wtorek, 17 września 2024

Od Bleu - "Wątpliwości" cz. 20

Chmurka ciemnego dymu buchnęła pod sufit jak tylko kamień zetknął się z krzesiwem. Kolejna nieudana próba wyleciała z jaskini na stopniały światłem śnieg. Wiosna zaglądała w krtanie wszystkim wilkom po kolei. Ale Bleu się nie przejmował, jego oczy skupione na krzesiwie. Ogień nie chciał do niego przyjść, a zabawa w piromana była nieco niebezpieczna. Jednak czego się bać, kiedy na dworze straszna siąpa. Cokolwiek by zapłonęło, łatwo byłoby ugasić . Ale to nie był główny cel rzemieślnika. Otóż w skórze jaką chciał tak pięknie przyozdobić, w tej księdze co sam ją zapisał swoimi coraz to piękniejszymi literami znajdowały się piękne wspomnienia lat młodości jego dzieci. Jedna z wielu pamiątek, które zachował. Obraz który uczynił, rozpadł  się po czasie, pozostawiając tylko szczątki. Zdało się że z wilgocią zimy zsunął się ze ściany i runął o ziemię. Ale nie ma tego złego. Udało się Bleu poskładać małe łapki do kupy i wklei ć w książkę, gdzie spisał swoje najpiękniejsze wspomnienia. Teraz pochylał się nad skórą do oprawy, zapach siarki i ognia wisiał w powietrzu dusząc wszystkie wonie wokół. Wielkie litery ich imion spisane w ładnym rządku. Skosy i zawijasy oczywiście obecne aby przyozdobić to dzieło. Dzieło, które spod łap artysty musiało wyjść idealne. Perfekcyjne. Żadne inne. A więc starania były wielkie i dokładne. Ba! To wymagało nawet wysunięcia języka z pyska aby skupić się całkowicie  na zadaniu. Jakby skosztowanie gorzkiego dymu i popiołu miało pomóc w czymkolwiek. Ale jego dzieło tworzyło się. Tworzyło powoli.
W tym samym czasie, wcale nie tak daleko, bo zaraz w głębi warsztatu kręciły się trzy wilki. Jałonka, siostra Bleu, która mu życzliwie wołała wuju, zamiast bracie, spędzając tu wiele godzin swojego życia, aby potem ze smutkiem wracać do domu. „Ja to jednak chciałabym czasem z tobą zostać na zawsze, wiesz?” kiedyś powiedziała do Bleu, a temu aż serce skruszyło się, że mała musi tak latać przez pół watahy dla chwilki spokoju. „Ja wiem. Ale mamy też cię kochają.” „Ja wiem wujku. Ale tu jest lepiej.” I w ten sposób oprócz swoich córek, Bleu w księgę wpisaną miał także Jałonkę. Mała jeszcze na początku zimy sięgała ledwo jego kostki, zawinięta w kokardki. Potem większa, także dała mu swoje łapki do odbicia i zawsze opowiadała mu dużo historii. Bawiła się tez w okolicy z dziećmi z sierocińca. Teraz była już z niej mała rozrabiaka, zdecydowanie większa, ale słuchająca się wujka jak ojca. Bo może tym stał się dla kolejnego szczeniaka w swoim życiu. Cóż za zrządzenie losu. Własne szczeniaki miał przez przypadek, a inne lgnęły do niego jak ćmy do światła. Ale to nie ważne. Nie narzekał. Kochał dzieci, a dzieci kochały jego. Jałonka, więc przebierała w materiałach i siedziała z igłą w niezgrabnych łapach próbując nie ukuć się przy swoich próbach szycia. Każdy kiedyś się uczy, a Bleu niby by nie zabronił swojej siostrzyczce próbować.
Obok, na jej łapki patrzył Talerzyk. To był jej taki mały przyjaciel, bo od kiedy Brzoza wyrosła, trochę się usamodzielnił. Był nawet niewiele starszy od Jałonki to i się dobrze dogadywali. Był strasznie ciekawski i nawet częściowo wprowadził się do domu Simone. Co prawda wadera, zagrzybiała trochę, zrobiła się wredna i szczekliwa, więc często przepędzała go na noc do sierocińca, ale zdarzało się, że wkradał się do środka niespostrzeżony i mógł sobie z Jałonką w jednym posłaniu pospać. Chyba tęskniło mu się do siostry, która teraz pracowała i nawet zarabiała na swoje małe miejsce w tej watasze. W każdym razie, tyle tu przesiadywał, że i za Jałonką wołał do Bleu wujku, chociaż zdawało się, że jest świadomy, że nie ma między nimi żadnego połączenia krwi czy rodziny. Ale  Bleu to w żadnym wypadku nie przeszkadzało. Wiedział też, że był jednym z niewielu dorosłych, który był dla niego tak życzliwy, bo Talerzy… no był dzieckiem specyficznym. Odrobinę wolnym i przygłupim można by rzec, żeby ująć to bardzo łagodnie. Teraz siedział nad igłą i patrzył na starania swojej przyjaciółki z wielką uwagą. Wcześniej to i on próbował szyć i tak się wymieniali. Oboje kompletnie nienauczeni.
A trzecim przybyszem był Dally. Jako jeden z trojaczków trochę się też już usamodzielniał i jego własna osobowość wychodziła na świat. Ciekawski, wygadany, pewny siebie, ale pracujący zawsze porządnie i w skupieniu. Teraz siedział z boku, niedaleko Bleu i patrzył na kartkę, patykiem grzebiąc litery w ziemi. Uczył się pilnie, pisma, bo bardzo chciał przydać się na coś w tej watasze. Wybłagał Szkliwo żeby go nauczył odrobinę, ale zdawało się, że temu ptaku coś nie tak szło w życiu to i musiał sobie Dally nowego nauczyciela poszukać. Daleko nie szedł. Bleu zawsze był otwarty na pomoc, więc kiedy Dally się go spytał zgodził się bez wahania. Dzieciak nie był już taki mały. Ba! Można by powiedzieć, że niedługo wyrośnie na dorosłego. Miesiąc… może niecały. Wraz z latem rozłoży skrzydła i wyleci z sierocińca na swoje, to może i dobrze. Niech się już uczy. Młode umysły są zawsze takie chłonne.

Kiedy to już cztery lata spadły mu na kark? Bleu zaśmiał się pod nosem, bo niedaleko mu było do roku piątego. Prawie połowa życia, jeśli Huk da mu krótkie przebywanie na ziemi. A patrząc na to, że bawi się z ogniem i wdycha wiele różnych oparów to różnie może bywać.
—Nie wychodzi mi! — Dally odetchnął ciężko zza jego pleców.
—Za mokra ziemia? — Bleu prychnął czując jak popiół drażni go w nosie.
—Nie. Literka… B jest trudna. — odpowiedział mu basior. Jego ogon uderzył parę razy o ziemię z wyczuwalną frustracją.
—Mogłoby się zdarzyć. Dwa małe brzuszki, jeszcze napisz to drobnym pismem na kartce… — Bleu przyznał wbijając krzesiwo w skórę. Mały płomyk zabujał się pod jego palcami. — Spróbuj najpierw większą. Musisz poćwiczyć ten kształt. —
—Większą… A potem małą? —
—A niedługo nawet na kartce! Na pewno uda mi się załatwić jeszcze parę. Jak nie od Sekretarza to ostatnio podłapałem kontakt z psami we wsi. Całkiem zgrana banda. Za parę kości i list to i mi kartek przyniosą. — odetchnął rzemieślnik. Litera M powoli kleiła się w całość pod jego łapami. Pisał ostatnie imię. Myszka. Jego kochana córeczka, która nadal uparcie trzymała się domu jak tonący deski. Chociaż coraz częściej zdarzało się, że znikała do późna. Jak na przykład ostatnio.

Noc była już głęboka. Jeszcze śnieg leżał na ziemi, więc zwierzęce tropy były gorące, zwłaszcza w nocy, kiedy zwierzyna lubiła wyjść sobie na przechadzkę.
—Co my… koty, żeby na myszy polować? — Prychnął Irys za jej plecami. Myszka tylko pacnęła go ogonem.
—Szukamy lisa… —
—Lisa… To nie tak, że lisy jak wilki… mają.. wiesz… mowę i … — i znowu dostał ogonem w pysk.
—Nie. Nie każdy wilk przecież szczyci się inteligencją. To samo z lisami. Czasem to tylko zwykłe zwierzę.
—A po co my to tak właściwie robimy? —
—Chciałam skórę dla ojca. Na prezent na jego urodziny. — odpowiedziała. Irys zawsze tyle narzekał, ale i tak chodził za nią. Głupio się było przyznać, ale chodził i z nią. Mało to było znane komukolwiek, bo ta dwójka wiecznie na siebie psioczyła i szczekała i skakała do gardeł na każdym możliwym kroku. Ale z drugiej strony zawsze, wszędzie widziało się ich razem. Stanowili dwójkę głośną i upartą. Każde chciałoby po swojemu. I dopiero z dala od oczu pewnego dnia Irys nachylił się nad nią i stwierdził, że w sumie to… bez niej żyć już nie może. Jak się na jeden dzień rozdzielili to doszedł do wniosku, że jakoś za cicho i … czy może by nie spróbowali chodzić razem. Myszka  zastanawiał się dwa dni, aż nie stwierdziła, że skoro i tak tyle czasu spędzają, to czemu nie. Najwyżej pokłócą się na amen i nigdy nie obejrzą na siebie, albo rozejdą w spokoju jak nie wyjdzie. I tak w ten sposób chodzą za sobą i z sobą. Niewiele się zmieniło. Nadal się kłócą jak stare małżeństwo, łażą za sobą i rywalizują, ale teraz na dowidzenia Irys daje jej buziaka w czółko. Czasem podsuwa jej większą rację jedzenia. W chwilach przerwy układają się na jakimś kamieniu, futro do futra i zaskakująco spokojnie rozmawiają o swoich oczekiwaniach. Myszka okazała się być kompanem jakiego Irys szukał. Nie naciskała tam gdzie nie chciał i szanowała jego zdanie, a oczekiwała tylko tego samego w zamian. Więc dogłębnie poznawali się bardzo powoli na swoich własnych zasadach. To było bardzo… miłe. Zmiana w ich życiu, niespodziewana, ale bardzo uprzejmie traktująca ich z gracją. Przynajmniej na tyle ile ich głupie dupy umiały sobie ją okazać. Bo przyznajmy sobie to teraz czytelniku, złammy tą czwartą ścianę ten jeden raz i powiedzmy, że oni oboje trochę tępi są. Jedno po matce, drugie po ojcu.  Więc tak się ich los słodko pisał.
—Dla ojca… no dobra. — Irys w końcu dorównał jej kroku.
i to dlatego wróciła późno do domu. Potem też… i potem też. Bo wieczorami coraz częściej siadała z Irysem i rozmawiała. I śmiała się. Ona śmiała się z jego żartów! I to tak.. na serio. I Irys odkrywał, że może wcale nie był takim zwolennikiem ciszy i spokoju, samotności, kiedy przychodziło do tej wadery. Że właściwie chętnie spędziłby z nią większy kawałek swojego życia, a przynajmniej tą resztkę co z niego zostało. Kto by pomyślał, że taki dzieciak, młódka, podbije jego dorosłe serce. Chociaż… czy one już taka młoda. Może i. Pamiętał Irys przecie jak jeszcze ledwie szczeniak ganiała za nimi uparta, że ona chce się nauczyć polować. Kto by pomyślał, że teraz będzie prowadziła jego na polowania. Jeszcze jakiś czas temu zawarczałby na siebie, zły za ten komentarz. Jak to?! Myszka, lepsza od niego?! Ale teraz, jak trochę ją poznał, poza warstwę obronnego odpowiadania na jego dogryzki, to musiał przyznać, że nieźle nauczyła się polować. Dorównała mu. I dobrze. Nie musi się o nią martwić w spotkaniach ze stworzeniem większym od nich, bo wie co robić i jak się bronić.

Więc Bleu, jak to ojciec, miał swoje podejrzenia. Ale Myszka jak wracała tak kładła się szczęśliwa obok i niewiele mu zdradzała. A on jak dobry ojciec, nie naciskał. Skoro nie płakała, to i krzywda się jej nie działa. Pomimo ciekawości, jakoś coś czuł, że ona po prostu zakochała się. Zwłaszcza ,że zapachu Irysa coraz trudniej było się pozbyć z sierści, kiedy przyszła wiosna i ubyło śniegu, w którym można było się wytarzać dla niepozoru. Ale jeśli nie chciała zdradzić mu niczego… to niech tak będzie. Więc wiosna przyszła. Zakwitły kwiaty i nieco zaostrzyły stosunki z WSJ. Czego więcej chcieć. A otóż… Niedawno, bo parę dni temu, Bleu malował jeszcze na bardzo drogim płócienku. Niedużym, ledwie wielkości kartki, co by mu się zmieściło do książki. Otóż. Przed wiosną, ale jak już się odtajało powoli i widać było, że niedługo przyjdzie powiew świeżości przyszła do niego Atla.


—Tato! — przywitała się. Dzień był bardzo słoneczny. Bleu akurat siedział nad kawałkiem papieru, Jałonka przewracała się w śniegu z talerzykiem, a Dally siedział i pisał literkę Z w białym puchu, starając się sklecać słowa z tego co już miał w głowie. Piękny obrazek malował się przez waderą, która tylko uśmiechnęła się szeroko do swoich podopiecznych ze szkółki.
—Ah… Alta! Miło cię widzieć. — Bleu odłożył swoją pracę na bok aby od razu przesunąć się w kierunku córki i ująć się w swoje ramiona. Ta, dwa razy prawie większa, odwzajemniła uścisk z wielką radością.  — I Misung! Czemu zawdzięczam tą wizytę? —
—Mamy dobre wieści! — Atlanta zakręciła ogonem, aż śnieg wzburzył się za nią. Koraliki na jej szyi i w jej małych warkoczykach na szyi zaszeleściły niczym małe dzwoneczki. Uśmiech na jej pysku był tak szeroki, że udzieliłby się nawet staremu Mszczujowi. — Będzie ślub! — zawołała.
—ślub?! Wasz?! — Bleu sam zaczał szczerzyć się jak szalony.
—Aha.— Misung przeskakiwał z łapy na łapę. — Zapraszamy rodzinę! — uśmiechnął się.
—Coś was uszyć? —
—Ja to w sumie.. mógłbym… prosić krawat? — lis nieśmiało poprosił, na co Bleu mu pokiwał głową.
—A ja nie potrzebuję nic. Tylko, żebyś był. — Atlanta przytuliła ojca jeszcze raz, jej oczy szczęśliwe, błyszczące w świetle słonecznej zimy.
—Kiedy to? —
—Z pierwszym roztopem! Zaraz z wiosną! Agrest już nam udzielił błogosławieństwa na międzygatunkowe małżeństwo! —
—Cudownie! — i to właśnie malował cierpliwie farbami. Swoją córkę, na ołtarzu, która mówiła tak dla Misunga. Swojego nowego męża. Cóż za cudowna to była zima. Urodziła się Jałonka. Myszka w końcu postąpiła krok dalej z relacją, która kleiła się już od tak dawna, Atla wyszła za mąż. I wszystko to, Bleu cierpliwie wpisywał w swoją książkę.

Teraz za to siedział i wyparzał litery. Uczył Dalliego pisać. Patrzył jak jego siostra dorasta. Cztery lata i parę miesięcy i tyle szczęścia. Więc kiedy Rana przyszła do niego pewnego wieczoru, mógł tylko się uśmiechnąć.
—Cześć córeczko. —ziewnął. Książka stała sobie na stole, Mysz wpisane na samym końcu, już wkrótce wykończone złocąca się farbą.
—Myszka jeszcze nie w domu? — spytała wchodząc bliżej i układając się u jego boku jak za starych czasów. Wtuliła się w jego futro z westchnięciem.
—A nie. Teraz sporo czasu spędza z Irysem. —
—Nie jestem zaskoczona! — Przyznała Rana.
—Potrzeba ci czegoś? —
—Nie. Nie. Chciałam się tylko pochwalić. Niedługo, będziemy grać nasze pierwsze przedstawienie! — Rana odrzekła, jej uszy postawione na baczność, ogon przebierający za nią. Bleu uśmiechnął się szeroko.
—Będę w pierwszy rzędzie! —

Czy można chcieć czegoś więcej od życia niż takiego błogiego szczęścia.

 

CDN


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz