poniedziałek, 30 września 2024
Podsumowanie września!
poniedziałek, 23 września 2024
Od Janki - „Swój pozna swego” cz.1
wtorek, 17 września 2024
Od Rany - "Wątpliwości" cz. 21
Rana odetchnęła. Słonce paliło nad polaną, a ona leżała w
posłaniu nieco pochmurna. Jej brew skalana była rosą jaka osiadła nad światem.
Mokra trawa zieleniła się wokoło jak zwiastun nowego życia, a mimo to na niebie
powoli zbierały się burzowe chmury. Krople naleciałości wieczoru i zmiany
temperatur osadzały się coraz to intensywniej na świeżych zalążkach kwiatów. IU
boku Rany poruszyła się niespokojnie jej partnerka. Wraz z wiosną rozkwitł ich
związek. Mezularia była doprawdy ptakiem lakonicznym, bo ledwie dwa dni później
spojrzała Ranie w oczy i powiedziała” Wiesz… Ja też cię lubię bardziej niż to
naturalnie się składa między ptakiem a wilkiem. To co… w jednym łóżku już na
zawsze?” i w ten sposób stały się parą. Nieoficjalną w świetle prawa i w
świetle widzianym przez społeczeństwo, ale to co w łóżku zostaje w łóżku. A do
kwitnienia Berberysu jeszcze kawałek. Tak więc, leżała sobie Runa, spoglądając
w jaśniejące niebo.
—Nie wstajesz? — padło w końcu pytanie.
—Nie wiem… Ma to sens dzisiaj? — wadera tylko odetchnęła cierpko. Jej ogon
zabełtał w świeżym posłaniu posyłając drobinki ptasiego puchu w powietrze.
—Oczywiście ,że tak. Szykujecie się do przedstawienia. —
—Ale mam takie nieodparte wrażenie, że mnie już tam nie chcą! Gertruda nawet
nie chce już pomocy! — Rana sapnęła widocznie podirytowana.
—Ja wiem. Ale Rosa, jej nowa pracownica jej pomaga. —
—A trupa… Oni w ogóle patrzą na mnie jak na robaka. —
—Zdaje ci się, boś trochę nieśmiała ostatnio. Idź że. Jak się nie pokażesz to
będzie lipa. Będziesz słuchać jak stary Rudolf suszy ci uszy a potem ja będę
tego słuchać! — Mezularia pchnęła Runą swoimi łapami aby ją ruszyć. Ta tylko
prychnęła, aby zaraz potem wybuchnąć śmiechem i wydobyć się z ciepłego
legowiska.
—No dobra, dobra. Rzeczywiście. Ochrzan od Rudolfa nic przyjemnego. Przekonałaś
mnie. Chociaż wolałabym posiedzieć jeszcze z tobą w łóżku. — przyznała.
—Nacieszysz się mną nocą. — Mezu tylko fuknęła rozkładając się na całości
posłania.
—Ależ oczywiście… wygoniła mnie i rozłożyła się jak księżniczka, ha! — i z tym
komentarzem Rana zniknęła w krzakach.
Trupa artystów w WSJ była dość wyjątkowa. Składała się głównie z jakiś pokrętów. Nie żeby to było źle, ale każdy z nich miał jakiś defekt na pysku lub kończynie. Było ich siedmiu razem i Rudolf na czele. Dobrzy to byli pieśniarze i aktorzy, ale raczej gdzieś na brzegu społeczeństwa, tak jakby tylko do tego się nadawali w oczach watahy. Biezdar był wilkiem niedużym, karłowatym, z tylną łapą wywiniętą jakby nie w tą stronę co trzeba i na to wszystko z krótką. Ale dobrze życie wiódł. Zawsze był tą iskierką szczęścia wśród tłumu, miły i uczynny. Jarogniewna była waderą za to zupełnie odwrotną. Była duża, wysoka i chuda jak patyk, ale jej przednie łapy były krótsze od tylnych i jakoś ostała się w miocie swoich ośmiu braci. I właśnie z bratem, Izborem, dołączyła tutaj. Izbor z pozoru zdawał się być wilkiem całkowicie normalnym. Z pozoru. Tak było dopóki nie otworzył pyska, bo jego podniebienie, podzielone na pół, sprawiało że otwierał się on dziwnie. Ale nie przeszkadzało mu to w śpiewaniu, a głos miał znamienity. Jarogniewna była samicą bardzo zadufaną, nieco gniewną, jak jej imię sugeruje. Nie lubi jak się komentuje o jej łapach, a Rana szanuje to całkowicie. Izbor za to jest cichy. Głos ma dudniący, daleki i szorstki ale zarazem bardzo delikatny, ale kiedy mówi, mówi cicho, nieśmiały, schowany w sobie. Samotny w swoim własnym świecie. Lestek to wilk typowo pokrzywdzony przez geny rodziców, bo niby nic mu nie jest, ale pysk ma tak brzydki, że Rana zastanawiała się czy to na pewno wilk jak go po raz pierwszy zobaczyła. Kufa krótka, uczy jakieś okrągłe. Troche jakby go nieudanie z rysiem zmieszano i wywalono w połowie eksperymentu. Ale jego rodzice też tacy brzydcy, dawno zapomniani gdzieś z dala od wzroku. Ale Lestek się nie daje. Jest on sercem tego zespołu, głosem rozsądku i pewnością siebie jaka bije przez wszystkich po kolei. Mówi tak dumnie i dzielnie broni swoich przyjaciół przez oszczerstwami, że dostał przezwisko : Piękny. Bo pięknie mówi i piękne ma serce, pomimo nieprzyjemnego pyska. Mięcisław za to, wilk słaby i chudy. Jego plecy wygięte są w niezbyt przyjemne kierunki, inny za każdym razem kiedy wstaje. Jego łapy czasem wypadają ze stawów i trzeba go składać do kupy. Rana raz to robiła i to nie jest nic przyjemnego. Ogółem, to on ciągle narzeka. Ale ma na co to nikt mu nie przeszkadza. Tomiła, szósta która doszła i szósta w głowie Rany. Wadera jest łysa. Łysa. Tak, łysa. Ma parę takich rudych kłaków tu i tam, pozostałości po sierści, ale poza tym, to ta trzyletnia wadera jest goła jak ludzkie niemowlę. I Rana jest czesiowo jej ulubienicą, bo załatwiła jej od ojca futro na zimę, jak ją upatrzyła taką gołą. I może tym trochę wkupiła się w łaski wszystkich, bo tak to mało w ogóle do niej mówili. To miła jest dla niej miła. Uprzejma. Dla innych, dla obcych, jest raczej zgryźliwa i szczekliwa. No cóż. No i oczywiście. Jest też Unisława. Najmłodsza z nich wszystkich bo szczeniak. Taki ledwie szczeniak już, bo na skraju dorosłości, ale najmłodsza. Tak. Unisława, bowiem została odstawiona na bok na rzecz zdrowego rodzeństwa, bo Unisława nie ma zębów i nie ma przednich łapek. Chodzi sobie nieco pochylona na tylnych, ale daje radę. Nigdy nie urosła za wielka, ale to dlatego ,że niewiele jej dają do jedzenia bo niewiele może zjeść ,jak nie ma zębów. Mało też mówi ale zawsze ma najgłośniejszy śmiech i jest pierwszą do posłuchania kogoś lub wygłupów dla poprawienia atmosfery.
I taka to ci zgraja dziwaków. Rana jak ich pierwszy raz
zobaczyła to zastygła na chwilę.
—Co.. brzydcy jesteśmy? — Tomiła zbliżyła pysk do niej.
—To nie o to chodzi. Tobie pewnie zimno! — Oh słodka naiwna Rana kupiła sobie
serce Tomiły z tym pierwszym zdaniem, tylko wtedy jeszcze świadoma nie była.
Zamiast zaprzeczać, kłócić się, mówić im jacy to piękni, to zmartwiła się o
nią. Cóż. Dobre serce musiała też pokazać reszcie. Dlatego też tak ciężko się jej
chodziło na te próby. Niektórzy bowiem ją lubili, reszta ogrzewała się powoli. Tak
więc jej starania często zdawało się że szły na marne.
—Uważasz że jestem piękny? — Rana weszła na ich polanę. Była ona mała, trochę
ciasna, ale fajnie się tutaj ćwiczyło sceny do przedstawień.
—Szpetna morda jak zawsze. — mruknęła wadera przechodząc obok Lestka, który
prychnął rozbawiony.
—Powiedziała ta co pieprzy ptaki.—
—A.A.A! — Rana pomachała na niego placem. — Ptaka! — Jak się oni o tym dowiedzieli?
A otóż Mezu pewnego dnia ja odprowadziła i na dowidzenia dała buziaka z
rozpędu. Prosto w czółko. Ale co tam. Rana niezbyt się tym przejęła. Niech
wiedzą!
—No dobra… Ptaka. To nie czyni tego lepszym. — Lestek zaszumiał za nią. Rana
rzuciła swoją torbę na kamień niedaleko i spojrzała na niego z błyskiem w oku.
Już słyszała Tomiłę skrzeczącą ze śmiechu pod nosem.
—Ja przynajmniej mam co pieprzyć. — oh. Zero pohamowań. Ta trupa uczyła ją złych
manier. Doprawdy złych manier. Tomiła wybuchła swoich rechotem, a Unisława jej potowarzyszyła.
Parę ptaków wzbiło się w powietrze z powodu nagłego głośnego dźwięku, a Runa odprowadziła
je wzrokiem w dal.
—Dobra! Koniec śmiechów. — stary Rudolf zebrał się ze swojego miejsca. —
ćwiczymy dalej. Akt Trzeci. Jazda! Jadza! Rana i Tomiła! —jak na zawołanie łysa
wadera zarzuciła na siebie kawałek futra, na głowę jak tupecik i uśmiechnęła się.
Usadziła swój tyłek na środku polany i odetchnęła.
— Wnuczko droga, słuchaj starszych rady,
Wyjść za chłopa to hańba, niegodna to zady.
Klasa nasza szlachetna, z dumnych korzeni,
A ty chcesz to zniweczyć, miłością się zmienić?— zawyła. Jej oczy pełne blasku.
Rana miała ochotę zaśmiać się na to. Rudolf jedyni przetarł skronie.
—Włóż w to trochę powagi, co?! — warknął w jej kierunku i puścił mordercze
spojrzenie na chichocząca trupę. — POWAGI!!!! —
—No dobrze… Już dobrze staruszku. Bo ci jeszcze żyłka pęknie. — Tomiła
odetchnęla i poprawiła tupecik. — Wnuczko droga, słuchaj starszych rady,
Wyjść za chłopa to hańba, niegodna to zady.
Klasa nasza szlachetna, z dumnych korzeni,
A ty chcesz to zniweczyć, miłością się zmienić? — powtórzyła. Jej dykcja była znamienita,
jej gesty wystarczająco wyolbrzymione aby były wyraźne ze sceny, ale niezbyt
nienaturalne. Rana podeszła bardzo powolnym krokiem, jej postawał wręcz
błagająca
— Babko kochana, miłość jest ponad wszystkim,
Chcę być z nim, niezależnie od społecznym istym.— mruknęła, jej głos płaczliwy.
—Nadal uważam że ta linia nie ma sensu. — Mięcisław parsknął wyraziście.
—Jakiś lepszy pomysł? — chwilę mierzyli się z Rudolfem wzrokiem, aż Mięcisław
pokręcił łbem. —Właśnie. DALEJ!—
— Życie z chłopem trudne, dzieci wiele mieć będziesz,
Większość umrze młodo, w bólu przeżyć zatem.
Nie będzie łatwo, wnuczko, to pewne,
Przemyśl to dobrze, zanim wybierzesz serce. — Tomiła pokręciła głową, pomachała
palcem, jej mina grobowa.
—Dobrze. Następna scena! —
I tak minął im czas do popołudnia, kiedy to Rana ruszyła do
domu. Jej krok był wolny, spacerowy, bo dobrze już się zapoznała z WSJ i jej
zawiłymi ścieżkami. Teraz kiedy ten cały dowódca WSJ, bo bądźmy szczerzy, ich anarchia
była bardziej monarchią, umierał powoli acz skutecznie, kręciło się tu więcej
wilków. Niektóre spoglądały na nią jakby zamiast głową myślały penisem. Na
szczęście na bezbronną nie trafiło. Kopa miała porządnego, a gryzła jeszcze
mocniej. Rozeszło się to po wilkach, bo słyszała o sobie samej pogłoski. Dość
zabawne trzeba było przyznać. Niebezpieczna. Wariatka. No cóż. Przynajmniej
mogła się z głową wysoko nosić kiedy wracała późno do domu, bez strachu.
Wkraczając na własną polankę w końcu mogła odetchnąć. Ten dzień był męczący.
Jak każdy inny. Ale wkrótce, latem przedstawią swoje przedstawienie i to było ekscytujące,
bo grała główną rolę.
—Jestem w domu! — krzyknęła między drzewa i wkrótce na ziemi wylądowała
Mezularia. Jej skrzydła rozpostarte szeroko kiedy lądowała, z subtelną
delikatnością. Coś nowego. — Ktoś nauczył cię latać jak mnie nie było? — zaśmiała
się Runa. W odpowiedzi otrzymała jedynie parsknięcie i krzywe spojrzenie. —O no
już. Nie dąsaj się. Obie wiemy, że lądowanie to nie twoja silna strona. —
—Prawda. Ale nie trzeba mi tego wytykać. —
—Jak nie będę wytykać to nie będziesz się starać. A jak ładnie wylądowałaś
teraz ha! — i cmoknęła ptaszycę w bok skrzydła.
—Aj ty zuchwały mały potworze! Całować to mnie proszę tu, wysoko. — i uosobiła też
całusa w dziób.
—Szczęśliwa? —
—Oczywiście. Pocałunki od ukochanej zawsze umilają godziny uczenia Szpaka jak
się szybuje… — Mezularia odetchnęła.
—Sama się zapisałaś do tej pracy! —
—Poprosili mnie! —
—Mogłaś odmówić. —
—Mogłam. Ale nie miałabym wymówki żeby zostać na zimę i wmawiać sobie, że to
dla pracy nie ciebie. —
—Oh.. bo się jeszcze poczuję urażona! — Runa fuknęła po czym wybuchła chichotem.
Niedługo potem obie wybrały się na spacer, aby skulić się wieczorem w łóżku i zajrzeć
na ponure niebo. Padało delikatnymi kroplami.
—Myślałaś o tym co dalej?
— Mezularia zagadnęła, jej głowa na piersi Runy.
—Dalej? Chyba następny krok to współżycie, nie? —
—Nie do końca mi o to chodziło ,ale tak. To też ciekawy temat, bo nie wiem co
ci o tym powiedzieć. — Mezularia poprawiła się. Jej ciepłe pióra i puch
zapewniały przyjemny sen. Suchy przede wszystkim, bo deszcz to po niej spływał
jak po kaczce.
—Jak to co? Może masz jakieś życzenia! —
—Ta.. I jeszcze czego. Chodź prześpimy się pod słodką jabłonią! —
—O! Do tego to jeszcze chwila, zanim wyrosną, haha! A no.. i seks w miejscu
publicznym…. Ryzykowanie. Nie znałam cię od tej strony! —
—To był żart ty mała… ah… — Mezu pokręciła głową zaraz potem znowu układając
się tam gdzie już odbiła się na sierści. Tam gdzie serce Rany biło cichy rytm i
kołysało ją do snu jak najlepsza kołysanka.
—Wiem, wiem… Ale pytasz się złej osoby. Ja nawet nie do końca wiem jak to
między waderą a basiorem wygląda, a co dopiero między waderą, a … ptakiem. I nie
bardzo jest też się kogo spytać co? —
—No nie bardzo. Szkliwo niewiele nam pomoże. —
—Jego to aktualnie chyba w ogóle bym nie pytała o to jak się ma. Jakiś taki
chodzi. Ostatnio jak go mijałam na ścieżce to do siebie bredził coś o nożu. Biedak…
Chyba mu snu brakuje! —
—Snu i piątek klepki. Zawsze był trochę …
No … w każdym razie. Słyszałaś, że Kaja złapali w końcu? —
—Złapali? —
—Taaa.. Jak go nakryli że żaden z niego bocian to próbował udawać łabędzia… Miodełka go podjebała do psów, to go dopadli —
—Idiota… —
—a żeby tylko…—
<CDN>
Od Bleu - "Wątpliwości" cz. 20
Chmurka ciemnego dymu buchnęła pod sufit jak tylko kamień zetknął
się z krzesiwem. Kolejna nieudana próba wyleciała z jaskini na stopniały
światłem śnieg. Wiosna zaglądała w krtanie wszystkim wilkom po kolei. Ale Bleu
się nie przejmował, jego oczy skupione na krzesiwie. Ogień nie chciał do niego przyjść,
a zabawa w piromana była nieco niebezpieczna. Jednak czego się bać, kiedy na
dworze straszna siąpa. Cokolwiek by zapłonęło, łatwo byłoby ugasić . Ale to nie
był główny cel rzemieślnika. Otóż w skórze jaką chciał tak pięknie przyozdobić,
w tej księdze co sam ją zapisał swoimi coraz to piękniejszymi literami znajdowały
się piękne wspomnienia lat młodości jego dzieci. Jedna z wielu pamiątek, które
zachował. Obraz który uczynił, rozpadł
się po czasie, pozostawiając tylko szczątki. Zdało się że z wilgocią zimy
zsunął się ze ściany i runął o ziemię. Ale nie ma tego złego. Udało się Bleu
poskładać małe łapki do kupy i wklei ć w książkę, gdzie spisał swoje
najpiękniejsze wspomnienia. Teraz pochylał się nad skórą do oprawy, zapach
siarki i ognia wisiał w powietrzu dusząc wszystkie wonie wokół. Wielkie litery
ich imion spisane w ładnym rządku. Skosy i zawijasy oczywiście obecne aby
przyozdobić to dzieło. Dzieło, które spod łap artysty musiało wyjść idealne.
Perfekcyjne. Żadne inne. A więc starania były wielkie i dokładne. Ba! To wymagało
nawet wysunięcia języka z pyska aby skupić się całkowicie na zadaniu. Jakby skosztowanie gorzkiego dymu
i popiołu miało pomóc w czymkolwiek. Ale jego dzieło tworzyło się. Tworzyło
powoli.
W tym samym czasie, wcale nie tak daleko, bo zaraz w głębi warsztatu kręciły
się trzy wilki. Jałonka, siostra Bleu, która mu życzliwie wołała wuju, zamiast
bracie, spędzając tu wiele godzin swojego życia, aby potem ze smutkiem wracać
do domu. „Ja to jednak chciałabym czasem z tobą zostać na zawsze, wiesz?”
kiedyś powiedziała do Bleu, a temu aż serce skruszyło się, że mała musi tak
latać przez pół watahy dla chwilki spokoju. „Ja wiem. Ale mamy też cię kochają.”
„Ja wiem wujku. Ale tu jest lepiej.” I w ten sposób oprócz swoich córek, Bleu w
księgę wpisaną miał także Jałonkę. Mała jeszcze na początku zimy sięgała ledwo
jego kostki, zawinięta w kokardki. Potem większa, także dała mu swoje łapki do
odbicia i zawsze opowiadała mu dużo historii. Bawiła się tez w okolicy z
dziećmi z sierocińca. Teraz była już z niej mała rozrabiaka, zdecydowanie
większa, ale słuchająca się wujka jak ojca. Bo może tym stał się dla kolejnego
szczeniaka w swoim życiu. Cóż za zrządzenie losu. Własne szczeniaki miał przez
przypadek, a inne lgnęły do niego jak ćmy do światła. Ale to nie ważne. Nie
narzekał. Kochał dzieci, a dzieci kochały jego. Jałonka, więc przebierała w
materiałach i siedziała z igłą w niezgrabnych łapach próbując nie ukuć się przy
swoich próbach szycia. Każdy kiedyś się uczy, a Bleu niby by nie zabronił
swojej siostrzyczce próbować.
Obok, na jej łapki patrzył Talerzyk. To był jej taki mały przyjaciel, bo od
kiedy Brzoza wyrosła, trochę się usamodzielnił. Był nawet niewiele starszy od
Jałonki to i się dobrze dogadywali. Był strasznie ciekawski i nawet częściowo
wprowadził się do domu Simone. Co prawda wadera, zagrzybiała trochę, zrobiła
się wredna i szczekliwa, więc często przepędzała go na noc do sierocińca, ale
zdarzało się, że wkradał się do środka niespostrzeżony i mógł sobie z Jałonką w
jednym posłaniu pospać. Chyba tęskniło mu się do siostry, która teraz pracowała
i nawet zarabiała na swoje małe miejsce w tej watasze. W każdym razie, tyle tu
przesiadywał, że i za Jałonką wołał do Bleu wujku, chociaż zdawało się, że jest
świadomy, że nie ma między nimi żadnego połączenia krwi czy rodziny. Ale Bleu to w żadnym wypadku nie przeszkadzało.
Wiedział też, że był jednym z niewielu dorosłych, który był dla niego tak
życzliwy, bo Talerzy… no był dzieckiem specyficznym. Odrobinę wolnym i
przygłupim można by rzec, żeby ująć to bardzo łagodnie. Teraz siedział nad igłą
i patrzył na starania swojej przyjaciółki z wielką uwagą. Wcześniej to i on
próbował szyć i tak się wymieniali. Oboje kompletnie nienauczeni.
A trzecim przybyszem był Dally. Jako jeden z trojaczków trochę się też już usamodzielniał
i jego własna osobowość wychodziła na świat. Ciekawski, wygadany, pewny siebie,
ale pracujący zawsze porządnie i w skupieniu. Teraz siedział z boku, niedaleko
Bleu i patrzył na kartkę, patykiem grzebiąc litery w ziemi. Uczył się pilnie,
pisma, bo bardzo chciał przydać się na coś w tej watasze. Wybłagał Szkliwo żeby
go nauczył odrobinę, ale zdawało się, że temu ptaku coś nie tak szło w życiu to
i musiał sobie Dally nowego nauczyciela poszukać. Daleko nie szedł. Bleu zawsze
był otwarty na pomoc, więc kiedy Dally się go spytał zgodził się bez wahania.
Dzieciak nie był już taki mały. Ba! Można by powiedzieć, że niedługo wyrośnie
na dorosłego. Miesiąc… może niecały. Wraz z latem rozłoży skrzydła i wyleci z
sierocińca na swoje, to może i dobrze. Niech się już uczy. Młode umysły są
zawsze takie chłonne.
Kiedy to już cztery lata spadły mu na kark? Bleu zaśmiał się
pod nosem, bo niedaleko mu było do roku piątego. Prawie połowa życia, jeśli Huk
da mu krótkie przebywanie na ziemi. A patrząc na to, że bawi się z ogniem i
wdycha wiele różnych oparów to różnie może bywać.
—Nie wychodzi mi! — Dally odetchnął ciężko zza jego pleców.
—Za mokra ziemia? — Bleu prychnął czując jak popiół drażni go w nosie.
—Nie. Literka… B jest trudna. — odpowiedział mu basior. Jego ogon uderzył parę
razy o ziemię z wyczuwalną frustracją.
—Mogłoby się zdarzyć. Dwa małe brzuszki, jeszcze napisz to drobnym pismem na
kartce… — Bleu przyznał wbijając krzesiwo w skórę. Mały płomyk zabujał się pod
jego palcami. — Spróbuj najpierw większą. Musisz poćwiczyć ten kształt. —
—Większą… A potem małą? —
—A niedługo nawet na kartce! Na pewno uda mi się załatwić jeszcze parę. Jak nie
od Sekretarza to ostatnio podłapałem kontakt z psami we wsi. Całkiem zgrana
banda. Za parę kości i list to i mi kartek przyniosą. — odetchnął rzemieślnik.
Litera M powoli kleiła się w całość pod jego łapami. Pisał ostatnie imię. Myszka.
Jego kochana córeczka, która nadal uparcie trzymała się domu jak tonący deski.
Chociaż coraz częściej zdarzało się, że znikała do późna. Jak na przykład
ostatnio.
Noc była już głęboka. Jeszcze śnieg leżał na ziemi, więc
zwierzęce tropy były gorące, zwłaszcza w nocy, kiedy zwierzyna lubiła wyjść
sobie na przechadzkę.
—Co my… koty, żeby na myszy polować? — Prychnął Irys za jej plecami. Myszka
tylko pacnęła go ogonem.
—Szukamy lisa… —
—Lisa… To nie tak, że lisy jak wilki… mają.. wiesz… mowę i … — i znowu dostał
ogonem w pysk.
—Nie. Nie każdy wilk przecież szczyci się inteligencją. To samo z lisami.
Czasem to tylko zwykłe zwierzę.
—A po co my to tak właściwie robimy? —
—Chciałam skórę dla ojca. Na prezent na jego urodziny. — odpowiedziała. Irys
zawsze tyle narzekał, ale i tak chodził za nią. Głupio się było przyznać, ale
chodził i z nią. Mało to było znane komukolwiek, bo ta dwójka wiecznie na
siebie psioczyła i szczekała i skakała do gardeł na każdym możliwym kroku. Ale
z drugiej strony zawsze, wszędzie widziało się ich razem. Stanowili dwójkę
głośną i upartą. Każde chciałoby po swojemu. I dopiero z dala od oczu pewnego
dnia Irys nachylił się nad nią i stwierdził, że w sumie to… bez niej żyć już nie
może. Jak się na jeden dzień rozdzielili to doszedł do wniosku, że jakoś za
cicho i … czy może by nie spróbowali chodzić razem. Myszka zastanawiał się dwa dni, aż nie stwierdziła,
że skoro i tak tyle czasu spędzają, to czemu nie. Najwyżej pokłócą się na amen
i nigdy nie obejrzą na siebie, albo rozejdą w spokoju jak nie wyjdzie. I tak w
ten sposób chodzą za sobą i z sobą. Niewiele się zmieniło. Nadal się kłócą jak
stare małżeństwo, łażą za sobą i rywalizują, ale teraz na dowidzenia Irys daje
jej buziaka w czółko. Czasem podsuwa jej większą rację jedzenia. W chwilach
przerwy układają się na jakimś kamieniu, futro do futra i zaskakująco spokojnie
rozmawiają o swoich oczekiwaniach. Myszka okazała się być kompanem jakiego Irys
szukał. Nie naciskała tam gdzie nie chciał i szanowała jego zdanie, a
oczekiwała tylko tego samego w zamian. Więc dogłębnie poznawali się bardzo
powoli na swoich własnych zasadach. To było bardzo… miłe. Zmiana w ich życiu,
niespodziewana, ale bardzo uprzejmie traktująca ich z gracją. Przynajmniej na
tyle ile ich głupie dupy umiały sobie ją okazać. Bo przyznajmy sobie to teraz
czytelniku, złammy tą czwartą ścianę ten jeden raz i powiedzmy, że oni oboje
trochę tępi są. Jedno po matce, drugie po ojcu.
Więc tak się ich los słodko pisał.
—Dla ojca… no dobra. — Irys w końcu dorównał jej kroku.
i to dlatego wróciła późno do domu. Potem też… i potem też. Bo wieczorami coraz
częściej siadała z Irysem i rozmawiała. I śmiała się. Ona śmiała się z jego
żartów! I to tak.. na serio. I Irys odkrywał, że może wcale nie był takim
zwolennikiem ciszy i spokoju, samotności, kiedy przychodziło do tej wadery. Że
właściwie chętnie spędziłby z nią większy kawałek swojego życia, a przynajmniej
tą resztkę co z niego zostało. Kto by pomyślał, że taki dzieciak, młódka, podbije
jego dorosłe serce. Chociaż… czy one już taka młoda. Może i. Pamiętał Irys
przecie jak jeszcze ledwie szczeniak ganiała za nimi uparta, że ona chce się
nauczyć polować. Kto by pomyślał, że teraz będzie prowadziła jego na polowania.
Jeszcze jakiś czas temu zawarczałby na siebie, zły za ten komentarz. Jak to?!
Myszka, lepsza od niego?! Ale teraz, jak trochę ją poznał, poza warstwę
obronnego odpowiadania na jego dogryzki, to musiał przyznać, że nieźle nauczyła
się polować. Dorównała mu. I dobrze. Nie musi się o nią martwić w spotkaniach
ze stworzeniem większym od nich, bo wie co robić i jak się bronić.
Więc Bleu, jak to ojciec, miał swoje podejrzenia. Ale Myszka jak wracała tak kładła się szczęśliwa obok i niewiele mu zdradzała. A on jak dobry ojciec, nie naciskał. Skoro nie płakała, to i krzywda się jej nie działa. Pomimo ciekawości, jakoś coś czuł, że ona po prostu zakochała się. Zwłaszcza ,że zapachu Irysa coraz trudniej było się pozbyć z sierści, kiedy przyszła wiosna i ubyło śniegu, w którym można było się wytarzać dla niepozoru. Ale jeśli nie chciała zdradzić mu niczego… to niech tak będzie. Więc wiosna przyszła. Zakwitły kwiaty i nieco zaostrzyły stosunki z WSJ. Czego więcej chcieć. A otóż… Niedawno, bo parę dni temu, Bleu malował jeszcze na bardzo drogim płócienku. Niedużym, ledwie wielkości kartki, co by mu się zmieściło do książki. Otóż. Przed wiosną, ale jak już się odtajało powoli i widać było, że niedługo przyjdzie powiew świeżości przyszła do niego Atla.
—Tato! — przywitała się. Dzień był bardzo słoneczny. Bleu akurat siedział nad kawałkiem
papieru, Jałonka przewracała się w śniegu z talerzykiem, a Dally siedział i pisał
literkę Z w białym puchu, starając się sklecać słowa z tego co już miał w
głowie. Piękny obrazek malował się przez waderą, która tylko uśmiechnęła się
szeroko do swoich podopiecznych ze szkółki.
—Ah… Alta! Miło cię widzieć. — Bleu odłożył swoją pracę na bok aby od razu
przesunąć się w kierunku córki i ująć się w swoje ramiona. Ta, dwa razy prawie
większa, odwzajemniła uścisk z wielką radością.
— I Misung! Czemu zawdzięczam tą wizytę? —
—Mamy dobre wieści! — Atlanta zakręciła ogonem, aż śnieg wzburzył się za nią.
Koraliki na jej szyi i w jej małych warkoczykach na szyi zaszeleściły niczym
małe dzwoneczki. Uśmiech na jej pysku był tak szeroki, że udzieliłby się nawet
staremu Mszczujowi. — Będzie ślub! — zawołała.
—ślub?! Wasz?! — Bleu sam zaczał szczerzyć się jak szalony.
—Aha.— Misung przeskakiwał z łapy na łapę. — Zapraszamy rodzinę! — uśmiechnął
się.
—Coś was uszyć? —
—Ja to w sumie.. mógłbym… prosić krawat? — lis nieśmiało poprosił, na co Bleu
mu pokiwał głową.
—A ja nie potrzebuję nic. Tylko, żebyś był. — Atlanta przytuliła ojca jeszcze
raz, jej oczy szczęśliwe, błyszczące w świetle słonecznej zimy.
—Kiedy to? —
—Z pierwszym roztopem! Zaraz z wiosną! Agrest już nam udzielił błogosławieństwa
na międzygatunkowe małżeństwo! —
—Cudownie! — i to właśnie malował cierpliwie farbami. Swoją córkę, na ołtarzu,
która mówiła tak dla Misunga. Swojego nowego męża. Cóż za cudowna to była zima.
Urodziła się Jałonka. Myszka w końcu postąpiła krok dalej z relacją, która
kleiła się już od tak dawna, Atla wyszła za mąż. I wszystko to, Bleu cierpliwie
wpisywał w swoją książkę.
Teraz za to siedział i wyparzał litery. Uczył Dalliego
pisać. Patrzył jak jego siostra dorasta. Cztery lata i parę miesięcy i tyle
szczęścia. Więc kiedy Rana przyszła do niego pewnego wieczoru, mógł tylko się
uśmiechnąć.
—Cześć córeczko. —ziewnął. Książka stała sobie na stole, Mysz wpisane na samym
końcu, już wkrótce wykończone złocąca się farbą.
—Myszka jeszcze nie w domu? — spytała wchodząc bliżej i układając się u jego
boku jak za starych czasów. Wtuliła się w jego futro z westchnięciem.
—A nie. Teraz sporo czasu spędza z Irysem. —
—Nie jestem zaskoczona! — Przyznała Rana.
—Potrzeba ci czegoś? —
—Nie. Nie. Chciałam się tylko pochwalić. Niedługo, będziemy grać nasze pierwsze
przedstawienie! — Rana odrzekła, jej uszy postawione na baczność, ogon przebierający
za nią. Bleu uśmiechnął się szeroko.
—Będę w pierwszy rzędzie! —
Czy można chcieć czegoś więcej od życia niż takiego błogiego szczęścia.
CDN
Od Rany - "Wątpliwości" cz. 19
Rana spojrzała w niebo. Śnieg powoli opadł na jej nos,
roztapiając się od razu. Chmury leniwie przeciągał się przez nieboskłon,
płacząc, a zimno przemieniało te łzy w śnieżynki tańczące na delikatnym
wietrze. Tanga i balety, istne
przedstawienie dla znudzonych oczu młodego wilka. Drzewa uginały się pod białym puchem, a jego
świeża warstwa powoli zasypywała zwierzęce ślady, utrudniając pracę łowcom.
Cichutkie śpiewy i szelesty, i chrupoty, i chrząstanie, i bajanie świata
dookoła delikatnie lulało wszystkich do pobudki. Słonce bowiem dopiero leniwie wschodziło
ponad swój horyzont, a przed nim daleka droga była na swój tron i szczyt. Młoda
wadera rozprostowała łapy wystawiając je ku górze i przyglądając się im. Jej
plecy leżały w dołku, boląc delikatnie, ale przyjemnie, jeszcze przypominając o
błogim śnie z jakiego się zbudziły. Jej paluszki zagięły się, łapiąc te
tańczące ozdoby zimy, które uciekły prawie od razu. Odetchnęła głęboko. Oh
jakiż to był głośny wydech.
—Nie rozumiem, dlaczego.. .Ty wstajesz tak wcześnie.— zaraz u jej boku odezwał
się głos. Pewne oko lezące na jej piersi podniosło się na nią.
—Wybacz. — Rana uśmiechnęła się do Mezularii skulonej w kłębuszek, leżącej
praktycznie na wilku.
—Masz dzisiaj wolne… — błękitno- szarawe
pióra zaszeleściły kiedy ptak poprawił się nieco w tej dziurze.
—Niby tak, ale nawyki ciężko w sobie stłumić. —
—Rozumiem doskonale. — Mezu przetarła oczy i rozprostowała własne nogi. Jej
szyja uniosła się spoglądając na wilka z góry. —Jeszcze chwila wstawania z Tobą
i sama zacznę wstawać przed słońcem.—
—No wiesz.. nie ja nalegałam na spanie w
jednym legowisku. — Rana przewróciła oczyma, ale uśmiechnęła się do samicy. Ta
tylko prychnęła, jej oczy iskrząc się
rozbawieniem.
—A co? Nie pasuje?—
—Tego nie powiedziałam. — Wilczyca obróciła się na bok , zrzucając z siebie
parę zagubionych piórek. Wyczołgała się w śnieg ze swojego ciepłego łoża aby
otrzepać się i rozciągnąć. Za sobą usłyszała tylko niezadowolone mruknięcie. —
Co? Kaloryfer ci uciekł? — Rana rzuciła drugiej
mały uśmieszek.
—Tak. — padła prosta odpowiedź, ale Rana nie oczekiwała niczego więcej. Ptak z jakim mieszkała na tej pięknej ,małej
polance był lakoniczny i rozgadany jednocześnie., a przy tym wszystkim
szczery.
—Wrócę wieczorem. Obiecałam zakręcić się w gospodzie trochę. Dobrze wiesz, że
to teraz w pewnym sensie mój obowiązek. —
—Wieczorem to strasznie późno, a jednocześnie dzisiaj będzie miło na spacerze.
Noc zapowiada się gwiezdna. — ptaszyca wstała, jej oczy zawieszone na chmarze
chmur.
—Tak? Ja nie wiem jak ty to czytasz. — Rana
pokręciła głową, jej uśmiech poszerzony.
Jej łapy przetarły wiaderko z resztek wody opadających na
boki. Wiadro za wiadrem i zaniosła do gospody tyle wody ile sobie stara dobra
Gospodyni zażyczyła, a słońce nadal ledwo chybotało na horyzoncie. Cóż można
innego powiedzieć, niż stwierdzić iż ten dzień będzie wyjątkowo długi i
paskudny. Ciągnąć się będzie w nieskończoność i Rana czuła to po kościach.
Poranne mrowienie w łapach jeszcze się jej trzymało, oczy chociaż uważne i skupione
jeszcze męczył opuszczony sen. Cóż to dzisiaj za horror i męka ją czekały. No
cóż. Nie miała czasu się nad tym za bardzo pochylać. Ruszyła wziąć miotłę, taką
starą, jeszcze posklejaną z brzozowych
gałązek i korzeni, związanych starą liną. Wszystko to widziało lepsze
dni, ale nadal uporczywie towarzyszyło starej Gretrudzie w jej pracy w
zaśniedziałej gospodzie. Rana nie miała zamiaru wymieniać żadnej z niezawodnych
rzeczy należących do tego przybytku. Ruszyła więc do zamiatania kurzu
naniesionego z drogi prze wilcze łapy, które przeplatały się przez próg nawet o
tak wczesnej porze. Rana nie była zaskoczona, że tyle osób pojawiało się i
znikało, jakby mary. Gertruda, zrzędliwa, gruba i nieuprzejma, mimo wszystko była
trochę jak macocha dla wielu z tych pijaków, którzy od pierwszego mrugnięcia
słońca napajali się trunkami z niskich półek. A ona im je podawała niczym anioł
zesłany z dna piekieł, a świecący się ratunkiem dla ich spragnionych warg.
—Powinienem płakać czy się śmiać? — jeden z nich przysiadł sobie na rogu niby
baru i załamał łapy. Wkrótce przed nim stanął kieliszek ze spirytusem. Gertruda
spojrzała na niego spode łba i wstrząsnęła ramionami. Rana z racji chwili
spokoju i zbliżającego się południa także sobie przysiadła gdzieś z boku. Gdzieś niedaleko tlił się ogień,
który rozpaliła z samego ranka aby pomieszczenie było przyjemnie ciepłe dla
pysków i łap zmęczonych ciągłym i nieustającym mrozem . Ciepłe dni słodko
zaglądały im już w oczy, ale może nieco złudnie, jeszcze odległe. Przecież
najpierw musiał przyjść roztop i błoto w łapach i lóżkach. Nic przyjemnego.
—Płakać czy się śmiać? — wilk zwrócił się do niej. Najwidoczniej usiadła sobie
za blisko. Gertruda podała jej zakąsek przed nos, bo alkoholu jej odmawiała.
Zresztą nie żeby Rana chciała pić alkohol w południe.
—To prawie jak być czy nie być. Kto by znał odpowiedź. — wzruszyła ramionami
zmieszana. Wilka nie znała, może tak z widzenia jak mijała szeregowych idąc na
lekcje do Rudolfa. Teraz ćwiczyli frazy i słynne dzieła, ludzkie i nie. Rana
była bardzo ciekawska, a stary wilk powtarzał, że idzie jej nienajgorzej. To
najbliżej do komplementu jak się dało w przypadku tego starego gbura.
—Wiesz… Przespałem się z waderą… — zaczął. Jego łapa na kieliszku, którego
zawartość znikała coraz to szybciej. I równie szybko pojawiała się na nowo. —I
co… Raz! RAZ… Pieprzony jeden raz. I teraz będę ojcem. I oczekują… że się
ożenię! — sapnął.
—To ja bym się śmiała. Bo głupiec żeś, że w ogóle się do wadery w szczycie
przymilał. — Rana zaśmiała się pod nosem, jej smakołyk w łapkach.
—A skąd ja miałem wiedzieć?! —
—Czasem warto spytać. Po to ma się pysk żeby rozmawiać. — po czym wgryzła się w
swoje jedzenie ignorując już zrozpaczonego świeżego ojca. To ci dopiero. A jaki
wyśmienity pomysł na przedstawienie!
—Uważasz, że gwiazdy to nasi przodkowie. To ciekawe, nie
powiem. — Rana przeskoczyła z łapy na łapę przechodząc nad większą zaspą z
zamarzłego piachu.
—Czy ja wiem. Ot to po prostu jedno z wierzeń co w mojej babce się przewracały.
Raz mnie kobieta spotkała i już nagadała. Chociaż chciałoby się w to wierzyć
co? — Mezularia miała znacznie prościej. Jej nogi, długie i gibkie przekraczały
przeszkody z większą łatwością, niż krępy wilk trzymający się ziemi.
—Czy ja wiem. Nie wiem czy chciałabym aby mi przodkowie zaglądali do łóżka jak
śpię czy inne… rzeczy uprawiam. — wadera zaśmiała się pod nosem.
—To… ciekawe spostrzeżenie. Myślisz że odwracaliby wzrok? A może śpią jak i my?
—
—Nie no… jeśli widać ich tylko nocą, to jak mają niby spać? I odwracać wzrok?
Jakbym miała patrzeć na tą katastrofę jaką są moje życiowe wybory to bym nawet
chyba się zmusić nie umiała! — jej śmiech rozleciał się ponad burzliwe fale,
które szalały pod lodem.
—Złe decyzje. Wilczyco ty, co ty robisz w tym WSJ, e ja o tym nie wiem?! —
Mezularia nastroszyła pióra jakby nagły powiew wiatru chciał za wszelką cenę
podnieść je i zerwać z niej pozostawiając nagą dla świata do oceny.
—Nie. To nie ja je podejmuję. To moje serce gada głupoty. —
—Serce głupie, a rozum zadufany. Jedno i drugie się nie dogada jak pysk się nie
wygada. Śpiewaj co ci na sercu leży co?— przystanęły sobie na wzniesieniu obie
wpatrzone w daleki horyzont przykrywany chmurami.
—Serce kocha, mózg woła za wcześnie! — Rana
sapnęła smętnie.
—Rozumiem doskonale. Serce kocha, ale racjonalnie rzecz ujmując to wcale nie
tak pięknie jakby się mogło zdawać. A chociaż ładny? —
—No wiesz.. ładna. —
—Ładna? — Mezularia zajrzała na swoją towarzyszkę za zaciekawieniem. — No kto
by pomyślał. Taka grzeczna, a buja się po krzakach z kobietami? —
—Z nikim się nie bujam! — Rana zaśmiała się. Była wdzięczna temu paskudnemu
ptaku za poprawianie atmosfery. — Głupie to takie! Ładna. I zabawna do tego,
wiesz?! —
—Doprawdy? Aż mnie kusi co by poznać tą wybrankę! — Mezu… ah… Rana odetchnęła.
Ten ptak może i był inteligentny, ale mądrości i świadomości jej czasem
brakowało.
—Nie uwierzysz! — serce Ranie zabiło jak dzwon na sekundę. — Ładna. Zabawna. I
do tego inteligentna!—
—Idealna! Gdzie takich szukać?! — Mezu zdawała się być coraz bardziej zaintrygowana.
—A może to mi tak tylko serce podpowiada.. Ale spojrzyj tu … — wilczyca
nachyliła się nad szorstkim lodem ocierając śnieg z jego wierzchu. Rubilia
nachyliła się, jej oczy spoglądając w jej odbicie. — Czy nie ładna? —
—Zakochana… w sobie? — Mezu zadała to pytanie tak prawdziwie, że Rana gdyby nie
cztery łapy to chyba by upadła.
—Chyba wycofam moje zdanie o inteligencji. Weźże się puknij i spojrzyj może
obok, co? — wilczyca prychnęła i jak gdyby nigdy nic ruszyła dalej. Jej Sece biło
jak oszalałe, oddech walczył z płucami aby wchodzić i wychodzić ze złudnym
spokojem. Łapy trzęsły się w powietrzu aby cudem stać stabilnie z każdym
krokiem. Z wierzchu była jak kamień, niewzruszona. Ale uczucia jak woda, powoli
łupały jej niewzruszoną nawierzchnię. Widać było to po pysku, jak uśmiechał się
szeroko w zmęczeniu, stresie i radości. Jak trząsł się nieznacznie. W ogonie,
który niby przebierał jakby szczęśliwy, ale jakoś tak nisko. Mezularia nie była
głupia. Nie można było tego o niej powiedzieć. Miała zawsze pewne podejrzenia i
zaprzeczyć nie mogła, że może i została na zimę (i na zawsze) dla pewnego
wilka, którego polubiła. Potem może trochę za bardzo. Rana zaskoczyła ją. Bo jak to tak, że ty sobie
tak marzysz o wilku z twoich snów. Punktualnym, pięknym, życzliwym, otwartym,
takim delikatnym a wgadanym. Rana była obrazkiem jak wyjętym z jej serca,
wilkiem, który podbił jej serce długimi spacerami i rozmowami. Wilkiem, który
nie wkradł się w jej serce, a wbił w nie jak w swoją ofiarę. Szybko i namiętnie.
Ale czy to było trwałe uczucie. Kto ci to wiedział…
Rana oddaliła się od niej na spory kawałek już, więc Mezularia musiała wybić
się z myśli. Z wrażenia i pośpiechu mało nie zabiła się o własne nogi, jak
rozpędziła się w jej kierunku. Ha! Serce durne a mózg zamglony. Złe ci to
połączenie. Jak pracują osobno i się kłócą to niedobrze, a jak się godzą to
jeszcze gorzej. Dlatego też wkrótce wilczyca śmiałą się w głos a Rubilia
zbierała ze śniegu, gdyż zaliczyła niezłego orła.
—Ledwo się przyznałam, a ty już się przede mną wykładasz z wrażenia? — podała
jej łapę, którą Mezularia chętnie przyjęła. Otrzepując się z resztek śniegu
rzuciła waderze obrażone spojrzenie.
—Bo uciekasz! Wyznajesz komuś miłość w taki sposób po czym idziesz jakby nic
przed siebie!—
—A co! Mam czekać aż przodkowie tam na górze zdecydują się zaśpiewać nam psalm.
Noc zapada. Zmęczona jestem. Wracajmy do domu! — Mezularię ten wilk zastawiał mocniej
z każdym dniem. Rana… nawet nie oczekiwała od niej odpowiedzi? Cóż… intryga
była zdrowiem w relacji, bo jak się we dwoje zna jak łyse konie to czego szukać
i o czym mówić? Może się dowie kiedyś. Ale teraz skupiła się na stawaniu nóg
porządnie, twardo na ziemi, aby nie musieć się znów trzepać z zimna.
Tej nocy ptaszyca ułożyła się obok Rany jak gdyby nigdy nic, ale noc zapadła i
jej oddech się unormował, a ta dalej z otwartymi ślepiami wpatrywała się w towarzyszkę. Czy to dobrze czy źle… komu to
oceniać.
—Jak tam są i na nas patrzą.. — szepnęła zaglądając na gwiazdy. — To mogliby mi
powiedzieć, gdzie te złe decyzje i którędy iść?
<CDN>