sobota, 16 czerwca 2018

Od Conquesta

Ciepły dzień, słońce delikatnie muska moją sierść, wieje przyjemny lekki wiaterek.. a ja mam wrażenie, że moja wędrówka dobiega końca. Ale, że już? Że tak szybko? Potrząsam głową, ta myśl próbuje do mnie dotrzeć, ale ewidentnie ma z tym jakiś problem. Czuję wilki, więc ruszam szybszym krokiem przed siebie. To już kolejny dzień podczas którego zmierzam brzegiem morza, tam gdzie niosą łapy. Zapach wilków staje się coraz wyraźniejszy, zdecydowanie jestem na terenach watahy. Docieram na piaszczystą plażę, przystaję tutaj na moment, wpatrując się w spokojne lustro wody. Pływ jest zbyt słony aby go pić, zaś coś czuję, że słodkie strumienie znajdują się w sercu terenów sfory. Chyba czas zaryzykować. 
Chwilę się waham - patrzę w teren za mną i myślę, co przyniesie ta decyzja. Ruszam. 
Widzę liczne gatunki zwierząt, ciekawe miejsca i.. w pewnym momencie zdaję sobie sprawę, że tak się rozkojarzyłem, iż nie zauważyłem wilka który właśnie się we mnie wpatruje. Ma puchate futro koloru białego, wydaje się być niższy od mnie. Przystaję. Basior zmierza ku mnie, więc sam ruszam trzy kroki do przodu. 
-Witam-zaczynam, kłaniając się głową.-Nazywam się Conquest, jestem przybyszem. Zbłądziłem odrobinę, poszukuję wody. 

Samiec delikatnie się uśmiecha. 
-Witaj na terenach mojej watahy. Nazywam się Oleander, chodź, zaprowadzę Cię do rzeki, a Ty mi opowiesz nieco o sobie.-odrzeka. 


Mijają dwie godziny, dostaję propozycję wstąpienia w szeregi watahy. Po chwili namysłu zgadzam się, odczuwam wdzięczność. 
Postanawiam zwiedzić watahę, oraz być może poznać kogoś nowego..? Kto wie. Los jest taki przewrotny. Rano jesteś włóczęgą, a teraz masz dom, czujesz, że znowu jest nadzieja na życie w watasze. Stoję przed wodospadem Tysiąca Twarzy, jak to nazwał go Oleander gdy opowiadał o terenach. Wyraźnie wyczuwam czyjąś obecność lecz jestem zbyt zmęczony aby zareagować. Kładę się i patrząc na wodę uderzającą w skały, powoli, powolutku.. zasypiam..

Budzi mnie zimna woda. Ktoś mnie ochlapał. Wstaję gwałtownie, obraz przed mną jest jeszcze niewyraźny, lecz z każdą sekundą zaczynam dostrzegać, że stoi przed mną drugi wilk i się uśmiecha, wyraźnie zadowolony z mojej rekacji. 

< Ktoś? c; >

Nowy członek!


Conquest - szeregowiec

Wyniki konkursu na najbardziej dramatyczne opowiadanie!

Kochani Członkowie WSC!
Dziś nadchodzę z podsumowaniem wyników naszego długo wyczekiwanego i starannie przygotowanego konkursu na najbardziej dramatyczne opowiadanie. Choć początkowo uczestników miało być więcej, koniec końców udział wzięło tylko dwoje z nas. W ostatnim czasie każdy członek naszej watahy, a także goście, mogli zagłosować w ankiecie na opowiadanie, które według nich powinno zająć pierwsze miejsce. Zarówno opowiadanie Palette, jak i opowiadanie Kurahy uzyskały dużą liczbę głosów, w sumie w głosowaniu wzięło udział szesnaście osób.

Pierwsze miejsce zajęło opowiadanie Kurahy, z 10 głosami.
Zaszczytne drugie miejsce zajęło opowiadanie Palette, z 6 głosami.

Jak wcześniej zostało zapowiedziane, zwycięzca konkursu wygrywa:
- Podniesienie dowolnych umiejętności w sumie o 4 pkt
1 ng
- Gigantyczną satysfakcję

W podziękowaniu za wzięcie udziału oraz otrzymanie aż sześciu głosów, zdobywca drugiego miejsca otrzymuje dodatkowo:
- Podniesienie dowolnych umiejętności w sumie o 2 pkt

Mam nadzieję, że niedługo, gdy w wakacje będziemy mieli być może nieco więcej czasu, uda się nam zorganizować na spokojnie kolejny konkurs, w którym udział weźmie więcej wilków. Myślcie nad nowymi pomysłami, Kochani, bo Wasz alfa nie jest dobry w wymyślaniu tematów na konkursy.

                                                                                  Wasz samiec alfa,
                                                                                     Oleander

sobota, 2 czerwca 2018

Od Wrotycza CD Haruhiko

Popatrzyłem na ciemnego basiora marszcząc brwi, jednocześnie westchnąwszy cicho, jakby nie będąc pewnym, czy na pewno chcę pokazać brak akceptacji dla głupiego pomysłu towarzyszy, czy też ukryć to i ten przekaz zostawić dla siebie, nadal namyślając się nad porządną odpowiedzią. Wreszcie powoli pokręciłem głową, wciąż przeżuwając kawałek mięsa. Było twarde i gumiaste, nie smakowało mi. Zaciągnąłem się jego surowym, mdłym zapachem i poczułem, jak błyskawicznie robi mi się słabo. Przeszedł mnie dreszcz.
- Dajcie spokój - mruknąłem tymczasem, starając się ukryć tę nagłą niedyspozycję.
- Wrotycz - wilk uniósł górną wargę i warknął, pchany nagłym przypływem zdenerwowania - ja muszę.
- Zatem daj mi spokój i idź z Ligrekiem. I szukajcie ich, póki się tam nie pogubicie - zawarczałem jeszcze agresywniej niż mój poprzednik, jednocześnie gwałtownie unosząc się na przednich łapach, ściągając je ze sobą aż do ledwo odczuwalnego, mrowiącego skurczu mięśni wokół mostka. Taka pozycja dała mi siłę, również teraz, w razie gdyby... w razie czego? Przecież wszystko jest w porządku. Uspokój się, idioto. Chociaż raz, nie schrzań tego.
Gestem wskazującym na zupełne uspokojenie się, usiadłem lekko rozluźniając mięśnie przednich łap.
- No dobrze, idziemy i rób, co tam masz potrzebę zrobić. Jeśli coś ci się stanie, Haruhiko, to nie moja wina. Ostrzegam, że jest tam niebezpiecznie. A potem wrócimy tu i dokończymy jedzenie.
Jak miało być, tak się stało. Wszyscy trzej udaliśmy się do Skrytego Lasu, weszliśmy w sam środek tego, co samo w sobie mogło być niebezpieczeństwem. Stanęliśmy na ścieżce, gdzie nie było już widać nawet prześwitów słonecznego lasu, który czekał na nasz powrót. Obejrzałem się tęsknie, patrząc na drogę powrotną, którą przebędziemy już niedługo.
- Czego chciałeś, Haruhiko? - usiadłem na ziemi widząc, że zarówno wspomniany przed chwilą basior, jak i Ligrek, rozglądają się, w moim mniemaniu nie wiedząc, co teraz robić. Czyżby te mary i proste zwidy znikły? Nic na to nie poradzę, pozostaje mi tylko czekać, aż Haru ogarnie się trochę i pozwoli zabrać z powrotem do siedziby Ligi, którą pozostawiliśmy pod opieką Ardyta i Mundusa.

< Haruhiko? >

piątek, 1 czerwca 2018

Od Kurahy - Opowiadanie konkursowe

Wschodzące słońce zmusiło nas do ponownego ukrycia się w zaroślach. Powoli nastawał drugi dzień naszego polowania, o czym boleśnie przypominał nam czerwony na-razie-półokrąg. Tropiony przez nas łoś, okazał się niezwykle towarzyskim stworzeniem i dopiero niedawno opuścił swoich parzystokopytnych kompanów. Wiatr wiał w naszą stronę, więc bez zbędnej zwłoki dałem lisowi sygnał, że zaczynamy.
- Zaczekaj - syknął za mną towarzysz. Byłem jednak zbyt zaaferowany nowym sposobem polowania, który mieliśmy wypróbować. W końcu, jeśli chodzi o jedzenie, chyba można sobie wybaczyć pójście na skróty?
Odszedłem na odległość wystarczającą, by mój żywioł nie zakłócił iluzji, którą tworzył Shino, przez cały czas uważając na kierunek wiatru. Przyszła moja kolej, by wyczekiwać sygnału. Przywarłem do ziemi, rozluźniając wszystkie mięśnie. Musiałem oszczędzać siły, bo następne parę minut miało zaważyć o tym czy zjemy tego dnia coś prócz zwykłej sarniny.
Błękitna mgła zbliżająca się do zwierzęcia była znakiem, że powinienem się przygotować. Shino wyskoczył z kryjówki, więc łoś był już zdezorientowany iluzją. Ja, dzięki swoim mocom, widziałem doskonale przez tę mgłę. Podniosłem się z ziemi i najostrożniej jak potrafiłem, podszedłem bliżej. W tym czasie lis zadbał o to, by nasza ofiara była skierowana w moją stronę. Musiałem jeszcze tylko poczekać na odpowiedni moment, by mieć dobry dostęp do szyi łosia.
Napiąłem mięśnie i zerwałem się do biegu. W trzech susach znalazłem się tuż przy zwierzęciu i skoczyłem, by sięgnąć odsłoniętego gardła. Zacisnąłem szczęki na tchawicy, chwilę szarpiąc się z łosiem, aż w końcu przestał oddychać. Odsunąłem się od ciała, oddychając ciężko. Byłem zmęczony, ale szczęśliwy. Oblizałem krew, która skapywała powoli z mojego pyska, wzdrygając się, gdy przed oczami na kilka sekund zrobiło mi się zupełnie czarno. 
- Jesteś ranny - stwierdził Shino, podchodząc do mnie. Rzeczywiście. Moją klatkę piersiową przecinała długa, płytka rana. Nawet nie zauważyłem, kiedy oberwałem.
- To nic takiego - zapewniłem, powracając myślami do naszej zdobyczy. Byłem głodny, ale lis zdecydowanie nie zamierzał dać mi się najeść.
- Czuję padlinę.
- Nie żartuj, przecież dopiero co go zabiłem - burknąłem, coraz bardziej zniecierpliwiony.
- Chodź - nakazał. Z niechęcią, rzucając ostatnie tęskne spojrzenie zabitemu zwierzęciu, ruszyłem za nim.

Paręnaście metrów dalej zobaczyliśmy tłuste, żółte larwy. Wiły się na wszystkie strony, ale zdawały się zmierzać w przeciwnym niż my kierunku. Tworzyły coś w rodzaju pogrzebowego korowodu, lecz zdecydowanie nie były pogrążone w żałobie. O ile w ogóle odczuwały cokolwiek.
Szliśmy dalej, w zupełniej ciszy, uważając by nie rozdeptać czerwi, szukając miejsca z którego pełzły. Mój towarzysz skrzywił się, chwile później i ja poczułem smród. Nie był on jednak zaskoczeniem - spodziewaliśmy się przecież padliny. 
No właśnie - spodziewaliśmy. Wszechświat już tyle razy udowadniał mi, że "spodziewanie" to najgorszy rodzaj krzywdy, jaki można sobie wyrządzić.
Pierwsza zasada przetrwania?
Spodziewaj się zawsze najgorszego. Wtedy możesz się najwyżej mile zaskoczyć.
Popełniliśmy błąd i nie potrzebowaliśmy słów ani porozumiewawczych spojrzeń, by wiedzieć, że oboje uważamy tak samo.
Zamrugałem parę razy, by upewnić się, że dobrze widzę. Ale to było faktem. Było bardziej prawdziwe niż jakiekolwiek słowa mojej własnej matki, niż jakiekolwiek zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Patrzyłem, widziałem, ale nie chciałem uwierzyć. Czułem jakby wszystko wokół mnie naraz stało się kłamstwem, wielką ułudą, a jedyną prawdą było niewidzące spojrzenie fiołkowych oczu. 
Palette.
Cofnąłem się. Narastający ból w płucach uświadomił mi, że wstrzymywałem oddech. Zacząłem desperacko wdychać powietrze, którego moje płuca nie chciały przyjąć. Reszta świata przestała dla mnie istnieć. Pozostał tylko zamglony obraz przed moimi oczami i konwulsje, które wstrząsały moim ciałem. 
- Kuraha! Uspokój się! - Głos Shino podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Zwiesiłem głowę, nadal starając się uspokoić oddech. - Oddychaj. Pójdę po kogoś, kogokolwiek.
Usiadłem, tępo wpatrując się w jeden punkt, przynajmniej póki wzrok mi się nie rozmazał. To nie mogło być prawdą, przecież Gorth nie pozwoliłby jej zginąć. Chyba że... 
Odsłoniłem zęby, zrywając się na równe nogi. Wróciłem do ciała. Sam zapach rozkładu nie robił na mnie większego wrażenia, więc nie miałem problemu ze skupieniem się na nim. Przez dłuższą chwilę nie czułem nic innego, aż w końcu delikatny aromat wanilii przebił się przez wszechobecny smród. Magia. Przez chwilę miałem wrażenie, że... Nie, to bezsens. Wróciłem na miejsce, w którym wcześniej siedziałem.

Pierwszy pojawił się Mundus. Nie wyglądał na zaniepokojonego, pewnie myślał, że Shino postradał zmysły, ale mina mu zrzedła, gdy podszedł bliżej.
- Kiedy ją znaleźliście? - Pytanie mogło być skierowane tylko do mnie, więc odwróciłem głowę w jego stronę.
Zasłaniał dziób skrzydłem. Dźwignąłem się z ziemi i podszedłem do ptaka. 
- Nie wiem, niedawno - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. 
- Właściwie, co robiliście tak blisko granicy?
- Mundus, ty chyba nie myślisz - zacząłem, ale zrezygnowałem z dyskusji. - Polowaliśmy. Na łosia.
- Shino mówił dokładnie to samo.
Nic z tego nie rozumiałem. Czy on uważał, że ja mógłbym to zrobić?
Już dawno powinienem.
Potrząsnąłem głową, odrzucając od siebie tę myśl. To nie było rozwiązanie. To nie było DOBRE rozwiązanie. A co ważniejsze, nie byłbym w stanie pokonać demona. Nikt nie był. Skąd przyszło mi to do głowy?
Wtedy nadeszli Wrotycz, Jaskier, Astelle, Oleander i Shino. Wymieniłem z Mundusem porozumiewawcze spojrzenia. Kiwnął głową, co najpewniej znaczyło, że mogłem odejść. Lis od razu dołączył do mnie.
Po drodze jeszcze raz natknęliśmy się na ten sam pochód czerwi. Poczułem na języku słodki, metaliczny smak krwi. Przymknąłem oczy a gdy je otworzyłem, było ciemno. Słyszałem powarkiwanie, które przechodziło w głęboki gardłowy pomruk. Widziałem sylwetki drzew. 
Zamrugałem i wszystko wróciło do normy. Szedłem dalej, lekko zdezorientowany. Zdecydowanie potrzebowałem snu.

Trzy następne dni minęły we względnym spokoju, ale może to tylko dlatego, że mój otępiały umysł nie rejestrował tego co działo się wkoło. Robiłem to co każdego dnia, wiedziony jedynie przyzwyczajeniem, a może instynktem, który przejął kontrolę, gdy umysł przestał odpowiadać na większość bodźców.
Tak było przynajmniej do dnia, w którym znalazł mnie Mundus. Nie był zaniepokojony, wydawał się autentycznie przerażony i zdezorientowany. Pobiegłem za nim, nie pytając nawet co się wydarzyło.
To co zobaczyłem nawet mnie nie zdziwiło. Moja zdolność myślenia, która jeszcze chwilę temu powróciła z urlopu, niczym wojenny weteran - teraz znów zaczęła się wycofywać.
- Kto to? - zapytałem błądząc już gdzieś na skraju obłędu. Próbowałem rozbieganym wzrokiem ogarnąć scenę, która rozciągała się przede mną.
Dwa ciała. Rozczłonkowane, rozszarpane niemal na strzępy. Larwy rozedrgane w szalonym tańcu, wysypujące się z każdej otwartej rany. Wszechobecne brzęczenie, bzyczenie, cykanie owadów, które przyprawiało o ból głowy.
- Haruhiko i... - zawahał się. Tyle wystarczyło, już wiedziałem. - Wrotycz.
Na krótki moment dzień stał się nocą, a krew dopiero opuszczała ich ciała. Zacisnąłem szczęki. Racjonalne myślenie powoli wracało do nory, z której wypełzło na zaledwie parę chwil. Myślałem już tylko o tym, w jaki sposób motyle kryją się przed deszczem.
- Znaleźliśmy więcej ciał, Kuraha.

***
Palette, Wrotycz, Haruhiko, Jaskier, Rachel i Oleander.
Chaos, który zapanował w obu watahach byłby trudny do opisania, głównie dlatego, że sam nie ogarniałem go umysłem. Obie pogrążone w żałobie i strachu. Mało kto opuszczał bezpieczne progi własnego domu.
Od czasu do czasu wszyscy zbierali się na Polanie Życia. Ktoś mówił o dodawaniu otuchy sąsiadom, ja widziałem tam istne polowanie na czarownice. W ich oczach każdy był winny i każdy mógł być potencjalnym mordercą. Bójki były na porządku dziennym, ale nikt nie zwracał na to uwagi, gdy w środku zgromadzenia pojawiał się Lucius. Przemawiał pewnie, za każdym razem siejąc w umysłach wilków kolejne podejrzenia, nieufność i gniew. Cud, że wtedy nikt jeszcze tam nie zginął. Ja po jakimś czasie przestałem przychodzić.
W końcu to on przyszedł do mnie. Shino zbył go grzecznie, a przynajmniej na tyle, na ile się dało. Ja nie byłbym w stanie. Mój umysł kołysał się na cienkiej linii, pomiędzy szaleństwem a większym szaleństwem, co czyniło mnie jeszcze bardziej rozdrażnionym. Od tygodnia nie widziałem motyli.
***

Strugi deszczu spływały po moim grzbiecie. Osiągały niesamowitą prędkość w porównaniu z krwią, która powoli skapywała mi po brodzie, łącząc się czasem ze strużką wody. 
Chwila… Skąd wzięła się ta krew?
Wspomnienia ostatnim dwudziestu minut wróciły niczym przebłyski najgorszego koszmaru. Mimo ciemności widziałem idealnie. Pod moimi łapami, które nie wyglądały wcale na moje, leżało to co zostało z Canay’a. W życiu bym go nie rozpoznał, ale wiedziałem to na pewno.
Zabiłem go.
Chciałem odwrócić się i odejść. Zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Wyrzucić z pamięci na zawsze i już nigdy do tego nie wracać. 
I zrobiłbym to, gdyby Carm nie wychyliła się nieostrożnie zza drzewa, po czym zerwała do ucieczki. Nie mogłem pozwolić jej tak po prostu odejść. Widziała mnie. Nikt nie mógł wiedzieć.
Wystarczyło ją dogonić i złamać kark. To było proste. Zbyt proste. Oni byli ofiarami, ja byłem łowcą. Napawałem się przez chwilę to myślą. Wreszcie miałem wszystko pod kontrolą. Już nic nie mogło mnie zaskoczyć.

Gwałtownie odskoczyłem od ciepłych jeszcze zwłok wadery. To przecież nie byłem ja. Nie byłem mordercą. Nie mogłem nim być. To oznaczałoby, że JA zabiłem ich wszystkich. 
Cofałem się dalej. Mój umysł tonął w zaprzeczeniach, choć byłem pewien, że to zrobiłem. Pamiętałem już każdy szczegół. Każdą krople krwi, każdy krzyk i wołanie o pomoc. Jakaś część mnie już się z tym pogodziła. Reszta chciała uciekać.

Obudziłem się we własnej jaskini i choć nie miałem pojęcia jak się tam znalazłem, byłem wdzięczny losowi. To był na pewno tylko głupi sen.
Nie zdążyłem nawet wyjrzeć na zewnątrz, gdy do środka wdarł się dym. Zastanawiałem się chwilę. Pożary lasów nie zdarzały się często, może to tylko zmęczenie dawało mi się we znaki.
Mimo to wybiegłem na zewnątrz, w samą porę, by ujrzeć Luciusa w towarzystwie Kamy i Zawilca. Nie było wątpliwości, że to wadera stoi za podpaleniem.
Oni W I E D Z I E L I.
Nie jestem pewien, czy poddałem się już wtedy, czy dopiero gdy Lucius zaczął głośno rozprawiać o oczyszczeniu z grzechów przez ogień. I czy chciałem rzucić się do ucieczki dopiero, gdy dosięgnęły mnie płomienie, czy gdy odcięły mi drogę.
Chwilę przed śmiercią pomyślałem o tych wszystkich motylach, które razem ze mną przeżywały właśnie swój mały koniec świata. 
Nim ogień strawi moje kości, wszystkie będą martwe.
Co za niefart.

Od Haruhiko CD Wrotycza

Wbijałem uporczywe spojrzenie w ścianę drzew, próbując zrozumieć, co tak naprawdę czuję. Bo na pewno nie było to jedno uczucie. Sprzeczne emocje co rusz mieszały się ze sobą, dekoncentrując mnie, sprawiając, że uderzały w moją pierś fale ciepła oraz zimna, wzbudzając ukryty niepokój. Nie byłem w stanie określić tych doznań, lecz na pewno mogłem powiedzieć, że nie spotykam się po raz pierwszy. Ba, nawet często mam takie wrażenia, chociaż w większości w mniejszym stopniu ingerujące w organizm. A źródłem takiego stanu rzeczy był nie kto inny jak gniewny duch, czyli jeden z rodzajów spirytualistycznych bytów o tyle odmienny, że pałał nienawiścią do każdej istoty żywej, potrafił na nią wpływać zarówno psychicznie jak i fizycznie oraz miał wśród nas niezałatwione sprawy. Co za tym idzie, nie może odejść, jeśli nie dokończy tychże rzeczy. Całkiem irytujące, jeśli próbujesz pomagać duchom i odsyłać je na drugą stronę. Dlatego spojrzałem znacząco na Ligreka. Oboje skinęliśmy łbami, a ja dodatkowo uśmiechnąłem się delikatnie, chcąc potwierdzić, że mu wierzę i nie jest ze swoimi odczuciami sam. Musieliśmy pójść do tamtego lasu, jednak pozostała nam jeszcze kwestia Wrotycza. Bo basior całym sobą okazywał, że nie ma zamiaru uwierzyć w tę sytuację i zapewne nigdzie nie pójdzie, o ile go nie zmusimy. Podszedłem więc do niego i usiałem obok, ogonem nieuważnie zamiatając zakurzoną ziemię. Mrucząc z niezadowoleniem, zająłem się oczyszczaniem ciemnego futra. 
— Wrotycz — mówiłem między przerwami w pielęgnacji — Wiem, że raczej nie wierzysz w życie po śmierci, ale czy możesz mnie zaprowadzić w miejsce, gdzie tamten las ma najwięcej mocy? Muszę pomóc tym duszom. Słyszę je. One proszą o pomoc. Błagają wręcz.

< Wrotycz? >

Od Palette - "Co, jeśli Goth wygra" Opowiadanie konkursowe (+16)

Opowiadanie zawiera wyjątkowo kontrowersyjne sceny, nawet jak na autorkę (co przyznaje). W przypadku słabych nerwów prosimy nie czytać, za wszelkie urazy nie wińcie autorki, ostrzegała.