środa, 26 kwietnia 2023

Od Kraski - "Siła czy słabość?" (Trening zwinności)

 Nigdy mi się to nie uda.. Zrobiła nadąsaną minę, dokładnie taką jak książę z Północnego Królestwa, kiedy powiedziano mu, że nie może mieć czarnego jaguara, bo biedne zwierzę nie przeżyje w tych temperaturach. Panicz się wściekł. Podstępem więc zabił rozsądnych doradców - czyli około połowę - których veto nie pozwalało mu spełnić swego luksusowego marzenia. Albowiem żeby tak się stało, w radzie musiała panować pełna zgoda. Wnet sprowadził sobie pięknego, majestatycznego kota, o sierści czarnej jak noc, którego ochrzcił mianem Nocturn.

Nie był to pierwszy kot księcia. Pierwszy był ten, którego wołali Smoła. Przez większość czasu siedział zamknięty sam w pokoju i służył swemu panu za termofor... Nikt go nie lubił, był zrzędliwy, oschły i niegrzeczny. Pewnego dnia przypadkiem spotkał Nocturna i...
Żołądek Kraski zaburczał wściekle jak jeden z tych doradców, domagając się odtworzenia prawdziwej poezji zamiast głupich bajek - konkretnie Ody do jedzenia. Waderka przewróciła oczami wiedząc, że nie jest w stanie spełnić jego prośby. Za wszelką cenę musiała zagłuszyć ten głos, w końcu prawdziwy wilk powinien umieć kontrolować swoje popędy. Jej wzrok padł na kilka powalonych drzew, dziwnym trafem ułożonych w stosunkowo niewielkiej odległości od siebie. Z daleka wyglądały nawet na równoległe, choć w rzeczywistości łagodnie się krzyżowały. Nad jej łebkiem znowu zaświeciła się lampka. 

Linię startu wyznaczała ogromniasta huba, linię mety - charakterystycznie wygięty buk. Wpierw obeszła tor dookoła, żeby upewnić się co do jego bezpieczeństwa. Nie znalazłszy żadnych oznak kłopotów, ustawiła się na wprost pierwszej przeszkody. Rozejrzała się dookoła, jakby skanowała pyski reszty zawodników. Tuż obok Kraski stał ten rudo-czarny przystojniak, szczerząc do niej śnieżnobiałe kły. Odwzajemniła harde spojrzenie, pomimo że jej dusza na widok barykady dwa razy wyższej niż ona sama, odleciała w przeciwnym kierunku. Zaczęła liczyć szeptem:

— Trzyy-y, czteeee...ry! - po czym wystrzeliła jak z procy przed siebie. Odważnie dała susa w górę. Przez sekundę boskie uczucie lotu opanowało ją w całości, już wyciągała łapy ku zieleńszej trawie po drugiej stronie, i bum! Uderzyła o drewno, jak wóz nowej marki podczas crash test. Przez moment leżała nieruchomo na grzbiecie, trzymając kurczowo obrażoną duszę za koniuszek ektoplazmy. Serce podchodziło jej do gardła naprzemiennie z żołądkiem. Przewróciła się na bok. Na szczęście wypluła tylko ślinę. Dobrze, że nikt nie mógł jej zobaczyć, nawet Diane by się śmiała z takiej niedojdy. Podniosła się na nogi z kamienną miną, otrzepała i spróbowała jeszcze raz. Za tym podejściem wbiła się w pień pazurkami zamiast całym ciałem. W dwóch podciągnięciach udało jej się wdrapać na szczyt przeszkody.
 
— Woohoo! - zawyła triumfalnie, tylko szeptem, by nie przyciągnąć niczyjej uwagi. - ...ooo. - entuzjazm z jej głosu uleciał nagle, niczym powietrze z przebitego rybiego pęcherza. Zobaczyła przed sobą kitę przeciwnika, który już dobiegał do mety. Koniec toru zdawał się z tej pozycji odległy o wiele kilometrów. - Eh... - Kraska podrapała się po głowie, po czym wróciła na start. 

Sytuacja powtórzyła się jeszcze z dziesięć razy, zanim wskoczyła na pierwszy pień za jednym zamachem. Wtedy straciła równowagę na drugim. Jeśli ma zamiar kiedykolwiek dorównać innym, musi sięgnąć ideału. Nie mogła sobie pozwolić na najmniejszy błąd. Toteż próbowała wciąż od nowa, jednak zawsze ta irytująca rudo-czarna kita była dwa kroki przed nią, łaskocząc ją prowokacyjnie w nos, zupełnie niewzruszona. Najwięcej udało jej się wykonać dwa czyste skoki, co jak na szczenię w jej wieku było nie lada wyczynem. Wkrótce potem waderkę złapała kolka i musiała się zatrzymać. Brała głębokie wdechy i wydychała powietrze z taką siłą, jakby wydmuchiwała nos. Już czuła się odrobinę silniejsza - może nie ciałem, jednak jej duch na pewno stał się mocniejszy. 

Wszystkie mięśnie mówiły "Dość!", okropnie nie chciało jej się wstawać, jednak znów się pozbierała i wróciła do mozolnych ćwiczeń. Była jak w transie. Mimo to wciąż zbyt mało się starała; nie była w stanie pokonać całego toru bezbłędnie. Ba, miała wrażenie, że im bardziej się stara, tym gorzej jej to wychodzi. Czemu, do licha, nie mogę być jak inne wilki? W końcu się wkurzyła - i dobrze, bo o mały włos nie skręciła kostki - spróbowała posłuchać leśnej filharmonii, jednak w drugim rzędzie ktoś ciągle burczał.

— Dobra, proszę bardzo! Jak jesteś taki sprytny, to dawaj, upoluj sarnę, a minimum tygrysa. - zaburczała waderka pod nosem razem z nim. Szła teraz w miarę świeżym, króliczym tropem. Dwa razy go zgubiła, lecz stopniowo zapach stawał się coraz silniejszy. Jednak królika ni widu, ni słychu... Powinna go już dawno spłoszyć. Odpuściła sobie nawet udawanie sowy, tyle że zamiast lecącej, to szurającej łapkami po ziemi, jak ją nazywał Dreniec. Otrzepała się z grudek ziemi, po czym zamknęła oczy i zaczęła się obracać, uważnie analizując zapachy z każdej strony. Tą technikę podejrzała u Miki, gdy polował na świstaki. Trzeba było być na świstakach przeraźliwie ostrożnym, ponieważ świstaki były przeraźliwie czujne. Pilnowały swoich norek, jak oka w głowie, ich straże były świetnie zorganizowane. Tylko w środku nocy wszystkie zażywały odpoczynku w bezpiecznych tunelach. Inni członkowie podziemnego królestwa trzęsącymi się łapkach znosili zapasy złożone z przeróżnych ziaren, korzeni roślin, siana, patyków i skał. Może wiedzą coś, o czym my nie wiemy? Koniec świata nadejdzie szybciej, niż się spodziewamy, i podczas gdy beztroskie wilki spalą się w ogniu oczyszczenia, (lub prawdopodobnie wcześniej w ogniu nienawiści) świstaki prześpią apokalipsę, a ich watahy opanują ziemię podczas drugiego obrotu planet...

Tędy. Westchnęła waderka, potrząsając łebkiem. Powoli zbliżyła się do drzewa, za którym coś było.

— Uraa! - skoczyła na puchaty kształt spoczywający za dębem. Królik nawet nie drgnął, tylko dwie muchy krążące nad jego ciałem prysnęły w przeciwnych kierunkach. - A... - Kraska niepewnie wyciągnęła pazury z mięsa. - a, haha. Hahahaha! - śmiała się cichutko do samej siebie, szczęśliwa i niedowierzająca jednocześnie. Ty głupia... Bez dalszej zwłoki zabrała się do konsumpcji. Najciemniej jest zawsze pod latarnią. Nie minęło pięć minut, a połowa ofiary zniknęła. Niestety, pochłonięta jedzeniem nie zauważyła w porę nadchodzących wilków.




Każdy the end to nowy początek :)

Tip: W obecnym stanie Reska nie pamięta tych wydarzeń.


Gratulacje!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz