wtorek, 17 września 2024

Od Rany - "Wątpliwości" cz. 21

Rana odetchnęła. Słonce paliło nad polaną, a ona leżała w posłaniu nieco pochmurna. Jej brew skalana była rosą jaka osiadła nad światem. Mokra trawa zieleniła się wokoło jak zwiastun nowego życia, a mimo to na niebie powoli zbierały się burzowe chmury. Krople naleciałości wieczoru i zmiany temperatur osadzały się coraz to intensywniej na świeżych zalążkach kwiatów. IU boku Rany poruszyła się niespokojnie jej partnerka. Wraz z wiosną rozkwitł ich związek. Mezularia była doprawdy ptakiem lakonicznym, bo ledwie dwa dni później spojrzała Ranie w oczy i powiedziała” Wiesz… Ja też cię lubię bardziej niż to naturalnie się składa między ptakiem a wilkiem. To co… w jednym łóżku już na zawsze?” i w ten sposób stały się parą. Nieoficjalną w świetle prawa i w świetle widzianym przez społeczeństwo, ale to co w łóżku zostaje w łóżku. A do kwitnienia Berberysu jeszcze kawałek. Tak więc, leżała sobie Runa, spoglądając w jaśniejące niebo.
—Nie wstajesz? — padło w końcu pytanie.
—Nie wiem… Ma to sens dzisiaj? — wadera tylko odetchnęła cierpko. Jej ogon zabełtał w świeżym posłaniu posyłając drobinki ptasiego puchu w powietrze.
—Oczywiście ,że tak. Szykujecie się do przedstawienia. —
—Ale mam takie nieodparte wrażenie, że mnie już tam nie chcą! Gertruda nawet nie chce już pomocy! — Rana sapnęła widocznie podirytowana.
—Ja wiem. Ale Rosa, jej nowa pracownica jej pomaga. —
—A trupa… Oni w ogóle patrzą na mnie jak na robaka. —
—Zdaje ci się, boś trochę nieśmiała ostatnio. Idź że. Jak się nie pokażesz to będzie lipa. Będziesz słuchać jak stary Rudolf suszy ci uszy a potem ja będę tego słuchać! — Mezularia pchnęła Runą swoimi łapami aby ją ruszyć. Ta tylko prychnęła, aby zaraz potem wybuchnąć śmiechem i wydobyć się z ciepłego legowiska.
—No dobra, dobra. Rzeczywiście. Ochrzan od Rudolfa nic przyjemnego. Przekonałaś mnie. Chociaż wolałabym posiedzieć jeszcze z tobą w łóżku. — przyznała.
—Nacieszysz się mną nocą. — Mezu tylko fuknęła rozkładając się na całości posłania.
—Ależ oczywiście… wygoniła mnie i rozłożyła się jak księżniczka, ha! — i z tym komentarzem Rana zniknęła w krzakach.

 

Trupa artystów w WSJ była dość wyjątkowa. Składała się głównie z jakiś pokrętów. Nie żeby to było źle, ale każdy z nich miał jakiś defekt na pysku lub kończynie. Było ich siedmiu razem i Rudolf na czele. Dobrzy to byli pieśniarze i aktorzy, ale raczej gdzieś na brzegu społeczeństwa, tak jakby tylko do tego się nadawali w oczach watahy. Biezdar był wilkiem niedużym, karłowatym, z tylną łapą wywiniętą jakby nie w tą stronę co trzeba i na to wszystko z krótką. Ale dobrze życie wiódł. Zawsze był tą iskierką szczęścia wśród tłumu, miły i uczynny. Jarogniewna była waderą za to zupełnie odwrotną. Była duża, wysoka i chuda jak patyk, ale jej przednie łapy były krótsze od tylnych i jakoś ostała się w miocie swoich ośmiu braci. I właśnie z bratem, Izborem, dołączyła tutaj. Izbor z pozoru zdawał się być wilkiem całkowicie normalnym. Z pozoru. Tak było dopóki nie otworzył pyska, bo jego podniebienie, podzielone na pół, sprawiało że otwierał się on dziwnie. Ale nie przeszkadzało mu to w śpiewaniu, a głos miał znamienity. Jarogniewna była samicą bardzo zadufaną, nieco gniewną, jak jej imię sugeruje. Nie lubi jak się komentuje o jej łapach, a Rana szanuje to całkowicie. Izbor za to jest cichy. Głos ma dudniący, daleki i szorstki ale zarazem bardzo delikatny, ale kiedy mówi, mówi cicho, nieśmiały, schowany w sobie. Samotny w swoim własnym świecie. Lestek to wilk typowo pokrzywdzony przez geny rodziców, bo niby nic mu nie jest, ale pysk ma tak brzydki, że Rana zastanawiała się czy to na pewno wilk jak go po raz pierwszy zobaczyła. Kufa krótka,  uczy jakieś okrągłe. Troche jakby go nieudanie z rysiem zmieszano i wywalono w połowie eksperymentu. Ale jego rodzice też tacy brzydcy, dawno zapomniani gdzieś z dala od wzroku. Ale Lestek się nie daje. Jest on sercem tego zespołu, głosem rozsądku i pewnością siebie jaka bije przez wszystkich po kolei. Mówi tak dumnie i dzielnie broni swoich przyjaciół przez oszczerstwami, że dostał przezwisko : Piękny. Bo pięknie mówi i piękne ma serce, pomimo nieprzyjemnego pyska. Mięcisław za to, wilk słaby i chudy. Jego plecy wygięte są w niezbyt przyjemne kierunki, inny za każdym razem kiedy wstaje. Jego łapy czasem wypadają ze stawów i trzeba go składać do kupy. Rana raz to robiła i to nie jest nic przyjemnego. Ogółem, to on ciągle narzeka. Ale ma na co to nikt mu nie przeszkadza. Tomiła, szósta która doszła i szósta w głowie Rany. Wadera jest łysa. Łysa. Tak, łysa. Ma parę takich rudych kłaków tu i tam, pozostałości po sierści, ale poza tym, to ta trzyletnia wadera jest goła jak ludzkie niemowlę. I Rana jest czesiowo jej ulubienicą, bo załatwiła jej od ojca futro na zimę, jak ją upatrzyła taką gołą. I może tym trochę wkupiła się w łaski wszystkich, bo tak to mało w ogóle do niej mówili. To miła jest dla niej miła. Uprzejma. Dla innych, dla obcych, jest raczej zgryźliwa i szczekliwa. No cóż. No i oczywiście. Jest też Unisława. Najmłodsza z nich wszystkich bo szczeniak. Taki ledwie szczeniak już, bo na skraju dorosłości, ale najmłodsza. Tak. Unisława, bowiem została odstawiona na bok na rzecz zdrowego rodzeństwa, bo Unisława nie ma zębów i nie ma przednich łapek. Chodzi sobie nieco pochylona na tylnych, ale daje radę. Nigdy nie urosła za wielka, ale to dlatego ,że niewiele jej dają do jedzenia bo niewiele może zjeść ,jak nie ma zębów. Mało też mówi ale zawsze ma najgłośniejszy śmiech i jest pierwszą do posłuchania kogoś lub wygłupów dla poprawienia atmosfery.

