Parsknąłem śmiechem.
– Myślisz, że mógłbym nie wiedzieć? Przypominam, że obaj mamy dosyć wścibskich przyjaciół. – Uśmiechnąłem się delikatnie na ich wspomnienie. – A ty? Szczerze mówiąc, nigdy nie byłem pewny za kogo cię uważać.
– Ah tak – mruknął basior, wbijając wzrok w płynącą wodę.
– Nie zrozum mnie źle – dodałem po chwili milczenia. – Po prostu zawsze byłeś, hmmm, lekko narwany. Chociaż skoro jak dotąd się nie pozabijaliśmy, chyba można uznać nas za dobrych przyjaciół.
Wrotycz nie przyznał mi racji, ani też nie zaprzeczył. Przez chwilę siedzieliśmy w zupełnej ciszy i miałem wrażenie, że nad czymś się zastanawia. W końcu jednak przerwał milczenie.
– Nie masz pojęcia, co zrobiłem, prawda? – zapytał, nadal perfekcyjnie unikając kontaktu wzrokowego.
– To mnie nie dotyczy – stwierdziłem, wstając. Wiedziałem oczywiście, że omegą nie zostaje się za jakieś drobne występki, ale czy mnie to obchodziło? Ani trochę. No przynajmniej póki nie byłem z tym bezpośrednio związany. – Lepiej wracajmy, bo nas noc zastanie.
Skierowałem się w stronę miejsca, gdzie zwykle spaliśmy. Nie miałem zamiaru siedzieć i czekać, aż dowiem się czegoś, czego wolałbym nie wiedzieć. Spojrzałem za siebie, Wrotycz nadal siedział nad strużką wody. Ta rozmowa przynajmniej odwróciła moją uwagę od mojej wzrastającej z każdą chwilę niechęci do tego miejsca. Jak na razie nie czułem się ani trochę lepiej wytrenowany niż wcześniej. Co mieliśmy tu osiągnąć? Nauczyć się walczyć czy wykonywać polecenia?
Położyłem się przy krzewie, po raz kolejny dziękując losowi, że Urelusowi znudziło się nasze towarzystwo. Przymknąłem oczy i głośno wypuściłem powietrze z płuc. Musiałem być cierpliwy, jeszcze tylko jakiś czas. Potem będziemy mogli wrócić do domu.
< Wrotycz? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz