poniedziałek, 31 października 2022
Podsumowanie października!
Od Kezuko
piątek, 21 października 2022
Od Delty - "Wojna Smakuje Krwią - Na dobre, jednak bardziej na złe" cz.10
Delta odetchnął ciężko. Jego łapa powoli przetarła krew z
czoła. Ubrudził się przy zmienianiu bandaży jednego z nieszczęśników, mającego
zaszczyt upadku w wysokości prosto w taflę wody. Otóż dwóch idiotów, o imieniu
Laspis i Krasper z WWN, no bo skąd!, raczyli wybrać się na głupią wyprawę. Nad
jakieś jezioro ze skalami. I skakać z tych skał. Cali morzy, chodzący po mokrym
i śliskim gruncie. Prosili się wręcz o wypadek. I jakżeby inaczej, wylądowali w
jaskini medycznej pod okiem czujnego medyka. Jednak sytuacja nie była taka
prosta jak szycie i warczenie. Otóż nie. Krasper przekręcił sobie kark i
właściwie tylko cudem jeszcze żył. Laspis natomiast musiał stracić jedną łapę.
—Chwała Hukowi. — odetchnął medyk rzucając szmatą przemokłą od wody, w kąt. —
Dzięki ci. Ocaliłaś im życie, wiesz? — medyk uśmiechnął się. Szło mu to coraz
to lepiej.
—Zdaje mi się, że to żaden problem. — odpowiedziała na jego grymas. Jej pióra
zatrzepały przy spontanicznym poruszeniu skrzydłami. Ogon zawinął się w spokojnym ruchu i rozwinął różnie powolnie.
Jej oczka wbiły się w ciało tego marnego wilka, który coraz to mocniej
przybierał na kolorze. Jakby rozkwitał na zimę. Niczym rzadki i wyjątkowy
kwiat, który kwitnie tylko w chłodzie. Miodełka zarzuciła dziobem. — no dobra.
Na mnie czas. —
—Szerokiej drogi. — kiwnął jej głową.
—A teraz mogę ci pomóc? — Puchacz szepnął przy jego nodze mało nie
przyprawiając go o zawał. W końcu medyk zaglądał za majestatem pewnego
stworzenia. Odetchnął jednak widząc tylko szczenię. Rosnące szczenię. Kto by
pomyślał, że jeszcze niedawno wsadzał je łapą na stół, a teraz ich głowy
sięgały ponad niego.
—Nie jestem pewny. — zerknąl na przesłonięte kocami miejsce. Wilki bowiem nie
zapowiadały się na łatwe operacje. — Może nie dzisiaj. Ale Flora na pewno nie pogardzi
pomocą przy ziołach. — wskazał na siedząca przy jednej z półek samicę. Puchata
melancholijnie przebierała w fiolkach. Jej oko mało nie zamykało się z jakiegoś
powodu.
—Ale ja chciałem z tobą, tato. — Delta odetchnął.
—Jesteś młody. Może dojrzalszy niż twój wiek może wskazywać, ale widzenie
śmierci w tak młodym wieku nigdy nie jest dobre. — poczochrał jego fryzurę, na
co ten tylko prychnął rzucając na niego okiem. — Leć do Flory. — odetchnął.
Skończył z nimi. Nareszcie. Padnięty. Od rana nic tylko siedział
z igłą i nitką nad tymi dwoma baranami. Jednego niestety i tak trzeba będzie
zakopać.
—Domino. — zagadnął samicę. Ta postawiła uszy zwracając pysk w jego stronę.
—Słucham. —
—Znajdziesz proszę Mino. —
—Oczywiście. Już pędzę! — i zniknęła. Dlaczego poprosił ją? A otóż miała
skrzydła, a tego młodego ducha ciężko było z ziemi dostrzec. A teraz, kiedy
drzewa w końcu spuściły z siebie liście i odetchnęły od tego ciężaru, niebo
było znacznie bardziej swobodnym miejscem do odbycia poszukiwań, niż latanie
łapami po mokrych kolorach usłanych w wykwintny dywan.
—Co się stało? — Tia pojawiła się u jego boku. Jak zwykle ubrana w całe mnóstwo
bandaży.
—Hym? A… Jeden nie przeżył. Nic wielkiego. — machnął łapą jakby to była
najmniej ważna rzecz pod słońcem. Tia
jednak skrzywiła się. No cóż. Delcie zależało na każdym życiu, jednak nie
należał do osób czyniących cuda i zamieniających wodę w wino. A szkoda. Może
wtedy byłby bardziej przydatny, skoro Flora wraca do zdrowia. Pokręcił
intensywnie słowa odrzucając te depresyjne myśli w głąb siebie, aby tam leżały,
zatęchłe i osnuwały pleśnią jego duszę. — To nie ważne. Nie ważne. — mruknął do
siebie i wyminął młodą samiczkę aby udać się w kierunku tylko sobie znanym.
Następny dzień słodko przywitał wszystkich srogim deszczem i
chłodem poranka. O rosie nie dało się już wspomnieć, gdyż spadła i wsiąkła w
ziemię wraz ze spadającymi z nieba kroplami. Delta odetchnął zwijając się w
kulkę obok Flory, plecy do pleców. Jednak należało wstać, obejść wilki, znowu i
znowu. Ta słodka, niewinna i naiwna norma dnia codziennego. Powtarzające się w
koło czynności i rytmika dnia koiły zranione i zszargane nerwy, nawet jeśli
serce wiedziało, jak niewiele taki spokój znaczył, kiedy było się pod zaborami.
Nadal krajało się w obawie o swoje dalsze bicie, pomimo, że tylko pompowało
krewa po ciele. Jakby wstąpiło w nie osobne życie i dusza, przemawiająca na
zmartwienia głęboko zakopane w nieświadomości.
Delta powoli podniósł się z posłania. Jego łapy powlekając po kamieniu przeszły
powoli do swoich zadań. Parę maści, zmiany bandaży, sprawdzenie czy
nieszczęśnicy po operacji nadal żyją, maść, leki, leki, jeszcze jedna maść,
bandaże, wyślij po Lato po suche zioła, wyślij po Mino, bo padł jakiś towarzysz
dawno martwego już wilka. Potem obiad, ale na szybko, w biegu. Szybko
zaopatrzenie Flory w jakieś proste zdania do zrobienia, Tia, maść, bandaż.
Puchacz i Frezja pod łapami, plącząc się nieustannie, im też trzeba znaleźć
zadanie aby nie zabiły go wbiegając mu pod nogi. Noś to, pójdź tam. I jaskinia
wrzała sobie powoli jak niegdyś, jakby zatrzymała się w przeszłości wpół kroku,
a cała ta wojna była tylko złym snem.
—Zamknij oczy, nie myśl o tym. — pacnął łapą Romeo po głowie. Ten zaciągnął
nosem i łypnął na medyka spode łba.
—Ok. Ok. —
—I może trochę miej… seksu na przyszłość. — musiał się rozejrzeć za trójką
urwisów, żeby potem tylko te pytania nie trafiły do niego. Wstał. Zakrzątał się.
—Delta. — Tia pojawiła się obok niego. — Mam sprawę. — zaczęła niepewnie.
Trochę się rozkręcała czasami z pewnością siebie, która niczym wybuchy,
pojawiała się i znikała.
—Słucham cię uważnie. Podnieś trochę do góry Sówko. — Puchacz wykonał polecenie
z zadowoleniem.
—Trafił do nas Muszel. Nieszczęśnik, nie do końca wiem co może mu być. —
podrapała się po tyle głowy.
—Już na niego spojrzę. Pusiek, pomożesz Florze chwilę. Ja zaraz do ciebie wrócę
i kontynuujemy. —
—Tak jest, tato! — i pobiegł.
—Huku, jak one szybko rosną. —pokręcił głowa i odłożył miseczkę na półkę. Wstał
powoli. Jego kro skierował się do legowiska wypełnionego szarawym futrem, które
zalatywało już nieco starością.
—Muszelu, Muszelu, co cię boli, przyjacielu? — zapytał pomagając starszemu
usiąść.
—dolne partie brzucha, niestety. — Delta odetchnął. Wiele mu to nie mówiło.
Badania tego wilka zajęły dłuższą chwilę.
—i jak? — Tia usiadła obok Delty zaglądając na doświadczonego.
— Nic. Nie wiem. Nic tu nie ma. Ale to mogą być nerki. — Delta odetchnął — to
mogą też być jelita, niestrawność. —
—Niestrawność wykreśliłam. Muszel nie jadł nic co mogłoby mu zaszkodzić. —
—Rozumiem na bazie wywiadu? — pokiwała głową. — To może nic nie znaczyć. Nasze
ciała lubią od czasu do czasu wymyślić sobie, że nagle mają alergię na wilcze
furto i najchętniej to by sobie z niego wyszły. — przewrócił oczyma medyk. — Ale
chciałabym żebyś pobrała próbkę moczu i kału. Ja polecę jeszcze do Simone, bo
przyszła niedawno. Tylko wezmę Frezję do tego. — mruknął widząc jak młoda buja
się na łapach widocznie szukając sobie jakiegoś zajęcia.
—Co cię sprowadza? — Frezja schowana za Deltą spytała się Simone. Ta uniosła głowę na
nich i uśmiechnęła się szeroko.
—Źle się czuję od rana. — pokiwała głową. — Mam koszmarne mdłości, koszmarny
ból głowy i jeszcze koszmarniejszą jakość snu. —
—Yhymm. Więc. — Delta łypnął na nią okiem. — byłaś w jakimś związku ostatnio? —
—Oh. Tak. Znaczy… To skomplikowane, bo … niedawno spotkałam się z Laponią, ale
przed tym z Romeo i Muszelem i … —
—Wstrzymaj konie. Nie chodziło mi o to. Chodziło mi o… dogłębniejsze poznanie
ciała. — samiec delikatnie zainsynuował, że nałożył na pytania delikatną
cenzurę, gestykulując okiem na szczenię alfy.
—Oh.. Tak. Z Romeo i Muszelem. Z Laponią to wyszło po moich eksperymentach,
ale… nie sadzisz że to ciąża, prawda? —
—Ciąża jak nic. Widać już gołym okiem. —
wskazał na jej dolne partie — Nabrzmiała macica, mdłości, twarde sutki.
Gratulacje. — jednak Simone nie zdawała się być z tego zadowolona.
—Ale przecież przeżyłam lilię i … rumianek i…—
—To mit Simone. To mit. — pokręcił głową medyk. — I teraz trochę za późno na aborcję,
więc albo je urodzisz i wychowasz albo oddasz komuś kto je wychowa za ciebie. —
—R…rozumiem —
Delta mało nie upuścił miseczki kiedy Laponia wpadła do
jaskini przebiegając tuż obok. Przez chwilę zdawało mu się jakby miała go
zdeptać w tym swoim pędzie.
—Laponio! — tylko na chwile odwrócił wzrok. Tia krzyknęła. Sroga i silna samica
pochwyciła z warczeniem Muszela za ramiona. Jej kły zatopiły się w jego uchu.
—Cholera. — Delta przewrócił oczyma. Jakby miał mało pracy. — Puść go Laponia!
— sam wystartował w ich kierunku. Jednak samica nie była do tego zbyt chętna. A
więc bez lepszego pomysłu Delta uszczypnął ją w tyłek. Jej szok sprawił, że
delikatnie rozluźniła szczęki. W ten właśnie sposób Muszel wyszarpnął się,
jednak nie bez urazów. Stróżka krwi ściekła wzdłuż jego pyska w dół szyi.
Stracił kawałek ucha. Laponia wściekła prychnęła tylko w kierunku medyka.
—Co ci odwaliło kobieto? — Muszel sapnął mało nie przewracając się przy nagłym
wstaniu na łapy.
—Jak to o co?! Może o te dzieci, które zrobiłeś Simone wbrew jej woli? —
—Wbrew jej woli?! O czym ty pierdolisz? —
—Oh. Nie wiedziałeś huh? — warknęła zbliżając się znowu na krok. Delta pomimo
że mniejszy od nich o dwie głowy stanął jak ściana pomiędzy tą dwójką.
—Zamknąć mordy! — zawył. Co ta wojna zrobiła z tym łagodnym wilkiem, który
niegdyś tylko nieśmiało i nerwowo prosiłby o spokój. — Siadać oboje na dupy. Po
pierwsze! Wszystkie personalne problemy wyższa się za próg tej jaskini. Po
drugie, Laponia, atakować wyższego szeregowca i to w obecności Medyka, nie wstyd
ci? Po trzecie, zarzuty o gwałcie składać może jedynie osoba pokrzywdzona i to
nie u Medyka, bo przepraszam cię bardzo, ale ja nie policja. Z takimi sprawami
do śledczych albo alf… sekretarza. — warknął. Samica wycofała się o krok.
Simone za to tylko osłupiała przyglądając się tej całej sytuacji w szoku.
—A teraz wybaczcie. Tia opatrz Muszela, wyślij kogoś po strażników, bo w tej
jaskini nikt poza mną i chorobą nie torturuje i atakuje innych. Ja mam pracę do
wykonania. — westchnął ciężko. Co to za czasy w których w jaskini medycznej
jest taki raban.
CDN.
sobota, 15 października 2022
Od Kawki - „Rdzeń. Za grobem”, cz. 3.16
C. D. N.
wtorek, 11 października 2022
Od Noai'de'a CD Dante - "Zbrodnia i Kara - teraźniejszość" cz. 3
Mrok zakrywający serce, duszę,
oczy i łapy. Wojna wiążąca serce do słupa i trzymająca go w ryzach. Ciche
powarkiwania tego czasu w umyśle. Ale wszystko po kolei.
—Najpierw jaskinia. — jego głos, tak ciężki i zachrypnięty, męski ,rozbił się o
drzewa gubiąc pomiędzy zimowym krajobrazem. Brak pomysłu zawisł nad jego głową.
— Znajdźmy cos z dala od ludzi i z dala od wilków. Osamotnione. Muszę rozłożyć
swoje...— zamilkł. Jego niebieskie oko spojrzało za siebie. — Rusz się.
—warknął na Dante. Jego łapy przesunęły po ziemi i po chwili znikły pośród.
—Mieliśmy trzymać się... —
—Cisza. Schronienie i pożywienie — padł rozkaz. Twardy, głośny. Żaden sprzeciw
już nie padł więcej. Zapadło milczenie.
Szkli. Szkli kawał drogi. Noa przodem, a Dante u jego ogona. Niczym cień.
Niczym niewolnik wobec jego słowa. Bezlitosny pan i bezbronna sługa. Pośród
ciszy i chrobotu śniegu od opuszkami łap.
Ta nieidealna. Za wielka. Za mała. Pogłos brzmi za głośno. Za zimna. Za gorąca. Za... jaskiniowa, wręcz. Noai’de nie był w stanie zdecydować, w której z nich zamieszkać. Podczas gdy Dante biegał po lesie szukając ofiary godnej jego stołu i smaku. A on szukał. Cierpliwie, chociaż coraz to bardziej gorliwie. Chciał to mieć z głowy. Znaleźć garnuszek, rzucić księgami o ziemię, przenieść swoje życie w odpowiednie miejsce. Nowy dom. Może tylko chwilowy, ale nawet tymczasowy pobyt musiał być wystarczająco komfortowy. Nawet jeśli musiałaby to być najniższa linia komfortu. Wielki wilk odetchnął. Nie odnalazł nic idealnego, według jego wymagań, dlatego wybrał następne najlepsze co ukazało się przed jego obliczem. Jego łapa przesunęła po zimnym kamieniu. Jaskinia nie należała do największych, ale maleńka też nie była. To co różniło ją od innych to jej wysokość. Zazwyczaj wilki zamieszkują sobie polanki, czasem jaskinie takie jak ta. Piękne, ze źródełkami wody, wysokie, z ogniem płonącym w środku domowego ogniska. Ta z kolei, była wyjątkowo niska. Noai’de stając na dwóch łapach musiałby uchylić głowę, aby się wyprostować. Chociaż to miała idealne. Cała reszta , była... wystarczająca. Basior rzucił swój bagaż o ziemię. Głuchy dźwięk rozniósł się po pomieszczeniu wchodząc w każdą szczelinę i powracając do wilczych uszu. Wszystko to poprzedziło ciężkie westchnięcie. Cóż poradzić na marny los.
Trochę bagażu rozpakowanego,
trochę jeszcze w rozsypce. Poukładanego na boku, aby nie przeszkadzał w pracy
nad domem. Podłoga została wyłożona paroma skórami, w różnych kolorach, różnych
wielkości. Książki w nierównych rządkach rzucone zostały pod ścianą. Ognisko
dla ocieplenia wnętrza jaskini stało tuż przy wejściu, aby ciepło wpadało do
środka. Wokół wesołego płomienia zima powoli przemieniała się w wiosnę. Mokra
trawa, uschła nieco, ta jeszcze przed chwilami schowana pod warstwą zimnej
kołdry. Mięso, upolowane przez Dante, powoli opiekało się smagane przez ciepłe
płomienie.
—Co teraz? — ciche pytanie spokojnie odbiło się od uszu sporego basiora.
Naoi’de spojrzał na swojego ... przyjaciela.
—Jak to co? Trzeba się rozgościć. Może wprowadzić trochę zamieszania. Może na
razie siedzieć cicho. Nie ważne. — warknął. Jego łapa zaryła w kamieniu
pazurem. Skrzypienie sprawiło, że jego towarzysz spuścił uszy po sobie. Większy
wilk wyrył w ziemi runę, którą powoli skropił krwią martwego zwierzęcia, które
stało się ich pożywieniem. Powoli odetchnął. Powietrze wokół delikatnie się
zagrzało i pociemniało. Szarawa łapa z rozmachem rzuciła małym glinianym
kubeczkiem o ziemię. Ten odbił się od gruntu. Trzask otulił ich dobrobyt, aby
po chwili przemienić się w dźwięk drżącego od uderzenia metalu, a potem
potężnego grzmotu. Wielki kociołek, metalowy gar upadł na kamień trzęsąc
podłożem. Noa robił to tak wiele razy. Zaklęcia transmutacyjne były dość tanie,
jednak nadmiar ofiary nigdy nikomu nie zaszkodził. Szarpnął garem przenosząc go
na jego przeznaczone miejsce. Metal zawył podczas tej czynności i zawarczał
kiedy stanął na dobre.
—Dobra. Pomieszczenie skończone. — sapnął wilk. Jego błękitne oko zajrzało w
kierunku swojego sługuska, który w milczeniu spoglądał na jego akcje z
delikatnie rozchylonymi ustami. — Żarcie
się zrobiło. Zdejmij je z ognia. — rzucił rozkazem i zaczął się układaniem
książek, w może trochę lepszy porządek.
Najedzeni. Może jeden z nich zadowolony z rana ruszyli na miejsce zbiórki. Świt jeszcze nawet nie uniósł swojego oblicza ponad horyzont. Noa odetchnął. Szykowały się przed nimi długie przeprawy, zwłaszcza, że musieli rozdzielić się i pójść każde w swoją stronę. I tak też uczynili. Dante był szeregowcem, a zatem co rano musiał uczęszczać na treningi z tym związane. Z kolei Noadi’de otrzymał stanowisko mordercy, zatem jego zdania wyglądały nieco inaczej. Jednak nie przejmował się tym. Nie było po co, prawda?
Jednak mylił się. Na krótką metę
brak Dante nie znaczył nic wielkiego, jednak jeśli to miało wyglądać w sposób
jaki się prezentowało przez parę pierwszych dni, Noa wiedział, że nie będzie
zadowolony z tego układu. Dlaczego? Bowiem młody szeregowiec wychodził u jego boku
z samego rana, a kiedy Noa wracał trochę wcześniej , Dante jeszcze nie było. I
czasami księżyc wschodził za wysoko jak na noc kiedy zmęczone oczy winny spać
zamknięte pod ciężkimi powiekami, a jego Dante dopiero wkraczał na swoje
legowisko. Większego wilka denerwowało to niemiłosiernie. Sam musiał wykonywać
wszystkie małe obowiązki. Zamieść, zagrzać, pościelić. Wszystko to co normalnie
robiłby mniejszy. Wiedział, że jest w stanie to robić, jednak zniżanie się do
tego poziomu było po prostu upokarzające! Jedna z glinianych miseczek huknęła o
ścianę rozsypując się w drobne kawałeczki. Niezdatna do użytku przykryła goły
kamień podłoża. Wściekły wilk warknął zirytowany. W końcu teraz narobił sobie
tylko więcej pracy. Jednak nie mógł być tak zirytowany. Nie teraz, nie dzisiaj,
najlepiej wcale. Zdecydował się więc złamać prawo. Wyszedł z jaskini. Zakaz dla
zwykłego wilka nadal panował, a właściwie świeżo się roznosił. Kogo to tam nie
dotyczyło, Noa nie pamiętał. Bodajże
strażników i stróżów. Kto by o to dbał. Był silniejszy, zwłaszcza pod względem
szybkiego rzucania zaklęć. Co prawda za niektóre płaca była ciężka, i może
dlatego też nosił na plecach skórę jakiegoś zwierzaka. Skrzywił się.
Przeszłości nie było co rozpamiętywać, zwłaszcza kiedy chodziło się w kółko aby
nabrać spokoju w płuca wraz z zimnym, świeżym powietrzem.
—Spokój. Tylko spokój może nas ocalić. — mruknął do siebie samego. Jego głos
zawibrował w nocnej ciszy i zniknął pośród wiatru. Jego łapy poniosły go
kawałek głębiej, gdzie do jego uszu dotarł słodki, dziewczęcy głos. Powoli,
krokiem prawdziwego drapieżnika, zbliżył się do źródła dźwięku. Jego oczy już z
daleka widziały dwie postury stojące pod skrzywionym drzewem. Samicę i samca.
—Dante. — warknął po lepszym przyjrzeniu się. Wściekły. Był wściekły. Jego
serce biło w furii, jakby zaraz miało wyjść z jego klatki piersiowej, stanąć
obok niego, chwycić nóż i zadźgać
najbliższą ofiarę. Kogokolwiek. Padło na niewinną myszkę, która niefortunnie
przebudziła się ze słodkiego snu. Wielka łapa brutalnie przygniotła ją do
ziemi, zgniatając czaszkę. Nawet nie przeżuł jej mięsa, po prostu porzucił.
Zajrzał za plecy jeszcze raz, aby zapamiętać towarzyszkę jego ... przyjaciela,
po czym wrócił do jaskini. Wściekły. Wściekły. Wkurwiony! Z niemym postanowieniem,
że Dante pożałuje takiego zachowania. Ignorowanie własnych obowiązków aby
pogadać z jakimś znajomym, albo o zgrozo! Z samicą! Warknął, głośno dość i
zniknął w czerwieni swojej jaskini.
Ułożył się na posłaniu. Zasnął. Wściekły.
<Dante? Cos się ruszyło :D>
wtorek, 4 października 2022
Od Delty (Mezularii) CD Kraski - "Jaspis" cz.4
Nie daj boże nigdy aby zabrakło ci słów w takiej sytuacji.
Drzewo czy korzeń, co za różnica. Leżało to kłodą, jak martwe ciało gotowe do
pogrzebania w ziemi i nie ruszało się nigdzie nawet na krok. Mokre pióra
wydalały delikatny, dość nieprzyjemny odór. Cóż. Nikt nie lubi pachnieć jak
zmokła kura.
—Dlaczego mi pomagasz? — głos zatrzaśniętej pod tym truposzem był cichszy,
milczący prawie że, pośród szumu uciekającego z nieba deszczu. Mezularia
stanęła niczym skała. Zamarła we własnych myślach. Jej skrzydło w połowie drogi
do ciała, ogon uniesiony w górę i w dal, jakby gotów do lotu. Oko wbite w
przestrzeń, w las, rozciągający się swoją wielkości i nieskończonością, w
przód, w tył i w górę. Niczym pomnik stróżujący nad bramą do nieba zamilkła na
dłuższą chwilkę, nie poruszając ciałem nawet na milimetr. Dopiero kiedy świat
rozbłysnął jasnym światłem wyładowania w chmurach jej oko zwróciło się ku
dziurce, w której niedawno była jej głowa. Stanęła stabilniej, myśląc
uporczywie jakie pytanie w końcu zostało jej zadane, a markotna pamięć spłynęła
razem z deszczem ku ziemi.
—Przepraszam? — zdezorientowany ptak nachylił się do szczeliny. — Ale... co? —
—Dlaczego mi pomagasz? — powtórzone słowa już nie były takie pewne i twarde.
Miękko przepłynęły przez korę wydostając się na świat.
—o...oh. A... dlaczego bym nie miała? Twoje utknięcie w tym miejscu to hymm..
częściowo moja wina. Jednak to też nie tak, że robię to w ramach zapłaty za
wyrządzone krzywdy. Nie, nie! W żadnym wypadku. Chociaż powinno się sprzątać po
swoich błędach. Ja po prostu mam dobre serce, dla... niewinnych istot, które
utykają za wielkimi drzewami w dziurach, Resko. — Mezularia zachichotała
zadowolona z własnej odpowiedzi. Jej skrzydła zatrzepotały a oko błysnęło w
kierunku nieba. Parę kropli deszczu spłynęło po jej uśmiechniętym dziobie i
spadło z resztą rodziny na ziemię. — I cóż. Nie chcesz mojej pomocy? —
—Nie. Nie. — puchate zwierzątko zagonione w kąt natychmiast zaprzeczyło. Dość
panicznie. — Po prostu byłam ciekawa. — i zamilkło. Już spokojniejsza, Rubila
powoli przysiadła sobie obok małej luki. Zajrzała tam ostrożnie.
—Może polecę po jakąś pomoc? — zagadnęła unosząc jedno skrzydło. Nadal padało,
jednak deszcz powoli przerzedzał się. — Zanim znowu zacznie rzucać żabami. —
—Nie. Jeszcze nie, proszę. — łapa wilka wysunęła się na milimetry z wnętrza
wnęki.
—No dobrze. Skoro tak ... — jej ostatnie słowo zagłuszył grzmot. Dźwięk
niezadowolenia natury rozszedł się pomiędzy kośćmi. Nawet kamienie zadrżały.
Światło było oślepiające, czyniąc świat białym na parę sekund. Gdzieś w oddali,
ale w gruncie rzeczy wcale nie tak daleko, uniósł się dym. Widoczny słabo, ale
jednak tlący się resztką słodkiej nadziei. Ogień powoli wzniósł się w górę,
pochłaniając zielone liście w swoich odmętach. Powoli, leniwie wręcz, jakby
gorące płomienie nagle zapomniały do jakiego żywioły należy ich istnienie.
Bawiły się na wietrze, otulając drzewo w namiętnym pocałunku śmierci. Aby zaraz
potem z kolejną falą deszczu zgasnąć na wieki, pozostawiając po sobie jedynie
osowiałą roślinę, nie do końca spaloną, ale czarną od węgla i na zawsze
zniszczoną. Ten widok przyćmił umysł ptaka siedzącego przy wielkim dębie, przy
wilku, który stał się ofiarą, przy swojej własnej duszy na ramieniu. W końcu
pożar lasu nie był zabawą. Jednak jakież to zmartwienie kiedy wszystko
szczęśliwie umilkło. Na chwilę. De facto burza jeszcze chwilę pewnie będzie
szalała po niebie niczym swoim małym placu zabaw. Milczenie zapadło ponad
głowami, jakby przed kolejnymi kłopotami.
—Nadal pada? —
—Tak. Słyszałaś ten grzmot?—
—Słyszałam. —
—Na chwilę rozświetlił świat na ślepo. Podpalił drzewo i uciekł. Fascynujące stworzenie.
Tajemnicze zarazem. Ale cóż mu po zejściu na ziemię? Nie sądzisz, że to trochę...
bezsensowne. Potężne pioruny gotowe są niszczyć i rozrywać drzewa większe i
starsze od nas, a ten uraczył nas tylko paleniskiem do zagrzania piór przy
blasku ognia. — Mezularia odetchnęła. — Jak szybko się zapaliło tak i szybko
zgasło. Parszywy ten świat. Zsyła mi ciągle metafory śmierci. Jakby chociaż raz
nie mogła to być pozytywna wizja! Nie oczywiście. Eh. — przewróciła oczyma
zirytowana tymi jakże milczącymi znakami, może nieco zbyt obojętna na
zainteresowanie swojego słuchacza jej wymownym monologiem.
—C-co? — ciche pytanie zagubionego stworzonka dotarło do uszu zamyślonego
ptaka.
—Co? A. To... em.. Nie przejmuj się. — machnęła skrzydłem. Delikatnie
niebieskie pióra zaszeleściły, mieszając się z deszczem. — Nie ma co zaprzątać
tak młodej główki sprawami wszechświata. To jego własne sprawy, niezrozumiałe
dla nas malućkich, prawda? Lepiej może żeby i takie zostały! Z dala od naszych
parszywych niemądrych mózgów, ha? Czyż nie wszechświecie? — jakby na jej
zawołanie, na przesadnie przesądne potwierdzenie, niebo zabłysło rozrywając stały
szum swoim wrzaskiem. — Ah tak tak. Widzisz. Nie ma się co przejmować. Chociaż
ty tam taka zamknięta, może niekoniecznie widzisz. Nie ważne! Nie ważne! Raska
kochana ty moja, nie ma co sobie tym główki zaprzątać, za mało wiesz, za mało
doświadczyłaś. Zresztą, co ja gadam. Wszyscy mamy za mało doświadczenia, ale
znowu chyba zbaczam z tematu czyż nie? Haha. Głupiutka ja! Wybacz mi. Czasem za
dużo rozmawiam, kiedy jakiś temat mnie pochłonie. Żyjesz tam jeszcze? —
zajrzała do norki jednym okiem.
—Tak? —
<Kraska? A wiesz... tak o ... z dobroci serca>
sobota, 1 października 2022
Nasz Głos nr.31 - "Pora na herbatkę, ciepły kocyk i melancholię"
Nowości
Od czego by tu zacząć... Ach, tak! Dosyć głośna zmiana, ale nie można o niej nie wspomnieć - zostały u nas zmienione grafiki terenów, są w pełni własne, stworzone przez naszą ukochaną Czwureczkę i mają dwa warianty, co jest doprawdy niesamowite. Myślę, że żaden inny blog nie może się pochwalić takim dopracowaniem. Wraz z grafikami terenów powstała też nowa mapa, na której autor ukrył 11 easter eggów. Ci, którzy znaleźli je wszystkie, otrzymują oficjalnie gratulacje od redaktora NG oraz 2 punkty umiejętności. Wilkami z sokolim okiem są: Szkliwo, Nymeria, Domino oraz Espoir. Gratuluję!
We wrześniu została rozpoczęta jedna nowa seria, jest to seria Hiekki o nazwie "Klątwa jutra".
Dorosły nam także szczeniaki: Frezja, Legion oraz Puchacz.
Słówko od społeczności
W tym numerze doczekaliśmy się... WYWIADU! Wywiad przeprowadzony został z naszą cudowną alfą Nymerią.
Witaj, Towarzyszu. Jakie są Twoje odczucia do tej kolorowej pory roku zwanej jesienią?
OH, uwielbiam jesień, jest taka spokojna, cicha i kolorowa. Wyciszamy emocje, wilki są mi wtedy bliższe, a wszechobecne zwykle rozpraszacze chowają się w spadających liściach i deszczowych dniach.
Zamierzasz spędzić jesień w cieple swojego domu czy planujesz aktywności w plenerze?
Myślę ze raczej w domu, wiele się ostatnio dzieje w naszej watasze jak i poza nią. dzieci niedługo dorosną i zostały mi ostatnie dni ich obecności zanim na dobre zajmą się swoim życiem i praca, Ostatnimi czasy rodzina jest dla mnie najważniejsza
Przepraszam, ostatnio taka nostalgiczna się zrobiłam 😅 To chyba bycie matka tak na mnie wpłynęło
Nic nie szkodzi. Czy myślisz, że jesienią łatwiej będzie Ci poprowadzić wątki na WSC, czy wręcz przeciwnie?
Ciężko w tym momencie powiedzieć, bardzo bym chciała wrócić na stałe, bardzo możliwe ze weekendami będzie mnie więcej i na samym Discordzie i w Watasze. Zrobię co w mojej mocy by w końcu wrócić ze zdwojona siła!
Rozumiem, miło to słyszeć. Biorąc pod uwagę, że jakiś czas temu rozmawialiśmy o konkursie, gdyby miał on się odbyć jesienią, wolałabyś, żeby był powiązany z porą roku, czy - tak jak jest zazwyczaj - miał luźny temat?
Ooo! Chętnie wzięłabym udział w czymś nowym. Połączenie tego z pora roku byłoby świeżością która może podniesie trochę morale w Watasze po wydarzeniach ostatniego roku.
Bardzo ciekawe myślenie. Może teraz coś z zupełnie innej beczki: jak Twoim zdaniem powinna smakować jesienna herbata WSC zrobiona z dostępnych u nas roślin?
Niezależnie od użytych roślin na pewno będzie i powinna smakować domem, szczypta słodyczy ale tylko szczypta, więcej lekko gorzkiego posmaku, ale jednocześnie otulającego i podnoszącego na duchu.
Awww, doprawdy zachwycająca i niezwykle urocza odpowiedź. Dziękujemy za udział w wywiadzie i życzymy chabrostycznego dnia!
Dziękuje także i wspaniałego NG!
Wiadomości - prawdziwe i nie
Na naszych terenach szykuje się maraton! Wilki mają okazję przetestować się, jak długo zajmie im bieg wokoło całych terenów watahy dwa razy. W wyznaczonych punktach będą stały stoiska z wodą pilnowane przez wybrane wilki, które nie chciały bądź nie mogły wziąć udziału w maratonie, oraz nasi przyjaciele lisy. Zwycięzca maratonu otrzyma zapas sarniego mięsa na zimę. Wolimy nie mówić, że całą, bo różnie to bywa z żarłokami...
Mlecz i Bławatek w... "Atrament z mlecza"
Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezka jest autorem tego numeru