sobota, 27 lipca 2024

Od Rubida - "Essa z wami. Wypiłem Kawkę" cz.100

„Życie nigdy nie jest sprawiedliwe”
Dzieciństwo Rubida skupione było wokół wysłuchiwania życiowych nauk, którymi obdarzała go matka. Wadera była znana z tego, że odkryła sposób hodowli leczniczego zioła pozyskiwanego z odległych terenów i rozsiała je skrawku terytorium watahy. Do wychowywania potomstwa podchodziła podobnie jak do ogrodnictwa. Własną wiedzę przeobraziła w nasiona, wędrujące po zakamarkach dorastającego umysłu syna poprzez impulsy nerwowe. Szczerze brzydziła się chwastów, za które uznawała wszystkie wnioski szczenięcia wyłamujące się z utkanego na miarę światopoglądu. Skąd w młodym wilku tyle przekorności, aby podważać wiedzę zbudowaną na wieloletnim doświadczeniu?
„Szczerego przyjaciela poznasz, gdy otrujesz się zającem” - to jedna z nauk, która wróciła do Rubida po wielu latach. Szmaragdowe oczy rozbłysły iskrą, która przypałętała się wraz ze wspomnieniem łagodnego pyska matki. Przez chwilę basior nie leżał skulony w pobliskiej grocie, a stał na szczycie soczyście zielonego pagórka. Nie wpatrywał się już uporczywie w nieregularne rysy jaskini, a łapczywie próbował objąć wzrokiem roztaczający się przed nim pejzaż. Przestał czuć tępy ból nóg, który coraz częściej powracał do niego o poranku. Zniknęły zbyt długie pazury, których nie był w stanie zetrzeć coraz rzadszymi i krótszymi spacerami. Rubid znów był witalnym szczenięciem o jędrnym ciele. Słowa matki nieustannie zaprzątały mu głowę, bo były jego bezpieczną kotwicą. Skoro sam uważał się za zbyt głupiego, aby zapewnić sobie godne życie, należało słuchać poważanej w okolicy wadery. Wierzył, że to sposób, aby uniknąć pustki i samotności, których tak bardzo się obawiał.
Rubid wybudził się z transu, kiedy do głosu doszedł jego racjonalny, cyniczny umysł. Wspomnienia o matce były nie tylko kojące, ale budowały także fundamenty jego obecnego, przepełnionego bólem życia. Kiedy wadera zmarła, zatopił się w kolejnym źródle indoktrynacji roztaczanej przez jego ówczesnego przyjaciela, Zeusa.
No właśnie, przyjaciela.
Po wojnie w Watasze Srebrnego Chabra z ich znajomości pozostało jedynie bolesne ukłucie w sercu. Rubid nie wiedział, kim w zasadzie jest i do czego dąży. Był pewien, że nienawidzi Zeusa za wszystkie jego kłamstwa i manipulacje. Jeszcze większą awersję czuł jednak do tego, że nie otrzymuje już od niego żadnych zadań związanych z przeszpiegami WSC. Wcześniej był politykiem, dyplomatą, zaufanym towarzyszem. A co mu pozostało? Kryzys wieku średniego i zbyt dużo wolnego czasu na autodestrukcyjne rozmyślania.
„Szczerego przyjaciela poznasz, gdy otrujesz się zającem”
Co to w zasadzie oznacza?
Rubid wielokrotnie pałaszował swoje posiłki bez należytej oceny ich jakości. Połączenie niepohamowanego głodu i impulsywności skutkowało luźnym stolcem oddawanym przez kilka dni. Basior był niemalże pewien, że już kiedyś otruł się zającem, bo dziczyzna drobna często gościła w jego jadłospisie. Przeczyszczenie nie skłaniało go jednak do poszukiwania wsparcia pośród towarzyszy. Znacznie bardziej wolał zaszyć się w leśnej głuszy z dala od wilków, które mogłyby go wplątać w dodatkowe zadania. Słowa „akurat sram” z jakiegoś powodu nie działały na delikwentów, którzy czegoś chcieli. Basior kompletnie nie rozumiał, dlaczego irytujący osobnicy nie decydowali się skulić pyska. Mogli przecież wrócić w dogodnym momencie, czyli na przykład nigdy. A gdzie Ci szczerzy przyjaciele, którzy mieli spaść z pobliskiej chmury, aby posłużyć mu wsparciem? Nie pojawili się ani przy problemach żołądkowych, ani w biedzie, ani w szczęściu. Ostatecznie Rubid został sam. Jego siostra, ostatni promyk światła w szarym świecie, odeszła pół roku temu. Poseł nie wiedział, jak mógłby poradzić sobie z pożerającym go od środka dyskomfortem, który po śmierci krewnej urósł do kolosalnych rozmiarów. Wydawało się, że mierzenie się z problemami, powinno uczynić go mężniejszym. Tymczasem on cofnął się do poziomu szczenięcych pytań.
Jak poznać przyjaciela? Czym jest prawdziwy przyjaciel? Czy taki zrobiony ze słomy i patyków jest już fikcyjny? Czemu Puchło nic nie odpowiada na podsumowanie aktualnej sytuacji geopolitycznej ziem wschodnich? Czy sarnę można lubić nie tylko, kiedy trafia do przełyku? A może zaprzyjaźnić się z jakimś ptakiem? Czy wilk i ptak to dobre połączenie? Chwila... Rubid ostatnio dostał zaproszenie na rozmowę od jednej takiej, co gustowała w partnerach z piórami. Nastroszył się, kiedy zdał sobie sprawę, że miał przyjść pod Skałę Wielkiego Huka przed zachodem słońca. Natychmiast zerwał się na równe nogi i w akompaniamencie szczękającego kręgosłupa ruszył w kierunku wyjścia z groty. Polana Życia mieniła się już ognistymi odcieniami, a ten urzekający widok dopełnił najprzystojniejszy poseł w okolicy. Biegł do utraty tchu, by dotrzeć do lasku, zanim przybędzie tam noc. Jeszcze kilka miesięcy temu nie wyobrażał sobie gdziekolwiek się spóźnić.
Dlaczego Kawka zaprosiła go w tak intymne miejsce? Czy dostrzegła jego potencjał polityczny, gdy w trakcie wojny przedstawił jej swoje kompletnie niebłyskotliwe założenia na rozwój watahy? Ile będzie jeszcze biegał za waderami? Nymeria, wilcze uosobienie choinki i pierwsza miłość Rubida, swoje kolejne lata poświęciła na uwielbianie jakiegoś fagasa, Agresta. Pokochała fałszywy „uśmiech” alfy i jego stanowczą powłokę. W rdzeniu zaś tkwił przecież zlękniony wilk, tylko czekający, aby przykre konsekwencje działań położyć na barki swoich najbliższych. Jak Nymeria mogła tego nie zauważyć? Rubid zachodził w głowę. A może właśnie odnalezienie neurotycznego, pełnego skaz oblicza tak ją zauroczyło? Przecież Agrest mimo swoich wad potrafił osiągać sukcesy i dążyć do zamierzonych celów w świetle dnia oraz mroku nocy. Czy to nie miara silnego samca? Niestety, główny bohater naszej historii nie umiał się odsłonić przed nikim, więc jak tu w ogóle rozmawiać o rdzeniu? Założył maskę błazna, bo przecież to te zabawne wilki przyciągają rzesze fanów. Wataha zbiera się na słuchanie miejscowych komików, a nie na wspólne, nocne płakanie. Za każdym razem, kiedy Rubid czuł swoją niekompetencję w kontakcie z waderami, próbował przykryć ją nietrafionymi żartami, zamiast stanąć w przygnębiającej prawdzie. Był przystojny, ale kompletnie nie umiał w romanse. Czasami zdarzały mu się też mokre sny o basiorach, ale nie wyobrażał sobie flirtować z którymś z nich. Instynkt podpowiadał mu, że mógłby utracić resztkę swojej godności podczas podrywów kierowanych do dumnego generała, czy podstarzałego Mszczuja.
✁✁✁✁
Kawka mogłaby ulec zachwytom nad wyjątkowo piękną pełnią księżyca, gdyby tylko miała w sobie wystarczająco duszy romantyczki i nie dusiła w sobie narastającego gniewu na spóźniającego się Rubida. Rozglądała się co chwilę, bo wraz z wydłużającym się czekaniem, do jej uszu docierało coraz więcej szmerów przypominających czyjeś kroki. Udało się jej jednak dotrwać do momentu, w którym do gromady złowrogich cieni rzucanych przez sękate drzewa, dołączyła sylwetka wilka.
— Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie, droga pani — Rubid odchrząknął i niepewnie podszedł do wadery. Przysiadł obok niej w niewygodnej pozycji, zbyt spięty, aby pośladkami dotknąć ziemi.
— Dobry wieczór — Kawka odpowiedziała spokojnym tonem. Nie było już w nim śladu żalu, który chwilę temu podsycała natrętna myśl, że została wystawiona i powinna już wracać na Berberysową Polankę. Przeżyła już tyle porażek w poszukiwaniu odpowiedniego samca, że kolejne niepowodzenie zdawało się więcej niż prawdopodobne. Mimo to, trudne emocje przykryła ekscytacja. Przecież podczas poprzednich prób nie podążała za radami sławnego Apchila. Może to ten raz będzie zakończony sukcesem?
— Dobra...noc. Hehe. Khm, znaczy, rzeczywiście się ściemniło. Zimą szybko zapada zmrok.
Kawka westchnęła. Rubid zapragnął zapaść się pod ziemię. Poczuł, że rozmówczyni prawdopodobnie odpuści dalszą konwersację, jeśli zobaczy w nim wstydliwego, głupiego szczeniaka. Zaczął się wiercić, modyfikując swoją pozycję w taki sposób, żeby wyglądać na trochę większego i poważniejszego. Usiłował sapać trochę ciszej i nie zdradzać, że po drodze na to spotkanie prawie uleciało z niego życie. Wadera jednak nie zwróciła uwagi ani na zbędny komentarz, ani na niewątpliwe starania macho siedzącego obok niej. Intensywnie zastanawiała się, w jaki sposób powinna wyrazić swoją propozycję, żeby uzyskać aprobatę towarzysza. Myślała już nad tym wcześniej, ale przygotowane słowa grzęzły jej w gardle, zanim ktokolwiek zdążył je usłyszeć.
— Nie obawiasz się tak siedzieć w środku nocy? Co, gdyby wpadła w ciebie pijana rublia wracająca z WSJ? Myślisz, że z moją siłą fizyczną bym cię obronił? Chociaż wyglądasz na taką, co... — basior ze stresu zaczął wypluwać z siebie losowe frazy. Gdzie uciekła jego dyplomacja i polityczne zacięcie? Gdzie podziały się piękne, wyważone i przemyślane zdania, porywające tłumy? No dobra, nigdy nie porywały tłumów.
— Rubid — Kawka przerwała irytującą paplaninę. — Wyglądasz na wyjątkowo sprawnego fizycznie wilka, nawet w obliczu mijającego czasu. Bez wątpienia wyróżniasz się urodą spośród okolicznych basiorów. Przez jakiś czas pracowaliśmy razem i wydaje mi się, że trzymasz głowę na karku. Potrzebuję kogoś, kto dałby mi zdrowe szczenięta. Czy zgodziłbyś się na jedną, wspólną noc?
Rubid odwrócił głowę, na wypadek, gdyby rozmówczyni umiała dostrzec w ślepiach lawinę myśli zalewającą jego umysł. Gdyby miał jeszcze swoją dawną dumę, nigdy nie przyjąłby propozycji seksu od wadery, w której upatrywał głęboko fałszywej persony. Teraz jednak ledwo umiał złapać oddech na myśl o zatopieniu się w miękkiej sierści towarzyszki. Dlaczego wcześniej nie zauważał niewyobrażalnego piękna Kawki, które oślepiło go, gdy tylko przyszedł tamtej nocy na spotkanie? Może ten niezwykły urok wykreowała narastająca od miesięcy samotność i frustracja seksualna? Dlaczego akurat on dostał tak poważną propozycję i czemu tak bardzo nie chciał jej odrzucić? Czy naprawdę chodzi o to, że nagle zapragnął wyruchać partnerkę chorego psychicznie żurawia? Kawka jako jedyna zdawała się go darzyć sympatią czy nawet zaufaniem. Właśnie z nim zapragnęła spełnić swoje marzenie. Jak mógłby nie zgodzić się na coś tak pięknego? Wówczas straciłby ostatniego wilka, który upatruje w nim kogoś wartego rozmowy. Zaraz, a co jeśli ta miła towarzyszka potrzebuje szczeniąt do eksperymentów medycznych? A może basior został wciągnięty w skecz i w pobliskich krzakach siedzi reszta watahy, czekająca, żeby obśmiać jego naiwność?
No dobra. Co z tego? Przecież i tak nie miał już żadnej tożsamości poza byciem błaznem.
Kawka przechyliła głowę na bok. Nie rozumiała, dlaczego jej rozmówca tak długo milczał. Czy powiedziała coś nie tak?
— Nigdy nie miałem szczeniąt. Nie wiem nawet, czy jestem jeszcze w stanie produkować spermę. — Rubid zdobył się na szczerość, choć nadal nie wierzył, że prawda może go do czegoś doprowadzić. Nie mógł przecież zapomnieć, że rozmawiał z mistrzynią manipulacji. Córką Admirała.
— Chciałabym, żebyś zbadał się u Delty. Jeśli stwierdzi, że się nadajesz, chcę spróbować mimo wszystko. — Oddech Kawki przyspieszył. Nie spotkała się z kategoryczną odmową, co napełniło ją nadzieją. Byłaby niepocieszona, gdyby okazało się, że przez kilka godzin stała w śniegu na marne i podzieliła się swoimi prywatnymi, delikatnymi sprawami z niewłaściwym basiorem. Może nawet nie wróciłaby tej nocy na polankę, żeby Szkliwo nie usłyszał, jak szlocha w nocy. Już i tak ledwo walczył z własnymi demonami.
— Nie planujesz żadnych podróży, Kawko?
— Nie. A czemu?
— Zbadam się jutro i spróbuję Cię znaleźć. Wtedy postanowimy, co robimy dalej i ustalimy wszystkie zasady. Pasuje ci taka umowa? — Rubid machnął ogonem. Poczuł, że odzyskuje świadome panowanie nad swoimi słowami i ciałem. Przebił się przez bolesne wspomnienia wojny i odszukał w pamięci swoją najkorzystniejszą minę. Teraz to on stawiał warunki, a nie uporczywie chwytał się podsuniętej mu propozycji. Przynajmniej tak mu się zdawało. To wszystko, tylko żeby oczywiście zaliczyć tę partnerkę chorego psychicznie żurawia. No co, dokładnie tak myślał! Pamiętacie tego wilka, który wchodzi w interakcje tylko, jeśli widzi w nich zaspokojenie swoich cynicznych pragnień? Tak, to właśnie on!
— Dobrze, Rubid. Naprawdę, jestem bardzo wdzięczna, że się zgodziłeś. — Jej słodki, łagodny głos znów porwał tego pewnego siebie polityka proponującego układy i podstawił jakąś ciotę z trzęsącymi się kończynami. Całe szczęście, że tylko na chwilę.
Rubid wstrzymał oddech, czekając aż Kawka oddali się wystarczająco, by nie słyszeć kaszlu. Czuł, jakby jakiś złośliwy stwór wszedł do jego gardła, kiedy zziajany biegł w kierunku lasku. Teraz ów monstrum bawiło się w jego wnętrzu, pazurami rozdzierając wszystko, co spotkało na swojej drodze. Cały świat próbował zapobiec temu, żeby tak żałosny osobnik, jak on, miał szansę się rozmnożyć.
✁✁✁✁
— Powinieneś częściej myć prącie — westchnął zmęczony Delta. — Czemuś jakiś taki spięty?
Rubid nie był już w stanie dłużej wstrzymywać kaszlu. Spojrzał na medyka z winą wymalowaną na pysku. Skulił się jak szczenię złapane na gorącym uczynku.
  — Pytałem, czy jesteś chory, a ty zaprzeczyłeś — suchy, bezbarwny głos otrzeźwił posła. Musiał przecież coś wymyślić, żeby Kawka nie zaczęła powątpiewać w jego stan zdrowia.
  — Bo nie jestem chory! Biorę specjalne zioła, które wywołują taki efekt... — prawdopodobnie w umyśle polityka brzmiało to lepiej niż wypowiedziane na głos.
— Bierzesz zioła, żeby kaszleć? — Delta zmierzył go wzrokiem, ale przecież walka nie była jeszcze przegrana, prawda? Wystarczyło dodać coś wiarygodnego.
— Tak... Znaczy nie, to efekt uboczny! Biorę je na głowę, bo boli mnie od myślenia w tej pracy. Wiesz, jak to jest. To zioła zbierane wysokich górach. Mają specyficzny wygląd, są takie zielone. Dostałem je od zielarza z dalekiego wschodu i akurat dzisiaj mi się skończyły... To bardzo rzadka odmiana, więc prawdopodobnie o nich nie słyszałeś.
— Ach, akurat je znam. Mają w sobie taki wyjątkowy olejek eteryczny, niepierdolmukowiscydoza. Sprawiają też, że pierdzisz od naciskania na brzuch?
— Tak, dokładnie tak... Znaczy co? Myślałem, że nie słyszałeś! — Rubid stracił wszystkie możliwe drogi ucieczki. Zorientował się, że ten bezduszny medyk zwyczajnie z niego drwi.
— Eh, Rubid...
— No co ja mam zrobić? Naprawdę chciałbym być ojcem. — Smutny wzrok posła dosięgnął Delty, próbując otworzyć skrytkę z zapasami empatii granatowego basiora.
— Wiesz, że jesteś tu tylko reproduktorem, prawda? Kawka i tak potraktuje te dzieci
jako swoje.  — Rubid nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. Rzeczywiście dobrowolnie zgodził się na zostanie maszyną do szczeniąt. Nikt nie lituje się nad rzeczami, mają po prostu działać. Kawka potrzebowała samych złotych, a nie nadgniłych środków do osiągnięcia celu.
— Ja... — poseł zaciął się na pierwszym słowie.
— Dobrze. Jestem tylko lekarzem, nie będę rozdrapywać twoich motywów. Czy masz jeszcze jakieś objawy? Kiedy zacząłeś kaszleć?
Wywiad lekarski zwieńczył się stwierdzeniem, że Rubid powinien poczekać do następnego dnia z podejmowaniem czynności seksualnych. Wówczas miał poczuć się dużo lepiej, a Kawka wciąż świętowała dni płodne. Przed wyjściem z jaskini, poseł ukradkiem zerknął do głównej sali medycznej. Niektóre śpiące pyski poranionych lub połamanych wilków, wyglądały na kompletnie pozbawione życia. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że powinien być teraz na ich miejscu. Prawdopodobnie pacjenci mieli rodziny i przyjaciół, którzy czekali, aż wydobrzeją. A on? Przecież nikt nie usechłby z tęsknoty za takim dziwakiem.
✁✁✁✁
— Dobrze, rozumiem. Jesteś pewien, że chcemy iść na zachodnią granicę? — Kawka polizała swój pysk, po czym machnęła głową — A, zresztą. Skoro tak twierdzisz. Dasz radę przyjść w ten punkt jutro przed zachodem słońca?
Przed zachodem słońca, Rubid.
Basior odetchnął z ulgą w obliczu faktu, że wadera postanowiła nie dopytywać o kontrowersyjny dobór miejsca. Nie umiałby wytłumaczyć, że w swoich fantazjach ratuje jej skórę przed ćpunami z WSJ i zostaje doceniony. W tym scenariuszu nawet Szkliwo podszedłby do niego, aby pogładzić go swoim skrzydłem w dowodzie wdzięczności. Zaraz, od kiedy interesuje go opinia jakiegoś nieruchawego żurawia? Poseł zdawał się nie zauważać, że wilczyca nie potrzebuje teraz akcji i bohaterów. Największym wybawcą byłby spokój.
  — Obiecuję, że się nie spóźnię. — Kawka nawet nie próbowała kwestionować tych słów. Nadal była przytłoczona analizowaniem swojej własnej wypowiedzi. Jutro przed zachodem słońca. Czas kolejnej próby. Dlaczego jej własne ciało buntowało się przed spełnieniem największego marzenia? Czy organizm nie miał być niezwykłym darem, jako narzędzie, dzięki któremu może wpływać na świat? Pięknym mechanizmem, choć zbyt skomplikowanym, aby go pojąć? Jak miała kochać tę powłokę, jeśli do tamtej pory nie mogła dać jej tego, co najważniejsze?
  — Odpocznij, żebyś jutro był w pełni sił. I jeszcze jedno. Preferuję, żebyś załatwił to sprawnie. Chciałabym tego wieczoru wrócić do domu. Dodatkowo proszę cię o niewtrącanie się w prywatne sprawy mojej rodziny, kiedy już skończysz swoją robotę. — Cierpkie słowa wadery boleśnie przypomniały Rubidowi o jego znikomej roli w całej tej historii. Kiedyś myślał, że jako szpieg oplótł już wokół łap najważniejsze wilki WSC i wystarczy, że pociągnie za sznurki, by tańczyły pod jego dyktando. To takie średnio śmieszne, ale tak naprawdę od początku do końca basior był tylko jedną z marionetek.
✁✁✁✁
Ten popierdolony żuraw zmodyfikował miejsce spotkania Rubida i Kawki na bezpieczniejsze dla potencjalnej matki, prosto na Berberysową Polankę i z dala od watahy trwającej w anarchii. Cóż za szaleniec, prawda?
 — Nie wiedziałem, że berberysy tak śmierdzą — mruknął Rubid, uważnie skanując wzrokiem otoczenie. Przywykł do szukania w każdym miejscu ukrytej zasadzki, w którą mógłby wpaść, gdyby tylko nie był taki paranoiczny. Cóż, wilki zachowują różne pamiątki ze swoich rodzinnych watah.
 — Nie zwróciłam uwagi — wybąknęła wyraźnie zamyślona Kawka.
  — Powiedziałem to na głos?
Odpowiedziała mu jedynie feeria ptasich śpiewów. Dwa wilki topiły się naprzemiennie w złotych i srebrnych odcieniach, brnąc przez śnieg na prosto na posłanie. To samo posłanie, na którym miłosny impuls połączył niegdyś ciemnobrązową wilczycę i byłego asystenta Agresta. To samo, które stało się tłem przewlekłych koszmarów Szkliwa. To, które przez kolejne kilka godzin miało być miejscem czarodziejskim, gdzie być może ziści się marzenie Kawki, w którego spełnienie sama zaczęła już powątpiewać. To przykre, że tak ikoniczne miejsce musiało zostać skażone Rubidem i jego spermą, którą jednak umiał jeszcze wyprodukować.
Kawka, musztardowa wadera z krzyżem na piersi.
Rubid, basior o urzekającej maści w wielu odcieniach brązu.
Czy ich geny mogą wydać coś dobrego? Czy mają moc, aby zrodzić wilka mądrzejszego niż Legion? A może te dzieci do końca swych dni będą skazane, aby żyć w cieniu nowego władcy, syna Nymerii?
Kawka wydała z siebie ciche stęknięcie i zacisnęła powieki. Starała trzymać się myśli, że być może właśnie płaci chwilą dyskomfortu za nadchodzące miodowe lata. Rubid od lat nie uprawiał seksu i wierzył, że nie jest idealnym partnerem na chwilę. Jednak nie potrzeba było nikogo perfekcyjnego, a wystarczającego. Wadera wcale nie oceniała jakości, a długość gry, którą prowadził. Wkrótce poseł zaczął czuć się coraz brudniejszy w obliczu całej tej sceny. Działał w imię wyższego dobra i za świadomą zgodą drugiej strony. Jednak jednocześnie widział, że każda komórka wilczycy wolałaby być teraz u boku kogoś innego. Kogoś, kto zasłużył sobie na to czymś więcej niż ładną maścią i głową na karku.
 — To koniec? — cichy głos Kawki wdarł się w podkład dźwiękowy sklecony z przyspieszonych oddechów.
 — Wydaje mi się, że wszystko poszło zgodnie z planem, Kawko. Um... Może nie powinienem o to pytać, ale dlaczego tak bardzo zależy Ci na dzieciach?
  — To się po prostu czuje, tak myślę. — Przeczucie podpowiadało Rubidowi, że ta odpowiedź nie mieści w sobie całej prawdy, ale przyzwoitość w porę wstrzymała jego dociekliwość.
  — Pozwolisz, że sprawdzę, czy Szkliwo śpi? Jeśli tak, to nie będę go budzić i możesz zostać tutaj do rana. Dziękuję Ci bardzo. — Wilczyca powoli podniosła się z posłania i przeciągnęła.
Zostać do rana? Serce Rubida zabiło szybciej na myśl, że Kawka dobrowolnie zdecydowała się zasnąć przy jego boku. Może nie wypadł tak aż tak źle, jak myślał.
  — Kawko... Poczekaj... Czy chciałabyś zostać moją przyjaciółką? — wymamrotał tak cicho, że wadera nie była go w stanie nawet usłyszeć. Znów przez chwilę był szczeniakiem. Poczuł się tak mały, jak wówczas kiedy wcale nie chciał żegnać się z koleżanką, która zaprosiła go na wyścig przez łąki. Czym w ogóle byłaby deklaracja przyjaźni w obliczu ich okazjonalnych spotkań? Co zmieniłaby w ich relacji, która nigdy nie zmierzała w stronę niczego poza wzajemnymi biznesami?
 — Proszę? — Rubid, ty samotny wilku. Czego szukasz w oczach córki Admirała?
 — Nie, nic nie mówiłem. Idź już.
Kawko, o święta naiwności. Sądzisz, że gdy odejdziesz od Rubida, wasza droga, choć przez chwilę wspólna, rozejdzie się w kompletnie różne strony. Czy naprawdę nie wiesz, że już na zawsze zamieszkasz w jego pamięci? Nie tak łatwo będzie was rozdzielić.
Kolejnego dnia poseł otruł się zającem, ale i tym razem nikt nie przyszedł go przytulić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz