niedziela, 30 kwietnia 2023

Podsumowanie kwietnia!

Moi Mili!
Dziś żegnamy kwiecień. To jak, cieszycie się? Ja też! W WSC lato już trwa, a w domkach naszych ludzi zza ekranu już coraz bliżej, już zaraz się zacznie... Temperatura stale rośnie, codziennie towarzyszy nam trochę więcej słońca, nic tylko afirmować życie.
A teraz do rzeczy.

Na miejscu pierwszym w tym miesiącu stoi Kraska z 2 opowiadaniami,
A na miejscu drugim znaleźli się Piwonia, AgrestAiden i Variaishika z 1 opowiadaniem.
Gratulacje, Miśki!

Innymi postaciami, które pojawiły się w naszych opowiadaniach, byli Koyaanisqatsi i Szkliwo.

A oto zwycięzcy tegomiesięcznych ankiet:
Puchło, 2 głosy (Najmocarniejszy reżim zbudował(a)by)
Hyarin, 2 głosy (Niczym Hamlet)
Mezularia Espoir, 2 głosy (Niczym Mona Lisa)

I tak się toczy to życie, do zobaczenia za miesiąc!

                                                               Wasz samiec alfa,
                                                                Agrest

Od Agresta - „Rdzeń. Za dzień lub dwa”, cz. 2.14

Akt czwarty i pół

Jak to wszystko się stało, skąd wynikło każde z szaleńczego łańcucha zdarzeń? Dziś z perspektywy czasu staram się ułożyć to w głowie, sklecić z wyrwanych z kontekstu kawałków spójną całość. Niczego wielkiego jednak nie potrafię wymyślić. Dopisać wytłumaczenia do niektórych, zdaje się, losowych wypadków, nie chcę i nie umiem. W chwilach takich jak ta, moja opowieść jest jedynie wyblakłym wspomnieniem, które przynosi ze sobą mieszankę uczuć: splątanych przez macki czasu, zniekształconych od nieustannego rozpamiętywania, chwilami niesmacznych od wybijającej się ponad wspomnienia nuty poczucia winy.
Opowiem jednak co do złamanego szczegółu, te wspomnienia, splątane, zniekształcone i chwilami niesmaczne, jako swoje ostatnie zeznanie, by, spisane na pachnących kurzem kartach historii, ocenione być mogły przez kolejne pokolenia, a może przez pojedynczych, zagubionych czytelników. Po co? Być może tylko po to, bym wreszcie poczuł spokój, za którym goniłem przez całe życie, lecz którego nie potrafiłem osiągnąć aż do dziś. A być może kiedyś ów zagubiony czytelnik odnajdzie w mojej historii kawałek swojej i wyciągnie z niej własne wnioski. Może umrze mądrzejszy, niż Agrest, gdy umierał.
Może to wszystko właśnie jest moim piekłem.

Pobielone gałęzie berberysu chybotały się w nikłym świetle księżyca. Delikatne ździebełka popielatych traw bezgłośnie uderzały o siebie się na skraju polany. Poza nimi, wszystko co żyje było nieruchome, jak martwa konstrukcja, skrupulatnie złożona w nicości boską ręką.
Kawka otworzyła oczy i wyciągnęła tylne lapy daleko za siebie, wtulając się w jaśniejącą w mroku, lodową pierzynę. Wygnieciony w świeżym śniegu kształt powoli zasklepiały nowe płatki, jeden po drugim urywające się z niebieskiego sklepienia.
- Jak myślisz - podniosła głos, zwracając się do rozmówcy przysypiającego na sąsiednim posłaniu. - Gdy WWN wejdzie na stepy, a zrobi to prędzej czy później, wszystkich ich w końcu zabije, prawda?
- Zabije? - W ciemności błysnęły tęczówki Szkliwa. - Nie, WWN raczej nie działa w ten sposób. Admirał wszedł z nimi w zwykły konflikt. Ten konflikt trzeba rozwiązać.
- Po której stronie staniesz? - zapytała wprost. - To twoja wojna, Szkliwo?
„Wiesz po której”, odpowiedziały jego oczy.
- Nie chcę, żeby ktokolwiek z nas brał w tym udział - dodała głucho.
- Ty sama jeszcze nie wiesz, Kawko, po której stronie byś stanęła.
- Nie chcę stawać po żadnej. Czy to dziwne? Jestem... Bo jestem tylko mała, słaba Kawka, która ma za wielkie ambicje... i zbyt bezsensowne marzenia. Polityka to bagno, do którego się nie nadaję. Mówi mi to każdy kolejny dzień, spędzony w tym chlewie. - Gdyby przy ostatnich słowach jej podbródek nie zadrżał znikomo, to dynamiczny sposób, w jaki zwinęła się w kłębek, mógłby wydać się niemal demonstracyjny.
- Nadajesz się. Nadajesz, tak samo jak Agrest.
Przywarła do śnieżnego posłania, jak do pocieszycielskiego ramienia najlepszego przyjaciela. Tuż przy jej pysku topiło się pod wpływem ciepłego oddechu, wnet marznąc ponownie.
- Tak kiedyś mówił Mundek. Ale on miał powód. Tak... tak kiedyś myślałam. Zawsze we mnie wierzył. Że mogę osiągnąć więcej, niż bycie córką swojego ojca, czy asystentką Agresta. A dziś? Nie wychodzi ani jedno, ani drugie. Wiesz, gdy byłam mała, przychodziłam do jaskini stryjka i tam uczyli mnie pisać. Potem Mundek załatwił mi praktyki u Sekretarza. Na co poszło to wszystko? Mam wrażenie, że prawie niczego już nie pamiętam, oprócz zapachu zakurzonych dokumentów i migawek pysków wilków, które tam poznałam. Niektórzy z nich już nie żyją...
- Wojna wszystko zmieniła, ale zobaczysz, niczego nie zniszczyła bezpowrotnie.
- Zniszczyła. Mi odebrała moją drugą połowę.
- Mój Boże. Tyle czasu minęło. Dwa lata, od poprzedniej zimy. I nadal wspominasz. Szczęśliwy musiał być ten twój Mundek. - Lekki szelest materiału zesztywniałego od mrozu jako pierwszy powiadomił, że ptak obrócił się na grzbiet. Powietrze, nabierane nieco zbyt gwałtownie, zasyczało w jego gardle. - Bardzo szczęśliwy.
- Wojna, Szkliwo. Widzisz? Wojna wszystko zmieniła, obróciła to co znaliśmy w cienie. Można na nie patrzeć, ale nie można niczego z nich odbudować.
- A ty...? Kawką jesteś, czy tylko cieniem dziewczyny, którą zostawił w domu?
Nie odpowiedziała, powoli odpływając myślami gdzieś daleko i tracąc sens każdego ze słów.
- Wszystko to już tylko... cienie. - Tylnymi łapami kopnęła mroźne powietrze, układając się wygodniej. Wraz z odpływającą chęcią do mówienia, odpłynęła towarzysząca jej nieśmiało chęć do prowadzenia rozmowy w ogóle. Przymknęła oczy.
Gdy znów je otworzyła, jeszcze półprzytomna, przed sobą widziała tylko ciemność. Wokół, ciemność. Wciąż trwała noc, a więc coś wymusiło na niej przebudzenie. Nie poruszając się, mętnym wzrokiem odszukała po drugiej stronie polany sylwetkę śpiącej Wrony. Odwróciła się na drugi bok, podparła głowę łapą i popatrzyła na niknące w mroku zarysy leżącego nieopodal Szkliwa.
Jego palce podrygiwały miarowo. Z początku zdawało jej się, że widzi objawy zwykłego snu paradoksalnego, jaki jest chlebem powszednim każdej nocy, ale im dłużej się przyglądała, tym więcej towarzyszyło jej niepewności. Klatka piersiowa, skryta pod bordową narzutką, poruszała się szybko. Ciałem wstrząsały tłumione konwulsje, jakby próbowało wyrwać się z niewidzialnych sideł; na przemian walczyło z czymś i sztywniało. Każdy z ruchów ociekał lękiem.
Wadera zdała sobie sprawę, że chłonie oczyma scenę niemej tragedii. Pytanie „Co robić?” ogłuszyło ją jak uderzenie. Rozdarta pomiędzy reakcją - wybudzeniem towarzysza, choćby siłą - a jej brakiem, z nadzieją na bycie wyręczoną przez czas, z każdą sekundą coraz niecierpliwiej wyczekiwała ostatniego mocniejszego oddechu, spokojnego rozprostowania mięśni, stężałych w niewygodnej pozycji. Minuty płynęły okrutnie wolno. Miała ochotę odwrócić wzrok, zasłonić uszy łapami. Zapaść się pod ziemię, byleby nie być obok. Nie myśleć, o czym on śni.
Obudź się, obudź...
OBUDŹ SIĘ DO DIABŁA
Panująca wokół nich głusza potęgowała każdy oddech. Kolejny nagły spazm i impulsywne westchnienie w jakiś sposób rozdarły serce Kawki.
A wtedy napięte mięśnie rozkurczyły się. W ledwie sekundę wszystko ucichło, tak jakby nigdy się nie wydarzyło. Wadera wyprostowała kończyny i z nagłym ukłuciem ulgi wzięła głęboki oddech, wbijając wzrok w niebo, zlewające się z czarnymi gałęziami.
Czuła, jak jej ulotny strach krzepnie; przeobraża się w niepokój. Pełznie po ziemi, ściska ją za szyję. Rozpiera krtań, a potem wkrada się do środka, by znaleźć uchylone wrota do jej duszy. Najgorsze było poczucie winy, które wyciekło ze straszej paszczy, podeszło pod samą granicę wytrzymałości i choć wraz z kolejnymi chwilami spokoju zaczęło słabnąć, pozostawiło po sobie przerażające wspomnienie. Bo to męka, gdy widzisz cierpienie przyjaciela, a wiesz, że nie możesz mu pomóc. Nigdy nikomu nie życzę podobnej.
Spod jej powieki wypłynęła szklista łza, a serce biło mocniej niż powinno, gdy zwinęła się w kłębek na swoim posłaniu.

Tymczasem wzeszło słońce i oto rozpoczął się nowy dzień, na północy i na południu.
Ponieważ nie czułem się ni w procencie godzien rozpoczynania zebrania dotyczącego Watahy Wielkich Nadziei, zwłaszcza zebrania w sprawie zmarłego dzień wcześniej sekretarza, odczekałem, aż wszyscy rozsiedli się na swoich miejscach i zajęli się pogawędkami. Jako ostatni, swoją pozycję zajął młody generał watahy, Dreniec. W wojskowych, lakonicznych słowach powitał uczestników narady, lecz nie kwapił się, by jako pierwszy podjąć temat. Po kolejnej, dłuższej chwili ogólnego rozprężenia, inicjatywę na moment przejął wartownik jaskini Sekretarza, który nieśmiało zbliżył się do szczytu zgromadzenia i położył na kamiennej ławie kartkę z krótką i, moim zdaniem, niespecjalnie potrzebną listą spraw do poruszenia. Wreszcie wykorzystałem rozciągającą się wokół, merytoryczną pustkę i powstałem.
- Przyjaciele - zwróciłem się do nich łagodnie. - Czuję się w obowiązku powiedzieć o tym, co leży mi na sercu: wyrazić ogromny żal z powodu straty, która spotkała Watahę Wielkich Nadziei. Sekretarz był nie tylko przywódcą najdłużej panującym w Watasze Wielkich Nadziei, ale i zapamiętanym, zarówno przez sojuszników jak i nielicznych przeciwników, jako wilk doskonale spójny ze stanowiskiem, które piastował, i ze światopoglądem, który przedstawiał. Był oddany Watasze Wielkich Nadziei całym sercem. Wszyscy którzy dobrze go znali, wiedzieli, że nie pozostawiał poza tym żadnej reszty. - Zakończyłem nieco mgliście, tocząc chmurnym wzrokiem po zebranych. Moje wargi zadrżały, z napięcia przemową, a przy tym w obliczu wspomnień. Ten i ów delikatnie kiwał głową. Czekali na ciąg dalszy. Subtelnie podniosłem głos. - Bardzo chciałbym w spokoju, na zakończenie powiedzieć, że odszedł przede wszystkim nasz przyjaciel i życzyć jego duszy wiecznego odpoczynku. Na tym zakończyć jednak nie sposób, w tym wszystkim zostaliśmy bowiem my: sojusz watah. A dla nas ta strata jest nieodżałowana.
Jakiś wilk pośród grupy poruszył się niespokojnie.
Siedzieli i słuchali. Cisi. Posępni. Stadko, które opuścił przywódca. Był tam wartownik jaskini sekretarza, generał, śledczy, kilkanaścioro strażników i chyba jeszcze jakieś wilki. Zaproszono wszystkich, którzy mogli uradzić coś mądrego, i nikt nie był w tym gronie wyróżniony. Każdego powstrzymywała zawieszona wokół nich aura równości.
- Czy coś jeszcze chcesz dodać, Agreście? - zapytał wartownik stosunkowo uprzejmie. Przyglądając się im musiałem chyba zrobić zbyt długą przerwę.
- Tak. Niełatwo mi teraz nawiązać do tej kwestii. Jeszcze niedawno nie przypuszczałbym, że przyjdzie mi to zrobić w takich okolicznościach, jednak zmuszony jestem właśnie przez te okoliczności. Jak wiecie, nasza wataha, wraz z waszą, została pozbawiona przywódcy. Powinienem wrócić na swoje stanowisko tam, na miejscu, by nie zapanował chaos.
Kilkoro z uczestników spotkania popatrzyło po sobie.
- Nikt z nas teraz... chyba nie ma władzy, by ci tego zakazać. - Wartownik bezradnie rozłożył łapy. Wokół dostrzegłem nieme potwierdzenie jego słów.
- Chwileczkę! - Ktoś podniósł łapę, prawie podrywając się z miejsca. - Czy umowa tego nie zabrania?
- Nie - odrzekł krótko jeszcze inny basior, którego nie znałem nawet z widzenia. Z jego błyszczących ślepiów biła pogodna oficjalność. - Zatrzymanie alfy WSC było decyzją Sekretarza. Nikt z nas nie był wtajemniczony w jego plany, a przede wszystkim nikt tutaj nie stoi na równi z alfą. Jesteś więc zwolniony do domu, Agreście, musisz się jednak liczyć z tym, że nowo wybrany sekretarz wyda nowy nakaz. A póki co czas przejść do kluczowego aspektu naszego zebrania.
Z wolna skinąłem mu głową.
- Pozwolę sobie - wtrącił nagle śledczy Brus. - Chyba jasne, dlaczego świętej pamięci Sekretarz wydał nakaz jaki wydał.
- Możemy się tego domyślać, ale nie zmienia to faktu, że nie jest w naszej kompetencji podważenie go. - Basior nie ukazał ni cienia emocji, lekko tylko przechyliwszy głowę i opuściwszy powieki, by spojrzeć na przedmówcę.
- Nie jestem zwolennikiem skakania na główkę. Po prostu.
Zdaje się, że moja obecność trochę krępowała im języki, choć poprzedniego dnia zaproszony zostałem jako uczestnik, którego podobno nie mogło zabraknąć. Cóż, w gruncie rzeczy nie obchodziły mnie zbytnio ich wewnętrzne niesnaski. Przemiłe lenistwo i zmęczenie krótką lecz emocjonalną przemową podpowiadały mi, by usiąść wygodnie i już niczym więcej się nie przejmować, najważniejszy cel uznając za wypełniony. Gdzieś w tym wszystkim znikłaby mi jednak o wiele milsza świadomość siły sprawczej w kwestiach o stokroć mniej oczywistych. Takich wychodzących poza własne podwórko, które, podjęte ze zręcznością, z jaką rzuca się bumerang, wrócą prędzej czy później.
- Proszę jeszcze o ostatnie słowo, zanim przejdziecie do bieżących spraw watahy. - Uśmiechnąłem się łagodnie, szybko dostrzegając spodziewane skinienia głowami. Tyle wystarczyło, bym zabrał głos. - W obliczu zaistniałej sytuacji, kryzysu, wojny, która pochłonęła tak wiele istnień, rozdarcia wśród Wschodnich Ziem NIKL-u, które z początku doprowadziło do zerwania sojuszu WWN i WSC, a potem wymusiło istotną zmianę prawa, nie wspominając o WSJ, nad którą w tym czasie straciliśmy wszelką kontrolę, aż wreszcie, na przypieczętowanie całego tego chaosu, śmierci naszego autorytetu i przyjaciela, Sekretarza... - Następne zdanie miało być najtrudniejsze. „Jak je przyjmą?”, myślałem. „Jakich słów użyć, by były odpowiednie?”, pytałem się w duchu, choć wcześniej przygotowałem sobie w głowie prowizoryczny zarys wypowiedzi. Przełknąłem ślinę. - Moja propozycja jest następująca.

Słońce niestrudzenie spacerowało po niebie, ze wschodu wprost na zachód.
- Kawko, wychodzisz? - Szkliwo obejrzał się przez ramię, napotykając spojrzenie wilczycy w ostatniej chwili, zanim zdążyła opuścić polanę.
- Tak, i zanim spytasz, dziś nie wracam. Powiedz Wronie, żeby nie czekała z kolacją, jeśli coś przyniesie. - Suchy głos odbijał się od gołych pni drzew, pozłacanych chylącym się ku odległemu horyzontowi słońcem. - Zjedzcie sami, ja będę spać dziś na stepach.
- Jeśli w ogóle wróci na noc. Kaj na przykład od przedwczoraj zwiedza WSJ. Na pewno wszystko w porządku?
- Tak, naturalnie. Muszę odpocząć.
- Odpocząć na stepach? Toż to prawie jak urlop w stolicy.
- Nieważne. Po prostu nie wracam dziś na noc i tyle.
Niepokojące mrowienie między gardłem a piersią zmusiło ptaka do przełknięcia śliny.
- Dlaczego - zapytał jeszcze, wpatrując się w jej grzbiet, za którym kryła się ostatnia szansa na nawiązanie kontaktu wzrokowego. Stojąc na środku ogarniętej przez senną szarość polanki, w silnym, białym świetle, w obliczu tego wielkiego świata wydawał się drobniejszy i bezradny bardziej niż dziecko. Czy to niepokaźna postura, czy odznaczające się na niej, głębokie i błyszczące oczy, skłoniły waderę, by bez protestów odwrócić się w jego stronę, posłuchać, przez chwilę milcząc. - Czy coś się stało? Ale kiedy, dziś rano, wczoraj wieczorem? Jesteś dziś nieswoja. Powiedz coś do mnie, cokolwiek.
Może była zbyt kobieca, przebiegło jej przez myśl. Zbyt łatwo poddawała się opiekuńczym instynktom. Za bardzo czuła, zbyt wiele myślała.
- Daj spokój. Co się miało stać? - zapytała, w żadnym wypadku nie ze zniecierpliwieniem, ale... zupełnie obojętnie. - Tylko... - Co miała powiedzieć? „Zmęczona jestem”? „Źle się czuję”? A potem tłumaczyć kłamstwo naciąganą prawdą? „Boję się”?
- Boisz się czegoś? - Drgnęła na dźwięk słów, które były przecież, celowo lub nie, delikatne jak letni wiatr.
- Tak.
Przez dłuższy czas łączył ich jedynie prosty gest; skierowany na siebie, bezosobowy i bezkształtny wzrok. Szkliwo odetchnął niecierpliwie.
- Czy to ma związek ze mną? Powiedz, co powinienem zrobić?
- Poczekaj. Po prostu bądź cierpliwy.
- O co chodzi, Kawko?
- Mamy zimę. Drzewa w lesie nie umierają, a zasypiają.
- Czuję, że to nie zima. Czuję, jakbyś po prostu poobrywała im liście.
Rozpościerająca się pomiędzy nimi nić porozumienia pękła wraz z zerwaniem ostatniego skrzyżowanego spojrzenia. Odwróciła wzrok i wypuściła chmurkę białego powietrza, słabo, przez uchylony pysk.
- To nie tak. Mi to przejdzie. Proszę, nie pomyśl, że dbam tylko o siebie, że niczego nie rozumiem. Po prostu potrzebuję czasu.
Nadal nie rozumiał, lecz... zabawne, pierwszy raz w życiu czuł się w ten sposób. Był nerwowy, niespokojny; zmieszało się w nim to z przygnębieniem i apatycznym odrętwieniem. Nie chciał żeby odchodziła, naprawdę nie chciał. Przed wieczorem poczuł się samotny. Jeszcze jednego więc nie rozumiał, lecz cóż miał powiedzieć: że sam nie widział, dlaczego boi się zbliżającej się nocy?
Gdyby ten czas, o którym opowiadamy z takim zapałem, był przedstawieniem teatralnym, noc ta musiałaby być punktem zwrotnym w scenariuszu. Napięcie końca czuło się w każdej cząstce ostrego powietrza, w każdym mocniejszym podmuchu wiatru, wyjącego w polach. Nieskończona czerń nieba zasnuta była chmurami, gęstymi i niskimi jak mgła.
Czyjś ciepły oddech siada mu na ramieniu, a on otwiera oczy. Widzi jego twarz... bez twarzy. Czerń, pustka, a w niej puste ślepia. Diabeł. Nie, ułuda. Wytwór wyobraźni. Jest tuż przed Szkliwem.
Halo, Szkliwo?, szczerzy się w uśmiechu.
Znika.
Szary ptak zamyka oczy. Traci połączenie ze sobą samym; nie czuje nóg i skrzydeł, rozpływa się w powietrzu. W miejsce ciepła obcej istoty wdziera się chłód. Nie ma już nikogo.
Podnosi się i wstaje, pomimo mocnych zawrotów głowy. Nogi układają się jakoś krzywo. Na ziemi stoi, czy na pniu przewróconego drzewa? Na pniu; czuje chropowatą strukturę kory. Ale to drzewo nadal rośnie; pionowo w górę wystrzeliwują jego gałęzie.
Przechyla głowę, by się im przyjrzeć. Patrzy i traci pewność: ku niebu rosną, czy w głąb ziemi? A on w chmury na ich tle patrzy, czy tylko w odbicie na jeziorze? To ono, tafla wodnego zwierciadła: obraz zaczyna falować. To w nim zatopione są sosnowe gałęzie. Od lustra odrywają się małe, szkliste kulki. Lecą wprost na niego i kapią mu na czoło. Coraz więcej ich i więcej, wszystkie spadają jak deszcz. Nie widzi już lustra. Pojedyncze krople przeobrażają się w stutysięczną chmarę, a ona pochłania przestrzeń wokół siebie i rozpływa się w ciemności, lub nie... To ciemność rozpływa się w niej.
- Wstawaj - daje się słyszeć.
Jego ciało uderza o ziemię. Coś nadal jest obok. Skrzydlaty kuli się na posłaniu, jak ogłuszony, niezdolny walczyć. Jakieś słowo utknęło na końcu języka.
- Delto. - Wyskoczyło na świat, zanim zdążył je sobie w pełni uświadomić. - Udało ci się uciec.
- Nietrudne, jak na każdym kroku ma się przyjaciół. Siadaj. Słuchaj mnie uważnie, bo... potrzebuję twojej... małej pomocy.
Tak powiedział mu Delta, a on usiadł i słuchał, nie wierząc własnym uszom. Wilk opowiedział o czymś, co zrobił sam, będąc jako ofiara porwania uwięziony na wrogiej ziemi. Oto brakujące ogniwo naszego łańcucha. A potem kazał Szkliwu wziąć się do roboty, więc jeszcze tej nocy Szkliwo wziął się do roboty.
- Co masz ty, czego nie ma Admirał? - Zupełnie już rozbudzony, spode łba spojrzał na medyka, stojącego po drugiej stronie kamienia, służącego im za prowizoryczne biurko. Z szelestem przesunął o kilka centymetrów leżącą przed sobą kartkę.
- Zdobyłem ich zaufanie.
Szary ptak bez przekonania skinął głową.
- Jemu też ufają. Wbrew rozumowi, ale czym jest w tym przypadku rozum?
- Polemizowałbym. - Delta zastukał palcami w szorstką, zimną płaszczyznę. - Wielu z nich dostrzega patologię, która kryje się w rządach Admirała. Wystarczy ich żeby podziałać, trzeba tylko wzbudzić... - Basior uniósł łapę na spotkanie z powiewem mroźnego, północnego wiatru. - Wzbudzić maleńką iskierkę.
- Oczywiście. - Skrzydlaty zastygł w bezruchu, przez dłuższą chwilę, nieobecnym wzrokiem przyglądając się rozmówcy. - Autentyczność. - Zacisnął leżącą przed nim kartkę w dwie, szczelnie przylegające połowy i wręczył ją basiorowi. - Napisz to własnymi słowami.

- Ile jest nas, którzy umieją fachowo walczyć? - Głos Delty niósł się echem po szerokich przestrzeniach stepu. - Admirał zaraz tutaj wróci. Jego czterej przyjaciele, są już... zaopiekowani przez Klaba i jego drużynę. Więc pozwólcie że się was spytam. Chcecie tej wolności?
- Chcemy!
- I nie chcemy Admirała prawda?
- Prawda!
- I ufamy medykowi, że medyk ma plan.
Tak wiele pytań, tak wiele wątpliwości, miało odejść w niepamięć, gdy oddziały przegrupowywały się, by na swojej planszy wykonać ostatni ruch. Wszystko i wszyscy zastygli w oczekiwaniu. Prawie wszyscy.
„Tańcz. Tańcz, choćby płonął świat”, głosiła prawda niedobitków. „Korzystaj razem z nami z każdej chwili, być może ostatniej w tym miejscu”.
- Co wy tu robicie? - Po tym, w jaki sposób Kawka wycedziła pytanie, można było zauważyć, że nie spodziewała się usłyszeć beztroskiej odpowiedzi, a może i zaczęła już samodzielnie układać sobie w myślach treść tej, którą usłyszeć mogła. Szkliwo niespokojnie podniósł się z miejsca, na tyle, na ile pozwalała zajmowana przez niego dziura między stepowym głazem, a plątaniną suchych gałęzi.
- Co ty tu robisz?
- Zamknąć się oboje, nie mamy czasu - zganił ich Delta. - Na kamień. Kawko...
- Tak?
- Chodź. Mówiłaś, że na własne oczy chcesz zobaczyć jak świat płonie.
Szary ptak, zanim wspiął się również, podążył za nimi wzrokiem. Zakładał, że wilczyca nie do końca to miała na myśli. Jednak patrzyła, a jej oczy zalśniły od jaskrawości płomieni. I dziesiątki innych przenośni, których mógłbym użyć, lecz nie użyję, jako że najtrafniejszym podsumowaniem uraczył ich sam Delta.
- I co teraz, Szkliwo?
A Szkliwo zerknął na niego kątem oka, choć musiał trochę przekrzywić głowę, by objąć wzrokiem mikrego przywódcę przedsięwzięcia. Oto stali ramię w ramię, z wyniosłości patrząc na rozgrywającą się u ich stóp scenę. Tam, kłami wilków Admirała, podzielonych na jego zaciekłych przeciwników i gorących zwolenników, których, nawiasem mówiąc, była, jak się okazało, garstka, pisał się nowy rozdział historii.
- Spokojnie - odrzekł tylko półgłosem, nie mając słów ni przekonania, by dodać coś więcej.

- Potrzebujesz czegoś Brereuno? - zapytał Delta, gdy z rozwiewających się tumanów bitwy, metaforycznych oczywiście, wyłonił się zatroskany obywatel o rozbieganym spojrzeniu.
- Nie udało nam się złapać Admirała. Zbiegł.
- To nie szkodzi. Ważne że nam nie grozi. Już nam nie grozi. - Uśmiechnął się po ojcowsku i powstał ze swojego miejsca, co skłoniło wianuszek otaczających go kompanów do stawiania nowych pytań. Co dalej? Kto dalej? Kto będzie nimi dowodził?
- Może Kl... - Język Delty wyjątkowo okazał się nieostatecznie szybki, by prześcignąć jego skrzydlatego towarzysza.
- Ja zaproponuję Deltę. Przynamniej na jakiś czas. - A temu natomiast wyjątkowo nie zabrakło pewności, by wypowiedzieć myśl do końca, a potem dodatkowo, złączyć spojrzenia z medykiem. Wiedział, że się zgodzi. - W końcu to on o was tak dba.
A co potem? To już pozostawało w ich... naszej wspólnej gestii.
Tak właśnie na stepach załatwia się podobne sprawy. Tak załatwiało się je zawsze, ale to już nic nieznacząca uwaga dla sympatyków skamielin. Któż krążąc tamtego popołudnia po rzeczonej wyspie życia na pustkowiu pamiętał wydarzenia sprzed lat i odległe, opowiedziane dawno historie? Dla istot szczęśliwych jak na uczcie weselnej, pijanych swą wolnością, istniała tylko teraźniejszość. I to było piękne, i to było dobre.
Minęły cztery dni sielanki. Tyle, plus rzecz jasna cały poprzedni miesiąc, potrzeba było naszym potężnym sojusznikom, do zwarcia szyków w stalową pięść prawa.
Dreniec, na czele równego szeregu swoich żołnierzy, zatrzymał się pośrodku niczego. Tak jak się spodziewali, przywódca wyszedł im naprzeciw. Jakimś jednak niesłychanym zrządzeniem losu nie był to przywódca, którego oczekiwali.
- Delto!
- Tak, ja. Po co tu jesteście? W takiej ilości?
- Odbić cię - rozbrajająco wprost oświadczył generał WWN. - Walczyć... z Admirałem?
- Rychło w czas panowie. Rychło w czas.
W ogóle, wszystko co zastali na tym kawałku ziemi, było dziwaczne. Radujące się wilki z ranami ciągnącymi się po wychudzonych bokach, bawiące się i nucące wesołe przyśpiewki bez przerwy od czterech dni, a na ich czele taki mały krasnoludek o srogich oczach i wielkim sercu.

Koniec aktu czwartego i pół

środa, 26 kwietnia 2023

Od Kraski - "Siła czy słabość?" (Trening zwinności)

 Nigdy mi się to nie uda.. Zrobiła nadąsaną minę, dokładnie taką jak książę z Północnego Królestwa, kiedy powiedziano mu, że nie może mieć czarnego jaguara, bo biedne zwierzę nie przeżyje w tych temperaturach. Panicz się wściekł. Podstępem więc zabił rozsądnych doradców - czyli około połowę - których veto nie pozwalało mu spełnić swego luksusowego marzenia. Albowiem żeby tak się stało, w radzie musiała panować pełna zgoda. Wnet sprowadził sobie pięknego, majestatycznego kota, o sierści czarnej jak noc, którego ochrzcił mianem Nocturn.

Nie był to pierwszy kot księcia. Pierwszy był ten, którego wołali Smoła. Przez większość czasu siedział zamknięty sam w pokoju i służył swemu panu za termofor... Nikt go nie lubił, był zrzędliwy, oschły i niegrzeczny. Pewnego dnia przypadkiem spotkał Nocturna i...
Żołądek Kraski zaburczał wściekle jak jeden z tych doradców, domagając się odtworzenia prawdziwej poezji zamiast głupich bajek - konkretnie Ody do jedzenia. Waderka przewróciła oczami wiedząc, że nie jest w stanie spełnić jego prośby. Za wszelką cenę musiała zagłuszyć ten głos, w końcu prawdziwy wilk powinien umieć kontrolować swoje popędy. Jej wzrok padł na kilka powalonych drzew, dziwnym trafem ułożonych w stosunkowo niewielkiej odległości od siebie. Z daleka wyglądały nawet na równoległe, choć w rzeczywistości łagodnie się krzyżowały. Nad jej łebkiem znowu zaświeciła się lampka. 

Linię startu wyznaczała ogromniasta huba, linię mety - charakterystycznie wygięty buk. Wpierw obeszła tor dookoła, żeby upewnić się co do jego bezpieczeństwa. Nie znalazłszy żadnych oznak kłopotów, ustawiła się na wprost pierwszej przeszkody. Rozejrzała się dookoła, jakby skanowała pyski reszty zawodników. Tuż obok Kraski stał ten rudo-czarny przystojniak, szczerząc do niej śnieżnobiałe kły. Odwzajemniła harde spojrzenie, pomimo że jej dusza na widok barykady dwa razy wyższej niż ona sama, odleciała w przeciwnym kierunku. Zaczęła liczyć szeptem:

— Trzyy-y, czteeee...ry! - po czym wystrzeliła jak z procy przed siebie. Odważnie dała susa w górę. Przez sekundę boskie uczucie lotu opanowało ją w całości, już wyciągała łapy ku zieleńszej trawie po drugiej stronie, i bum! Uderzyła o drewno, jak wóz nowej marki podczas crash test. Przez moment leżała nieruchomo na grzbiecie, trzymając kurczowo obrażoną duszę za koniuszek ektoplazmy. Serce podchodziło jej do gardła naprzemiennie z żołądkiem. Przewróciła się na bok. Na szczęście wypluła tylko ślinę. Dobrze, że nikt nie mógł jej zobaczyć, nawet Diane by się śmiała z takiej niedojdy. Podniosła się na nogi z kamienną miną, otrzepała i spróbowała jeszcze raz. Za tym podejściem wbiła się w pień pazurkami zamiast całym ciałem. W dwóch podciągnięciach udało jej się wdrapać na szczyt przeszkody.
 
— Woohoo! - zawyła triumfalnie, tylko szeptem, by nie przyciągnąć niczyjej uwagi. - ...ooo. - entuzjazm z jej głosu uleciał nagle, niczym powietrze z przebitego rybiego pęcherza. Zobaczyła przed sobą kitę przeciwnika, który już dobiegał do mety. Koniec toru zdawał się z tej pozycji odległy o wiele kilometrów. - Eh... - Kraska podrapała się po głowie, po czym wróciła na start. 

Sytuacja powtórzyła się jeszcze z dziesięć razy, zanim wskoczyła na pierwszy pień za jednym zamachem. Wtedy straciła równowagę na drugim. Jeśli ma zamiar kiedykolwiek dorównać innym, musi sięgnąć ideału. Nie mogła sobie pozwolić na najmniejszy błąd. Toteż próbowała wciąż od nowa, jednak zawsze ta irytująca rudo-czarna kita była dwa kroki przed nią, łaskocząc ją prowokacyjnie w nos, zupełnie niewzruszona. Najwięcej udało jej się wykonać dwa czyste skoki, co jak na szczenię w jej wieku było nie lada wyczynem. Wkrótce potem waderkę złapała kolka i musiała się zatrzymać. Brała głębokie wdechy i wydychała powietrze z taką siłą, jakby wydmuchiwała nos. Już czuła się odrobinę silniejsza - może nie ciałem, jednak jej duch na pewno stał się mocniejszy. 

Wszystkie mięśnie mówiły "Dość!", okropnie nie chciało jej się wstawać, jednak znów się pozbierała i wróciła do mozolnych ćwiczeń. Była jak w transie. Mimo to wciąż zbyt mało się starała; nie była w stanie pokonać całego toru bezbłędnie. Ba, miała wrażenie, że im bardziej się stara, tym gorzej jej to wychodzi. Czemu, do licha, nie mogę być jak inne wilki? W końcu się wkurzyła - i dobrze, bo o mały włos nie skręciła kostki - spróbowała posłuchać leśnej filharmonii, jednak w drugim rzędzie ktoś ciągle burczał.

— Dobra, proszę bardzo! Jak jesteś taki sprytny, to dawaj, upoluj sarnę, a minimum tygrysa. - zaburczała waderka pod nosem razem z nim. Szła teraz w miarę świeżym, króliczym tropem. Dwa razy go zgubiła, lecz stopniowo zapach stawał się coraz silniejszy. Jednak królika ni widu, ni słychu... Powinna go już dawno spłoszyć. Odpuściła sobie nawet udawanie sowy, tyle że zamiast lecącej, to szurającej łapkami po ziemi, jak ją nazywał Dreniec. Otrzepała się z grudek ziemi, po czym zamknęła oczy i zaczęła się obracać, uważnie analizując zapachy z każdej strony. Tą technikę podejrzała u Miki, gdy polował na świstaki. Trzeba było być na świstakach przeraźliwie ostrożnym, ponieważ świstaki były przeraźliwie czujne. Pilnowały swoich norek, jak oka w głowie, ich straże były świetnie zorganizowane. Tylko w środku nocy wszystkie zażywały odpoczynku w bezpiecznych tunelach. Inni członkowie podziemnego królestwa trzęsącymi się łapkach znosili zapasy złożone z przeróżnych ziaren, korzeni roślin, siana, patyków i skał. Może wiedzą coś, o czym my nie wiemy? Koniec świata nadejdzie szybciej, niż się spodziewamy, i podczas gdy beztroskie wilki spalą się w ogniu oczyszczenia, (lub prawdopodobnie wcześniej w ogniu nienawiści) świstaki prześpią apokalipsę, a ich watahy opanują ziemię podczas drugiego obrotu planet...

Tędy. Westchnęła waderka, potrząsając łebkiem. Powoli zbliżyła się do drzewa, za którym coś było.

— Uraa! - skoczyła na puchaty kształt spoczywający za dębem. Królik nawet nie drgnął, tylko dwie muchy krążące nad jego ciałem prysnęły w przeciwnych kierunkach. - A... - Kraska niepewnie wyciągnęła pazury z mięsa. - a, haha. Hahahaha! - śmiała się cichutko do samej siebie, szczęśliwa i niedowierzająca jednocześnie. Ty głupia... Bez dalszej zwłoki zabrała się do konsumpcji. Najciemniej jest zawsze pod latarnią. Nie minęło pięć minut, a połowa ofiary zniknęła. Niestety, pochłonięta jedzeniem nie zauważyła w porę nadchodzących wilków.




Każdy the end to nowy początek :)

Tip: W obecnym stanie Reska nie pamięta tych wydarzeń.


Gratulacje!

czwartek, 13 kwietnia 2023

Od Aidena CD. Oxide - "Początek" - cz. 12

 Między tą dwójką nastała martwa cisza. Aiden przez parę chwil nie ruszał się choćby na milimetr, zastanawiając się czy na pewno mu się nie przewidziało i czy ten szelest który dotarł do ich uszu był prawdziwy, czy też to tylko jego wyobraźnia. Jednak zdawało się, że nie tylko do jego uszu dotarł ten dźwięk. Skierował wzrok na Oxide, dalej nie poruszając się zbytnio.

— Widziałaś to? —  zapytał cicho. Wzrok wadery zawędrował na pysk jej mówcy i lekko skinęła łbem. 

Basior wyskoczył z wody i otrzepał się prędko. Wiedział, w tym pojebanym bractwie jest tylko jeden wilk który działa jak przedłużacz. Wiedział też, że nie mógł pozwolić mu aby się wydostał z tego miejsca i informacja o jego rozmowie z nową członkinią bractwa się rozeszły dalej, albo co gorsza - zawędrowała do Alfy. Bez chwili zastanowienia zaczął biec szlakiem, którym prawdopodobnie udał się Echo.

— Aiden, poczekaj! — Oxide nawet nie zdążyła zareagować na tą sytuację, parę chwil potem sama wyskoczyła ze źródła i od razu pobiegła za basiorem, nawet nie pozbywając się nadmiaru wody z sierści.


Zielonooki znał te korytarze na pamięć a także wiedział o paru skrótach, przemykał między kamiennymi ścianami sprawnie, bezszelestnie, prawie jak śmierć idąca po zagubioną duszę.
Zdawało się, że Echo zwolnił tempa myśląc, że zarówno Aiden jak i Oxide już go nie dogonią. Zamknął na chwilę oczy, dumnie przebierając łapami i uśmiechając się pod nosem. W głowie już miał te wszystkie pochwały od Alfy, głos jego idola rozbrzmiewał mu w uszach i nie przejmował się teraz niczym, skoro i tak tamta dwójka nie była niczego świadoma. Jednak o losie... jak bardzo się mylił. Nagle został przygwożdżony do ziemi i mało brakowało, aby nie zarył pyskiem o kamienną posadzkę przed nim. Miał wrażenie, ze jego serce zatrzymało się na chwilę przez szok i przerażenie, jednak na jego szczęście (a może i nieszczęście?), nie stało się to naprawdę. Przez ogrom ciężaru który został nałożony na jego ciało, nie był w stanie się ruszyć. W końcu był sporo mniejszy od większości wilków w bractwie.

— Chyba nie myślałeś, że Ci się uda, Echo. 

— Aaaiden! Haha, nie no co.. — zaśmiał się, jednak nie dokończył zdania, bo basior przycisnął jego głowę do ziemi, tak, że nie mógł chociażby ruszyć szczęką. 

Grzywiasty pierwszy raz od dawna poczuł się zagrożony. Zazwyczaj z podsłuchów udało mu się uchodzić bez jakichkolwiek komplikacji i nie bardzo wiedział w którym momencie teraz postąpił nie tak i jak to się właściwie stało, że ten się zorientował. Przez jego głowę teraz przechodziło mnóstwo różnych myśli, które zagłuszały wręcz wszystkie inne procesy myślowe, chociażby te odpowiadające za wymiganie się z tej sytuacji. Ucisk na jego łbie się poluzował

— Kto Cię przysłał? — zapytał nachylając się do niego. Długonogi jednak milczał, co było ogromnym błędem. Aiden tym razem naparł na niego całym swoim ciężarem ciała, co spowodowało, że mniejszy zaczął mieć problemy z łapaniem oddechu. — Kto Cię przysłał. — tym razem zabrzmiał jakoś groźniej, poważniej, przez co sierść na ogonie Echo stanęła dęba. Nie miał jak się bronić, a z resztą z walki od zawsze był noga, nie bez powodu przydzielono go do szpiegowania, a nie bliskich starć. 

— Alfa... alfa mnie wysłał za wami, miałem pilnować... — wydusił z siebie, jednak samo mówienie sprawiało mu już ból. — ...żebyście nie kombinowali...

Aiden wiedział, że lider nigdy mu nie ufał, a te przeklęte gadki o "byciu ulubieńcem", to zwykłe sztuczki psychologiczne, które jakoby miały na niego wpłynąć, aby stracił czujność. Zdaje się, że w tym miejscu nie można nawet spokojnie mrugnąć, bo zaraz dodatkowa para uszu Alfy, ten szczur Echo zjawi się znikąd. 

— Może powinienem Ci przebić bębenki w uszach, co Ty na to? — oczy Aidena zabłysnęły na zielono, a w głowie Echo w tym momencie nagle zrobiło się jeszcze głośniej niż zazwyczaj. Głosy, z których nic nie rozumiał, zostały przykryte dodatkową warstwą szumu, który był charakterystyczny dla wspomnianego wcześniej urazu, a na dodatek mimo, że i tak leżał, zaczęło mu się mocno kręcić w głowie. Znajdował się w środku koszmarnej iluzji i dobrze to wiedział, jednak odczucia jakie przy tym mu towarzyszyły, sprawiały wrażenie tortur. Echo zaskomlał cicho.

— Jeżeli dowiem się, że powiedziałeś Alfie cokolwiek, będziesz miał tak na codzień, rozumiesz? — powiedział, schodząc z Echo, a ten zamiast uciekać, dalej leżał, zakrywając uszy swoimi łapami. — Zadałem Ci pytanie. 

Oczy większego basiora cały czas się świeciły. Echo spojrzał na niego z dołu i zaczął panicznie przytakiwać głową z nadzieją, aby jego rozmówca wypuścił go w końcu z iluzji. Gdy tylko to się stało, zerwał się z ziemi i jak poparzony uciekł dalej korytarzem, aby tylko uniknąć ponownego wpadnięcia w tą pułapkę. Aiden patrzył chwilę na niego, a potem obrócił się do tyłu z planem wrócenia do Oxide, jednak jak się okazało, nie musiał nigdzie iść. Ta już stała parę metrów za nim i po prostu na niego patrzyła. Nie wiedziała raczej co ma powiedzieć, była świadkiem całej tej zaistniałej sytuacji i nie wiedziała do końca co czuła. Była może trochę zaskoczona postawą Aidena? Właściwie to wstawił się za JEJ planem o ucieczce... I mimo, że wcześniej o tym nie wspomniał, to teraz wychodzi na to, że zgodził się na wspólną próbę wyjścia stąd. Zagroził kalectwem głównemu szpiegowi w bractwie, achh, jakież to imponujące.

— Co? — zapytał, patrząc na nią.

— Nie, nic. To był ten Echo ma się rozumieć? — zapytała, podchodząc do niego nieco bliżej. Prze chwilę patrzyła jeszcze w stronę, w którą pobiegł grzywiasty.

— Ta.. to on. Obawiam się, że i tak nie dostosuje się do mojej prośby, musimy być czujni. — stwierdził po czym wyminął waderę. — Jaki mamy plan, potrzebujesz czegoś? Ty stąd nie wyjdziesz, ale ja będę miał jutro zwiad, jeśli trzeba coś przynieść, to to zrobię. — powiedział, Oxide poczuła zaangażowanie z jego strony, przez co uśmiechnęła się, szczerząc do siebie zęby. Nie sądziła, że Aiden w to wejdzie. 

Podbiegła do niego aby wyrównać kroku. Miała już poniekąd zarysowany w głowie cały ten plan, jednak aby się w stu procentach udał, potrzebowała doszlifować parę rzeczy razem ze swoim nowym towarzyszem. Miała do tego bardzo dobre przeczucia...


<Oxide?>

poniedziałek, 10 kwietnia 2023

Od Kraski - "Siła czy słabość?" (trening siły)

Ty głupia! Głupia!

Waderka ponownie zaniosła się szlochem i z całej siły uderzyła wierzchem obu łap w pień drzewa. Zatrzymała się na sekundę, tak jak nieszczęśnik zawisa na moment nad krawędzią przepaści, rozpaczliwie trzepocząc łapami w nadziei, że cudem zamieni się w ptaka nim spadnie w otchłań, by przyjrzeć się, czy opuszki pozostały względnie nietknięte. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby z powodu swojej głupoty jeszcze pozbawiła mamę pomocy. Arghh, głupia Kraska! Dwie kolejne słone krople podlały ziemię tuż przed grabem. Miejmy nadzieję, że jakoś mu to wynagrodzi te bezlitosne ciosy, choć tak naprawdę to wilczątko trzęsło się całe z mieszaniny bólu i rozpaczy. Waliło w drzewo łapami jeszcze dobrą minutę, po czym zwinęło się wyczerpane w ciasny kłębuszek pomiędzy korzeniami. Łkało cicho.

Kraska miała ochotę skręcić się tak mocno, żeby zniknąć, ale jedynie jej układ trawiennny skręcał się tak mocno, że musiała odrobinę rozluźnić splot, by go nie zmiażdżyć. Kaszlnęła głośno, by wziąć sporą dawkę powietrza, które długo nie przechodziło jej przez ściśnięte gardło. Czemu tyle żresz tego tlenu i nic nie robisz, mózgu? Jak mogłam być tak głupia, żeby myśleć, że ktokolwiek zechciałby taką beksę i kujona w jednym! Wyczuwając narastającą znowu histerię, skoczyła na łapy i zaczęła szarpać z furią jedną z łodyg winorośli, pnącą się ku górze. Nie zrobi jej to wielkiej różnicy, jeśli straci jedną ze swoich końcówek.

Waderka włożyła w rwanie całą siłę zgromadzoną w swym wątłym ciałku, jednak nie udało jej się dopiąć swego i klepnęła tyłkiem o ziemię. Pociągnęła nosem, próbując uspokoić oddech. Przez łzy widziała jedynie rozmazane, szaro-zielono-brązowe pasy i kropki, które w rzeczywistości składały się na las. Ćwierkanie ptaków i szelest poruszonych suchych liści przypominały jej śmiechy gawiedzi. Była totalnie wycieńczona, lecz, ku jej rozczarowaniu, nie zemdlała. Leżała więc tylko bez ruchu jak kłoda, błądząc wzrokiem od jednego końca pola widzenia do drugiego. Może minęło półtorej minuty, może godziny. To nie tak miało wyglądać. Dlaczego byłam taką idiotką, kto by się dał na to nabrać?... Co, jeśli już nigdy nikt na mnie nie spojrzy? Gdy tak rozmyślała, paradoksalnie czuła rozprzestrzeniającą się w jej sercu ulgę. Kiedy wilk nie ma już nic do stracenia, nie ma się też o co martwić. 

— Czemu to wszystko jest t-takie.. absurdalne. - mruknęła przeciągle. Ze wszystkich wilków musiała wybrać akurat jego! Spojrzała z niesmakiem na obolałe łapy. No, już po wszystkim. Nagle w jej głowie zapaliła się pomysłowa lampka. Chyba że... 

Może zabrała się do tego od złej strony. On sam musi na nią zwrócić uwagę, wtedy ją wysłucha. Jaka może być do tego lepsza okazja, niż test sprawności pod koniec szkolenia? Mózg Kraski pracował na najwyższych obrotach. Tylko że ja wyglądam bardziej jak szczur niż wilk. Nigdy mi się to nie uda. Waderka spuściła głowę i rozłożyła bezradnie kończyny, by położyć ją na ściółce. Zapadło długie, niezręczne milczenie w jej jestestwie. Ale z ciebie leń, Kraska. Przestań się mazgaić! Co ci to da? 

Muszę przestać. Przygryzła wargę, by nie rozpłakać się znowu od ciosu zadanego przez jej własną świadomość, i westchnęła głęboko. W sumie, potrenować nie zaszkodzi. Kiedyś trzeba zacząć. I tak tę noc wolała spędzić w samotności, z dala od domu. Odwróciła się przodem do grabu i oparła o niego przednie łapy.

— Po...Pokażę mu, ż-że potrafię być silna. - I potrafię o siebie zadbać. Pomyślała z nutą złości, jednak natychmiast się otrząsnęła. Dla Miki. Z trudem, lecz przywołała na pysk zadziorny uśmieszek i chwyciła najbliższą winorośl (i tak ledwo dotykała ziemi tylnimi nogami). 

— Mam nadzieję, że jesteście gotowe na manto, wy n-niegrzeczne pnącza! - warknęła, aby dodać sobie animuszu. Bo ona niekoniecznie. Łudziła się, że taka groźba wybije roślinie z głowy jakiekolwiek myśli, żeby wziąć na niej odwet. Otoczyłaby ją swoimi śliskimi mackami,  wycisnęłaby jak szmatkę i uwięziła na szczycie drzewa. Jej jedynymi towarzyszami byłyby odtąd rude wiewiórki, kruki i sikorki, powracające zresztą tylko na zimę, bo każdy wilk, który ośmieliłby się do niej zbliżyć, zostałby zamieniony w kamień (Dlaczego w kamień? Mnie nie pytajcie). Mogłaby za pomocą pnączy z łatwością malować piękne obrazy, lecz za jaką cenę? Jest parę wilków, które z chęcią zamieniłaby w martwe posągi na zawsze, żeby nikomu już nie były w stanie zrobić krzywdy, ale... Do roboty. 

Z początku czuła się niezręcznie, przeciągając naturalną linę, i non stop upewniała się, że nikt jej nie widzi. Jednak w miarę upływu czasu z zaskoczeniem odkryła, że nawet to polubiła. Z bólu mięśni i morza potu miała swego rodzaju frajdę, a przede wszystikim - mogła w nim utonąć i sprawić, żeby ocean trosk wydawał się nieco mniejszy. Jeszcze tylko jeden, teraz jeszcze tylko trzy, cztery... W najtrudniejszych momentach najbardziej pomagało jej powtarzanie takiej prostej mantry. Zaczęła poszukiwać odpowiedniego kąta, pod którym najłatwiej było ciągnąć, punktu oparcia, na którym mogła się zaprzeć i użyć naturalnie silniejszych mięśni zadu, kombinować z dwoma przeciwnikami naraz; po prostu bawić się, jak szczenię powinno. 

Dopiero gdy nie czuła już przednich kończyn, zdecydowała się na chwilę odpoczynku. Owinęła się zerwanymi łodygami i zagrzebała nieco w liściach, by nie dopuścić do gwałtownego wychłodzenia organizmu. Mama zawsze po polowaniu dawała im koce, żeby się okryć. Kraska oddawała swój bratu i nic jej nie było, ale trening na surowo to nie to samo, prawda? Wypuściła z siebie cichy, radosny szczek i obdarowała świat dookoła szerokim uśmiechem. Po chwili przez jemiołuszki, które pożywiały się na pobliskiej jarzębinie, ona też zrobiła się głodna. Waderka zamknęła oczy i zmarszczyła nos, aby łatwiej jej było rozpoznawać zapachy. Przez długi czas napotykała jedynie tropy zajęcy i ptaków, które były bardzo sybkie i nie zamierzała na nie marnować energii. Do jej nozdrzy wpłynęła wreszcie w miarę intensywna woń mysiej sierści. Młoda zatrzymała się, by nie robić więcej hałasu, i czujnie obserwowała otoczenie. Usłyszała charakterystyczny szelest po prawej i skoczyła w tym kierunku. Nie trafiła pazurami w mysz, nie udało jej się również dogonić stworzonka w ciągu najbliższych kilku sekund, zanim schowało się do nory. 

Ta sama historia powtórzyła się jeszcze z 6 razy. Kraska wróciła na miejsce z nietęgą miną, znów zmachana i w dodatku głodna, obkleiła się szczelnie opadłymi liśćmi. Nigdy mi się to nie uda...



CDN the end


Tip: W obecnym stanie Reska nie pamięta tych wydarzeń.


Gratulacje!

piątek, 7 kwietnia 2023

Od Variaishiki - "Spełnione marzenie"

W miarę, jak świat wywierał coraz większy wpływ na Variaishikę, rudzielec zaczynał z przekonań przypominać swojego ojca Paketenshikę. Był spokojniejszy od niego, mówił innym stylem, jednak to, co czuł, jak rozumiał wydarzenia dziejące się wokół niego - przypominał tym potomka lisów. Niektórym zdarzało się powiedzieć "Paki" zamiast "Vari", jakby tęsknili za złotymi oczami i lisim uśmiechem skrywającym igiełkę złośliwości. Variaishika się w ten sposób nie uśmiechał, nie było to w jego zwyczaju.

Była pewna cecha, która szczególnie łączyła te dwa wilki. Miłość do szczeniaków, prawdopodobnie charakterystyczna dla linii Shika, bo przecież nie bez powodu lisy zaadoptowały losową znajdę z lasu. Variaishika również chciał opiekować się szczeniakami, pragnął zaadoptować swoje pierwsze dziecko, przygarnąć pod swoje nieistniejące skrzydła. Zdarzało się wilkowi marzyć, że pocznie własnego potomka, własnego małego bąbla, jednak to wymagało obecności drugiego wilka. Na szczęście płeć nie miała znaczenia.

Podczas rozmowy na temat opieki nad szczeniętami, Pinezka przypadkiem rzuciła wspomnieniem o Paketenshice.

– Tata marzył czasami o założeniu sierocińca. Mógłbyś spełnić jego marzenie, jeśli tak ci zależy na opiece nad szczeniakami.

Vari zauważył potencjał, jaki miało to marzenie. Przygarniając szczeniaki, których nikt nie chciał, mógł ulżyć reszcie watahy w karmieniu dodatkowych pysków, a przy odrobinie szczęścia zwiększyłoby to liczebność wilków w watasze, co mogło przynieść pozytywne skutki w przyszłości, przy wybuchu wojny albo potrzebie poszerzenia terenów. A sam rudy wilk będzie spełniony wewnętrznie. Być może to właśnie opieka nad szczeniakami przyniesie mu szczęście i nada sens jego dziwnemu i niepożądanemu istnieniu.

Trzeba było tylko zagadać do alfy i poprosić o jakąś przestronną jaskinię, w której sierociniec mógłby zostać zorganizowany.

<Koniec Szkiełko, teraz popracujemy wspólnie>

sobota, 1 kwietnia 2023

Od Piwonii CD Cykorii - "Wrzesion" cz.4

—Moja kochana, ty. Nie masz się co bać. W najgorszym przypadku na nas naplują! — pocieszyła ją. Jej łapa zabrała skrzydło z drogi. Spotykała wiele watah na swojej drodze i te raczej jej nie atakowały. Być może nadal była w zasięgu posłuchu własnego ojca lub o zgrozo własnej, gdyż na swojej drodze kiedyś przypadkiem kogoś pozbawiła życia. Ale to historia na inną cześć dnia. Teraz powoli zmierzała w kierunku głosów, które powoli acz miarowo przemieszczały się pośród lasu. Jej towarzyszka bardzo niepewnie podążała za nią w milczeniu. Ale co innego mogłaby zrobić, zaprzyjaźniły się już w końcu. Taką przynajmniej Piwonia miała nadzieję. Kroki puszystej samiczki były spokojne, pod nosem mruczała piosenkę bujając biodrami na boki. Zupełnie nie bojąc się o własną skórę. W końcu kto nie sprawia wrażenia niebezpiecznego, niebezpieczny niekoniecznie jest. Pozory trzeba było robić. Zbliżyły się do nich dość mocno jednak Piwonia niewzruszona nie zatrzymała się nawet na sekundkę, tym razem zaczynając podśpiewywać pod nosem.
—kto tam idzie? — udając wielce zaskoczoną wystawiła głową z krzaków.
—Dobry. — przywitała się. Jej postura przypominała nieco szczenięcą z takiej odległości, więc dwa wilki spoglądające na nią nieco odetchnęły. Spięły się ponownie gdy cała wyszła z rośliny zdejmując z siebie listki. — Jak się macie? — pomachała im łapą. Jej koleżanka trzymała się w cieniu, pewnie przerażona, lub niepewna co ma zrobić.
—Kim jesteś?—
—Piwonia miło mi. — dygnęła delikatnie zaraz się prostując i zadzierając głowę na wyższego od siebie samca. — A tam w krzakach moja nieśmiała koleżanka, Cykoria. —
—Dobra, dobra. Czego szukacie? —
—Właściwie to nie wiem. Wskazówek na drogę. Trochę zagubione jesteśmy, ale też nie wiemy dokąd mamy iść. Z pewnością nie na wschód. Tam nie ma już po co, jednie puste kamieniołomy i wielka woda, ni widu ni słychu lepszego lądu. To pomyślałam, że może na zachód, ale z całego tego rozgardiaszu nie dość, że zgubiłam drogę w tym śniegu to jeszcze nie wiemy co tam jest. A wy stamtąd zmierzacie! — w tle rozległo się skomlenie o skałach, jednak basior przed nią wydawała się być niewzruszony.
—Daleko na zachód… długo są jeszcze lasy, ale potem przerzedzają się. Zamieniają się w śnieg. Połacie i łąki śniegu nienaruszone niczym jak paroma krzewami. Ciężko tam o jedzenie, ponieważ ziemia stwardniała jak diabli. Lód i zimo wszędzie cały rok, a potem wysokie góry. Ciężko wam będzie przewędrować przez nie. Jak zboczycie odrobinę z zachodu ku południu, a potem całkowicie w jego stronę to dojdziecie na tereny gorące, bardzo intensywnie zasiedlone przez ludzi i ich wymysły. —
—Widzę, że bardzo światowo! — jej koleżanka gdzieś w połowie tej całej rozmowy wysunęła się odrobinę w przód. Teraz stała w świetle słońca. I Piwonia musiała przyznać, że miała bardzo ładną koleżankę. Takiej jeszcze nie spotkała, zwłaszcza ze skrzydłami.
—Tak, tak. A teraz uciekajcie. Przyciągacie oczy, a nam ich nie potrzeba.—
—spoko. Uważajcie na watahę Artura. Jeszcze trochę na wschód i wam ogony poodgryzają. Nie lubią dużych.. i małych zbiorowisk i przybłęd. Mniej ich od was, ale więksi są. Pa! — pożegnała się i po prostu odwróciła do nich plecami.  — Idziemy dalej prawda? To nie wataha dla nas, uwierz mi. Za dużo samców, za mało samic. Jeszcze zmusili by nas do zostania matkami na siłę. Widziałam już takich i spotkałam. — pokiwała głową. — Na zachód i potem na południe! — podniosła łapę wskazując drogę.

Zapowiadała się długa i zimna podróż, ale jaka przyjemna, wzbogacona o przyjemność przebycia jej we dwie osoby.

 

<Cykoria?>


Nasz Głos nr.37 - "Dowód na papierze"

Nowości

    Ajajaj, co tu się wydarzyło... Rozpoczęła się kolejna edycja konkursu Adaptacji Piosenki w Wilczym Świecie! Jak tam trzymacie z weną?
    Nowych wilczków mamy całkiem sporo, gdyż dołączył do nas Aiden, a dodatkowo urodziły się: Oli, Oliwia, Runa, Myszka i Atlanta. Dorósł również Kezuko.

Słówko od społeczności


Wiadomości - prawdziwe i nie

Dziwna mutacja powoduje powstanie hybryd wilków z grzybami! W ostatnim czasie zaobserwowano coraz więcej osobników, których ciało porastają grzyby jednego gatunku. Dodatkowo ubarwienie tych wilków wpasowuje się do kolorystyki grzybów, z którymi są w symbiozie. Póki co zaobserwowano hybrydę czubajki kani, borowika szlachetnego oraz pieprznika jadalnego, jednak istnieją pogłoski o występowaniu wielu innych mutantów.

Nauka języka dostępna na terenie watahy! Nasz kochany alfa Agrest i jego żona zadecydowali, że zostanie udostępniona dla szczeniaków możliwość edukacji w kierunku języków obcych

Mlecz i Bławatek w... "Bezradność papierowa"


Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezka jest autorem tego numeru