No co tu się rozgadywać, wakacje mamy. Łapcie podsumowanie i wracamy na hamaki, popijać driny z palemką! Aż się chce coś więcej o tym napisać, ale z drugiej strony taka jakaś niemoc ogarnia, że zastanawia się wilk stary, czy to leniwy duch lata, czy też wczorajsze wysokoprocentowe pozycje. No cóż, po prostu usiądźmy wygodnie i posłuchajmy o tych dzisiejszych.
środa, 31 lipca 2024
Podsumowanie lipca!
No co tu się rozgadywać, wakacje mamy. Łapcie podsumowanie i wracamy na hamaki, popijać driny z palemką! Aż się chce coś więcej o tym napisać, ale z drugiej strony taka jakaś niemoc ogarnia, że zastanawia się wilk stary, czy to leniwy duch lata, czy też wczorajsze wysokoprocentowe pozycje. No cóż, po prostu usiądźmy wygodnie i posłuchajmy o tych dzisiejszych.
Od Mi – "Ignis" cz.3
poniedziałek, 29 lipca 2024
Konkurs - "Parafraza opowiadania"
niedziela, 28 lipca 2024
Od Małej Mi – "Ignis" cz.2
Notatka od autora: sztylet kali został zmieniony na miecz kalis, bo nawet nie wiem, skąd się „sztylet kali” wziął.
Historia z mieczem kalis kontynuowała się po kryjomu, głównie dziejąc się na obrzeżach Watahy Srebrnego Chabra, z dala od wścibskich oczu i ciekawskich spojrzeń. Na obecną chwilę Mildredfiri znała się z mieczem za pan brat, ale wciąż pamiętała burzliwe początki tej przyjaźni.
Kiedy pierwszy raz ostrze zapaliło się najprawdziwszym płomieniem, wadera spanikowała i upuściła broń. Nie spodziewała się magicznego przedmiotu, jednak gdy stwierdziła, że jej pysk nie został w żaden sposób oparzony (bo to chyba oczywiste, że do szermierki używała pyska), ostrożnie chwyciła z powrotem kalis i kontynuowała trening. Tego samego dnia udało jej się uzyskać teraz już pożądaną reakcję jeszcze kilka razy, zanim stwierdziła, że na dzisiaj koniec.
Innego czasu zapalił się nie kalis, a ona sama, co było naprawdę niemałym zaskoczeniem. Od dawna była przekonana, że posiadła już pełną kontrolę nad swoimi mocami, a tu proszę, coś nowego. Miecz sprawiał, że płonęły jej nie tylko włosy, ale także łopatki i nadgarstki łap. Fascynowało ją to, w szczególności niemal czarna, jakby przypalona sierść, która momentalnie odzyskiwała swój naturalny kolor, gdy tylko ogień znikał. Nie zauważyła nigdy takiej reakcji, gdy używała własnego płomienia.
Po dziesiątkach godzin treningu udało się osiągnąć Mildredfiri naprawdę interesujący efekt. Kalis nie zapłonął, a całkowicie zamienił się w płomienie, tworząc coś na styl miecza świetlnego. Na ten moment wadera spodziewała się już wszystkiego, więc choć nowa funkcja miecza zwróciła jej uwagę, nie spowodowało to u niej zaskoczenia.
Czego nie potrafiła przewidzieć, to Mistimochiego podkradającego się jednej nocy do jej legowiska, by wykraść cenny przedmiot, co skończyło się pożarem lasu. A w tym pożarze, w ognistych językach ukazał się rudej wielki gad przypominający smoka. Czy był to faktycznie smok, czy coś innego, tego nie zdążyła stwierdzić, bo zjawa zdążyła zniknąć. Tego dnia Misti dostał absolutny zakaz wchodzenia do nory ze skarbami Małej Mi. Patrząc na przerażone oczy lisa zakaz ten zapewne nie był już potrzebny, ale ostrożności nigdy za wiele.
Mi trenowała dalej ze swoim powykrzywianym mieczem, aż w końcu udało jej się ujrzeć tą samą iluzję w płomieniu wystającym z rękojeści. Tym razem miała pewność, był to smok i nawet miała możliwość się z nim komunikować.
sobota, 27 lipca 2024
Od Rubida - "Essa z wami. Wypiłem Kawkę" cz.100
„Życie nigdy nie jest sprawiedliwe”
Dzieciństwo Rubida
skupione było wokół wysłuchiwania życiowych nauk, którymi obdarzała go
matka. Wadera była znana z tego, że odkryła sposób hodowli leczniczego
zioła pozyskiwanego z odległych terenów i rozsiała je skrawku terytorium
watahy. Do wychowywania potomstwa podchodziła podobnie jak do
ogrodnictwa. Własną wiedzę przeobraziła w nasiona, wędrujące po
zakamarkach dorastającego umysłu syna poprzez impulsy nerwowe. Szczerze
brzydziła się chwastów, za które uznawała wszystkie wnioski szczenięcia
wyłamujące się z utkanego na miarę światopoglądu. Skąd w młodym wilku
tyle przekorności, aby podważać wiedzę zbudowaną na wieloletnim
doświadczeniu?
„Szczerego przyjaciela poznasz, gdy otrujesz się zającem” - to jedna z nauk, która wróciła do Rubida
po wielu latach. Szmaragdowe oczy rozbłysły iskrą, która przypałętała
się wraz ze wspomnieniem łagodnego pyska matki. Przez chwilę basior nie
leżał skulony w pobliskiej grocie, a stał na szczycie soczyście
zielonego pagórka. Nie wpatrywał się już uporczywie w nieregularne rysy
jaskini, a łapczywie próbował objąć wzrokiem roztaczający się przed nim
pejzaż. Przestał czuć tępy ból nóg, który coraz częściej powracał do
niego o poranku. Zniknęły zbyt długie pazury, których nie był w stanie
zetrzeć coraz rzadszymi i krótszymi spacerami. Rubid znów był witalnym
szczenięciem o jędrnym ciele. Słowa matki nieustannie zaprzątały mu
głowę, bo były jego bezpieczną kotwicą. Skoro sam uważał się za zbyt
głupiego, aby zapewnić sobie godne życie, należało słuchać poważanej w
okolicy wadery. Wierzył, że to sposób, aby uniknąć pustki i samotności,
których tak bardzo się obawiał.
Rubid wybudził się z transu, kiedy
do głosu doszedł jego racjonalny, cyniczny umysł. Wspomnienia o matce
były nie tylko kojące, ale budowały także fundamenty jego obecnego,
przepełnionego bólem życia. Kiedy wadera zmarła, zatopił się w kolejnym
źródle indoktrynacji roztaczanej przez jego ówczesnego przyjaciela,
Zeusa.
No właśnie, przyjaciela.
Po wojnie w Watasze Srebrnego
Chabra z ich znajomości pozostało jedynie bolesne ukłucie w sercu. Rubid
nie wiedział, kim w zasadzie jest i do czego dąży. Był pewien, że
nienawidzi Zeusa za wszystkie jego kłamstwa i manipulacje. Jeszcze
większą awersję czuł jednak do tego, że nie otrzymuje już od niego
żadnych zadań związanych z przeszpiegami WSC.
Wcześniej był politykiem, dyplomatą, zaufanym towarzyszem. A co mu
pozostało? Kryzys wieku średniego i zbyt dużo wolnego czasu na
autodestrukcyjne rozmyślania.
„Szczerego przyjaciela poznasz, gdy otrujesz się zającem”
Co to w zasadzie oznacza?
Rubid
wielokrotnie pałaszował swoje posiłki bez należytej oceny ich jakości.
Połączenie niepohamowanego głodu i impulsywności skutkowało luźnym
stolcem oddawanym przez kilka dni. Basior był niemalże pewien, że już
kiedyś otruł się zającem, bo dziczyzna drobna często gościła w jego
jadłospisie. Przeczyszczenie nie skłaniało go jednak do poszukiwania
wsparcia pośród towarzyszy. Znacznie bardziej wolał zaszyć się w leśnej
głuszy z dala od wilków, które mogłyby go wplątać w dodatkowe zadania.
Słowa „akurat sram”
z jakiegoś powodu nie działały na delikwentów, którzy czegoś chcieli.
Basior kompletnie nie rozumiał, dlaczego irytujący osobnicy nie
decydowali się skulić pyska. Mogli przecież wrócić w dogodnym momencie,
czyli na przykład nigdy. A gdzie Ci szczerzy przyjaciele, którzy mieli
spaść z pobliskiej chmury, aby posłużyć mu wsparciem? Nie pojawili się
ani przy problemach żołądkowych, ani w biedzie, ani w szczęściu.
Ostatecznie Rubid został sam. Jego siostra, ostatni promyk światła w
szarym świecie, odeszła pół roku temu. Poseł nie wiedział, jak mógłby
poradzić sobie z pożerającym go od środka dyskomfortem, który po śmierci
krewnej urósł do kolosalnych rozmiarów. Wydawało się, że mierzenie się z
problemami, powinno uczynić go mężniejszym. Tymczasem on cofnął się do
poziomu szczenięcych pytań.
Jak poznać przyjaciela? Czym jest
prawdziwy przyjaciel? Czy taki zrobiony ze słomy i patyków jest już
fikcyjny? Czemu Puchło nic nie odpowiada na podsumowanie aktualnej
sytuacji geopolitycznej ziem wschodnich? Czy sarnę można lubić nie
tylko, kiedy trafia do przełyku? A może zaprzyjaźnić się z jakimś
ptakiem? Czy wilk i ptak to dobre połączenie? Chwila... Rubid ostatnio
dostał zaproszenie na rozmowę od jednej takiej, co gustowała w
partnerach z piórami. Nastroszył się, kiedy zdał sobie sprawę, że miał
przyjść pod Skałę Wielkiego Huka przed zachodem słońca. Natychmiast
zerwał się na równe nogi i w akompaniamencie szczękającego kręgosłupa
ruszył w kierunku wyjścia z groty. Polana Życia mieniła się już
ognistymi odcieniami, a ten urzekający widok dopełnił najprzystojniejszy
poseł w okolicy. Biegł do utraty tchu, by dotrzeć do lasku, zanim
przybędzie tam noc. Jeszcze kilka miesięcy temu nie wyobrażał sobie
gdziekolwiek się spóźnić.
Dlaczego Kawka zaprosiła go w tak intymne
miejsce? Czy dostrzegła jego potencjał polityczny, gdy w trakcie wojny
przedstawił jej swoje kompletnie niebłyskotliwe założenia na rozwój
watahy? Ile będzie jeszcze biegał za waderami? Nymeria, wilcze uosobienie choinki i pierwsza miłość Rubida, swoje kolejne lata poświęciła na uwielbianie jakiegoś fagasa, Agresta.
Pokochała fałszywy „uśmiech” alfy i jego stanowczą powłokę. W rdzeniu
zaś tkwił przecież zlękniony wilk, tylko czekający, aby przykre
konsekwencje działań położyć na barki swoich najbliższych. Jak Nymeria
mogła tego nie zauważyć? Rubid zachodził w głowę. A może właśnie
odnalezienie neurotycznego, pełnego skaz oblicza tak ją zauroczyło?
Przecież Agrest mimo swoich wad potrafił osiągać sukcesy i dążyć do
zamierzonych celów w świetle dnia oraz mroku nocy. Czy to nie miara silnego samca? Niestety, główny
bohater naszej historii nie umiał się odsłonić przed nikim, więc jak tu w
ogóle rozmawiać o rdzeniu? Założył maskę błazna, bo przecież to te
zabawne wilki przyciągają rzesze fanów. Wataha zbiera się na słuchanie
miejscowych komików, a nie na wspólne, nocne płakanie. Za każdym razem,
kiedy Rubid czuł swoją niekompetencję w kontakcie z waderami, próbował
przykryć ją nietrafionymi żartami, zamiast stanąć w przygnębiającej
prawdzie. Był przystojny, ale kompletnie nie umiał w romanse. Czasami
zdarzały mu się też mokre sny o basiorach, ale nie wyobrażał sobie
flirtować z którymś z nich. Instynkt podpowiadał mu, że mógłby utracić
resztkę swojej godności podczas podrywów kierowanych do dumnego
generała, czy podstarzałego Mszczuja.
✁✁✁✁
Kawka
mogłaby ulec zachwytom nad wyjątkowo piękną pełnią księżyca, gdyby
tylko miała w sobie wystarczająco duszy romantyczki i nie dusiła w sobie
narastającego gniewu na spóźniającego się Rubida.
Rozglądała się co chwilę, bo wraz z wydłużającym się czekaniem, do jej
uszu docierało coraz więcej szmerów przypominających czyjeś kroki. Udało
się jej jednak dotrwać do momentu, w którym do gromady złowrogich cieni
rzucanych przez sękate drzewa, dołączyła sylwetka wilka.
— Dzień
dobry. Przepraszam za spóźnienie, droga pani — Rubid odchrząknął i
niepewnie podszedł do wadery. Przysiadł obok niej w niewygodnej pozycji,
zbyt spięty, aby pośladkami dotknąć ziemi.
— Dobry wieczór — Kawka
odpowiedziała spokojnym tonem. Nie było już w nim śladu żalu, który
chwilę temu podsycała natrętna myśl, że została wystawiona i powinna już
wracać na Berberysową Polankę. Przeżyła już tyle porażek w poszukiwaniu
odpowiedniego samca, że kolejne niepowodzenie zdawało się więcej niż
prawdopodobne. Mimo to, trudne emocje przykryła ekscytacja. Przecież
podczas poprzednich prób nie podążała za radami sławnego Apchila. Może to ten raz będzie zakończony sukcesem?
— Dobra...noc. Hehe. Khm, znaczy, rzeczywiście się ściemniło. Zimą szybko zapada zmrok.
Kawka
westchnęła. Rubid zapragnął zapaść się pod ziemię. Poczuł, że
rozmówczyni prawdopodobnie odpuści dalszą konwersację, jeśli zobaczy w
nim wstydliwego, głupiego szczeniaka. Zaczął się wiercić, modyfikując
swoją pozycję w taki sposób, żeby wyglądać na trochę większego i
poważniejszego. Usiłował sapać trochę ciszej i nie zdradzać, że po
drodze na to spotkanie prawie uleciało z niego życie. Wadera jednak nie
zwróciła uwagi ani na zbędny komentarz, ani na niewątpliwe starania
macho siedzącego obok niej. Intensywnie zastanawiała się, w jaki sposób
powinna wyrazić swoją propozycję, żeby uzyskać aprobatę towarzysza.
Myślała już nad tym wcześniej, ale przygotowane słowa grzęzły jej w
gardle, zanim ktokolwiek zdążył je usłyszeć.
— Nie obawiasz się tak siedzieć w środku nocy? Co, gdyby wpadła w ciebie pijana rublia wracająca z WSJ?
Myślisz, że z moją siłą fizyczną bym cię obronił? Chociaż wyglądasz na
taką, co... — basior ze stresu zaczął wypluwać z siebie losowe frazy.
Gdzie uciekła jego dyplomacja i polityczne zacięcie? Gdzie podziały się
piękne, wyważone i przemyślane zdania, porywające tłumy? No dobra, nigdy
nie porywały tłumów.
— Rubid — Kawka przerwała irytującą paplaninę. —
Wyglądasz na wyjątkowo sprawnego fizycznie wilka, nawet w obliczu
mijającego czasu. Bez wątpienia wyróżniasz się urodą spośród okolicznych
basiorów. Przez jakiś czas pracowaliśmy razem i wydaje mi się, że
trzymasz głowę na karku. Potrzebuję kogoś, kto dałby mi zdrowe
szczenięta. Czy zgodziłbyś się na jedną, wspólną noc?
Rubid odwrócił
głowę, na wypadek, gdyby rozmówczyni umiała dostrzec w ślepiach lawinę
myśli zalewającą jego umysł. Gdyby miał jeszcze swoją dawną dumę, nigdy
nie przyjąłby propozycji seksu od wadery, w której upatrywał głęboko
fałszywej persony. Teraz jednak ledwo umiał złapać oddech na myśl o
zatopieniu się w miękkiej sierści towarzyszki. Dlaczego wcześniej nie
zauważał niewyobrażalnego piękna Kawki, które oślepiło go, gdy tylko
przyszedł tamtej nocy na spotkanie? Może ten niezwykły urok wykreowała
narastająca od miesięcy samotność i frustracja seksualna? Dlaczego
akurat on dostał tak poważną propozycję i czemu tak bardzo nie chciał
jej odrzucić? Czy naprawdę chodzi o to, że nagle zapragnął wyruchać
partnerkę chorego psychicznie żurawia? Kawka jako jedyna zdawała się go
darzyć sympatią czy nawet zaufaniem. Właśnie z nim zapragnęła spełnić
swoje marzenie. Jak mógłby nie zgodzić się na coś tak pięknego? Wówczas
straciłby ostatniego wilka, który upatruje w nim kogoś wartego rozmowy.
Zaraz, a co jeśli ta miła towarzyszka potrzebuje szczeniąt do
eksperymentów medycznych? A może basior został wciągnięty w skecz i w
pobliskich krzakach siedzi reszta watahy, czekająca, żeby obśmiać jego
naiwność?
No dobra. Co z tego? Przecież i tak nie miał już żadnej tożsamości poza byciem błaznem.
Kawka przechyliła głowę na bok. Nie rozumiała, dlaczego jej rozmówca tak długo milczał. Czy powiedziała coś nie tak?
— Nigdy nie miałem szczeniąt. Nie wiem nawet, czy jestem jeszcze w
stanie produkować spermę. — Rubid zdobył się na szczerość, choć nadal
nie wierzył, że prawda może go do czegoś doprowadzić. Nie mógł przecież
zapomnieć, że rozmawiał z mistrzynią manipulacji. Córką Admirała.
—
Chciałabym, żebyś zbadał się u Delty. Jeśli stwierdzi, że się nadajesz,
chcę spróbować mimo wszystko. — Oddech Kawki przyspieszył. Nie spotkała
się z kategoryczną odmową, co napełniło ją nadzieją. Byłaby
niepocieszona, gdyby okazało się, że przez kilka godzin stała w śniegu
na marne i podzieliła się swoimi prywatnymi, delikatnymi sprawami z
niewłaściwym basiorem. Może nawet nie wróciłaby tej nocy na polankę,
żeby Szkliwo nie usłyszał, jak szlocha w nocy. Już i tak ledwo walczył z
własnymi demonami.
— Nie planujesz żadnych podróży, Kawko?
— Nie. A czemu?
— Zbadam się jutro i spróbuję Cię znaleźć. Wtedy postanowimy, co robimy
dalej i ustalimy wszystkie zasady. Pasuje ci taka umowa? — Rubid
machnął ogonem. Poczuł, że odzyskuje świadome panowanie nad swoimi
słowami i ciałem. Przebił się przez bolesne wspomnienia wojny i odszukał
w pamięci swoją najkorzystniejszą minę. Teraz to on stawiał warunki, a
nie uporczywie chwytał się podsuniętej mu propozycji. Przynajmniej tak
mu się zdawało. To wszystko, tylko żeby oczywiście zaliczyć tę partnerkę
chorego psychicznie żurawia. No co, dokładnie tak myślał! Pamiętacie
tego wilka, który wchodzi w interakcje tylko, jeśli widzi w nich
zaspokojenie swoich cynicznych pragnień? Tak, to właśnie on!
—
Dobrze, Rubid. Naprawdę, jestem bardzo wdzięczna, że się zgodziłeś. —
Jej słodki, łagodny głos znów porwał tego pewnego siebie polityka
proponującego układy i podstawił jakąś ciotę z trzęsącymi się
kończynami. Całe szczęście, że tylko na chwilę.
Rubid wstrzymał
oddech, czekając aż Kawka oddali się wystarczająco, by nie słyszeć
kaszlu. Czuł, jakby jakiś złośliwy stwór wszedł do jego gardła, kiedy
zziajany biegł w kierunku lasku. Teraz ów monstrum bawiło się w jego
wnętrzu, pazurami rozdzierając wszystko, co spotkało na swojej drodze.
Cały świat próbował zapobiec temu, żeby tak żałosny osobnik, jak on,
miał szansę się rozmnożyć.
✁✁✁✁
— Powinieneś częściej myć prącie — westchnął zmęczony Delta. — Czemuś jakiś taki spięty?
Rubid
nie był już w stanie dłużej wstrzymywać kaszlu. Spojrzał na medyka z
winą wymalowaną na pysku. Skulił się jak szczenię złapane na gorącym uczynku.
— Pytałem, czy jesteś chory, a ty
zaprzeczyłeś — suchy, bezbarwny głos otrzeźwił posła. Musiał przecież
coś wymyślić, żeby Kawka nie zaczęła powątpiewać w jego stan zdrowia.
— Bo
nie jestem chory! Biorę specjalne zioła, które wywołują taki efekt... —
prawdopodobnie w umyśle polityka brzmiało to lepiej niż wypowiedziane na
głos.
— Bierzesz zioła, żeby kaszleć? — Delta zmierzył go wzrokiem,
ale przecież walka nie była jeszcze przegrana, prawda? Wystarczyło
dodać coś wiarygodnego.
— Tak... Znaczy nie, to efekt uboczny! Biorę
je na głowę, bo boli mnie od myślenia w tej pracy. Wiesz, jak to jest.
To zioła zbierane wysokich górach. Mają specyficzny wygląd, są takie
zielone. Dostałem je od zielarza z dalekiego wschodu i akurat dzisiaj mi
się skończyły... To bardzo rzadka odmiana, więc prawdopodobnie o nich
nie słyszałeś.
— Ach, akurat je znam. Mają w sobie taki wyjątkowy olejek eteryczny, niepierdolmukowiscydoza. Sprawiają też, że pierdzisz od naciskania na brzuch?
— Tak, dokładnie tak... Znaczy co? Myślałem, że nie słyszałeś! — Rubid
stracił wszystkie możliwe drogi ucieczki. Zorientował się, że ten
bezduszny medyk zwyczajnie z niego drwi.
— Eh, Rubid...
— No co
ja mam zrobić? Naprawdę chciałbym być ojcem. — Smutny wzrok posła
dosięgnął Delty, próbując otworzyć skrytkę z zapasami empatii
granatowego basiora.
— Wiesz, że jesteś tu tylko reproduktorem,
prawda? Kawka i tak potraktuje te dzieci
jako swoje. — Rubid nie
wiedział, co powinien odpowiedzieć. Rzeczywiście dobrowolnie zgodził się
na zostanie maszyną do szczeniąt. Nikt nie lituje się nad rzeczami,
mają po prostu działać. Kawka potrzebowała samych złotych, a nie
nadgniłych środków do osiągnięcia celu.
— Ja... — poseł zaciął się na pierwszym słowie.
— Dobrze. Jestem tylko lekarzem, nie będę rozdrapywać twoich motywów. Czy masz jeszcze jakieś objawy? Kiedy zacząłeś kaszleć?
Wywiad lekarski zwieńczył się stwierdzeniem, że Rubid powinien poczekać
do następnego dnia z podejmowaniem czynności seksualnych. Wówczas miał poczuć się dużo lepiej, a Kawka wciąż świętowała dni płodne. Przed wyjściem z jaskini, poseł ukradkiem zerknął do głównej
sali medycznej. Niektóre śpiące pyski poranionych lub połamanych wilków,
wyglądały na kompletnie pozbawione życia. Nie mógł oprzeć się wrażeniu,
że powinien być teraz na ich miejscu. Prawdopodobnie pacjenci mieli
rodziny i przyjaciół, którzy czekali, aż wydobrzeją. A on? Przecież nikt
nie usechłby z tęsknoty za takim dziwakiem.
✁✁✁✁
— Dobrze,
rozumiem. Jesteś pewien, że chcemy iść na zachodnią granicę? — Kawka
polizała swój pysk, po czym machnęła głową — A, zresztą. Skoro tak
twierdzisz. Dasz radę przyjść w ten punkt jutro przed zachodem słońca?
Przed zachodem słońca, Rubid.
Basior
odetchnął z ulgą w obliczu faktu, że wadera postanowiła nie dopytywać o
kontrowersyjny dobór miejsca. Nie umiałby wytłumaczyć, że w swoich
fantazjach ratuje jej skórę przed ćpunami z WSJ i zostaje doceniony. W tym scenariuszu nawet
Szkliwo podszedłby do niego, aby pogładzić go swoim skrzydłem w
dowodzie wdzięczności. Zaraz, od kiedy interesuje go opinia jakiegoś
nieruchawego żurawia? Poseł zdawał się nie zauważać, że wilczyca nie
potrzebuje teraz akcji i bohaterów. Największym wybawcą byłby spokój.
— Obiecuję, że się nie spóźnię. —
Kawka nawet nie próbowała kwestionować tych słów. Nadal była przytłoczona
analizowaniem swojej własnej wypowiedzi. Jutro przed zachodem słońca.
Czas kolejnej próby. Dlaczego jej własne ciało buntowało się przed
spełnieniem największego marzenia? Czy organizm nie miał być niezwykłym
darem, jako narzędzie, dzięki któremu może wpływać na świat? Pięknym
mechanizmem, choć zbyt skomplikowanym, aby go pojąć? Jak miała kochać tę
powłokę, jeśli do tamtej pory nie mogła dać jej tego, co najważniejsze?
— Odpocznij, żebyś jutro był w pełni sił. I jeszcze jedno. Preferuję,
żebyś załatwił to sprawnie. Chciałabym tego wieczoru wrócić do domu.
Dodatkowo proszę cię o niewtrącanie się w prywatne sprawy mojej rodziny,
kiedy już skończysz swoją robotę. — Cierpkie słowa wadery boleśnie
przypomniały Rubidowi o jego znikomej roli w całej tej historii. Kiedyś
myślał, że jako szpieg oplótł już wokół łap najważniejsze wilki WSC
i wystarczy, że pociągnie za sznurki, by tańczyły pod jego dyktando. To
takie średnio śmieszne, ale tak naprawdę od początku do końca basior
był tylko jedną z marionetek.
✁✁✁✁
Ten popierdolony żuraw zmodyfikował miejsce spotkania Rubida
i Kawki na bezpieczniejsze dla potencjalnej matki, prosto na
Berberysową Polankę i z dala od watahy trwającej w anarchii. Cóż za
szaleniec, prawda?
— Nie wiedziałem, że berberysy tak śmierdzą —
mruknął
Rubid, uważnie skanując wzrokiem otoczenie. Przywykł do szukania w
każdym miejscu ukrytej zasadzki, w którą mógłby wpaść, gdyby tylko nie
był taki paranoiczny. Cóż, wilki zachowują różne pamiątki ze swoich
rodzinnych watah.
— Nie zwróciłam uwagi — wybąknęła wyraźnie zamyślona Kawka.
— Powiedziałem to na głos?
Odpowiedziała
mu jedynie feeria ptasich śpiewów. Dwa wilki topiły się naprzemiennie w
złotych i srebrnych odcieniach, brnąc przez śnieg na prosto na
posłanie. To samo posłanie, na którym miłosny impuls połączył niegdyś
ciemnobrązową wilczycę i byłego asystenta Agresta.
To samo, które stało się tłem przewlekłych koszmarów Szkliwa. To, które
przez kolejne kilka godzin miało być miejscem czarodziejskim, gdzie być
może ziści się marzenie Kawki, w którego spełnienie sama zaczęła już
powątpiewać. To przykre, że tak ikoniczne miejsce musiało zostać skażone
Rubidem i jego spermą, którą jednak umiał jeszcze wyprodukować.
Kawka, musztardowa wadera z krzyżem na piersi.
Rubid, basior o urzekającej maści w wielu odcieniach brązu.
Czy
ich geny mogą wydać coś dobrego? Czy mają moc, aby zrodzić wilka
mądrzejszego niż Legion? A może te dzieci do końca swych dni będą
skazane, aby żyć w cieniu nowego władcy, syna Nymerii?
Kawka
wydała z siebie ciche stęknięcie i zacisnęła powieki. Starała trzymać
się myśli, że być może właśnie płaci chwilą dyskomfortu za nadchodzące
miodowe lata. Rubid od lat nie uprawiał seksu i wierzył, że nie jest
idealnym partnerem na tę chwilę.
Jednak nie potrzeba było nikogo perfekcyjnego, a wystarczającego.
Wadera wcale nie oceniała jakości, a długość gry, którą prowadził.
Wkrótce poseł zaczął czuć się coraz brudniejszy w obliczu całej tej
sceny. Działał w imię wyższego dobra i za świadomą zgodą drugiej strony. Jednak jednocześnie widział, że każda komórka wilczycy
wolałaby być teraz u boku kogoś innego. Kogoś, kto zasłużył sobie na to
czymś więcej niż ładną maścią i głową na karku.
— To koniec? — cichy głos Kawki wdarł się w podkład dźwiękowy sklecony z przyspieszonych oddechów.
— Wydaje mi się, że wszystko poszło zgodnie z planem, Kawko. Um... Może nie powinienem o to pytać, ale dlaczego tak bardzo zależy Ci na dzieciach?
— To się po prostu czuje, tak myślę. —
Przeczucie podpowiadało Rubidowi, że ta odpowiedź nie mieści w sobie
całej prawdy, ale przyzwoitość w porę wstrzymała jego dociekliwość.
— Pozwolisz, że sprawdzę, czy Szkliwo śpi? Jeśli tak, to nie będę go
budzić i możesz zostać tutaj do rana. Dziękuję Ci bardzo. — Wilczyca
powoli podniosła się z posłania i przeciągnęła.
Zostać do rana? Serce Rubida
zabiło szybciej na myśl, że Kawka dobrowolnie zdecydowała się zasnąć
przy jego boku. Może nie wypadł tak aż tak źle, jak myślał.
— Kawko... Poczekaj... Czy chciałabyś zostać moją przyjaciółką? —
wymamrotał tak cicho, że wadera nie była go w stanie nawet usłyszeć.
Znów przez chwilę był szczeniakiem. Poczuł się tak mały, jak wówczas
kiedy wcale nie chciał żegnać się z koleżanką, która zaprosiła go na
wyścig przez łąki. Czym w ogóle byłaby deklaracja przyjaźni w obliczu
ich okazjonalnych spotkań? Co zmieniłaby w ich relacji, która nigdy nie zmierzała w stronę niczego poza wzajemnymi biznesami?
— Proszę? — Rubid, ty samotny wilku. Czego szukasz w oczach córki Admirała?
— Nie, nic nie mówiłem. Idź już.
Kawko, o święta naiwności. Sądzisz, że gdy odejdziesz od Rubida, wasza droga, choć przez chwilę wspólna,
rozejdzie się w kompletnie różne strony. Czy naprawdę nie wiesz, że już
na zawsze zamieszkasz w jego pamięci? Nie tak łatwo będzie was
rozdzielić.
Kolejnego dnia poseł otruł się zającem, ale i tym razem nikt nie przyszedł go przytulić.