Chmurka ciemnego dymu buchnęła pod sufit jak tylko kamień zetknął
się z krzesiwem. Kolejna nieudana próba wyleciała z jaskini na stopniały
światłem śnieg. Wiosna zaglądała w krtanie wszystkim wilkom po kolei. Ale Bleu
się nie przejmował, jego oczy skupione na krzesiwie. Ogień nie chciał do niego przyjść,
a zabawa w piromana była nieco niebezpieczna. Jednak czego się bać, kiedy na
dworze straszna siąpa. Cokolwiek by zapłonęło, łatwo byłoby ugasić . Ale to nie
był główny cel rzemieślnika. Otóż w skórze jaką chciał tak pięknie przyozdobić,
w tej księdze co sam ją zapisał swoimi coraz to piękniejszymi literami znajdowały
się piękne wspomnienia lat młodości jego dzieci. Jedna z wielu pamiątek, które
zachował. Obraz który uczynił, rozpadł
się po czasie, pozostawiając tylko szczątki. Zdało się że z wilgocią zimy
zsunął się ze ściany i runął o ziemię. Ale nie ma tego złego. Udało się Bleu
poskładać małe łapki do kupy i wklei ć w książkę, gdzie spisał swoje
najpiękniejsze wspomnienia. Teraz pochylał się nad skórą do oprawy, zapach
siarki i ognia wisiał w powietrzu dusząc wszystkie wonie wokół. Wielkie litery
ich imion spisane w ładnym rządku. Skosy i zawijasy oczywiście obecne aby
przyozdobić to dzieło. Dzieło, które spod łap artysty musiało wyjść idealne.
Perfekcyjne. Żadne inne. A więc starania były wielkie i dokładne. Ba! To wymagało
nawet wysunięcia języka z pyska aby skupić się całkowicie na zadaniu. Jakby skosztowanie gorzkiego dymu
i popiołu miało pomóc w czymkolwiek. Ale jego dzieło tworzyło się. Tworzyło
powoli.
W tym samym czasie, wcale nie tak daleko, bo zaraz w głębi warsztatu kręciły
się trzy wilki. Jałonka, siostra Bleu, która mu życzliwie wołała wuju, zamiast
bracie, spędzając tu wiele godzin swojego życia, aby potem ze smutkiem wracać
do domu. „Ja to jednak chciałabym czasem z tobą zostać na zawsze, wiesz?”
kiedyś powiedziała do Bleu, a temu aż serce skruszyło się, że mała musi tak
latać przez pół watahy dla chwilki spokoju. „Ja wiem. Ale mamy też cię kochają.”
„Ja wiem wujku. Ale tu jest lepiej.” I w ten sposób oprócz swoich córek, Bleu w
księgę wpisaną miał także Jałonkę. Mała jeszcze na początku zimy sięgała ledwo
jego kostki, zawinięta w kokardki. Potem większa, także dała mu swoje łapki do
odbicia i zawsze opowiadała mu dużo historii. Bawiła się tez w okolicy z
dziećmi z sierocińca. Teraz była już z niej mała rozrabiaka, zdecydowanie
większa, ale słuchająca się wujka jak ojca. Bo może tym stał się dla kolejnego
szczeniaka w swoim życiu. Cóż za zrządzenie losu. Własne szczeniaki miał przez
przypadek, a inne lgnęły do niego jak ćmy do światła. Ale to nie ważne. Nie
narzekał. Kochał dzieci, a dzieci kochały jego. Jałonka, więc przebierała w
materiałach i siedziała z igłą w niezgrabnych łapach próbując nie ukuć się przy
swoich próbach szycia. Każdy kiedyś się uczy, a Bleu niby by nie zabronił
swojej siostrzyczce próbować.
Obok, na jej łapki patrzył Talerzyk. To był jej taki mały przyjaciel, bo od
kiedy Brzoza wyrosła, trochę się usamodzielnił. Był nawet niewiele starszy od
Jałonki to i się dobrze dogadywali. Był strasznie ciekawski i nawet częściowo
wprowadził się do domu Simone. Co prawda wadera, zagrzybiała trochę, zrobiła
się wredna i szczekliwa, więc często przepędzała go na noc do sierocińca, ale
zdarzało się, że wkradał się do środka niespostrzeżony i mógł sobie z Jałonką w
jednym posłaniu pospać. Chyba tęskniło mu się do siostry, która teraz pracowała
i nawet zarabiała na swoje małe miejsce w tej watasze. W każdym razie, tyle tu
przesiadywał, że i za Jałonką wołał do Bleu wujku, chociaż zdawało się, że jest
świadomy, że nie ma między nimi żadnego połączenia krwi czy rodziny. Ale Bleu to w żadnym wypadku nie przeszkadzało.
Wiedział też, że był jednym z niewielu dorosłych, który był dla niego tak
życzliwy, bo Talerzy… no był dzieckiem specyficznym. Odrobinę wolnym i
przygłupim można by rzec, żeby ująć to bardzo łagodnie. Teraz siedział nad igłą
i patrzył na starania swojej przyjaciółki z wielką uwagą. Wcześniej to i on
próbował szyć i tak się wymieniali. Oboje kompletnie nienauczeni.
A trzecim przybyszem był Dally. Jako jeden z trojaczków trochę się też już usamodzielniał
i jego własna osobowość wychodziła na świat. Ciekawski, wygadany, pewny siebie,
ale pracujący zawsze porządnie i w skupieniu. Teraz siedział z boku, niedaleko
Bleu i patrzył na kartkę, patykiem grzebiąc litery w ziemi. Uczył się pilnie,
pisma, bo bardzo chciał przydać się na coś w tej watasze. Wybłagał Szkliwo żeby
go nauczył odrobinę, ale zdawało się, że temu ptaku coś nie tak szło w życiu to
i musiał sobie Dally nowego nauczyciela poszukać. Daleko nie szedł. Bleu zawsze
był otwarty na pomoc, więc kiedy Dally się go spytał zgodził się bez wahania.
Dzieciak nie był już taki mały. Ba! Można by powiedzieć, że niedługo wyrośnie
na dorosłego. Miesiąc… może niecały. Wraz z latem rozłoży skrzydła i wyleci z
sierocińca na swoje, to może i dobrze. Niech się już uczy. Młode umysły są
zawsze takie chłonne.
Kiedy to już cztery lata spadły mu na kark? Bleu zaśmiał się
pod nosem, bo niedaleko mu było do roku piątego. Prawie połowa życia, jeśli Huk
da mu krótkie przebywanie na ziemi. A patrząc na to, że bawi się z ogniem i
wdycha wiele różnych oparów to różnie może bywać.
—Nie wychodzi mi! — Dally odetchnął ciężko zza jego pleców.
—Za mokra ziemia? — Bleu prychnął czując jak popiół drażni go w nosie.
—Nie. Literka… B jest trudna. — odpowiedział mu basior. Jego ogon uderzył parę
razy o ziemię z wyczuwalną frustracją.
—Mogłoby się zdarzyć. Dwa małe brzuszki, jeszcze napisz to drobnym pismem na
kartce… — Bleu przyznał wbijając krzesiwo w skórę. Mały płomyk zabujał się pod
jego palcami. — Spróbuj najpierw większą. Musisz poćwiczyć ten kształt. —
—Większą… A potem małą? —
—A niedługo nawet na kartce! Na pewno uda mi się załatwić jeszcze parę. Jak nie
od Sekretarza to ostatnio podłapałem kontakt z psami we wsi. Całkiem zgrana
banda. Za parę kości i list to i mi kartek przyniosą. — odetchnął rzemieślnik.
Litera M powoli kleiła się w całość pod jego łapami. Pisał ostatnie imię. Myszka.
Jego kochana córeczka, która nadal uparcie trzymała się domu jak tonący deski.
Chociaż coraz częściej zdarzało się, że znikała do późna. Jak na przykład
ostatnio.
Noc była już głęboka. Jeszcze śnieg leżał na ziemi, więc
zwierzęce tropy były gorące, zwłaszcza w nocy, kiedy zwierzyna lubiła wyjść
sobie na przechadzkę.
—Co my… koty, żeby na myszy polować? — Prychnął Irys za jej plecami. Myszka
tylko pacnęła go ogonem.
—Szukamy lisa… —
—Lisa… To nie tak, że lisy jak wilki… mają.. wiesz… mowę i … — i znowu dostał
ogonem w pysk.
—Nie. Nie każdy wilk przecież szczyci się inteligencją. To samo z lisami.
Czasem to tylko zwykłe zwierzę.
—A po co my to tak właściwie robimy? —
—Chciałam skórę dla ojca. Na prezent na jego urodziny. — odpowiedziała. Irys
zawsze tyle narzekał, ale i tak chodził za nią. Głupio się było przyznać, ale
chodził i z nią. Mało to było znane komukolwiek, bo ta dwójka wiecznie na
siebie psioczyła i szczekała i skakała do gardeł na każdym możliwym kroku. Ale
z drugiej strony zawsze, wszędzie widziało się ich razem. Stanowili dwójkę
głośną i upartą. Każde chciałoby po swojemu. I dopiero z dala od oczu pewnego
dnia Irys nachylił się nad nią i stwierdził, że w sumie to… bez niej żyć już nie
może. Jak się na jeden dzień rozdzielili to doszedł do wniosku, że jakoś za
cicho i … czy może by nie spróbowali chodzić razem. Myszka zastanawiał się dwa dni, aż nie stwierdziła,
że skoro i tak tyle czasu spędzają, to czemu nie. Najwyżej pokłócą się na amen
i nigdy nie obejrzą na siebie, albo rozejdą w spokoju jak nie wyjdzie. I tak w
ten sposób chodzą za sobą i z sobą. Niewiele się zmieniło. Nadal się kłócą jak
stare małżeństwo, łażą za sobą i rywalizują, ale teraz na dowidzenia Irys daje
jej buziaka w czółko. Czasem podsuwa jej większą rację jedzenia. W chwilach
przerwy układają się na jakimś kamieniu, futro do futra i zaskakująco spokojnie
rozmawiają o swoich oczekiwaniach. Myszka okazała się być kompanem jakiego Irys
szukał. Nie naciskała tam gdzie nie chciał i szanowała jego zdanie, a
oczekiwała tylko tego samego w zamian. Więc dogłębnie poznawali się bardzo
powoli na swoich własnych zasadach. To było bardzo… miłe. Zmiana w ich życiu,
niespodziewana, ale bardzo uprzejmie traktująca ich z gracją. Przynajmniej na
tyle ile ich głupie dupy umiały sobie ją okazać. Bo przyznajmy sobie to teraz
czytelniku, złammy tą czwartą ścianę ten jeden raz i powiedzmy, że oni oboje
trochę tępi są. Jedno po matce, drugie po ojcu.
Więc tak się ich los słodko pisał.
—Dla ojca… no dobra. — Irys w końcu dorównał jej kroku.
i to dlatego wróciła późno do domu. Potem też… i potem też. Bo wieczorami coraz
częściej siadała z Irysem i rozmawiała. I śmiała się. Ona śmiała się z jego
żartów! I to tak.. na serio. I Irys odkrywał, że może wcale nie był takim
zwolennikiem ciszy i spokoju, samotności, kiedy przychodziło do tej wadery. Że
właściwie chętnie spędziłby z nią większy kawałek swojego życia, a przynajmniej
tą resztkę co z niego zostało. Kto by pomyślał, że taki dzieciak, młódka, podbije
jego dorosłe serce. Chociaż… czy one już taka młoda. Może i. Pamiętał Irys
przecie jak jeszcze ledwie szczeniak ganiała za nimi uparta, że ona chce się
nauczyć polować. Kto by pomyślał, że teraz będzie prowadziła jego na polowania.
Jeszcze jakiś czas temu zawarczałby na siebie, zły za ten komentarz. Jak to?!
Myszka, lepsza od niego?! Ale teraz, jak trochę ją poznał, poza warstwę
obronnego odpowiadania na jego dogryzki, to musiał przyznać, że nieźle nauczyła
się polować. Dorównała mu. I dobrze. Nie musi się o nią martwić w spotkaniach
ze stworzeniem większym od nich, bo wie co robić i jak się bronić.
Więc Bleu, jak to ojciec, miał swoje podejrzenia. Ale Myszka jak wracała tak kładła się szczęśliwa obok i niewiele mu zdradzała. A on jak dobry ojciec, nie naciskał. Skoro nie płakała, to i krzywda się jej nie działa. Pomimo ciekawości, jakoś coś czuł, że ona po prostu zakochała się. Zwłaszcza ,że zapachu Irysa coraz trudniej było się pozbyć z sierści, kiedy przyszła wiosna i ubyło śniegu, w którym można było się wytarzać dla niepozoru. Ale jeśli nie chciała zdradzić mu niczego… to niech tak będzie. Więc wiosna przyszła. Zakwitły kwiaty i nieco zaostrzyły stosunki z WSJ. Czego więcej chcieć. A otóż… Niedawno, bo parę dni temu, Bleu malował jeszcze na bardzo drogim płócienku. Niedużym, ledwie wielkości kartki, co by mu się zmieściło do książki. Otóż. Przed wiosną, ale jak już się odtajało powoli i widać było, że niedługo przyjdzie powiew świeżości przyszła do niego Atla.
—Tato! — przywitała się. Dzień był bardzo słoneczny. Bleu akurat siedział nad kawałkiem
papieru, Jałonka przewracała się w śniegu z talerzykiem, a Dally siedział i pisał
literkę Z w białym puchu, starając się sklecać słowa z tego co już miał w
głowie. Piękny obrazek malował się przez waderą, która tylko uśmiechnęła się
szeroko do swoich podopiecznych ze szkółki.
—Ah… Alta! Miło cię widzieć. — Bleu odłożył swoją pracę na bok aby od razu
przesunąć się w kierunku córki i ująć się w swoje ramiona. Ta, dwa razy prawie
większa, odwzajemniła uścisk z wielką radością.
— I Misung! Czemu zawdzięczam tą wizytę? —
—Mamy dobre wieści! — Atlanta zakręciła ogonem, aż śnieg wzburzył się za nią.
Koraliki na jej szyi i w jej małych warkoczykach na szyi zaszeleściły niczym
małe dzwoneczki. Uśmiech na jej pysku był tak szeroki, że udzieliłby się nawet
staremu Mszczujowi. — Będzie ślub! — zawołała.
—ślub?! Wasz?! — Bleu sam zaczał szczerzyć się jak szalony.
—Aha.— Misung przeskakiwał z łapy na łapę. — Zapraszamy rodzinę! — uśmiechnął
się.
—Coś was uszyć? —
—Ja to w sumie.. mógłbym… prosić krawat? — lis nieśmiało poprosił, na co Bleu
mu pokiwał głową.
—A ja nie potrzebuję nic. Tylko, żebyś był. — Atlanta przytuliła ojca jeszcze
raz, jej oczy szczęśliwe, błyszczące w świetle słonecznej zimy.
—Kiedy to? —
—Z pierwszym roztopem! Zaraz z wiosną! Agrest już nam udzielił błogosławieństwa
na międzygatunkowe małżeństwo! —
—Cudownie! — i to właśnie malował cierpliwie farbami. Swoją córkę, na ołtarzu,
która mówiła tak dla Misunga. Swojego nowego męża. Cóż za cudowna to była zima.
Urodziła się Jałonka. Myszka w końcu postąpiła krok dalej z relacją, która
kleiła się już od tak dawna, Atla wyszła za mąż. I wszystko to, Bleu cierpliwie
wpisywał w swoją książkę.
Teraz za to siedział i wyparzał litery. Uczył Dalliego
pisać. Patrzył jak jego siostra dorasta. Cztery lata i parę miesięcy i tyle
szczęścia. Więc kiedy Rana przyszła do niego pewnego wieczoru, mógł tylko się
uśmiechnąć.
—Cześć córeczko. —ziewnął. Książka stała sobie na stole, Mysz wpisane na samym
końcu, już wkrótce wykończone złocąca się farbą.
—Myszka jeszcze nie w domu? — spytała wchodząc bliżej i układając się u jego
boku jak za starych czasów. Wtuliła się w jego futro z westchnięciem.
—A nie. Teraz sporo czasu spędza z Irysem. —
—Nie jestem zaskoczona! — Przyznała Rana.
—Potrzeba ci czegoś? —
—Nie. Nie. Chciałam się tylko pochwalić. Niedługo, będziemy grać nasze pierwsze
przedstawienie! — Rana odrzekła, jej uszy postawione na baczność, ogon przebierający
za nią. Bleu uśmiechnął się szeroko.
—Będę w pierwszy rzędzie! —
Czy można chcieć czegoś więcej od życia niż takiego błogiego szczęścia.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz