sobota, 3 września 2016

Od Eclipse C.D Beryla

Wszyscy troje ułożyliśmy się pod balkonem. Położyłam swój pysk na łapach i wsłuchiwałam się odgłosom tutejszego terenu. Choć można było pomyśleć, że powinno być głośno, było stosunkowo cicho i przyjaźnie. Przymknęłam oczy i zaczęłam rozmyślać nad wszystkim. Nagle nasunęło mi się pytanie. Co takiego porabiali teraz nasi synowie. Uśmiechnęłam się mimowolnie, a wtedy usłyszałam ciche westchnienie.
- Na jak długo tu zostaniecie? -Rozwarłam oczy i spojrzałam na psa. Nie wyglądał mi na takiego, który miałby nam coś zrobić. Z jednej strony to dobrze, wręcz wspaniale.
- Powiedzmy, że do tego czasu, kiedy Andrei nie wyzdrowieje -Stwierdził Beryl, kiwając przy tym głową.
- Andrei? -Zapytał, lecz szybko dodał -Ach, ten wilk, którego gościmy... Czyli dość długo -Westchnął i machnął ogonem jak jakiś zdenerwowany kot. Zamilkł na chwilę, po czym nabrał powietrza i ze świstem, dodał -Co wyście w ogóle robili, że jest w takim stanie?
Uniosłam głowę i spojrzałam się na Beryla, który obecnie lustrował mnie swoim wzrokiem. Powiedzieć mu prawdę, czy też nie? Właściwie, czemu byśmy nie mieli. Nic i tak nam nie zrobi. Przybrałam łagodny wyraz twarzy i uniosłam delikatnie kąciki ust.
- Z pewnych niewyjaśnionych przyczyn, trafiliśmy na grupę kłusowników. Uwięzili nas, rozdzielili, a kiedy się odnaleźliśmy, on już był w takim stanie... -Przekręciłam głowę i spojrzałam na trawę, która kołysała się przez wiatr. Kojący widok.
- Czyli, że byliście na ścieżce życia i śmierci? Tylko teraz pytanie... Jak wam się udało uciec? Przecież chyba nikt nie zdołał jeszcze uciec kłusownikom i to jeszcze, jak wspomniałaś, grupce.
Beryl mlasnął, przerywając dalszy rozwój naszej konwersacji, po czym spojrzał na niebo.
- Najwidoczniej mieliśmy szczęście... -Mruknęłam od niechcenia, po czym wstałam i przeszłam kilka kroków. Wtedy zatrzymał mnie głos małżonka.
- Dokąd idziesz? -Zapytał troskliwym głosem.
Spojrzałam na nich wyczyszczonym z uczuć wzrokiem, po czym się uśmiechnęłam.
- Przejść się -Powiedziałam i odwracając się z powrotem, ruszyłam truchtem w stronę lasku.
Jakoś nie miałam ochoty tam siedzieć, tym bardziej że nie chciałam z nikim rozmawiać. Tylko ja i moje myśli to jedyne czego obecnie potrzebowałam. Biegnąc, spojrzałam w górę. Drzewa gdzieniegdzie odkrywały poszarzałe już niebo. Ile my już tu przesiedzieliśmy, a jak długo jeszcze będziemy musieli? Wtedy przypomniał mi się Luboradz. Gdzie się teraz skrywał, nie wiem, lecz coś mi podpowiadało, że niedługo się tego dowiem. Przeszyło mnie dziwne ukłucie, świadczące o tak zwanym przeczuciu do jakiegoś zjawiska. A może to następny wybryk mojej, już i tak nadwyrężonej, wyobraźni? W tym momencie wszystko mogło być możliwe.
<Beryl?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz