niedziela, 20 listopada 2016

Od Oleandra CD Apara

Czas mijał, a ja nadal leżałem w ciemnej jaskini, bez jakiejkolwiek nadzei na ratunek. Wyjście na zewnątrz jest zasypane kamieniami a innego chyba nie ma. Z resztą, nawet gdyby gdzieś było, nie znalazłbym go w tej ciemności. Ponadto, nie widziałem, a tym bardziej nie słyszałem, co działo się na zewnątrz.
Przeciągnąłem się. Trzeba wstać i coś wykombinować - może uda mi się odkopać te wielkie kamienie. Podszedłem do wyjścia.Tak... na pewno uda mi się odsunąć te głazy większe ode mnie... te głazy.
Z całej siły nacisnąłem bokiem na jeden z kamieni. Nawet się nie poruszył. Tylko dwa mniejsze spadły z góry, prosto na mój grzbiet.
- Auu... - odskoczyłem. Popatrzyłem na zawalone kamieniami przejście. Nagle, dostrzegłem w ciemności... jakby coś jaśniejszego. Czyżby te dwa kamienie otworzyłły przejście? Tak! Widzę! Tam coś się rusza! To na pewno gałęzie drzew rosnąych na łące. Na zewnątrz jejuż późny wieczór albo noc. Może nikt nie zauważy mojej ucieczki. Znów obudzził się we mnie długo wyczekiwany zmysł trategiczny. Poczułem się jak w niebie. Sam nie wiem dlaczego - ale ucieczę chyba mam w genach.
Jeśli jeszcze raz popchnę ten kamień, to tamten drugi, na górze, pewnie spadnie. Muszę tylko uważać, by mnie nie uderzył. To mogłoby się źle skończyć.
Spadł. Tak jak przypuszczałem. otwór powiększył się prawie dwukrotnie. Do jaskini wleciał zimny przeszywający wiatr.
Wszystko dobrze... tyle, że otwór nadal jest za wysoko. Nie dosięgnę go. Z resztą jest chyba za wąski.
Przełknąłem ślinę. Tego wielkiego głazu zasłaniającego całe wejście nie przesunę. Może ktoś mógłby mi pomóc? Nie mogę przecież zawołać. W pobliżu są pewnie jakieś wrogie wilki.
A może by tak... przekrzywiłem głowę. Być może dam radę wepchnąć głaz do niewielkiego dołka w ziemi. Wtedy będę mógł przecisnąć się przez szczelinę!
Ostatni raz naprężyłem mięśnie i popchnąłem, mocniej niż poprzednio. Zacisnąłem zęby. Moje łapy zaczęły już ślizgać się po twardym podłożu. Nagle kamień poruszył się! Rozkołysałem go, po czym z hukiem zsunął się o kilkanaście centymetrów w dół. Leżał już w dziurze.
Ostrożnie, powoli wcisnąłem sie w szczelinę. Po chwili byłem już na łące. Koniec z więzieniem! Na zawsze. Albo na teraz. uciekam.

Nie wiem, ile kilometrów przebiegłem w szalonym pędzie. W każdym razie, gdy już poczułem się bezpieczny, zatrzymałem się, zastrzygłem uszami, by sprawdzić, czy nikt mnie nie goni, po czym usiadłem pod drzewem. Co mam teraz zrobić? Środek nocy, ciemno wszędzie, głucho wszędzie... mogę spróbować znaleźć Maxa i Ami. Rozdzieliliśmy się. A to często zły pomysł.
Podniosłem głowę i zaćżąłem węszyć. Tylko zapach mokrej trawy, jakichś roślin i dzika, który był tu pewnie jakiś czas wcześniej. Nie wyczułem żadnego wilka. To pewnie jedne z tych "martwych" terenów, na których bardzo żadko można spotkać jakiegoś członka naszej watahy. Nie wiedziałem dokładnie gdzie się znajduję. To na pewno las, ale nic poza tym nie przychodziło mi do głowy.
Truchtem ruszyłem przed siebie.
W końcu, poczułem znajomy zapach. Co prawda to nie żaden wilk, ale z pewnością kolejna osoba, jakiej bym szukał.
- Mundek? - szepnąłem - jesteś tu?
Coś tu nie gra. Nie pasowała mi ta cisza, ani brak oznak życia.  przecież czułem to wyraźnie. Musiał gdzieś tu być. Szkoda, że było tak ciemno, a resztki światła z gwiazd i cienkiego księżyca zatrzymywały gęste konary i gałęzie drzew.
- Mundus - niepewnie ruszyłem przed siebie. Z każdym krokiem miałem coraz gorsze przeczucia. Poa tym, dosyć wyraźnie czułem także inny zapach. To chyba jakiś slny alkohol. Ze złością fuknąłem, wydmuchując z nozdrzy intensywny zapach.
Wtem dojrzałem go między drzewami. Ptak leżał na ziemi, trzęsąc się i dysząc ciężko, jakby właśnie uciekł conajmniej przed niedźwiedziem. Stadem niedźwiedzi.
- Mundek! Jesteś tu! - potrząsnąłem nim. Dosyć bezwładnie machnął skrzydłem, otwierając oczy. Miałem wrażenie, że nie do końca mnie rozumie.
- Chodź - podniosłem go, próbując postawić na ziemi. Ten jednak chwiał się i tylko coś jęknął. W końcu oparł się o drzewo i zjechał z powrotem na ziemię. Wreszcie wziąłe go na grzbiet i powoli ruszyłem przed siebie. Po około godzinie udało mi się znaleźć jedną z jaskiń na naszych terenach. Teraz już wiedziałem, że jestem w domu. Położyłem przemarzniętą i wykończoną czaplę na ziemi. Sam usiadłem obok, zastanawiając się, co mogło się stać. Postanowiłem zaczekać do jutra.

< Max? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz