dotarł do niego sens jej słów.  
– Myślałem, że będziemy rozmawiać o sprawie tych pokoi. – Umilkł gwałtownie, widząc, że jego siostra kręci stanowczo głową.  
– O tym już rozmawialiśmy. Ty, Flora, Vitale - nikt z was nie jest chętny pójść na jakiekolwiek ustępstwo. Podobnie jak ja i Hyarin nie zamierzamy bawić się półśrodki. Sprawa stanęła w martwym punkcie. Koniec. Finito. Sprawa zamknięta.  
– Więc chciałabyś...   
– Przepraszam, Hyarin – powiedziała, ani na moment nie zdejmując jednak spojrzenia z dwubarwnych oczu swojego brata. – Próbowałam, ale... jeśli jedyną szansą na to, żebyśmy mogli być razem, jest odzyskanie wolności... To będę na ciebie czekać.  
Zadrżała, czując, jak szary cień porusza się za jej plecami.  
– Ry! – zwróciła się do brata. – Wybacz mi to wszystko. Byłam w błędzie. Proszę, zabierz mnie na wolność. Zrobię, co chcecie, ale... nie wytrzymam tego dłużej! – Ze łzami w oczach rzuciła się białemu basiorowi na szyję.  
Nie pamiętała, co działo się podczas kilku kolejnych sekund.  
Kiedy jednak oprzytomniała, poczuła, że stoi pod ścianą, a w łapie trzyma nóż. Opuściła spojrzenie, by lepiej mu się przyjrzeć.   
Piękny. Zakrzywiony. Z kościaną rękojeścią.   
Błyszczał się ładnie, kiedy obracała go w drżącej ze strachu łapie.  
– Kali! – Podniosła oczy, słysząc krzyk swojego brata, który właśnie podniósł się z ziemi i skoczył w jej stronę, dając jasny sygnał, że czas się kończy.  
Zaszlochała niezgrabnie, przyciskając nóż do szyi.  
– Stój. Bo to zrobię. Naprawdę to zrobię. – Jak na życzenie, basior zatrzymał się, wpatrując się w nią rozszerzonymi ze zdziwienia oczami. – Hyarin, ty też. Nie zbliżaj się! – krzyknęła, dostrzegając na powrót szarą sylwetkę basiora gdzieś pośrodku całego tego chaosu.  
Być może to prawdziwa desperacja w jej oczach i głosie, a może dawne uczucie, które kiedyś ich łączyło. Niemniej z jakiegoś powodu dwójka samców zamarła na swoich miejscach, w napięciu oczekując na rozwój wydarzeń.  
Wadera oddychała głęboko, wciąż nie będą w stanie uwierzyć w to, czego dokonała. Wbrew pozorom, jakie mogła sprawiać jego smukła sylwetka i mocno niezdrowy styl życia, Ry był całkiem silnym basiorem, przewyższając ją kilkukrotnie pod tym względem, dlatego musiała postawić wszystko na jedną kartę, jaką był element zaskoczenia. Nawet jeśli udało jej się zmylić basiora i ukraść nóż, który zazwyczaj trzyma obok paczki papierosów, nie mogła pozwolić, by wilk się do niej zbliżył, bo z pewnością bez trudu byłby w stanie ją obezwładnić. Więc jeśli choćby najmniejszy szczegół pójdzie niezgodnie z planem, być może naprawdę będzie musiała użyć pięknego narzędzia. Desperacja krążyła w jej żyłach, dając siłę do działania.  
– Kali, odłóż ten nóż! – Krzyk jej brata mógł sugerować, że czuje podobne do niej emocje. – To nie są żarty.  
– Masz rację, to nie są żarty. To jest ultimatum. – Sklejone potem włosy wpadały jej do oczu, utrudniając widzenie. Czuła na twarzy swój ciepły oddech, kiedy śmiała się cicho ze smutnej patetyczności postaci, którą musi odgrywać. A może którą naprawdę się stała?  
– Nie zrobisz tego – rzucił półgłosem, zapewne nawet nie rejestrując, że te słowa opuściły jego usta.  
– Jesteś tego pewien? Rozejrzyj się. Wiesz, gdzie teraz jesteśmy? Czy znajdowałabym się tutaj, gdybym była całkiem zrównoważona psychicznie?  
– Ja... – jęknął basior, po czym zaklął głośno przez ściśnięte zęby. To wszystko było jego winą. On dał się podejść, zgodził się na rozmowę, przyszedł na nią zupełnie sam, wniósł niebezpieczne narzędzie do pokoju, w którym przebywali niebezpieczni więźniowie. Poważna lista błędów jak na kogoś, kto w teorii zajmuje się przestrzeganiem prawa. Ale czy można go winić? Z pewnością zachowałby się inaczej, gdyby nie chodziło o jego kochaną siostrę.  
Ry jest dobrym wilkiem. To Kali mogłaby w tym momencie dodać zdradę do długiej listy swoich grzechów, gdyby naprawdę taką prowadziła.  
– Ja... wiedziałem, że to się tak skończy. – Biały basior usiadł na ziemi, spokojny, pokonany. Zasłonił oczy czapką, jakby do reszty wstydził się wszystkiego, co zrobił. – Jakie są wasze warunki? – wyszeptał, jakby nie był w stanie uwierzyć, że naprawdę doszło do tego, co widział przed swoimi oczami.  
Kali podniosła grzywkę, by posłał Hyarinowi porozumiewawcze spojrzenie. Czego mogli żądać, teraz, kiedy nadeszła ta chwila? Ich kluczowym priorytetem była wolność, ale nawet Kali wiedziała, że to proszenie o zbyt wiele.  
– Wspólny pokój – wyszeptała, jakby nagle zaczęły opuszczać ją siły. Łapa, w której trzymała nóż, nieustannie drżała. Wadera bała się, że zaraz upuści narzędzie.  
Ry zaśmiał się pod nosem.  
– Teraz? Kiedy na liście najbardziej niebezpiecznych pacjentów poszybowałaś o kilka miejsc w górę i powinnaś trafić do najbardziej odizolowanej izolatki, na jaką stać to cholerne stado? Wiesz, że prawdopodobnie zabraliby ci wszystkie meble i przedmioty i spałabyś na gołej ziemi? Wiesz, że powinnaś być pod kluczem albo pod strażą? A wyobraź sobie, że to te z bardziej optymistycznych scenariuszy. – Kali w przerażeniu patrzyła, jak szybko zmieniają się obrazy na jego twarzy. – Poza tym, nawet jeśli ja się zgodzę, myślisz, że to będzie cokolwiek znaczyło? Myślisz, że to wszystko skończy się tutaj?  
– To już twoje zadanie. – Jej głos drżał. Nabrawszy powietrza w płuca, wysiliła wszystkie mięśnie, by zmusić się do uśmiechu w tak podłej sytuacji. – Przekonaj ich wszystkich. Florę. Vitale. Dyplomacja, słonko, dyplomacja – powiedziała, przesuwając nóż delikatnie po swojej szyi, tak jak skrzypek przesuwa smyczkiem po instrumencie, by wygrać delikatną, kojącą nutę. Wadera zapewne nie miała żadnych zadatków na wirtuoza, ponieważ melodią, którą stworzyła, był nieprzyjemny ból. Czerwona wstęga wyjrzała spod jej futra.  
– Dobrze, już dobrze! – Ry zdawał się wyjątkowy rozwścieczony faktem, że tak szybko został ponownie zepchnięty w ramiona desperacji. – Tylko odłóż ten nóż! Ja... ja... – westchnął, zamykając w jednym subtelnym geście i rozpacz, i irytację. – Przekonam ich.  
Wadera zgodnie z życzeniem opuściła łapę, ciągle nie wypuszczając jednak z kurczowego uścisku swojej rozpaczliwej przepustki do lepszego miejsca. Wiedząc, że wygrała, chciała się uśmiechnąć; odszukała nawet wzrokiem swojego towarzysza, ale w tym momencie ogarnęło ją tak wielkie zmęczenie, że jedynie opadła po ścianie na zimną posadzkę. Dysząc głęboko, patrzyła, jak jej brat odchodzi. A potem, choć ze wszystkich sił starała się przed tym bronić, zamknęła oczy. 



– Myślisz, że kiedyś mi to wybaczy?  
Leżąc na łóżku, wpatrywała się w sufit, tęsknie wyciągając do niego łapę, jakby próbowała chwycić się zabłąkanych pod kopułą gwiazd. Z największą burzą już za nimi, nerwowa atmosfera powoli opuszczała jaskinię, pozostawiając ich w próżni dusznego spokoju. Emocje powoli odparowywały znad zmęczonych ciał, wspinając się po cienkich nitkach do odległego nieba.  
Po wszystkim, co przeżyła, nawet szorstkie posłanie, które czuła pod sobą, wydawało się miękkie jak jedwab, w którym można zatonąć. A co najważniejsze, on był przy niej.  
Nie dawniej niż godzinę temu Ry pojawił się u nich ponownie, oddychając ciężko i zarzekając się, że wszystko było już załatwione. Mogli pozostać razem. Nie wiedziała, ile było w tym prawdy i na jak długą chwilę dadzą im spokój, ale mimo wszystko chociaż przez jedną noc chciała uwierzyć w to, że wszystko dobrze się skończyło. Może dlatego zdecydowała się oddać nóż, chociaż z perspektywy czasu mógłby okazać się im niezwykle przydatny. Może to jakaś zagubiona pozostałość kodeksu moralnego. A może chęć zadośćuczynienia za swoje winy.  
– Myślę... nie wiem – odezwał się szary basior, nerwowo poruszając się na miejscu, jakby próbował znaleźć wygodniejszą pozycję do ułożenia ciała. – Szczerze, nie potrafię zrozumieć, dlaczego chciałabyś szukać u niego wybaczenia. Ale jeśli tego właśnie pragniesz... Wierzę, że znajdziecie drogę do porozumienia.  
– Myślisz, że poradzi sobie z tym sam? Beze mnie...  
– Pewnie. – Stanowczy głos basiora sprawił, że natychmiast poczuła, jak z jej serca uwalnia się przynajmniej połowa uzbieranego tam ciężaru. – Poza tym, z tego co widziałem, całkiem nieźle dogaduje się z Florą. Myślę, że może teraz na nią liczyć.  
– Och, prawda. – Przez pysk Kali przebiegł wyraz zdumienia, jakby do tego momentu zupełnie zapomniała o wspomnianym przez basiora fakcie. – Ma Florę. – Uśmiechnęła się do sufitu w wyrazie nagłej ulgi. – Mam nadzieję, że będą razem szczęśliwi. Życzę im tego, ale nawet Flora nie będzie w stanie wiecznie znosić jego dziwactw.  
– Nie sądzisz, że za bardzo się o niego martwisz? Jest dorosły. To nie tak, że jesteś jego matką czy coś...  
Wadera zachichotała cicho.  
– Może masz rację. Po prostu, kiedy patrzę tak na niego... Czasem boję się, że pewnego dnia znajdę go zwisającego z gałęzi drzewa na swoim pięknym szaliku. Dlatego zawsze staram się być tak blisko niego, ale... – Zawahała się. – Chyba masz rację. Oczywiście, że masz. – Rozpromieniła się szybko. – To nie tak, że potrzebuje mnie dwadzieścia cztery godziny na dobę. To nie tak, że jestem mu coś winna i że jego szczęście jest ważniejsze od mojego. A jeśli kiedyś rzeczywiście coś sobie zrobi... To nie będzie moja wina, prawda?  
– O-oczywiście, że nie. – W głosie basiora było słychać zawahanie. Wadera odniosła krótkie wrażenie, że bardziej niż jakiegokolwiek rodzaju wewnętrzna niepewność, spowodowało ją jej nagłe ożywienie, a jednak była obecnie zbyt szczęśliwa, by w jakikolwiek sposób móc się tym przejmować.  
– Oczywiście... – powtórzyła z radością. – Dziękuję, Hyarin. – Zaśmiała się cicho, po czym z ciepłym uśmiechem polizała jego policzek.  
Wiele razy, kiedy w przeszłości próbowała wyobrazić sobie ten moment, bała się. Przerażała ją wizja tego, że nie będzie wiedziała, co ma powiedzieć. Okazało się, że jej obawy były całkowicie nieuzasadnione. Bo kiedy nadeszła odpowiednia chwila, słowa same układały się w jej ustach, a potem bardzo szybko straciły na znaczeniu, przypominając przekwitłe róże.  
Koniec końców, zawsze lepiej odnajdywała się w czynach.  
I może właśnie dlatego, kiedy tej nocy leżała obok śpiącego basiora, nie mogąc nawet na moment zamknąć oczu, w pewnym momencie cicho jak cień wyplątała się spod ramion szarego wilka i ostrożnie zeskoczyła z posłania. Przez chwilę w całkowitym milczeniu przypatrywała się miłości swojego życia, obracając w łapach gruby i szorstki przydziałowy koc. Po chwili wahania, która mogła trwać nie dłużej niż ułamek sekundy, zarzuciła materiał na głowę bezbronnego basiora.
Z całej siły, jaką potrafiła z siebie wykrzesać, przyciskała do łóżka drgające ciało wilka, który zdążył się obudzić i z szaleńczą zaciekłością walczył teraz o oddech. Łzy spływały po jej twarzy grubymi strugami, a mimo to gdzieś głęboko w sercu czuła nadzieję, że kiedyś jej za to wybaczy.
I właśnie to uczucie pozwalało utrzymać jej drżące łapy na miejscu.  


< Hy? >