I taka to ci zgraja dziwaków. Rana jak ich pierwszy raz zobaczyła to zastygła na chwilę.
—Co.. brzydcy jesteśmy? — Tomiła zbliżyła pysk do niej.
—To nie o to chodzi. Tobie pewnie zimno! — Oh słodka naiwna Rana kupiła sobie serce Tomiły z tym pierwszym zdaniem, tylko wtedy jeszcze świadoma nie była. Zamiast zaprzeczać, kłócić się, mówić im jacy to piękni, to zmartwiła się o nią. Cóż. Dobre serce musiała też pokazać reszcie. Dlatego też tak ciężko się jej chodziło na te próby. Niektórzy bowiem ją lubili, reszta ogrzewała się powoli. Tak więc jej starania często zdawało się że szły na marne.
—Uważasz że jestem piękny? — Rana weszła na ich polanę. Była ona mała, trochę ciasna, ale fajnie się tutaj ćwiczyło sceny do przedstawień.
—Szpetna morda jak zawsze. — mruknęła wadera przechodząc obok Lestka, który prychnął rozbawiony.
—Powiedziała ta co pieprzy ptaki.—
—A.A.A! — Rana pomachała na niego placem. — Ptaka! — Jak się oni o tym dowiedzieli? A otóż Mezu pewnego dnia ja odprowadziła i na dowidzenia dała buziaka z rozpędu. Prosto w czółko. Ale co tam. Rana niezbyt się tym przejęła. Niech wiedzą!
—No dobra… Ptaka. To nie czyni tego lepszym. — Lestek zaszumiał za nią. Rana rzuciła swoją torbę na kamień niedaleko i spojrzała na niego z błyskiem w oku. Już słyszała Tomiłę skrzeczącą ze śmiechu pod nosem.
—Ja przynajmniej mam co pieprzyć. — oh. Zero pohamowań. Ta trupa uczyła ją złych manier. Doprawdy złych manier. Tomiła wybuchła swoich rechotem, a Unisława jej potowarzyszyła. Parę ptaków wzbiło się w powietrze z powodu nagłego głośnego dźwięku, a Runa odprowadziła je wzrokiem w dal.
—Dobra! Koniec śmiechów. — stary Rudolf zebrał się ze swojego miejsca. — ćwiczymy dalej. Akt Trzeci. Jazda! Jadza! Rana i Tomiła! —jak na zawołanie łysa wadera zarzuciła na siebie kawałek futra, na głowę jak tupecik i uśmiechnęła się. Usadziła swój tyłek na środku polany i odetchnęła.   
— Wnuczko droga, słuchaj starszych rady,
Wyjść za chłopa to hańba, niegodna to zady.
Klasa nasza szlachetna, z dumnych korzeni,
A ty chcesz to zniweczyć, miłością się zmienić?— zawyła. Jej oczy pełne blasku. Rana miała ochotę zaśmiać się na to. Rudolf jedyni przetarł skronie.
—Włóż w to trochę powagi, co?! — warknął w jej kierunku i puścił mordercze spojrzenie na chichocząca trupę. — POWAGI!!!! —
—No dobrze… Już dobrze staruszku. Bo ci jeszcze żyłka pęknie. — Tomiła odetchnęla i poprawiła tupecik. — Wnuczko droga, słuchaj starszych rady,
Wyjść za chłopa to hańba, niegodna to zady.
Klasa nasza szlachetna, z dumnych korzeni,
A ty chcesz to zniweczyć, miłością się zmienić? — powtórzyła. Jej dykcja była znamienita, jej gesty wystarczająco wyolbrzymione aby były wyraźne ze sceny, ale niezbyt nienaturalne. Rana podeszła bardzo powolnym krokiem, jej postawał wręcz błagająca
— Babko kochana, miłość jest ponad wszystkim,
Chcę być z nim, niezależnie od społecznym istym.— mruknęła, jej głos płaczliwy.
—Nadal uważam że ta linia nie ma sensu. — Mięcisław parsknął wyraziście.
—Jakiś lepszy pomysł? — chwilę mierzyli się z Rudolfem wzrokiem, aż Mięcisław pokręcił łbem. —Właśnie. DALEJ!—
— Życie z chłopem trudne, dzieci wiele mieć będziesz,
Większość umrze młodo, w bólu przeżyć zatem.
Nie będzie łatwo, wnuczko, to pewne,
Przemyśl to dobrze, zanim wybierzesz serce. — Tomiła pokręciła głową, pomachała palcem, jej mina grobowa.
—Dobrze. Następna scena! —

I tak minął im czas do popołudnia, kiedy to Rana ruszyła do domu. Jej krok był wolny, spacerowy, bo dobrze już się zapoznała z WSJ i jej zawiłymi ścieżkami. Teraz kiedy ten cały dowódca WSJ, bo bądźmy szczerzy, ich anarchia była bardziej monarchią, umierał powoli acz skutecznie, kręciło się tu więcej wilków. Niektóre spoglądały na nią jakby zamiast głową myślały penisem. Na szczęście na bezbronną nie trafiło. Kopa miała porządnego, a gryzła jeszcze mocniej. Rozeszło się to po wilkach, bo słyszała o sobie samej pogłoski. Dość zabawne trzeba było przyznać. Niebezpieczna. Wariatka. No cóż. Przynajmniej mogła się z głową wysoko nosić kiedy wracała późno do domu, bez strachu.
Wkraczając na własną polankę w końcu mogła odetchnąć. Ten dzień był męczący. Jak każdy inny. Ale wkrótce, latem przedstawią swoje przedstawienie i to było ekscytujące, bo grała główną rolę.
—Jestem w domu! — krzyknęła między drzewa i wkrótce na ziemi wylądowała Mezularia. Jej skrzydła rozpostarte szeroko kiedy lądowała, z subtelną delikatnością. Coś nowego. — Ktoś nauczył cię latać jak mnie nie było? — zaśmiała się Runa. W odpowiedzi otrzymała jedynie parsknięcie i krzywe spojrzenie. —O no już. Nie dąsaj się. Obie wiemy, że lądowanie to nie twoja silna strona. —
—Prawda. Ale nie trzeba mi tego wytykać. —
—Jak nie będę wytykać to nie będziesz się starać. A jak ładnie wylądowałaś teraz ha! — i cmoknęła ptaszycę w bok skrzydła.
—Aj ty zuchwały mały potworze! Całować to mnie proszę tu, wysoko. — i uosobiła też całusa w dziób.
—Szczęśliwa? —
—Oczywiście. Pocałunki od ukochanej zawsze umilają godziny uczenia Szpaka jak się szybuje… — Mezularia odetchnęła.
—Sama się zapisałaś do tej pracy! —
—Poprosili mnie! —
—Mogłaś odmówić. —
—Mogłam. Ale nie miałabym wymówki żeby zostać na zimę i wmawiać sobie, że to dla pracy nie ciebie. —
—Oh.. bo się jeszcze poczuję urażona! — Runa fuknęła po czym wybuchła chichotem. Niedługo potem obie wybrały się na spacer, aby skulić się wieczorem w łóżku i zajrzeć na ponure niebo. Padało delikatnymi kroplami.

—Myślałaś o tym co dalej?  — Mezularia zagadnęła, jej głowa na piersi Runy.
—Dalej? Chyba następny krok to współżycie, nie? —
—Nie do końca mi o to chodziło ,ale tak. To też ciekawy temat, bo nie wiem co ci o tym powiedzieć. — Mezularia poprawiła się. Jej ciepłe pióra i puch zapewniały przyjemny sen. Suchy przede wszystkim, bo deszcz to po niej spływał jak po kaczce.
—Jak to co? Może masz jakieś życzenia! —
—Ta.. I jeszcze czego. Chodź prześpimy się pod słodką jabłonią! —
—O! Do tego to jeszcze chwila, zanim wyrosną, haha! A no.. i seks w miejscu publicznym…. Ryzykowanie. Nie znałam cię od tej strony! —
—To był żart ty mała… ah… — Mezu pokręciła głową zaraz potem znowu układając się tam gdzie już odbiła się na sierści. Tam gdzie serce Rany biło cichy rytm i kołysało ją do snu jak najlepsza kołysanka.
—Wiem, wiem… Ale pytasz się złej osoby. Ja nawet nie do końca wiem jak to między waderą a basiorem wygląda, a co dopiero między waderą, a … ptakiem. I nie bardzo jest też się kogo spytać co? —
—No nie bardzo. Szkliwo niewiele nam pomoże. —
—Jego to aktualnie chyba w ogóle bym nie pytała o to jak się ma. Jakiś taki chodzi. Ostatnio jak go mijałam na ścieżce to do siebie bredził coś o nożu. Biedak… Chyba mu snu brakuje! —
—Snu i piątek klepki. Zawsze był trochę …  No … w każdym razie. Słyszałaś, że Kaja złapali w końcu? —
—Złapali? —
—Taaa.. Jak go nakryli że żaden z niego bocian to próbował udawać łabędzia… Miodełka go podjebała do psów, to go dopadli —
—Idiota… —
—a żeby tylko…—

 

<CDN>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz