niedziela, 18 sierpnia 2024

Od Szaleja - „Dzień premiery”

Pierwszym, co ujrzał po przebudzeniu, było wlepione w niego gniewne spojrzenie Słońca. Ogromna kula ognia zdawała się wisieć tuż nad nim. Nawet z jego ubogą wiedzą na temat podróżowania, mogło to oznaczać tylko jedno. Dochodziło południe. Ah. Ominął go więc nie tylko przywilej oglądania porannej zorzy, ale również pora śniadaniowa. Niechętnie dźwignął się z miejsca, kopiąc na legowisko kępki suchej trawy to z irytacji, to z przezorności. Im dłużej pozostawał w drodze, tym coraz szybciej gubił nawet pozory rutyny, jaką powinno cechować się uporządkowane życie. Miał wrażenie, że od kilku dni zatacza tylko koła po okolicy jak pijany szpak. W dodatku w zeszłym tygodniu zamyślił się podczas wędrówki i paskudnie sturlał się z niewielkiego urwiska, od tego czasu utykając na tylną nogę. Nie było to co prawda nic poważnego i z pewnością szybko doszedłby do zdrowia, gdyby tylko odpoczywał i jadł zdrowo. Z pewnością... 
Zastanawiał się, jak jego siostra może radzić sobie w podróży. O ile już dawno nie została pożarta przez niedźwiedzia. Wszak podjęto za nią trop już kilka godzin od zniknięcia, ale nawet najlepsi łowczy i tropiciele ze stada nie znaleźli żadnych znaczących poszlak. Było to zagadkowe również o tyle, że siostra nie wykazywała nigdy magicznych umiejętności. Gdyby jego samego opętała nagle żądza wanderlustu i postanowił zniknąć bez śladu, po prostu wyruszyłby w czasie burzy. Przenosząc się z miejsca na miejsce pozostawiłby po sobie minimum dowodów, a gdyby tak ulewa utrzymałaby się kilka dni... Ah, z jakiegoś powodu rozmarzył się nagle, podziwiając być może inteligentną prostotę tego planu. Tym bardziej boleśnie uderzyła go ironia tego, że mimo iż faktycznie przyszło mu rozpocząć wędrówkę, to jego rola, przeciwnie, polegała w rzeczywistości na jak najlepszym wmieszaniu się w tłum i poszukiwaniu informacji. Nie, on się nie ukrywał. W zależności od potrzeb potrafił odegrać rolę posłańca, dyplomaty, wygnańca, a czasem też wprost mówił: 
— Szukam siostry. — Postać, która wyłoniła się niespodziewanie zza sosnowego drzewka nie była zbyt krzepka, za to dostatecznie wysoka, tak jakby miała genetyczną predyspozycję by wyglądać dobrze, gdy prostuje się na baczność. Być może był to stróż albo jakiś inny wojskowy. Ktoś taki budził dostateczne pokłady zaufania i szacunku, by rozpocząć z nim rozmowę. — Ma brązowe futro i nazywa się — urwał nagle. Kochana siostrzyczka pewnie zdążyła zmienić imię. W jego wyobraźni równie dobrze mogła być już nawet światowej klasy szpiegiem albo nieuchwytnym skrytobójcą. — Pokrzywa. — dokończył po chwili wahania. 
— Pokrzywa? — Rozmówca uśmiechnął się kpiąco, co bardzo zaskoczyło Szaleja. Instynktownie skulił się nieco na miejscu. — To pewnie ostra z niej dziewczyna. 
— Tak naprawdę pokrzywa jest ziołem, które wzmacnia sierść i pazury. Nasza matka nazwała ją tak na dobrą wróżbę, bo chciała by wyrosła na piękną waderę. — Basior ugryzł się w język. Po kiego grzyba opowiadał obcym takie rzeczy? Doprawdy, im dłużej pozostawał na odludziu, tym było z nim tylko gorzej. — No, nieważne. — Uśmiechnął się nienaturalnie i zamachnął szybko ogonem, jakby chciał odwrócić uwagę rozmówcy od jego małej wpadki. — Był tutaj ktoś taki? 
Być może wilk był zbyt zdumiony, żeby kontynuować wątek, a może obudziła się w nim powaga, o jaką Szalej podejrzewał go na samym początku. Zamrugał kilka razy, po czym odkaszlnął. 
— Nie przypominam sobie tutaj nikogo takiego. Ale jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, powinieneś zapytać u Alfy. Z pewnością prowadzi jakiś rejestr członków. 
Szalej odetchnął głęboko. Miał cichą nadzieję, że sprawy nie rozwiną się aż tak daleko. Szczerze mówiąc cała ta rozmowa była tylko spontaniczną zabawą, testem strun głosowych, o które obawiał się, że zaczynały powoli zanikać, nieużywane. Po tak rozczulającej deklaracji chęci odnalezienia zaginionego krewnego i otrzymaniu oferty pomocy nagłe jej odrzucenie może wydawać się zupełnie podejrzane, jakby towarzyszył mu jednak jakiś inny, ukryty motyw. Poza tym, nie chciał samego siebie postrzegać w ten sposób. 
Rozmowa z Alfą okazała się odrobinę lepsza niż to, czego się początkowo spodziewał, bowiem ciekawym zrządzeniem losu właściciel tego folwarku nie był chwilowo dostępny, a w jego miejsce pomocy miał mu udzielić jego syn. Wprawdzie obecność kogoś w podobnym sobie wieku napełniała go otuchą, nawet to nie pomogło jednak w uniknięciu niezręcznej ciszy, podczas gdy zostali w ładnej swoją drogą jaskini sam na sam. Okazało się bowiem, że rejestr dawnych i obecnych mieszkańców znajdował się obecnie u kronikarza i pokaźną księgę trzeba było sprowadzić na miejsce. Szarawy wilk był dość sympatyczny, kiedy dopytywał go o motywy podróży i składał kondolencje z powodu zaginięcia siostry, zdradzając nawet że on również ma rodzeństwo i zapewne nie przeżyłby podobnej straty. Szalej sam nie wiedział, ile z tego wszystkiego powinien przyjąć za prawdę. 
— Niestety. — W powietrzu tańczyły małe drobinki kurzu, które wzleciały znad pożółkłych kart opasłego tomu, kiedy młody przywódca wertował je z uwagą. — Wygląda na to, że nikt o takim imieniu nie zatrzymywał się tutaj. 
Och. Szalej pomyślał, że powinien w tym momencie odczuć ukłucie smutku. Nie był to jednak pierwszy raz, gdy dane mu było usłyszeć podobną frazę w wielu jej wariantach. Być może przykro było mu jedynie, że ta przygoda miała się skończyć, ledwie się dopiero rozpoczynając. W nagłym przypływie desperacji basior chwycił się przeczucia, które podświadomie towarzyszyło mu od kilku godzin. 
— To ziemie nadmorskie, prawda? Gdzieś tutaj... Gdzieś blisko zaczyna się morze? — Nietypowy wiatr czuć było nawet z odległości wielu kilometrów. Basior nie był co prawda na tyle wytrawnym podróżnikiem, by dotrzeć wcześniej nad jakiś inny zbiornik wodny podobnego rozmiaru, zaryzykowałby jednak stwierdzeniem, że takie rzeczy po prostu się czuje. 
— Owszem. — Jeśli basior był zdziwiony nagłością pytania, to dobrze to ukrywał. — Być może dzisiejsza pogoda nie sprzyja dokładnej obserwacji horyzontu, ale morze rozciąga się tuż za naszym lasem. Czyżbyś przed ruszeniem w dalszą drogę pragnął zażyć kąpieli? 
Szalej zmrużył powoli oczy. Być może przemęczenie i głód wzbudzały w nim paranoję, ale w tym momencie był pewny, że wszyscy w tej krainie z niego drwią. To również nie byłoby dla niego nowym zjawiskiem. Dołączając w jakieś miejsce, zazwyczaj zaczyna się od najniższej pozycji. Pokręcił energicznie głową, jakby chciał strząsnąć z siebie obrazę i pył z księgi, który wciąż wypełniał powietrze. 
— Cóż, o ile ktoś nie ma specjalnych umiejętności, to w pewnym sensie brzeg morza stanowiłby dla niego kraniec świata. Miejsce, gdzie kończą się wszystkie wędrówki. — Uśmiechnął się słabo. — Chyba, jeśli pozwolicie, zaczekam tu na nią. Chociaż... przez kilka tygodni. 
Szarowłosy przyglądał mu się przez chwilę. Czy obudziły się w nim jakieś podejrzenia? Szalej kierował tą rozmową z kunsztem, jaki nawet dla niego samego okazał się zaskoczeniem. 
— Oczywiście. Z chęcią przyjmiemy cię jako gościa. Udzielimy ci schronienia i prawa do pokarmu, jaki zdobywają dla nas łowcy. — Szaleja z jakiegoś powodu bardzo podekscytowały te słowa. Jego łapa wystrzeliła do przodu. Oczekiwał przypieczętowania tej jakże doniosłej chwili uściskiem łapy, jak widywał niekiedy w czasie swojej wędrówki. Legion początkowo uchylił się, jakby spodziewał się ciosu. Po chwili, z pewną krępacją, wykonał swoją część gestu. — Oczywiście oznacza to także, że musisz podporządkować się pewnym regułom. 
Regułom? Z jakiegoś powodu Szalejowi nie podobało się brzmienie tego słowa. Widząc zaniepokojenie na twarzy rozmówcy, Legion nagle się ożywił, przybierając jakby przepraszający wyraz twarzy. 
— Och nie, nic nazbyt trudnego. Chodzi tylko o takie podstawowe zasady jak wzajemny szacunek i zachowanie powszechnego spokoju. A także... Cóż, formalnie nie mogę wymagać tego od gościa, ale dobrze by było, gdybyś na czas swojej obecności tutaj podjął jakieś stanowisko. — Odkaszlnął nieznacznie, jakby ta cała rozmowa była bardziej niezręczna, niż powinno to wyglądać. — Aby odwzajemnić okazane dobro.  
Zająć stanowisko? Szalej nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić. Czyżby stado narzekało na niedobór łap do pracy? A może to jakiś nowy sposób na socjalizację nowoprzybyłych, znalezienie im zajęcia, by nie kręcili się po okolicy, szukając kłopotów? Basior gubił się w zawiłościach polityki zarządzania państwem. Uznał więc, że najgrzeczniej będzie po prostu się zgodzić. 
— Wyśmienicie — ucieszył się szarowłosy. Podniósł się z miejsca i zaczął rozglądać się po jaskini. — Lista stanowisk... zobaczmy, gdzieś tutaj powinna być. 
Szalej zaprotestował głośno. Dopiero co musiał obserwować zmagania młodego przywódcy z ogromną księgą mieszkańców i zdecydowanie za dużo już doświadczył biurokracji jak na jeden krótki dzień. 
— Po prostu wskaż mi jakieś, przy którym najbardziej przyda się nowa krew. 
Na twarzy Legiona malowało się dziwne połączenie zdziwienia nagłą bezczelnością i podziwem dla entuzjazmu, jakim wykazał się Szalej. Odkaszlnął, po czym z pamięci zaczął wymieniać kolejne elementy długiej listy stanowisk. Było w tym coś robotycznego i pozbawionego emocji, jakby wcześniej przećwiczył sobie tę mowę. Przypominał nieco szczeniaka, który recytuje wierszyk na Dzień Matki na jakimś przedstawieniu. 
— Obecnie nie mamy nikogo na stanowisku Opiekuna drzew i Zarządcy spichrza. — Szalej roześmiał się cicho. Te stanowisko brzmiały tak nudno, jakby przeznaczone były dla seniorów. — Dokarmiacza, mediatora... Zdaje się, że brakuje nam też aktorów, a poza tym zawsze znajdzie się miejsce w... 
Aktorów? Szalej zastrzygł uszami. To zajęcie wydawało mu się ciekawym. Wprawdzie nie miał doświadczenia w aktorstwie, ale w drodze poznał już naprawdę wiele charakterystycznych osób i był świadkiem tak wielu dziwnych zdarzeń. Cóż może być trudnego w skopiowaniu ich manieryzmu przed innymi? 
— Och, Rana się ucieszy. Do teraz, biedulka, sama musiała odgrywać wszystkie role. A ileż można wysłuchiwać monologów? — Legion uśmiechnął się prawie porozumiewawczo. Szalej był tą ekspresją dziwnie zniesmaczony. — Skieruj się do niej najszybciej jak możesz. Tymczasem wpiszę cię tylko na listę i... Gotowe. Obywatelu, jeszcze raz witam cię serdecznie w Watasze Srebrnego Chabra. 
Szalej wyszedł z jaskini Alf dziwnie odurzony. Być może była to sprawka przebywania w ciasnym pomieszczeniu, a może ciężar zdarzeń ostatnich godzin. Z chęcią wczołgałby się teraz do jakiejś głębokiej nory i pozwolił podświadomości śpiącego Szaleja przetrawić cały ten bałagan, z drugiej strony zgodnie z zaleceniem nie chciał odkładać nazbyt późno rozmowy z Raną. W końcu jednak przeczucie kazało mu ruszyć dalej w gęstwinę lasu, nawet jeśli wszystkie cztery jego łapy zaczynały buntować się przeciwko niemu, z tylną prawą na czele. Zachodziło już słońce, kiedy stawił na szarej plaży. Zimny wiatr wiał znad morza, tak jak przeczuwał. Pomyśleć, że ten jeden szczegół właściwie zdecydował o jego pobycie tutaj. Nagle poczuł się dziwne sentymentalny. Może to tylko zmęczenie, ale ciepłe łzy zaczęły zbierać mu się w oczach. Odczuł nagle potrzebę rzucenia czegoś pomiędzy wzbierające falę. Niczym wiadomość w butelce, jakiś przedmiot który dotarłby daleko, daleko na krańce świata. Jedyną rzecz, jaką miał jednak przy sobie, była zgniłozielona wstążka tkwiąca solidnie w jego uchu. 
Wobec tego jedynie myślał. 

C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz