Dzień wstał i przeminął. Księżyc pozostawił po sobie resztki snu w kącikach oczu Pi, kiedy ta przeciągnęła się, jej małe pazury zaczepiając o ziemię i ryjąc w niej małe dołki. Jej ciało musiało chwilę jeszcze poleżeć zanim pozwoliło jej unieść się na dziwnie słabych łapach. Pi odetchnęła, jej umysł powoli rozbudzał się, rejestrując środowisko. Wokół nich, ciemny i nieprzejrzysty las zamykał swoje korony nad ich głowami, pyłki i letnie serce świata wdzierały się wytrwale w zmysły, temperując nimi wedle swojego krzywego widzenia. Jednak należało to przetrwać. Czas jeszcze nie przepłynął między ich palcami, pomimo że tak mogłoby się wydawać, że krążą w kółko po tym samym zapomnianym kawałku boskiej ziemi. Całka była święcie przekonana, że wie doskonale dokąd idzie, pomimo braku większego rozeznania w terenach. Jej łapy prowadziły ich tak pewnie ,że nawet racjonalna Pi nie miała odwagi kwestionować tej nieprzewidywalnej wiedzy. Jak Całka była w stanie pamiętać to wszystko? Czy może po prostu była naturalnym przewodnikiem po nieprzebytych gęstwinach tego świata i gdziekolwiek by się ją wrzuciło trafiłaby powrotem do punktu pożądanego. Była to w każdym razie umiejętność niezwykle przydatna przy przemierzaniu terenów tak gęsto zalesionych.
Sigma wstał zaraz po niej, jego oczy nieco nieobecne, nadal
zagubione w nocy przedziwnych snów, które rozmywały się w tle umysłu odurzonego
dozą dziwnego przerażenia i osowienia. Jego pierwszą myślą był komentarz
dyskomfortu jaki wydarł się z jego gardła w postaci długiego jęku niezadowolenia.
Biedak, albo idiota, zależy jak na to spojrzeć, usnął na kamieniu, który całą
noc wbijał się coraz to głębiej w jego brzuch, a on, zanurzony twardo w krainie
bezczynnych marzeń tylko pochrapywał sobie wesoło. Teraz za to miał ciekawe
kształty odbite na futrze i ciele, a jego kości przechodziły tępym bólem.
Musiał sobie odetchnąć ciężko.
—Osowiały? — Mediana łypnęła na niego jednym okiem. Jej sen był od jakiegoś
czasu był dość lekki. Ta cienka linia jaką samica balansowała już bezbłędnie
pozwalała jej czuwać nad tymi dwoma idiotami pod jej opieką. Dwoma? Mediana
uniosła głowę zaskoczona. Zupełnie nie słyszała kiedy z ich małego grona
zniknęła Całka. A wadera nie znikała ot tak, mimo wszystko dbała o swoje
rodzeństwo. Musiała mieć jakiś cel…
—Wstawać lenie. — i otóż zjawiła się dosłownie parę minut
później, jej łapy przesuwając bezszelestnie ponad runem leśnym. Jej oczka
zmierzyły wszystkich w swoim zasięgu, nie znosząc sprzeciwu.
—Co taka spięta? — Sigma wstał z jęknięciem. Jego pysk wykrzywił się z wyrazie
czystego niezadowolenia
—Przemierzamy ten zasrany las już trzy długie dni.— wadera zacmokała, jej pysk
kierując się ku gęstemu dachu z liści i gałęzi, wysoko ponad nimi. —
Zaczerpnęłam więc świeżego powietrza, wiecie… — uśmiechnęła się. — Bardzo się
nie myliłam, idziemy dobrze. Dobra trajektoria. Ale mamy teraz dwie ścieżki
przed sobą. —
—Coś mi się zdaje, że jedna z nich sprawi że utkniemy w tym lesie na jeszcze
dłużej niż chcemy, a druga jest niezwykle niebezpiecznym przedsięwzięciem,
które może nas zabić.. — Mediana przewróciła oczyma. — los zawsze uśmiecha się
tak parszywie! —
—No tak. Los… można powiedzieć, że masz rację, ale nie do końca. Jedna z nich
to droga przez góry. Góry, które zostały słodko nazwane Górami Śmierci przez …
pewnego ptaka jakiego spotkałam na swojej drodze. — Całka odetchnęła na samo
wspomnienie, jej umysł wracając na sekundę do domu, za którym i jej się tęskno
już robiło. Ale cel mieli jeden, a potem wrócą! Do zimnego domu… — Druga to
droga przez tą dzicz, ale.. po drodze zdaje mi się, że miniemy się z samym cne turm jakiegoś
osiedliska wilków lub innych … inteligentnych stworzeń. Nie wiem czego
oczekiwać, ale nie oczekiwałabym oklasków na nasze przybycie. —
—Czyli do wyboru mamy… śmierć albo śmierć? — Mediana uśmiechnęła się krzywo.
—do wyboru mamy albo ciężką wędrówkę przez góry albo zgrabne prześliźnięcie się
przez obóz jakiegoś tubylczego mieszkańca tego przybytku. — Całka przysiadła
sobie mierząc rodzeństwo swoim zdeterminowanym wzrokiem.
—Je jestem za tym aby wbiec na pełnej sile w to obozowisko i równie szybko co
się pojawimy zniknąć. — Sigma rozciągnął się. — Skorzystajmy z nocy. —
—To wydaje się być nierozsądne rozwiązanie. — Pi stanęła obok niego, jej łapa
powoli masując drugą, jakąś taką osowiałą.
—Nie chcę iść przez góry… — Mediana sapnęła, jej kolana zawsze bolały od
chodzenia pod górkę.
—To przemykamy się przez to dziwne obozowisko w takim razie. A teraz śniadanie
i ruszamy! — zarządziła, a nikt nie zaoponował.
Po jakże sycącym śniadaniu złożonym z resztek zająca jakiego udało im się przydusić gdzieś w zaroślach tego nieprzebytego gąszczu, ruszyli dalej. Całka śmigała pomiędzy korzeniami, sprawiając że wysokie trawy kłaniały się pod jej łapami. Pewnym krokiem torowała ścieżkę dla swojego rodzeństwa, jej oczy dobrze widząc w ciemnościach, jakie rzucały korony drzew pochłaniające praktycznie każdy promień porannego słońca. Jej ciało, smukłe i zwinne, dawało radę jakoś przebić się przez ta mieszaninę irytujących roślin. Zaraz za nią szła Mediana, najniższa z nich i najcięższa, chociaż by się nie przyznała. Jej ciało przygniatało wszystko co Całeczka pozostawiła po sobie. Gdyby przewodniczka miała wybór to szłaby po korzeniach i gałęziach, ponad trawskiem, niestety jej rodzeństwo nie było w stanie tego zrobić. Dlatego szkliw cichutko. Pi, trzecia w rzędzie, równie chuda co Całka, równie wysoka ale jednak taka inna. Jej krok był cięższy, bez tej emocjonalnej wilczości w sobie. A na końcu, Sigma. Wojownik pierwszej klasy, zwarty i gotowy do ochronienia swoich sióstr, gdyby nadeszła taka potrzeba. Wszyscy jakby trochę zgubieni we własnych myślach.
Całka skupiona na brnięciu w przód, cel na celowniku i cichutkie pragnienie odpoczynku od tego mentalnego wysiłku jaki męczył ją od dzieciństwa.
Mediana, tęskniąca za domem i dokumentami kurzącymi się w jaskini wojskowej, a jednak ciekawa i teoretyzująca co czeka na nich w miejscu do którego tak dążą.
Pi, kompletnie oderwana od samej siebie, zagubiona w kacie racjonalności, nie rozumiejąca dlaczego wszystko w jej ciele zachowywało się w sposób w jaki się zachowywało.
I Sigma. Stęskniony za wojskową musztrą, kwitnący pod okiem Szkła jak mały lotus, a teraz stłumiony nieco przez głosy chwytające myśli w jego głowie. Cienie przeszłości czaiły się za każdym zakrętem naśladując ich kroki, jakby zwidy przeszłości ginęły razem z nimi.
Wioska, którą Całka wypatrzyła była doprawdy daleko, a
jednocześnie niewiele ponad dzień drogi. Zatem kiedy pod nią dotarli, minął im
dzień wyśmienitego marszu. Trawa przerzedziła się jak się zbliżyli, a obce
zapachy ogarnęły ich zmysły, przez co rozproszyli się ze swojego wygodnego
rządka. Całka ustąpiła miejsca Medianie, zgrabnie lądując na jednym z wielkich
korzeni drzew, który sprawił, że górowała nad trawami. Sigma przemieścił się
tak aby jego bok był niedaleko tego najniższej z nich, a Pi wycofała się na tyły, pozostając kroki
za nimi. To była ich najlepsza strategia, niezawodna. Wspinacz u koron drzew,
słuchacz na plecach i dwa wilki na przedzie, torujące drogę w milczeniu, w
ciszy. Jedyne co im towarzyszyło to skrobanie pazurów całki na drzewnej korze
oraz szum trawy pod ich łapami.
Szli tak kawałek, starając się nie zostać złapanymi. To jeszcze były tereny
jakiś winkowatych jak oni. Kto wie co mogliby im zrobić. Ich strategia na razie
działała, opłacalna. Całka jednak nie była pewna jak długo będą w stanie
zatuszować swoją obecność, nawet pod ciemną osłoną matki nocy. Stworzenia, które tu żyły, musiały mieć dobry
wzrok. I cóż. Całka była w błędzie, ale jeszcze nie była tego świadoma. Stworzenia,
które żyły tak niedaleko od nich, leżały w swoich posłaniach, tylko jeden na
straży ich ciał. I wszystko byłoby okej, gdyby nie fakt, że Sigma i Mediana nie
należą do najbardziej zwinnych stworzeń.
Przechodzili nad skarpę. To była ścieżka, pomiędzy murem z
korzeni drzew i krzaków nie do przebicia dla nich, a skarpą, sunącą w dół, do
niewielkiej dolinki w środku tego lasu, wyżłobiona przez wodę, lub mechaniczne
starania tego, ktokolwiek spał tam w dole. Rodzeństwo doskonale widziało zarysy
ciał futrzastych zwierząt, śpiących jedno obok drugiego, w swojej własnej
definicji wygody. Małe światełko obok czegoś co przypominało główne wejście,
padało na pysk jakiegoś młodego wilka lub czegoś podobnego. Całka zaczęła. Jej
łapy prześliznęły się po cienkiej linii ziemi jakby całe życie chodziły po
linach wiszących nad przepaściami.
—Ja powinnam pójść pierwsza. — Mediana szepnęła, niezadowolona z tempa jakie
narzuciła siostra. Całka przystanęła, jej głowa odwróciła się nieco, tylko na
tyle aby nie straciła swojego delikatnie wyważonego balansu.
—Poszłam, bo sprawdzam wam ziemię pod łapy. Co wpadnie pode mną, musicie
przekroczyć. — Mediana opuściła uszy. Całka rzeczywiście zawsze chodziła
pierwsza. I tak było. Samica czuła odpowiedzialność za swoje rodzeństwo, w
końcu to ona wyciągnęła ich z ciepła ich domu, aby rzucić się z motyką na
słońce i walczyć z wiatrakami. Musiała wiec zadbać aby nie umarli pod jej
czujnym okiem, inaczej nigdy by sobie nie wybaczyła. Mediana poszła za nią.
Całka przedzierała się przez drogę. Mediana szła za nią. Sigma dreptał po jej
piętach i na końcu wiła się za nimi jak duch Pi. Pierwszą podpowiedzą dla
czwórki wilków, że coś jest nie tak, było ciche kliknięcie. Pi wyprostowała się
jak szpic, wilk w dole także. Ich głowy zwróciły się w kierunku małego
rozwidnienia w lesistych terenach, małej polanki niedaleko, która zdawała się
prowadzić dalej w las aby potem rozjaśniać się wraz z mniejszym zagęszczeniem
drzew.
—Całka… — samica warknęła może nieco za
głośno. Jej siostra stanęła i obróciła głowę, jej ciało zastygło w pozycji aby
zachować balans. Wbiła swoje przenikliwe spojrzenie, tam gdzie podpowiedziała
jej siostra. Ledwo widoczne błyskanie księżyca obiło się od metalowej lufy
trzymanej przez myśliwego, wycelowanej w nieokreślonym kierunku.
Drugą wskazówką był cichy szelest liści za nimi.. Gdzieś w oddali, ku drugiej
stronie tego dziwnego wgłębienia pojawili się ludzie z siatkami. Trzech rosłych
mężczyzn, których szczęki zaciskały się w oczekiwaniu.
—To nie na nas.. — odsapnęła wadera, pewna swojej decyzji. Nikt nie zwracał na
nich uwagi, jakby nikt ich nie widział.
—Wiem… Ale… na nich. — Pi wskazała w dół, na tego winkowatego co teraz
skonfundowany szukał i źródła ich rozmowy.
—Musimy im powiedzieć. — Mediana pokręciła głową, a Całka tylko mruknęła coś
niewyraźnie pod nosem. Chciała iść dalej, chciała porzucić tych śpiących wilców
we własnej niepamięci i pójść spać gdzieś w jakimś ustronnym krzaku jaki
oferuje ten las. Ale oczywiście, jej rodzeństwo miało znacznie prostszy
kręgosłup moralny niż ona, pomimo podobnych warunków wychowania. Samica
odetchnęła.
—Jestem najlżejsza. Ja pójdę. — odpowiedziała. — Pi.. proszę cię, przejmij
przód. Jakoś… — Całka spojrzała w dół skarpy. Jaj tylne łapy zaparły się
porządnie o kawałek stabilnej ziemi, a przednie opuściła już na samą pochyłą.
—uważaj na siebie proszę. — Sigma sapnął nieco za głośno, kiedy jego siostra
zza pleców przechodziła po jego plecach na przód, oczywiście z największą
odpornością. — Wasza dwójka serio ma jakieś kocie geny…— szepnął.
Całka pozwoliła grawitacji działać, kiedy zsunęła się powoli
w dołek. Jej łapki dopiero po chwili zaczęły przebierać, aby nabrać odrobinę
panowania nad swoim zbliżającym się upadkiem oraz zniwelować hałas upadających
kawałków ziemi jaką poruszała masa jej ciała. Samica wylądowała w dole z
największą gracją na jaką było ją stać, mało przy tym nie potykając się o swoje
łapy i kuleczki zbitej gleby. Stojąc bardziej stabilnie przycisnęła się do
ziemi, świadoma, że wilk, który stróżował im wszystkim usłyszał jej starania
nie połamania się przy tym całkiem sporym upadku.
—Kto idzie? — jego głos był stanowczy, krok pewny i szybki. Całka zrezygnowała
więc z fasady skradania się.
—Duchy przyszłości, wiesz…— mruknęła pod nosem wstając. Jej ciało górowało
ponad tym psem jaki stanął przed nią. Oho. Żaden wilk z tego psa, oczywiście. W
końcu pies to nie wilk… W każdym razie. Całka spojrzała mu w oko, kiedy zjeżył
się na jej widok. Już zdawało się że miał biec, wyć, szczekać, ale Całka
raczyła wykonać pierwszy ruch. Pies zdawał się przeważać nad nią szybkością,
ale z pewnością nie refleksem, gdyż bardzo szybciutko leżał pod nią,
przygnieciony do ziemie prawie całym jej ciałem.
—Złaź ze mnie… ty.. ty …—
—Cicho siedź i słuchaj, bo ja nie mam
czasu. Nie byłoby mnie tu gdyby nie moje rodzeństwo. Teraz… — pochwyciła jego
pysk w swoje plauszki i naprowadziła w kierunku łowcy, który ładował jeszcze
jeden nabój w swoją strzelbę. — Nie wiem czy widzisz, ale słuchaj… — klik.
—Strzebla… —
—Czyli wiesz co to… Dobrze. —
—Będą strzelać… Musze ostrzec resztę. —
—Nie będą was zabijać. W górze czekają ludzie
z siatką. — Całka zlazła z nieszczęśnika, który otrzepał się z ciężkim
parsknięciem. —Co? —
—Nic wielkiego. Dzięki. — podziękował jej, po czym powrócił do swoich, budząc
ich powoli. Całka za to rozejrzała się. Jej wzrok padł na jej rodzeństwo,
skryte pod cieniami drzew, na skarpie, obserwujące ją ze zmartwieniem. Całka w
myślach zmierzyła nachylenie tej skarpy. Nie ma szans że wróci drogą ,którą
zeszła. Nie bez porządnego rozbiegu.
—Idźcie dalej… Ja dołączę. Prosto.. a potem w
prawo wzdłuż linii drzew. — poinstruowała ich.
—Jesteś pewna? — Sigma zmarszczył się, jego pysk wygięty z zmartwieniu.
—Tak. Idźcie! — ponagliła ich, samej zwracając się ku temu dziwnemu legowisku.
Jej łapy szybko podążyły małą ścieżką. Dolinka nie była duża, wręcz paskudnie
mała można by powiedzieć, ale musi mieć więcej niż jedno wyjście. Tylko, że
wadera nie wiedziała gdzie, a najprościej było się zwyczajnie spytać.
Przechodząc do tego zbiegowiska psów, przekroczyła nad szczeniakiem, albo
jakimś małym psem. Naliczyła może z 7 osobników, w tym ten śpiący kawałek
futra. Większość z tych psów wyglądała na gotową do walki. Ciężko byłoby jej
wgrać z każdym z nich a na pewno ze wszystkimi na raz. Upatrzyła więc psa
strażnika, czy cokolwiek robił w tym dziwnym zbitku istot.
—Ey… A .. jak stad wyjść? — zapytała go, powodując że przynajmniej trzy psy
podskoczyły z zaskoczenia.
—Oh Harasu! Nie strasz! — ten bury, brazowy… ten pies odwrócił się zmieszany.
—Kim jesteś? — mniejszy od niej samiec zbliżył się, jego kły wysunięte na
przód. Całka tylko odetchnęła.
—Osobą, która chce stąd wyjść. Więc… W która stronę do wyjścia? —
—i co? Myślisz że puścimy pionka Strzygi wolno? —
—Kogo? Przepraszam cię bardzo, ale ja nie mam czasu na bezwartościowe rozmowy o
waszych paranojach. Którędy do wyjś— .Wszyscy unieśli głowy, nagły głośny dźwięk
na chwilę odurzył ich zmysły.
—Miałem! Oczywiście że miałem. — Całka tylko mlasnęła pyskiem, jej ogon zawirował na powietrzu.
—Ładuje trzecią kulkę. Ma dwie w zapasie. — mruknęła jakby trochę do siebie. Kalkulowała jak bardzo martwa będzie jeśli rzuci się na skarpę i zostanie zauważona.
—Widzisz tak daleko?— jakaś samica zadała pytanie.
—Tak… Jak do wyjścia? —
—Tylko tam. Do ludzi…— szef szefów wskazał jej drogę. Wadera przeklęła pod nosem, nie miała szans z tymi ludźmi, zwłaszcza z bronią palną. Dlatego zostało jej modlić się o cud. Jej ciało sprężyło się kiedy zatoczyła koło. Jej łapy zaryły z ziemi, a plecy wygięły w łuk. Jej pysk wzniósł się ku niebu ,a oko wbiło w nieszczęsnego łowcę. Głośne wycie przerwało noce śpiewanie ptaków, jak jej głos wzbił się w powietrze z przeszywającą siłą. Człowiek zawahał się, jego oczy rozszerzając. Wiec Całka wykorzystała okazję. Jej ciało sprężyło się, łapy zabiły w ziemi, kiedy rozpoczęła swój bieg. Nabrała dobrego rozpędu i z warczeniem na ustach wspięła po skarpie zaraz niedaleko człowieka. Nie było szansy powrotu na cienką dróżkę bez ponownego upadku, a więc pozostało zamienienie defensywy w jawny atak. Całka kłapnęła pyskiem, sprawiając, że człowiek cały roztrzęsiony zachwiał się w swoim kroku. I dobrze. Kiedy tek ten mężczyzna niezdarnie przekładał strzelbę, ona sama pozwoliła sobie odbić się swoim bokiem od jego ciała i ruszyć dalej swoją drogą. Nie obchodziło jej już co dalej się stanie z tymi psami. Najważniejsze było dogonić rodzeństwo. Jej łapu zgrabnie używały korzeni, a ciało przystosowało się do nowego tempa i nagłego spadku adrenaliny. Mimo wszystko Całka potrzebowała jej trochę aby wykonać skok na tyle wysoki żeby chociaż w połowie skarpy móc odbić się i wspiąć wyżej, bez ryzykowania, że jej kark złamie się przy nieudanej próbie.
Poczuła tylko pieczenie na boku i zmarszczyła nos. Ten cały
pomysł był głupi, mogła nie słuchać się rodzeństwa. Ale przynajmniej to była
ona, nie oni. Pozwoliła sobie zwolnić kroku nieco dalej, dyskomfort zmusił ją
do tego tylko po części. Tępy ból wżerał się powoli w jej umysł i ciało, ale
mimo to nie zatrzymała się. Pilnowała aby jej krok był zakryty, trop
najmniejszy, a rana musiała poczekać. Uważnie nawigowała resztki lasu, aby
dotrzeć bezpiecznie do swojego rodzeństwa. I wkrótce ich zobaczyła. Z ulga pozwoliła
sobie odetchnąć. Gdzieś w oddali rozległ się jeszcze jeden strzał, a potem parę
krzyków. Czy to bojowniczych czy panicznych, kto wie. Tylko czas pokaże.
—Jesteś! —
—Oczywiście! — Całka machnęła ogonem z zawadiackim uśmiechem. Jej łapa,
przednia łapa na barku piekła diabelsko, ale samica ignorowała ten ból.
—Czekaj… Co to.. — Ale niestety, przed opiekuńczym bratem niczego nie ukryjesz.
—Rana postrzałowa. Wiedziałam, że to głupi pomysł plątać się w to wszystko. —
odrzekła na to, jakby nie wzruszona, pomimo że jej ciało wewnętrznie trzęsło
się powodu nagłej świadomości jak blisko
rozerwania jej łapy był ten strzał. Rana jaką zyskała przerwała niewiele więcej
jak odrobinę mięsa i tkanki z jej ramienia. Nie było nawet widać kości, a więc
tym samym nie było powodu do większej paniki. Dla niej. Nie dla jej rodzeństwa,
które od razu zaczęło się nad nią użalać. Kochała ich, ale czasami byli
niepotrzebnie nadopiekuńczy. Nadopiekuńczy?
Też być nad nimi skakała jakby ktoś ich postrzelił! I Całka musiała przyznać
sobie rację, dlatego nawet nie zadrżała kiedy wilki zaczęły lizać jej ranę i
okładać namoczonymi liśćmi. Prowizoryczny bandaż został nałożony, a ich podróż
wznowiona.
Dzień przywitał ich zmęczeniem, mentalnym i fizycznym. Szkli cały dzień i całą noc. A zatem kiedy znaleźli kawałek wygodniejszego cienia, ułożyli się w nim. Daleko od siebie na horyzoncie majaczyło miasto, którego kamienne mury błyszczały się w słońcu. Jeszcze w drugą stronę, pokazywało się ogromne jezioro, usiane paroma domkami. A mimo to wilki mogły pozwolić sobie na chwilę relaksu, skryte z małym kępowisku krzaków i pod cieniem jednego samotnego drzewa. Wszystko inne było otwartą łąką. Jeszcze dalej, za miastem. Tam był las, do które dążyli, a za nim, góry. Góry, które Całce przypominały zapach siarki i głuchą ciszę. Tam czekały na nich odpowiedzi…
<Sigma? Pi? Mediana? Może nawet Całka? > To wcale nie tak że mam faworytów ok...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz