Siedziałem samotnie w jaskini, z zaniepokojeniem uderzając ogonem w ubitą ziemię. Byłem zniecierpliwiony, bo każda minuta dłużyła mi się niemiłosiernie. Ani Mundus, ani Ami z Maxem jeszcze nie wrócili do jaskini. Westchnąłem i położyłem głowę na podłożu. Bezradnie zastrzygłem uszami, odpędzając komara, który od kilku minut starał się mnie ukłuć. Dawno tutaj żadnego nie widziałem. Robiło się już jasno. Ami i Max wyszli już ponad godzinę temu, a
Mundurek nie dał znaku życia od wczoraj. Co mogło się wydarzyć? Nasłuchiwałem jeszcze przez jakiś czas, nie wstając z ziemi nawet na chwilę. Wreszcie usłyszałem kroki moich przyjaciół.
Usiadłem, oczekując, gdy do groty wkroczyli Ami i Max. Za nimi wszedł Mundus cały pokryty plamkami krwi, powłócząc nogami.
- Co ci się stało?! - skoczyłem w jego kierunku, domagając się wyjaśnień.
- Nawet nie pytaj - czapla wolno położyła się na ziemi - muszę przez chwilę odpocząć.
Usiedliśmy wszyscy obok ptaka, oddychającego głęboko. Ten po chwili wstał i również usiadł, opierając się o ścianę.
- Przez okrągłe dwie godziny tłukłem się z jakimś diabelskim pomiotem, który zaatakował mnie, gdy przechodziłem przez las. Nie jestem nawet pewien, co to było.
- Co z nim? - zjeżyłem sierść na karku.
- Wiesz, ostatni raz, jak go widziałem, leżał ranny w krzakach, gdzieś w górach. To chyba było gdzieś na granicy ze Stepami od strony terenów WWN.
- Idziemy tam - zakomenderowałem hardo, zrywając się ze swojego miejsca - będziesz w stanie nas tam zaprowadzić?
- Poczekaj - sapnął Max - nie wiemy, co to było. Nie możemy nawet iść tam wszyscy razem, bo jaskinia pozostanie niestrzeżona.
< Max? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz