czwartek, 31 października 2019

Podsumowanie października!

Moi Drodzy,
na wstępie chcę podziękować Wam za kolejny miesiąc, jaki wspólnie przeżyliśmy. Bo tak, gdzieś tam, cząstka każdego z nas przeżyła go wspólnie tutaj, w WSC. Zostawiając swoje postacie w tym dzikim i pięknym świecie, nawet, jeśli cała reszta była akurat w szkole, na wykładach, odpoczywała, albo robiła zakupy.
Bardzo cieszę się, że... tu z rozpędu chciałem napisać, że nikt od nas nie odszedł. Ale odeszły od nas przecież dwa wilki. Najważniejsze jednak, że nasza ekipa pisząca pozostaje w nieuszczuplonym składzie i wciąż trwa w WSC. I oby jak najdłużej, Przyjaciele! Na razie przesyłam Wam ciepłe pozdrowienia z okazji rozpoczęcia nowego miesiąca, listopada!
A teraz podsumowanie.

Najwięcej opowiadań, bo aż 10, napisała Konwalia Jaskra Jaśminowa,
Na drugim miejscu plasuje się Szkło z 8 opowiadaniami,
A na miejscu trzecim widzimy tym razem wilki o imionach Duch i Agrest dzięki po 5 opowiadaniom przez nie napisanym,

Innymi postaciami, z którymi obcowaliśmy w tym miesiącu, były ShinoGoth i Mundus.
Gratulacje!!!

Tymczasem, do zobaczenia za miesiąc, Kochani!

                                                               Tajny współpracownik byłego szefa

wtorek, 29 października 2019

Od Notte CD Agresta "Więzy" Cz. 6

— Bądźmy pozytywni. Nie warto zadręczać się takimi rzeczami, wystarczy, że jest się na nie przygotowanym. - odparłam pewnym tonem, płosząc kolejnym krokiem wygrzewającego się w słońcu motyla. Szliśmy dalej przez las, składający się głównie z lipy, dębu i topoli. Regularnie przerzedzany przez roślinożerców, a teraz w dodatku praktycznie pozbawiony ochrony w postaci ulistnionych koron drzew, był pełen światła w ilości prawie równej tej na otwartej przestrzeni. Śpiew ptaków dawno zamarł, szelest spadających liści również powoli przycichał, słychać było jedynie od czasu do czasu kwik wiewiórki i monotonne szuranie naszych łap po ziemi.
— A my jesteśmy przygotowani? - wtrącił Agrest, odwracając głowę w moim kierunku.
— Chcemy zawrzeć sojusz; jeżeli jakimś cudem nie będą sobie życzyć naszej obecności, raczej nie zamierzamy pchać się na siłę, żeby dodatkowo pogorszyć stosunki. Myślę, że tak. - Rzuciłam okiem na swoją torbę. Zamierzałam coś jeszcze dodać, ale brutalnie przerwał mi nagły atak duszności. Ból rozszedł się po całym moim ciele niczym fala tsunami, odbierając mi władzę w kończynach, które natychmiast się ugięły, omal nie powalając mnie na ziemię. Zaczęłam kaszleć; na ziemi pojawiła się czarna plama krwi. Co do diabła...?! Desperacko łapałam powietrze, ale ciecz uporczywie pragnęła wydostać się na zewnątrz przez mój pysk.
— Notte?! - moi towarzysze zatrzymali się, rozglądając się bezradnie. - Co się stało? - na to pytanie sama chciałabym znać odpowiedź. Cała ta zapaść wzięła się jakby znikąd; jeszcze wczoraj byłam w pełni sił, wszystko nastąpiło bez najmniejszego ostrzeżenia. Towarzysze pomogli mi ułożyć się w wygodnej pozycji, jednak poza tym mogli tylko przyglądać się bezsilnie. Skupiłam się na przetrwaniu tej chwili słabości, jednak ku mojemu zdziwieniu objawy nie ustały nawet po minucie, jedynie trochę osłabły. Wobec tego zmusiłam się do jakiejś wypowiedzi:
— Nie mam pojęcia... - kolejny raz wyplułam krew. Nie jestem medykiem...ale to nie są normalne symptomy. - przemknęło mi przez myśl. Basiory zaczęły omawiać coś między sobą, jednak nie byłam w stanie wyłapać słów. Niebawem ciemniejszy wilk odłączył się od naszej grupy i ruszył w las.
— Vinys poszedł znaleźć parę ziół. Lepiej się już czujesz? - było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. Tak, aczkolwiek "lepiej" nie było żadnym pocieszeniem. Sytuacja się po prostu ustabilizowała.
— Miałaś już wcześniej takie...ataki?
— Nie. - wyszeptałam, znowu kaszląc. Miałam wrażenie, że zaraz wypluję sobie płuca.
— Rozumiem. A czy wczoraj zauważyłaś coś niepokojącego? Gorzej się poczułaś?
— Nie. - na tym na szczęście skończyły się pytania. Mijały kolejne minuty, a ja zaczynałam się poważnie zastanawiać, jaki to ma sens. Gdybym miała odejść z tego świata, zrobiłabym to już dawno. Plama krwi stała się prawie małą kałużą. Wreszcie Vinys wrócił z pękiem roślin. Przełknęłam część ziół, po czym spojrzałam na towarzyszy. Huh...Siedzenie tu nic mi nie da. Przynajmniej nie poddam się bez walki. Spróbowałam powoli wstać, ignorując zakazy. Stanęłam na trzęsących się nogach i wyciągnęłam ostrożnie łapę do przodu.
— Idziemy. - rzekłam między jednym kaszlnięciem a drugim.
— Nie ma mowy. Najpierw musisz odpocząć. - oznajmił Agrest, próbując sprowadzić mnie do parteru.
— Idziemy. - powtórzyłam głośniej, starając się, by zabrzmiało to jak najbardziej stanowczo. - To nie ma sensu... - dodałam bardziej do siebie.
Ostatecznie wilki ustąpiły pod warunkiem, że będziemy często odpoczywać, i ruszyliśmy ponownie w drogę. Każdy krok był dla mnie męczarnią, mój szlak wyraźnie znaczyły kropelki krwi wydobywające się z mojego pyska. Ból promieniował na całe ciało, nie pozwalając mi nawet na chwilę wytchnienia. Jednak paradoksalnie mój stan zdawał się polepszać w miarę zbliżania się do celu. W końcu mogłam po raz pierwszy od godziny, albo i całych wieków, wziąć w miarę swobodny wdech.
<Agrest? Spokojna głowa, wszystko się jeszcze wyjaśni :) Teraz możemy śmiało lecieć do sąsiadów>

poniedziałek, 28 października 2019

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Agresta - "W Świetle Dnia"

Nawet nie udawała, że interesują ją sprawy polityczne.
Ona nie bawiła się w takie gierki, zawiłe problemy związane z władzą nudziły ją śmiertelnie, bo jedynym, co w takiej sytuacji mogło ją interesować, byli sami politycy, którzy mogli dać jej chociaż namiastkę czułości, której tak łaknęła.
Nie musieli to być w zasadzie politycy. Mógł to być ktokolwiek...
Cały dzień spędziła głównie na wpatrywaniu się w ścianę. Na początku wspominała Agresta, dreszcze rozkoszy, której u niej powodował, ale potem zaczęła rozmyślać głębiej.
Porzuciła przecież wszystkie swoje zainteresowania. Zaprzestała pokazywania światu, że jest coś warta. A dla czego? Dla zaledwie paru minut przyjemności i ciepła drugiej osoby zaprzedała swoją duszę i osobowość.
Bo czy nie łatwiej byłoby być tą tępą malutką waderką, za którą wszyscy ją mają? Czy nie prościej byłoby po prostu chichotać w odpowiednich momentach i po prostu dawać basiorom, czego chcą?
Bo co innego może im zaoferować? Dowcipem nie błyszczy, inteligencją z rzadka...
Więc gdy Agrest wrócił, po prostu przywitała go najhojniej, jak tylko potrafiła.


Nie mogła spać całą noc. Objęta łapą Agresta wyobrażała sobie, że on ją kocha. Że sypiają tak wtuleni w siebie co noc.
Zanim słońce wstało wyplątała się z jego objęć i nim zdążyła się powstrzymać pocałowała go w czoło, żeby utrzymać tę swoją iluzję.
Wyszła z jaskini, a po wschodzie słońca stała już pod jaskinią medyka. Westchnęła głęboko i weszła do środka.
— Obudziłam cię? — zapytała cicho Mundusa. Ptak podniósł na nią nieco nieobecny wzrok.
— Nie — rzucił tylko.
— Możemy nie rozmawiać? — błagała. — Potrzebuję milczenia.
Zwinęła się w kłębek obok niego - swojego ostatniego żywego ojca, najbliższej jej osoby.
Po chwili zaczął delikatnie gładzić jej sierść szponami (niekiedy wbił je trochę mocniej, ale wadera ani myślała o zwróceniu mu uwagi).

< Agrest? >

Od Agresta CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "W Świetle Dnia"

Nie czekając już, aż Konwalia otrząśnie się z resztek snu, jeszcze przez chwilę czując na swojej szyi jej ciepło, wstałem delikatnie i podszedłem do wyjścia z groty, by dokładniej sprawdzić położenie słońca. Odetchnąłem pełną piersią. To zawsze było takie przyjemne.
Tak wiele razy słyszałem "Nie dotykaj, to nie zabawka". Ale ja byłem bardzo głupim chłopcem. Nie chciałem dostrzegać niczyjej troski poza swoją. Oto ona, moja przyjaciółka. Jej obraz umknął gdzieś na sam kraniec mojej pamięci, a może już w ogóle o nim zapomniałem. W mózgu uruchomiły mi się inne ośrodki i zacząłem postrzegać ją coraz bardziej jako dobro. Majątek.
- Wyślemy delegację do WWN i WSJ.
- Hm? - wadera podniosła wzrok, jakby wyrwana z zamyślenia. Lekko pokiwałem głową.
- Im prędzej, tym lepiej. Nie wiem, dlaczego nie postanowiłem o tym wcześniej. Przecież to takie proste - powiedziałem już bardziej sam do siebie, nie panując nad nadaniem tej wypowiedzi tonu wyrzutu.
- Po co poselstwo? - zapytała Konwalia, choć stwierdzenie, że zrobiła to z grzeczności nie byłoby chyba nadinterpretacją. Nie była umysłem politycznym. Wiedziałem to. Nieco wcześniej odeszły też jakiekolwiek złudzenia, że może należeć do struktur władzy którejś z pobliskich watah. W tamtej chwili była już po prostu pospolitą stanowo sierotą. Ode mnie odróżniało ją jedynie nazwisko. Ale była piękna. Wciąż jeszcze była piękna, a jej uroda rozbłyskiwała z każdym miesiącem coraz mocniej.
- Rada WSC. Założona przez Związek Sprawiedliwości. Związek, rozumiesz?
- N... nie - podniosła się sennie i usiadła.
- Już wiem, czego mi przez cały czas brakowało. Matuchno, jaki ja głupi byłem - w zamyśleniu zrobiłem dwa kroki przed siebie, wychodząc z jaskini - nasze stowarzyszenie nie jest tak naprawdę związane z żadną władzą - spojrzałem na nią. Skinęła głową - bo jej nie ma. Partia, Związek Sprawiedliwości, jest zatem zwyczajną grupą znajomych wilków. Nie musimy przejmować władzy, bo nikt jej nie trzyma, tak?
Znów przytaknęła.
- Ale może pojawić się taka bardzo zaangażowana w sprawy polityczne i całe życie watahy grupka ideowców, którzy chcą dobra swojej społeczności, czyż nie? - teraz nie czekałem już nawet na jej niemy znak potwierdzenia - a w przypadku nieporządku i chaosu, takim właśnie wilkom należy się władza, tym bardziej, że nikt się o nią nie upomina. Konwalio, szykuje nam się wyprawa do sąsiadów. Niech przyzwyczają się do nowego partnera politycznego.
Wpatrywałem się w las pewnym siebie wzrokiem i powoli pogrążając się w nowym pomyśle.
- Witaj, Leonardo.
- Cześć - mruknął basior, przedzierając się przez krzewy i zatrzymując przed jaskinią. Odwróciłem się do jej wnętrza, dostrzegając tę uroczą istotkę, która wstała szybko i zanim zdążyłem się na nią napatrzeć, była już obok, zupełnie ożywiona i znów lekko uśmiechnięta.
- Szykujemy się do drogi - zarządziłem - zgarniemy tylko naszego trzeciego wspólnika ze szpitala i wyruszamy do WWN.
Konwalia Jaskra Jaśminowa została w związkowej jaskini, aby w razie potrzeby nie zostawiać interesantów całkiem samych. Leonardo i ja szybko dotarliśmy do szpitala.

- Czołem - wolnym krokiem wszedłem do środka. Spodziewałem się zastać go ledwie żywego, pod kawałkiem materiału przysypiającego na sienniku, jak słyszałem od Szkła. Jakoś do tamtej pory nie wyszło mi lub nie chciało wyjść mi odwiedzić go osobiście. Tym razem jednak nie leżał, a leniwie przestępował z nogi na nogę, obserwując jakieś niewidzialne punkty biegające po przeciwległej ścianie. Postanowiłem przemilczeć ten fakt, zapytałem tylko, omijając niepotrzebny wstęp - Mundus, dasz radę wyjść stąd na dwa dni? Jeśli dobrze pójdzie, nawet na jeden.
Drgnął i gwałtownie odwrócił się w moją stronę.
- Agrest! Jak miło cię widzieć. Jesteście tylko we dwóch?
- To chyba jasne, odkąd zamknęli nam trzeciego.
- To ja... ja, tak? A... - potoczył wokół nieco zagubionym wzrokiem, zastanawiając się przez chwilę. W końcu wyszeptał - cztery.
- No, wracając, gdzie Etain? Mogę zapytać ja, jeśli chcesz - chrząknąłem - a, i w ogóle, jak się czujesz? Jakoś - przyjrzałem mu się uważniej, nie będąc pewnym, czy wypowiadanie kolejnych słów nie będzie kłamstwem - lepiej wyglądasz.
- Na wszystko są zioła -  w jego lekko drżącym głosie wyczuwalne było coś na kształt euforii. Uśmiechnął się z tym rodzajem wewnętrznego, maniakalnego szczęścia, które wydawało się mieć granice tak cienkie, że bliskie pęknięcia, przez co wzbudzało jedynie dreszcze niepokoju - dała mi zioła, żebym zapomniał, że za nim tęsknię, rozumiesz?
- Spokojnie, to lekarstwo.
- Wiesz, jak działają? Ogłupiają. Zamykają w głowie drzwi, przez które włazi cierpienie. Powodują... niepoczytalność. Gdybym wydłubał ci teraz oko, nie poniósłbym konsekwencji. Od wczoraj jestem poza odpowiedzialnością - zaśmiał się spazmatycznie - i chyba trochę... poza kontrolą - mimo, że powiedział to ciszej i jeszcze mniej stabilnym tonem, pewnie nie każdy usłyszałby w tych słowach cień bezdennego, wołającego o pomoc przerażenia. Ale ja byłem pewny, że słyszę.
- Czy to te same, po których ostatnio nie miałeś siły podnieść skrzydła?
- Nie odwiedziłeś mnie przecież.
- Szkło mi powiedział.
- Ależ skąd - wtrąciła nagle Etain, która stanęła w wyjściu i ze zdegustowaniem pokręciła głową - od wczoraj jedynym, na co się zgadza, jest melisa.
- Lepiej się czuję - powiedział przekonująco szary ptak, błyskawicznie przenosząc na nią wzrok.
- To epizod maniakalny - odrzekła dobitnie - za kilka dni minie, a ty znowu będziesz zdychać.
Przeciągnął się, z przyjemnością przymykając oczy. Odnoszę wrażenie, że z każdą chwilą, gdy wtedy z nim rozmawiałem, byłem w coraz większej konsternacji. Fakt faktem, nie poszedł wtedy z nami. Na całe szczęście, wizyta w WWN nie należała do niebezpiecznych, postanowiliśmy więc załatwić to sami, Leonardo i ja. W swej niewyobrażalnej przebiegłości obiecałem odwiedzić naszego wspólnika w najbliższym czasie, w głębi duszy mając nadzieję, że uda mi się wtedy wymóc na nim uczestnictwo w rozmowach z całym tym popapranym towarzystwem należącym do mojej znajomej partii z WSJ.
- Proszę bardzo, możesz mnie odwiedzić. Możesz przyprowadzić przyjaciół. Napatrzysz się na otępienie, ile dusza zapragnie, mógłbym teraz zostać pomnikiem własnej ułomności. Jestem w stanie w bezruchu godzinami stać naprzeciwko drzewa i się w nie wpatrywać, uwierzysz? - rozłożył skrzydła i lekko skinął głową, po czym jeszcze raz zaśmiał się dziwnym, obsesyjnym śmiechem - świetnie, prawda?
Ze smutkiem położyłem uszy po sobie.

Rozmowa z sekretarzem Watahy Wielkich Nadziei nie trwała długo i płynęła w przyjaznej atmosferze, niemal sam uwierzyłem, że zależy nam na owocnej współpracy i działaniu na rzecz... lepszej przyszłości? Hehe.
- A więc jesteście, przyjaciele, stowarzyszeniem założonym, aby zapobiec zapanowaniu chaosu na waszych terenach? - stary już wilk uśmiechnął się ciepło, gdy usiedliśmy naprzeciwko siebie w jego jaskini i mieliśmy za sobą już kilkanaście zdań bardziej oficjalnego powitania.
- Przechodząc do rzeczy, chcemy uzyskać poparcie przedstawicieli legalnej władzy Watahy Wielkich Nadziei, aby móc bez przeszkód i ewentualnych nieporozumień zacząć... odbudowywać świetność naszej małej społeczności. Wszystko to z imienia Związku Sprawiedliwości, założonej przez nas partii.
- Ach, tak, odbudowujcie, odbudowujcie, nie śmiałbym stawać wam na przeszkodzie - basior pokiwał głową ze zrozumieniem - oczywiście, jeśli zabrakło przywódcy, to bardzo pięknie, że jakieś odpowiedzialne wilki wyszły z inicjatywą. Ja ją popieram.
- Dziękujemy za te słowa - odrzekłem poważnie - rzecz w tym, że planujemy objąć formalne stanowiska, które zobowiązywałyby nas do podjęcia służby dla Watahy Srebrnego Chabra. Możemy liczyć na poparcie?
- Rzecz jasna, w razie potrzeby będziemy działać jak zawsze, jak wasi sojusznicy. Czy możemy zrobić dla was coś jeszcze? Chciałbym mieć czyste sumienie, że w obliczu takiej tragedii, jaka spotkała WSC, nie jesteśmy ślepi...
- Ach, tyle wystarczy - zmrużyłem oczy, uśmiechając się niewidocznie - tyle na pewno wystarczy. Zbudujemy nową, silną społeczność. Chcemy tylko, żeby sojusznik wiedział, że już za kilka dni, w Watasze Srebrnego Chabra panować będzie legalny rząd. A na jego czele partia, Związek Sprawiedliwości - wymieniliśmy krótkie, acz znaczące spojrzenia z Leonardo.

Nim zapadł zmrok, znów byliśmy na północy, w dawnej siedzibie władzy WSC. Powoli zaczynała stawać się ona również siedzibą w tamtym czasie współczesną.
W środku czekała na nas Konwalia. Nie miałem nic przeciwko temu, aby nasza służba ojczyźnie trwała choćby i trzydzieści godzin na dobę, ale tamtego dnia wyjątkowo intensywnie oczekiwałem na chwilę, gdy nasz wspólnik Leonardo zniknie jak co dzień wgłębi lasu, by rozpocząć tak zwany wolny wieczór i robić rzeczy, które nie powinny interesować nikogo, poza nim. Fakt, że Mundus był nieobecny i gdy nasz jedyny tamtego dnia towarzysz miał odejść, zostalibyśmy we dwoje z Konwalią, potęgował moją niecierpliwość. W zasadzie, myślałem już tylko o jednym.
- Mamy poparcie sekretarza Watahy Wielkich Nadziei - pochwaliłem się, gdy tylko zostaliśmy sami. Konwalia, która przycupnęła tuż przy wyjściu, wolno przeniosła wzrok z drżących na wietrze, delikatnych gałązek drzew, na wnętrze groty i w milczeniu popatrzyła na mnie. Uśmiechnęła się nieznacznie, a ja kontynuowałem - jutro albo pojutrze załatwimy WSJ. To już nie będzie takie proste, znają mnie tam. Sama wataha podzieliła się teraz na co najmniej kilka odrębnych społeczności, które nie uznają żadnej legalnej władzy, same sobie sterem i okrętem...
- Uważajcie na siebie.
- Jednyna władza, do jakiej możemy się tam zwrócić, to Dergud i jego zgraja jamników. Po założeniu partii zablokowali powstawanie innych i uniemożliwili komukolwiek zajęcie wysokich stanowisk. A zresztą, widzę, że jesteś zmęczona. Nie rozmawiajmy dłużej o polityce. Szkoda kłopotać takimi sprawami twoją śliczną główkę, zajmiemy się tym z Leonardo i Mundusem. A teraz? Nie nudziło ci się tu samej?
Konwalia nigdy więcej nie miała być już w moich oczach niewinnym szczenięciem. Tamtego wieczora była dla mnie już kimś innym i z tego właśnie zamierzałem czerpać pełnymi garściami, nie dbając o to, że sam mogłem wydać jej się... kimś innym, niż wcześniej. Być może właśnie w tamtej chwili z rozmysłem podrzynałem gardło innemu, niewinnemu uczuciu, jakie zdawało się istnieć niegdyś pomiędzy dwoma wilkami.

< Konwalio, Skarbie? >

niedziela, 27 października 2019

Od Faith CD Naoru - "Kryształ Lodu"

Faith mimo niedawnego znalezienia miejsca, który mógł stać się jej nowym domem, nadal była delikatnie zasmucona i tęskniła za poprzednią watahą. Dodatkowo była delikatnie skołowana zaistniałą sytuacją, czuła się nieswojo wśród otaczających ją obcych wilków. Potrzebowała czasu na oswojenie się. Na szczęście Vesperum zawsze był przy niej i dodawał jej otuchy, wiedziała, że może na nim polegać. Pomagało jej to bardzo by wyjść z dotychczas dobijającej ją depresji.
Wadera zdążyła zatrudnić się na stanowisku pomocnika medyka. Ves był zajęty swoimi obowiązkami wobec watahy, więc postanowiła również zająć się własnymi i dzięki temu ukryć smutki. Znała się na zielarstwie jak nikt inni, więc wybrała się na Polanę Życia, by zbadać to miejsce w poszukiwaniu roślin o właściwościach leczniczych. Dolina była piękna a na całym jej terenie rosły wielkie skupiska różnorakich roślin, Faith miała co oglądać i już wiedziała skąd brać próbki do własnej pracowni, która prawdopodobnie powstanie w którejś z jaskiń.
W końcu natknęła się na duży różowy kwiat o owocach w kształcie torebek. Była to roślina z rodziny rutowatych, potężne źródło lecznicze i regeneracyjne. Kwiat ten nazywano Dictamnus albus. Wilczyca już miała ostrożnie zerwać kwiat, ale ktoś jej w tym przeszkodził. Podbiegła do niej nieznajoma, prawie wpadając na nią i rozdeptując cenną roślinę, ale na szczęście w byłej zielarce jak nigdy obudził się dobry refleks i błyskawicznie wytworzyła grubą otoczkę lodu przypominającą szkło, które chroniło kwiat.
- Witaj kochana. Miło mi cię poznać i nareszcie zobaczyć. Jesteś taka śliczna. Jak się nazywasz? Ja jestem Yuki. Nawet nie wiesz jak się cieszę. – zaczęła na jednym wdechu, sytuacja toczyła się tak szybko, że Faith zaskoczona zareagowała tylko zjeżeniem sierści na karku i szerokim otwarciem oczu, nie była przygotowana na tak energiczne powitanie. Zaraz za nieznajomą kroczył w ich stronę basior, który będąc już przy nich zasłonił łapą pysk podekscytowanej wadery, co skutecznie ujarzmiło jej entuzjazm.
- Wybacz za nią. Jest bardzo podekscytowana nowymi członkami. – odparł z uśmiechem i puścił wilczycę o imieniu Yuki. – Jestem Naoru. – przedstawił się kłaniając. – A twe imię? – spytał prostując się dumnie.
Faith pomimo spięcia tak nagłym wtargnięciem i przywitaniem, delikatnie wyluzowała. Zrozumiała, że muszą pochodzić z Watahy do której niedawno dołączyła. W momencie gdy oni odprawiali ,,szopkę’’ miała chwilę czasu by się im przyjrzeć. Yuki wcale nie różniła się tak bardzo od wyglądu Faith za czasów jej świetności. Przed chorobą jej futro było równie piękne i nieskazitelnie czyste jak śnieg. Ogon Yuki falował na powietrzu, a na jej czole widniał lodowy róg. W oczy rzucały się również jej skrzydła składające się z fragmentów lodu, które nie topniały na słońcu. Bardzo łatwo można było się domyślić, że jest wilkiem tej samej rasy. Natomiast Naoru był wysokim, dobrze zbudowanym basiorem. Jego futro miało ciekawe połączenie kolorów. Bieli, brązu i fioletu. Wcale nie wyglądał na przedstawiciela jej rasy, co bardzo ją zmyliło.
- …witajcie, mam na imię Faith. – odpowiedziała nieśmiało, w ogóle nie patrząc im w oczy.
- Oh, jakie śliczne imię! – wydusiła Yuki, nie mogąc się już powstrzymać.
Faith komplement onieśmielił tylko bardziej. Podziękowała kiwnięciem głowy i delikatnym uśmiechem, nie wiedziała za bardzo jak ma się zachować. Naoru to zauważył, więc od razu przeszedł do rzeczy.
- Słuchaj, szukamy kompana do misji, szczególnie wilka lodu. Pewien lodowy smok poprosił nas o pomoc. Jego kryształ został skradziony, a my mamy go odszukać…
- Czekaj, czekaj. – przerwała mu wilczyca odzyskując trochę śmiałości. – Smok? Czy na pewno możemy ufać smokowi? Jak powszednie wiadomo smoki bywają zdradliwe. Co jeśli to pułapka? – zaczęła zadawać pytania marszcząc brwi.
- Zapewniam cię, że można mu ufać! – wtrąciła się Yuki zanim Naoru zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
- A po czym to stwierdzasz? – spytała nadal niepewna i pełna podejrzeń Faith.
- Widziałam to w jej oczach. Bezradność, rozpacz, potrzebuje pomocy, a my jej możemy udzielić. Poza tym to będzie wspaniała przygoda, nie daj się prosić!
Faith stała tak dłuższą chwilę i patrzyła się na wilczycę w zamyśleniu, w końcu odezwała się. – Muszę to dokładnie przemyśleć, potrzebuję czasu. Gdzie mogę was znaleźć?

***

Przez dwa dni spędziła czas nad rozważaniu wszystkich za i przeciw na temat wyprawy. Nadal jednak nie była pewna więc poprosiła o radę swojego przyjaciela Vesperum. Nie był on do końca przekonany, martwił się o nią, ale w końcu zadecydowali wspólnie, że powinna spróbować pomóc. Przygotowała się do podróży i od razu poszła spotkać się z Yuki i Naoru.

< Naoru? >

wtorek, 22 października 2019

Od Szkła CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "Zapach Piasku"

- Możemy tak zostać na zawsze?

Chrząknąłem. Przez chwilę świat ucichł i zwolnił do tego stopnia, że zapomniałem o potrzebie szybkiego przejrzenia i uaktualnienia swoich myśli, by mieć je ciągle na powierzchni umysłu, gotowe i dostępne. W tej chwili z pewnością opadły gdzieś głębiej.
- Co mówiłaś, Kowalio? - zapytałem cicho - wybacz mi. Zamyśliłem się - niemal szepnąłem, zaczynając słyszeć treść słów wilczycy. Wydaje mi się, że uśmiechnęła się lekko. Wolnym ruchem położyłem uszy po sobie i jeszcze raz zwróciłem się do niej - byłaby to czysta przyjemność. Ale czasem dużo trudniej jest przerwać własne nieszczęście, które ciągnie się przez całe życie, niż  choćby najkrótszy i najskromniejszy moment szczerej radości, prawda?
Zamilkła. Przestała się uśmiechać. Chyba posmutniałem, bowiem gdy teraz spojrzeliśmy sobie w oczy, oboje dostrzegliśmy w nich już tylko znikający szybko cień dawnej pogody.
- Muszę... czekają na mnie na posterunku - podnosząc się z ziemi, jeszcze przez chwilę czując opierającą się o mnie towarzyszkę, skierowałem na nią przygaszony wzrok.
- Rozumiem - westchnęła cicho - do zobaczenia, Szkło.
Miałem już odejść, ale zwyczajnie nie potrafiłem. Stałem więc tuż za nią jeszcze przez chwilę, przypatrując się, jak oczy, które odwróciły się teraz w stronę lasu, długi, długi czas patrzą nań z wyrazem, którego nie rozumiałem i chłodnieją.
- Do zobaczenia, Szkło - powtórzyła.
- Do zobaczenia - odpowiedziałem cicho.
Dlaczego nie spędziłem z nią jeszcze choć kilku minut? Dlaczego nie zaproponowałem odprowadzenia do jaskini? Czy mogłem po prostu zostawić ją tam, w lesie? Tylko dlatego, że zeżarły mnie nerwy? Nie powinienem, w jej sercu nie było spokoju.
Źle zrobiłeś, Szkło. Bardzo źle. Ale co szkodzi przeprosić ją jutro? Całe życie uczymy się przecież na własnych błędach.

< Konwalio? >

poniedziałek, 21 października 2019

Od Vesperum Caelo CD Faith - "Samotni, razem"

Basior szybko przekonał się, że zaprowadzenie Faith w to tajemnicze i urokliwe miejsce nie było błędem. Więcej, okazało się świetnym wyborem. Cae zauważając energiczną reakcję wadery uśmiechnął się jeszcze cieplej, a plamki na jego sierści rozbłysły jaśniej. Nic innego nie mogłoby go teraz bardziej rozweselić, niż widok swojej towarzyszki, która, chociaż na chwilę zapomniała o smutkach i stracie.
Przygasł jednak trochę, widząc, jak ta wchodzi do wody, zapuszczając się coraz dalej i dalej, znikając powoli pod taflą. Spiął się lekko, a lęk przed głębinami coraz bardziej zajmował jego myśli, tworząc w wyobraźni wizje znikającej w toni wilczycy, bezsilnie machającej łapami i tracącej dech, który sam wtedy wstrzymał.
-Dołączysz do mnie?- Głos Faith wyrwał go z mrocznych myśli, które nagle opętały jego umysł. Najpierw pokręcił jedynie głową, a potem dodał:
-Ani myślę.- Jego głos nabrał dziwnej powagi, wciąż zaniepokojony chwilowym pesymizmem i zagrożeniem, w którym jego zdaniem była Faith.
-Hej, no nie daj się prosić.-Nalegała dalej, a on pomimo wszelkich chęci pokonania lęku, stał jak sparaliżowany. Jeszcze przez chwilę walczył z własnymi fobiami, jednak odmówił ponownie. I chociaż nie chciał odpowiadać na kolejne pytanie towarzyszki, czuł, że jest jej to winny.
-Po prostu boję się wody, głębin.- Odwrócił spojrzenie, zawstydzony swoją irracjonalną słabością, jak i chwilowym, mimowolnym pokazaniu swojej trochę ciemniejszej strony. Wszystko minęło jednak gdy Faith wróciła na brzeg i wtuliła się w niego. Vesperum ponownie uśmiechnął się delikatnie, odwzajemniając gest i kładąc swój łeb na głowie wilczycy, przymykając lekko oczy, rozkoszując się bijącym od niej ciepłem i szumem wody, które powoli wypychały z jego głowy wszelkie troski.
-Wybacz.-Wyszeptał po dłuższej chwili, czując wyrzuty sumienia, iż zajmuje i tak już zmartwioną Faith swoimi problemami, które przecież według niego były nieistotne i błahe. Wtem poczuł na sobie czyjeś spojrzenie, a sierść na jego karku nastroszyła się lekko. Wzdrygnął się mimowolnie, powoli odsuwając się od towarzyszki i kierując spojrzenie w stronę krzewów róż, zza których po chwili wyłoniła się uprzednio skryta wadera.
Pierwszy elementem, a raczej elementami jej wyglądu, które przykuły wzrok Pera były jej niezwykłe, galaktyczne włosy i ogon. Cae nie był pewny, jednak odniósł wrażenie, iż pływające, hipnotyzujące elementy jej sierści przenikały przez pobliskie, kwitnące rośliny, jak gdyby były czymś niematerialnym, iluzją. Następnie spojrzeniem ogarnął jej całą, smukłą figurę, by następnie lepiej przyjrzeć się pyskowi nieznajomej. I dopiero wtedy zrozumiał, dlaczego ogarnęło go tak dziwne, nieswoje uczucie. Bezemocjonalne, martwe ślepia wpatrywały w zagubioną dwójkę, budząc w sercu Vesa jakiś pierwotny strach, nie o siebie, jednak o Faith i- o dziwo- nieznajomą. Co musiała przejść i co działo się w jej duszy, że wygląda na tak bezuczuciową? Powstrzymał się chwilowo od używania jakiejkolwiek mocy, pomimo pokusy poznania jej ukrytych, według niego, emocji, nie chcąc, by ta odebrała to za atak.
-Witaj.- Powiedział melodyjnie z łagodnym, przyjacielskim uśmiechem na pysku, który wcale a wcale nie pasował do zaistniałej sytuacji. -To Faith- Wskazał pyskiem na towarzyszkę, nie spuszczając jednak spojrzenia z nowo przybyłej.- A ja jestem Vesperum Caelo. Przepraszam, jeśli Cię niepokoimy i jeśli weszliśmy na twoje tereny. Szukamy watahy, która przyjęłaby nas pod swoje skrzydła. Czy wiesz może o jakiejś w okolicy? A może należysz do jednej?- Zagadnął, chociaż wszelkie znaki na ziemi i niebie mówiły mu, że to nie do końca dobry pomysł. Przyjazna natura i przesadna wiara w innych wzięła nad nim górę. Brał pod uwagę fakt, iż nieznajoma może nagle ich zaatakować, jednak o wiele bardziej wierzył w szczęśliwe zakończenie całej tej przygody.

< Blue Dream? >