Rana spojrzała w niebo. Śnieg powoli opadł na jej nos,
roztapiając się od razu. Chmury leniwie przeciągał się przez nieboskłon,
płacząc, a zimno przemieniało te łzy w śnieżynki tańczące na delikatnym
wietrze. Tanga i balety, istne
przedstawienie dla znudzonych oczu młodego wilka. Drzewa uginały się pod białym puchem, a jego
świeża warstwa powoli zasypywała zwierzęce ślady, utrudniając pracę łowcom.
Cichutkie śpiewy i szelesty, i chrupoty, i chrząstanie, i bajanie świata
dookoła delikatnie lulało wszystkich do pobudki. Słonce bowiem dopiero leniwie wschodziło
ponad swój horyzont, a przed nim daleka droga była na swój tron i szczyt. Młoda
wadera rozprostowała łapy wystawiając je ku górze i przyglądając się im. Jej
plecy leżały w dołku, boląc delikatnie, ale przyjemnie, jeszcze przypominając o
błogim śnie z jakiego się zbudziły. Jej paluszki zagięły się, łapiąc te
tańczące ozdoby zimy, które uciekły prawie od razu. Odetchnęła głęboko. Oh
jakiż to był głośny wydech.
—Nie rozumiem, dlaczego.. .Ty wstajesz tak wcześnie.— zaraz u jej boku odezwał
się głos. Pewne oko lezące na jej piersi podniosło się na nią.
—Wybacz. — Rana uśmiechnęła się do Mezularii skulonej w kłębuszek, leżącej
praktycznie na wilku.
—Masz dzisiaj wolne… — błękitno- szarawe
pióra zaszeleściły kiedy ptak poprawił się nieco w tej dziurze.
—Niby tak, ale nawyki ciężko w sobie stłumić. —
—Rozumiem doskonale. — Mezu przetarła oczy i rozprostowała własne nogi. Jej
szyja uniosła się spoglądając na wilka z góry. —Jeszcze chwila wstawania z Tobą
i sama zacznę wstawać przed słońcem.—
—No wiesz.. nie ja nalegałam na spanie w
jednym legowisku. — Rana przewróciła oczyma, ale uśmiechnęła się do samicy. Ta
tylko prychnęła, jej oczy iskrząc się
rozbawieniem.
—A co? Nie pasuje?—
—Tego nie powiedziałam. — Wilczyca obróciła się na bok , zrzucając z siebie
parę zagubionych piórek. Wyczołgała się w śnieg ze swojego ciepłego łoża aby
otrzepać się i rozciągnąć. Za sobą usłyszała tylko niezadowolone mruknięcie. —
Co? Kaloryfer ci uciekł? — Rana rzuciła drugiej
mały uśmieszek.
—Tak. — padła prosta odpowiedź, ale Rana nie oczekiwała niczego więcej. Ptak z jakim mieszkała na tej pięknej ,małej
polance był lakoniczny i rozgadany jednocześnie., a przy tym wszystkim
szczery.
—Wrócę wieczorem. Obiecałam zakręcić się w gospodzie trochę. Dobrze wiesz, że
to teraz w pewnym sensie mój obowiązek. —
—Wieczorem to strasznie późno, a jednocześnie dzisiaj będzie miło na spacerze.
Noc zapowiada się gwiezdna. — ptaszyca wstała, jej oczy zawieszone na chmarze
chmur.
—Tak? Ja nie wiem jak ty to czytasz. — Rana
pokręciła głową, jej uśmiech poszerzony.
Jej łapy przetarły wiaderko z resztek wody opadających na
boki. Wiadro za wiadrem i zaniosła do gospody tyle wody ile sobie stara dobra
Gospodyni zażyczyła, a słońce nadal ledwo chybotało na horyzoncie. Cóż można
innego powiedzieć, niż stwierdzić iż ten dzień będzie wyjątkowo długi i
paskudny. Ciągnąć się będzie w nieskończoność i Rana czuła to po kościach.
Poranne mrowienie w łapach jeszcze się jej trzymało, oczy chociaż uważne i skupione
jeszcze męczył opuszczony sen. Cóż to dzisiaj za horror i męka ją czekały. No
cóż. Nie miała czasu się nad tym za bardzo pochylać. Ruszyła wziąć miotłę, taką
starą, jeszcze posklejaną z brzozowych
gałązek i korzeni, związanych starą liną. Wszystko to widziało lepsze
dni, ale nadal uporczywie towarzyszyło starej Gretrudzie w jej pracy w
zaśniedziałej gospodzie. Rana nie miała zamiaru wymieniać żadnej z niezawodnych
rzeczy należących do tego przybytku. Ruszyła więc do zamiatania kurzu
naniesionego z drogi prze wilcze łapy, które przeplatały się przez próg nawet o
tak wczesnej porze. Rana nie była zaskoczona, że tyle osób pojawiało się i
znikało, jakby mary. Gertruda, zrzędliwa, gruba i nieuprzejma, mimo wszystko była
trochę jak macocha dla wielu z tych pijaków, którzy od pierwszego mrugnięcia
słońca napajali się trunkami z niskich półek. A ona im je podawała niczym anioł
zesłany z dna piekieł, a świecący się ratunkiem dla ich spragnionych warg.
—Powinienem płakać czy się śmiać? — jeden z nich przysiadł sobie na rogu niby
baru i załamał łapy. Wkrótce przed nim stanął kieliszek ze spirytusem. Gertruda
spojrzała na niego spode łba i wstrząsnęła ramionami. Rana z racji chwili
spokoju i zbliżającego się południa także sobie przysiadła gdzieś z boku. Gdzieś niedaleko tlił się ogień,
który rozpaliła z samego ranka aby pomieszczenie było przyjemnie ciepłe dla
pysków i łap zmęczonych ciągłym i nieustającym mrozem . Ciepłe dni słodko
zaglądały im już w oczy, ale może nieco złudnie, jeszcze odległe. Przecież
najpierw musiał przyjść roztop i błoto w łapach i lóżkach. Nic przyjemnego.
—Płakać czy się śmiać? — wilk zwrócił się do niej. Najwidoczniej usiadła sobie
za blisko. Gertruda podała jej zakąsek przed nos, bo alkoholu jej odmawiała.
Zresztą nie żeby Rana chciała pić alkohol w południe.
—To prawie jak być czy nie być. Kto by znał odpowiedź. — wzruszyła ramionami
zmieszana. Wilka nie znała, może tak z widzenia jak mijała szeregowych idąc na
lekcje do Rudolfa. Teraz ćwiczyli frazy i słynne dzieła, ludzkie i nie. Rana
była bardzo ciekawska, a stary wilk powtarzał, że idzie jej nienajgorzej. To
najbliżej do komplementu jak się dało w przypadku tego starego gbura.
—Wiesz… Przespałem się z waderą… — zaczął. Jego łapa na kieliszku, którego
zawartość znikała coraz to szybciej. I równie szybko pojawiała się na nowo. —I
co… Raz! RAZ… Pieprzony jeden raz. I teraz będę ojcem. I oczekują… że się
ożenię! — sapnął.
—To ja bym się śmiała. Bo głupiec żeś, że w ogóle się do wadery w szczycie
przymilał. — Rana zaśmiała się pod nosem, jej smakołyk w łapkach.
—A skąd ja miałem wiedzieć?! —
—Czasem warto spytać. Po to ma się pysk żeby rozmawiać. — po czym wgryzła się w
swoje jedzenie ignorując już zrozpaczonego świeżego ojca. To ci dopiero. A jaki
wyśmienity pomysł na przedstawienie!
—Uważasz, że gwiazdy to nasi przodkowie. To ciekawe, nie
powiem. — Rana przeskoczyła z łapy na łapę przechodząc nad większą zaspą z
zamarzłego piachu.
—Czy ja wiem. Ot to po prostu jedno z wierzeń co w mojej babce się przewracały.
Raz mnie kobieta spotkała i już nagadała. Chociaż chciałoby się w to wierzyć
co? — Mezularia miała znacznie prościej. Jej nogi, długie i gibkie przekraczały
przeszkody z większą łatwością, niż krępy wilk trzymający się ziemi.
—Czy ja wiem. Nie wiem czy chciałabym aby mi przodkowie zaglądali do łóżka jak
śpię czy inne… rzeczy uprawiam. — wadera zaśmiała się pod nosem.
—To… ciekawe spostrzeżenie. Myślisz że odwracaliby wzrok? A może śpią jak i my?
—
—Nie no… jeśli widać ich tylko nocą, to jak mają niby spać? I odwracać wzrok?
Jakbym miała patrzeć na tą katastrofę jaką są moje życiowe wybory to bym nawet
chyba się zmusić nie umiała! — jej śmiech rozleciał się ponad burzliwe fale,
które szalały pod lodem.
—Złe decyzje. Wilczyco ty, co ty robisz w tym WSJ, e ja o tym nie wiem?! —
Mezularia nastroszyła pióra jakby nagły powiew wiatru chciał za wszelką cenę
podnieść je i zerwać z niej pozostawiając nagą dla świata do oceny.
—Nie. To nie ja je podejmuję. To moje serce gada głupoty. —
—Serce głupie, a rozum zadufany. Jedno i drugie się nie dogada jak pysk się nie
wygada. Śpiewaj co ci na sercu leży co?— przystanęły sobie na wzniesieniu obie
wpatrzone w daleki horyzont przykrywany chmurami.
—Serce kocha, mózg woła za wcześnie! — Rana
sapnęła smętnie.
—Rozumiem doskonale. Serce kocha, ale racjonalnie rzecz ujmując to wcale nie
tak pięknie jakby się mogło zdawać. A chociaż ładny? —
—No wiesz.. ładna. —
—Ładna? — Mezularia zajrzała na swoją towarzyszkę za zaciekawieniem. — No kto
by pomyślał. Taka grzeczna, a buja się po krzakach z kobietami? —
—Z nikim się nie bujam! — Rana zaśmiała się. Była wdzięczna temu paskudnemu
ptaku za poprawianie atmosfery. — Głupie to takie! Ładna. I zabawna do tego,
wiesz?! —
—Doprawdy? Aż mnie kusi co by poznać tą wybrankę! — Mezu… ah… Rana odetchnęła.
Ten ptak może i był inteligentny, ale mądrości i świadomości jej czasem
brakowało.
—Nie uwierzysz! — serce Ranie zabiło jak dzwon na sekundę. — Ładna. Zabawna. I
do tego inteligentna!—
—Idealna! Gdzie takich szukać?! — Mezu zdawała się być coraz bardziej zaintrygowana.
—A może to mi tak tylko serce podpowiada.. Ale spojrzyj tu … — wilczyca
nachyliła się nad szorstkim lodem ocierając śnieg z jego wierzchu. Rubilia
nachyliła się, jej oczy spoglądając w jej odbicie. — Czy nie ładna? —
—Zakochana… w sobie? — Mezu zadała to pytanie tak prawdziwie, że Rana gdyby nie
cztery łapy to chyba by upadła.
—Chyba wycofam moje zdanie o inteligencji. Weźże się puknij i spojrzyj może
obok, co? — wilczyca prychnęła i jak gdyby nigdy nic ruszyła dalej. Jej Sece biło
jak oszalałe, oddech walczył z płucami aby wchodzić i wychodzić ze złudnym
spokojem. Łapy trzęsły się w powietrzu aby cudem stać stabilnie z każdym
krokiem. Z wierzchu była jak kamień, niewzruszona. Ale uczucia jak woda, powoli
łupały jej niewzruszoną nawierzchnię. Widać było to po pysku, jak uśmiechał się
szeroko w zmęczeniu, stresie i radości. Jak trząsł się nieznacznie. W ogonie,
który niby przebierał jakby szczęśliwy, ale jakoś tak nisko. Mezularia nie była
głupia. Nie można było tego o niej powiedzieć. Miała zawsze pewne podejrzenia i
zaprzeczyć nie mogła, że może i została na zimę (i na zawsze) dla pewnego
wilka, którego polubiła. Potem może trochę za bardzo. Rana zaskoczyła ją. Bo jak to tak, że ty sobie
tak marzysz o wilku z twoich snów. Punktualnym, pięknym, życzliwym, otwartym,
takim delikatnym a wgadanym. Rana była obrazkiem jak wyjętym z jej serca,
wilkiem, który podbił jej serce długimi spacerami i rozmowami. Wilkiem, który
nie wkradł się w jej serce, a wbił w nie jak w swoją ofiarę. Szybko i namiętnie.
Ale czy to było trwałe uczucie. Kto ci to wiedział…
Rana oddaliła się od niej na spory kawałek już, więc Mezularia musiała wybić
się z myśli. Z wrażenia i pośpiechu mało nie zabiła się o własne nogi, jak
rozpędziła się w jej kierunku. Ha! Serce durne a mózg zamglony. Złe ci to
połączenie. Jak pracują osobno i się kłócą to niedobrze, a jak się godzą to
jeszcze gorzej. Dlatego też wkrótce wilczyca śmiałą się w głos a Rubilia
zbierała ze śniegu, gdyż zaliczyła niezłego orła.
—Ledwo się przyznałam, a ty już się przede mną wykładasz z wrażenia? — podała
jej łapę, którą Mezularia chętnie przyjęła. Otrzepując się z resztek śniegu
rzuciła waderze obrażone spojrzenie.
—Bo uciekasz! Wyznajesz komuś miłość w taki sposób po czym idziesz jakby nic
przed siebie!—
—A co! Mam czekać aż przodkowie tam na górze zdecydują się zaśpiewać nam psalm.
Noc zapada. Zmęczona jestem. Wracajmy do domu! — Mezularię ten wilk zastawiał mocniej
z każdym dniem. Rana… nawet nie oczekiwała od niej odpowiedzi? Cóż… intryga
była zdrowiem w relacji, bo jak się we dwoje zna jak łyse konie to czego szukać
i o czym mówić? Może się dowie kiedyś. Ale teraz skupiła się na stawaniu nóg
porządnie, twardo na ziemi, aby nie musieć się znów trzepać z zimna.
Tej nocy ptaszyca ułożyła się obok Rany jak gdyby nigdy nic, ale noc zapadła i
jej oddech się unormował, a ta dalej z otwartymi ślepiami wpatrywała się w towarzyszkę. Czy to dobrze czy źle… komu to
oceniać.
—Jak tam są i na nas patrzą.. — szepnęła zaglądając na gwiazdy. — To mogliby mi
powiedzieć, gdzie te złe decyzje i którędy iść?
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz