czwartek, 25 maja 2023

Od Rubida - „Pomocnik Amora” (opowiadanie konkursowe)

Główny motyw muzyczny -  klik
Bonus
- klik

 Rubid. Czymże jest dla świata ten nieistotny zbiór materii? Widzisz, że wilk ten odczuwa tak silny zachwyt, jakby przepełniał wskroś każdą komórkę jego ciała. Znalazł pośród szarej rzeczywistości swój okruch szczęścia. Samotna plaża z poszarzałym piaskiem i rozciągające się na horyzoncie niewyraźne zarysy zapewne opuszczonych już budynków. Zaraz, moment. Dlaczego tak dokładnie lustrujesz tego samca, skoro to jeden z wielu punktów do obserwacji zatopionych w mroku nocy? Jeśli podszepty twojej naiwnej intuicji cię nie mylą to właśnie główny bohater Twojej opowieści.

Poczekaj, czyż nie ty powinieneś być tym najważniejszym bohaterem? Wiele razy słyszałeś metaforę życia, sprowadzającą go do teatru, w którym tańczysz bezwiednie z innymi kukiełkami. To ty zawsze byłeś główną postacią sztuki. No dalej, pokaż, na co cię stać. Wpisz się na karty tej historii, inaczej przepadniesz, nim ktokolwiek zdąży o tobie usłyszeć. Potrzebujesz czyjejś uwagi, wsparcia i choć ciężko ci to przyznać także miłości. Jesteś naprawdę samotną istotą, mam rację? Twój zakleszczony w tym uczuciu umysł szuka ucieczki w każdej możliwej opcji, niezależnie od tego ile ma w sobie moralności i logiki. To jak uzależnienie, ale nie znasz swojego narkotyku.

Po dłuższej chwili chyba dochodzi do ciebie, jaką pełnisz tu rolę. W rzeczywistości nie jesteś wszechwiedzącym wspaniałym narratorem, a nieistotną postacią wrzuconą niezgrabnie w historię powojennej, rozdartej watahy.

Otwórz oczy, Rubid.


Zasmakuj wspaniałej melodii skrzypiec. Pozwól im prowadzić cię do celu. Pozwól im dążyć do perfekcji.

Wszystko jest jedynie ulotnym marzeniem. Interpretuj go, jak tylko chcesz. Zmieniaj, wycinaj i układaj wydarzenia w dowolny sposób. Historia i tak będzie trwać. Przecież to tylko sen.

 AKT PIERWSZY - Lorens.
czyli poradnik, jak nie zwierzać się wilkom.

Stałem. Znaczy, równie dobrze mógłbym leżeć, ale nie zdecydowałem się na to. Dbałem o to, aby moje stare kości pozostały rozgrzane. Albo mięśnie. Coś w tym stylu. To tak na wypadek konieczności ucieczki. Wypadałoby osadzić to wydarzenie w jakimś czasie i miejscu, tak aby miało w sobie, choć krztynę kontekstu. Byłem jednak zbyt nieśmiały, by przyznać się przed tą kartką ze wsi, co doprowadziło mnie do tamtego punktu. Skracając historię, rozstałem się z moją partnerką, Seleną. Chociaż bardziej zgodny z prawdą byłby opis, że zostałem przez nią bezceremonialnie rzucony, ale tego nie byłbym w stanie napisać bez utraty na dumie. Nie wiem, czy byliśmy razem szczęśliwi. Po prostu dobrze było mieć kogoś na wszystkie imprezy, gdzie moi koledzy zawsze przychodzili z dodatkowym bagażem w postaci wiecznie trajkotających bab.
- Pierdol się, dziwko - krzyknąłem, napinając swoje struny głosowe najmocniej, jak tylko mogłem. Uniosłem wzrok ku niebu, jakby szukając w nim ujścia dla wszechogarniającej mnie frustracji. Miałem wszystko, więc czego jeszcze mogło jej brakować? Dlaczego jej ruch w ogóle wpłynął na mnie w taki sposób?
Na moje nieszczęście moją drogę uraczył Lorens. Mój współpracownik, poseł od siedmiu boleści. Robił dobrą robotę, ale głównie, kiedy tyczyła się ona papierów i organizacji. Kiedyś jednak zorganizowaliśmy debatę społeczną na temat przyszłości naszej partii, na którą został zaproszony. Znalazł wspólny język z pajacami, którzy przyszli jedynie po to, aby nas krytykować i zaczął z nimi filozofować, przy okazji zaprzeczając naszym postulatom, czym zirytował kilka wilków z naszego stałego poparcia. Musieliśmy później to wszystko odkręcać.
- Coś się stało, panie pośle? - zapytał jak zwykle pełen profesjonalizmu, nie zważając na mój stan psychofizyczny albo przynajmniej nie dzieląc się swoją wewnętrzną oceną sytuacji ze mną. Rzucił mi świdrujące, przesiąknięte władczością spojrzenie. Prawdopodobnie wiedział, że to wystarczy, aby zmusić większość wilków do wypowiedzi. W dodatku nie każdy ośmielał się przy nim skłamać.
- Odpierdol się - warknąłem, zdziwiony brzmieniem własnych słów. Nie wiedziałem, skąd brał się we mnie ten gniew, ale wystarczająco dobrze maskował moje zawstydzenie tym, że ktokolwiek zastał mnie w takiej chwili. W zasadzie pomyślałem wtedy, że to wszystko jest winą rozgoryczenia po ucieczce Seleny niemogącej znieść swojego dobrobytu u mojego boku.
- Czym zasłużyłem na takie słowa? - wydobył z siebie wyjątkowo chłodny ton, gnojąc mnie spojrzeniem - Przypominam, że jesteśmy współpracownikami. Konflikty są sprzeczne z naszymi celami zawodowymi. Myślę też, że oboje życzymy sobie szacunku od siebie nawzajem.
-Za to ja życzę ci chuja w dupie - dodałem już nieco łagodniej, bardziej speszony. Lorens dalej wyglądał na zdegustowanego moim zachowaniem, ale gdy zauważył zmianę w mojej ekspresji westchnął ciężko, rozluźniając spięte barki i znalazł w sobie swój wewnętrzny spokój.
- Dziękuję - odpowiedział, rzucając mi wieloznaczne spojrzenie, widocznie niepewny, czy to nadal osobliwy wybuch złości czy nietrafny żart - Więc?
- Jakaś dziwka mnie wystawiła. Naprawdę Cię to interesuje? - uśmiechnąłem się ironicznie. Wyprostowałem grzbiet i wyciągnąłem się do góry, starając się przywrócić sobie choć krztynę utraconej godności. Byłem pewien, że on także usłyszał niepokojący szczęk ścierających się ze sobą kości.
- Nazywając ją dziwką...- odrzekł sucho, akcentując ostatnie ze słów, po czym wydobył z siebie kolejne ciężkie westchnienie - Masz na myśli jej profesję czy charakter?
- Charakter. Byliśmy razem przez kilka miesięcy. Nigdy wcześniej nie widziałem nikogo, kto tak zawzięcie deklarowałby swoją miłość przy każdej możliwej okazji - mruknąłem, nieco zdegustowany własną historią - Cóż, później nasza oświecona stwierdziła, że jestem zapatrzonym w siebie egoistą, wiesz? Trzeba było myśleć o tym, zanim wzięła sobie posła do towarzystwa. Dobra strona tej historii jest taka, że przynajmniej mogłem w końcu zerżnąć sobie ładną dupę na pocieszenie - ostatnie zdanie dodałem właściwie tylko po to, aby obserwować, jak mój współpracownik z trudem dusi w sobie feministyczny impuls. Przez chwilę stał, patrząc na mnie z niedowierzaniem, jakby zastanawiał się, gdzie straciłem swoją całą retorykę i sztukę dyplomatycznych wypowiedzi. Nic nie powiedział, ale zmierzył mnie bardzo nieprzyjemnym spojrzeniem, od którego, ku mojemu zawstydzeniu, zjeżyły mi się włosy na karku.
- Żartuję - prychnąłem, czując jak mój głos nieuchronnie staje się delikatniejszy, mimo moich wszelkich starań, aby nie stać się rozpaczliwym cieniem swojej godności- Płakałem jak dzieciak w kącie jaskini. Może być? Brzmi już trochę mniej... - zatrzymałem się, szukając odpowiedniego określenia, po czym płynnie wrzuciłem go do wypowiedzi - ... epicko?
Lorens przechylił głowę na bok, przez chwilę zapewne analizując moją wypowiedź. Po chwili jego władcza i agresywna postura zyskała sympatyczny wyraz. Machnął ogonem, a na jego pysk wkradł się niezręczny uśmiech. Zapewne zaskoczyłem go swoim momentem szczerości, ale starał się tego nie okazywać.
- Jest to... szczere wyznanie, tak myślę. Cóż, cenię sobie wilki, zdobywające się na mówienie takich rzeczy głośno, zwłaszcza w czasach, w jakich przyszło nam żyć.
- Nie obraź się, ale w zasadzie nie obchodzi mnie, co myślisz sobie o mojej szczerości - mruknąłem, zachowując niezbędny w moim mniemaniu dystans. W zasadzie jako samolubna kreatura żywiłem się wszelkiej maści komplementami i błogością ich wysłuchiwałem. Natomiast patrząc na to z drugiej strony, to rzeczywiście opinia mojego współpracownika w takich tematach nie była dla mnie kluczowa ani nawet istotna.
- Ah, więc próbujesz udawać macho - jego niemal zaczepny uśmiech zbił mnie kompletnie z tropu. Nawet nie wyobrażam sobie, jak bardzo musiałem wtedy wytrzeszczyć swoje ślepia.
- C-co? - wyrwało się ze mnie automatycznie, zanim zdążyłem wymyślić jakąkolwiek trafną ripostę. Cień figlarności, którą wtedy dojrzałem u Lorensa, natychmiastowo zatarł się w tamtym momencie. Przez chwilę staliśmy w kompletnej ciszy, a radosne ćwierkanie ptaków wwiercało się w tamtej chwili w środek mojej czaszki z nieznośną intensywnością.
- Kiedyś, kiedy byłeś na mieście, widziałem cię ze znajomymi... - zacząłem mówić, zauważając, że wygląda na zestresowanego. Miał lekko pochyloną głowę i cofnięte uszy przyciśnięte do czaszki. Był w pewien sposób dotknięty tymi słowami, jak gdybym poruszył jakąś delikatną kwestię.
-Mów dalej - jego głos był niemal namacalnie chłodny, a pysk wrócił do neutralnego wyrazu. Lekko odchrząknął, nasłuchując kolejnych słów tej historii. Wychwyciłem w sobie dręczącą mnie myśl, że zna mnie naprawdę dobrze, skoro na samo wspomnienie o tym, że mógłbym pokazać się jego znajomym, reaguje w taki sposób. Byłbym równie zażenowany, musząc tłumaczyć, że nie odpowiadam za nietypowe zachowanie mojego kolegi z pracy.
- Były tam naprawdę piękne wadery. Może byś mnie zapoznał z jakąś z nich? Szukam nowej partnerki.. - dodałem nieśmiało, spodziewając się już odpowiedzi po moim poprzednim wywodzie o pięknych dupach. Ekspresja mojego współpracownika zmieniła się diametralnie, a na jego pysku odmalował się kpiący uśmiech. Po chwili, patrząc się na moje ciało napięte w oczekiwaniu na odpowiedź, nie wytrzymał i zachichotał.
- Nie sądzę, żeby którakolwiek była tobą zainteresowana. To znaczy... nie bierz tego personalnie - pokręcił głową, próbując powstrzymać się od śmiechu.
- Sugerujesz, że nie popierają naszego stronnictwa? A może jestem nieatrakcyjny?- zapytałem z wyrzutem, chociaż sam na jego miejscu zareagowałbym podobnie. Domyślam się, że w jego kodeksie moralnym byłoby wysoce nieetyczne wystawiać którąś z jego koleżanek na moją pastwę. A może to po prostu sekta jego fanek? W zasadzie nigdy specjalnie nie interesowałem się tym, co robi po pracy.
- Myślę, że znajdziesz wilczycę dla której będziesz najatrakcyjniejszy na świecie. Wiesz, każdy z nas ma inny gust, niektórzy mają ten gorszy - mruknął, wykręcając się od odpowiedzi na moje pytanie.
- Co właściwie robisz z tymi znajomymi? - kiedy moje pytanie wybrzmiało, zdałem sobie sprawę jak bardzo jest idiotyczne, jeśli oczywiście nie są żadnym ruchem oporu przeciwko naszej myśli politycznej. Lorens uniósł brwi, natychmiastowo sprawiając, że chciałem się zapaść pod ziemię.
- A co się robi ze znajomymi? - spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem - Jesteśmy... dużą rodziną. Wspieramy się, dzielimy sukcesami i porażkami, pomagamy sobie nawzajem i przeganiamy kretynów. - dodał miękko, spoglądając w górę i gubiąc się we wspomnieniach na kilka chwil. Przez moment poczułem, jak rodzi się we mnie zarodek zazdrości i nieuzasadnionego pragnienia, lecz szybko stłamsiłem go w sobie. Czyż źle sobie radziłem, jako samotny samowystarczalny, samodzielny wilk?
-Przeganiacie kretynów? - także uniosłem kąciki swojego pyska. Stwierdziłem, że ta iskra ciekawości, jaką zdecydowałem się z nim podzielić, nie będzie niczym w stosunku do tego, jak dużo spędzamy ze sobą czasu.
- No tak, ta wataha ma ich pełno do zaoferowania - westchnął głęboko i wyrwał się z przemyśleń - Chyba mieliśmy porozmawiać o tobie, prawda? Ja jestem zadowolony ze swojego życia towarzyskiego, możesz być pewien.
- Po prostu... byłem ciekawy. Czy to też ważna cecha w dzisiejszych czasach?
- Tylko, jeśli nie prowadzi do piekła - puścił mi oczko, a po chwili milczenia, w której prawdopodobnie zbierał myśli i oceniał mój stan emocjonalny, dodał - Każdy z nas zasługuje na bycie w otoczeniu wilków, przy których czuje się szanowany i zrozumiany. Jestem pewien, że kiedyś spotka cię podobne szczęście. Masz jakieś pasje poza polityką? Może to będzie dobry punkt wyjścia.
-Pasje poza polityką? Co to w ogóle znaczy! - chciałem wykrzyknąć, ale zamiast tego po prostu wymruczałem zaprzeczenie, przeklinając się, że nie umiem stworzyć jakiejś porywającej tłumy dyplomatycznej wypowiedzi na ten temat, która usprawiedliwiłaby moją nudną osobę. Nie miałem w zwyczaju rozmawiać o swoich pasjach.
- Więc co chcesz zaoferować potencjalnej wybrance? Co jest w tobie wyjątkowego? - nie podobał mi się sposób, w jaki Lorens żonglował trudnymi pytaniami. Co miałby mieć w sobie wyjątkowego zwykły, szary wilk, nie przepraszając Agresta, z odrobiną mocy, która jest powszechnie spotykana w jego rodzinie?
- Stanowisko. Sławę. Przystojnego wilka u boku - odpowiedziałem, starając się, aby w moim głosie wybrzmiała pewność. Lekko uniosłem podbródek i spojrzałem wyzywająco w jego oczy.
- Cóż... Może niektórym to wystarczy. Czyli nie szukasz miłości? - rozmówca zauważył zmianę mojej postawy i z jakiegoś powodu w jego oczach zagościło coś na kształt rozbawienia.
- Przecież powiedziałem, że szukam partnerki - odpowiedziałem stanowczo. Liczyłem, że mój towarzysz jest na tyle inteligentny, żeby dostrzec główny cel naszej rozmowy.
- Szukasz partnerki, a nie miłości. Nie chcę się wtrącać w twoje prywatne poglądy, ale jeśli mogę dać ci wskazówkę... - przerwał i spojrzał na mnie wyczekująco, a kiedy z udawanym zaciekawieniem skinąłem głową, kontynuował - Rozum podpowiada, że liczą się praktyczne korzyści. Serca krzyczą, aby kierować się uczuciami. Mądry wilk słucha obu.
- Sugerujesz, że... - przetrawiałem wciąż jego myśl w głowie, aż w końcu natrafiła na mur wyparcia - ... Moja ex stwierdziła, że jestem chujem nie wartym jej uczuć? - dodałem gniewnie i zrobiłem krok w kierunku mojego współpracownika, czekając na jego odpowiedź.
-Nie ująłbym tego w tak radykalny sposób, ale... - usłyszałem, jak po raz kolejny wzdycha, co jeszcze bardziej zagotowało moje wnętrze - Być może zracjonalizowała sobie wybór ciebie jako partnera ze względu na stanowisko, jakie zajmujesz, ale nie zgraliście się charakterami.
- Co ty o mnie do cholery wiesz? - warknąłem, lecz kiedy zatrzymałem swoje spojrzenie na kamiennych, zielonych ślepiach, poczułem, jak powoli miejsce złości zajmują inne niewygodne dla mnie emocje. Zamrugałem szybko i odwróciłem głowę, starając się skoncentrować na jakimś innym obiekcie.
- Niewiele, to prawda - odpowiedział chłodno. Napiął mięśnie, gotowy do odwrotu i widocznie chciał już wrócić do swoich obowiązków, ale rażony nagłym impulsem, wyszeptał - Chcesz się przytulić?
Początkowo jego prośba prawie mnie zamroziła, nie dając znaleźć racjonalnej odpowiedzi na końcu języka. Nerwowo przełknąłem ślinę, starając się zrozumieć motywy stojącego przede mną wilka. Przez moją głowę przemknęła myśl, że być może jest zbyt dobry dla tego świata.
- Tak - wydusiłem, nim Lorens zdążył się rozmyślić. Przybliżyłem się i pozwoliłem mu na jego ruch, czując, jak kłębią się we mnie niezrozumiałe odczucia. Kiedy jego głowa miękko spoczęła moim karku, poczułem, przebiegający po moich plecach dreszcz, zalewający moje ciało przyjemnym ciepłem. Powoli powtórzyłem jego ruch. Jego gęsta sierść łaskotała mój podróbek i mogłem poczuć dokładnie, jak jego ciało wypełnia się powietrzem i je wypuszcza z każdym oddechem.
- Nieczęsto zdarza się, aby ktoś znalazł prawdziwą miłość za pierwszym razem. Niektórzy nigdy nie dostąpią zaszczytu, aby ją spotkać. To skomplikowane. Poznajesz wilka, przy którego boku czujesz się najbezpieczniej, najbardziej... magicznie? W każdym razie osobiście wierzę, że jest trochę magii w całej tej kaskadzie odczuć, w końcu pozwala ci pamiętać, że żyjesz. Większość z nas musi trafić źle kilka razy, nim znajdzie to, czego szuka. Mimo wszystko jest warte cierpienia i złamanego serca, wiesz? Wilki przechodzą przez to wielokrotnie w swoim życiu, ponieważ w głębi duszy wiedzą, że na końcu znajdą swoją prawdziwą miłość. Miłość tak jak wiara... Po prostu wiesz, że to nie jest coś, co można zmierzyć. To uczucie, ale tak samo realne, jak ja czy ty i niebo nad nami. Prawda jest taka, że nigdy nie wiesz, kiedy możesz znaleźć coś lub kogoś, kto odmieni twoje życie na zawsze. Pozostaje po prostu być na to otwartym - jego głos był przyjemny, o fakturze sierści młodego szczenięcia, z lekkim nalotem gardłowości, cienkim jak warstwa glonów na kamieniu świeżo wyciągniętym ze strumienia. Przekaz wypowiedzi przypominał jednak lśniące ostrze, wbijające się z doskonałą precyzją w środek zlęknionego serca. Próbowałem ująć to w poetycki sposób, dobrze? Gdybym napisał, że jego słowa to frazesy, doprowadzające mnie w tamtej chwili do białej gorączki, to może miałbym po części rację, ale wyszedłbym dodatkowo na nieczułego dupka.
- Miłość to tylko biologia. Zbitek splątanych hormonów - mruknąłem, odcinając się od słów, które przed chwilą usłyszałem. Niektórym sprawia radość romantyzowanie świata, ale mnie w tamtej chwili był potrzebny tylko ktoś, kto sprowadziłby mnie na ziemię po rozstaniu, a nie zmuszał mnie to fantazjowania.
- Czy to coś wokół nas nie jest biologią? Wszystkie te dziwne i niesamowite organizmy? - machnął głową, prawdopodobnie strzepując kłaki mojej sierści ze swojego wilgotnego nosa - Myślę, że to właśnie znaczenie, jakie nadajemy rzeczom, czyni je czymś lepszym. Sprawia, że życie znaczy więcej niż sztuka przetrwania. Dzięki temu możemy być szczęśliwi.
- Nie da się być szczęśliwym bez oszukiwania samego siebie, jeśli świat wokół nas jest zły. Będziemy się cieszyć z wojen, nieszczęść i klęsk? Natomiast zmiana tego stanu rzeczy w pojedynkę jest niemożliwa. To tak naprawdę po prostu gonitwa za niedoścignionym - ku mojemu zdziwieniu poczułem w sobie pewną radość z możliwości dania upustu swoim myślom komuś innemu i zdjęcia z siebie maski.
- Więc jaki jest twój plan? Uczynić wszystkich wokół tak samo nieszczęśliwymi, jak ty? Czy właśnie takiego świata chcesz? - odsunął się ode mnie, aby zanurkować głęboko w moich ślepiach- Może nie da się być naprawdę szczęśliwym. A gdybyś zamiast się tym martwić, po prostu robił, to co daje ci radość, nawet jeśli to nie zmieni świata? Nie możesz kontrolować wszystkiego, ale jesteś w stanie dzielić się z innymi swoją energią i robić coś dobrego dla swojego otoczenia - jego słowa zdawały się uzupełniać jakiś brakujący element układanki mojego wnętrza, ale jeszcze nie byłem pewien, czy idealnie pasują w istniejącą lukę.
- Każdy z nas ma inną wizję lepszego świata. Spójrz, wszystkim politykom z ambicjami, wydaje się, że działają dobrze, ale każdy z nich realizuje to innym, w pewien sposób wadliwym systemem. Pewnie w ten sam sposób ktoś mógłby obalić nasze doktryny - moja wypowiedź wprawiła go w chwilową, widoczną konsternację. Podniósł swoją głowę ku niebu, które przecinało stado skrzeczących ptaków, kontrastujących czernią skrzydeł z tłem czystego błękitu.
- Masz rację, Rubid. Jednak większość wilków w zasadzie chce tego samego. Pragną, żeby ich podstawowe potrzeby były spełnione. Chcą wiedzieć, że ich rodziny są bezpieczne, a przyjaciele szczęśliwi. Zawsze możesz spróbować dołożyć do tego swoją cegiełkę.
- Gdyby to było takie proste... - pokręciłem głową z uśmiechem - Jesteś po prostu cholernym romantykiem, wiesz?
-Mimo wszystko to nie jest takie złe, prawda? Mieć trochę łagodniejsze serce i wiarę w to, co najlepsze w wilkach? Myślę, że to bardzo miły sposób bycia... nawet jeśli zawsze znajdzie się ktoś, kto cię za to wykorzysta - w tym momencie był tak wrażliwy i otwarty, że wydało mi się to całkiem ujmujące. Nigdy wcześniej nie widziałem go w takim stanie.

- Pomogę Ci, jeśli tylko pozwolisz, Rubid.

AKT DRUGI - Aliena.
 czyli o wilczycy, z którą zapoznał mnie Lorens, pomocnik mojego Amora

- Wiesz, myślę, że ostatnio stałam się znawczynią śpiewu - powiedziała wadera z dumą, prezentując swój szeroki uśmiech. Maszerowała energicznie po kamieniach, kołysając się z boku na bok. Emanowała wyjątkową energią, którą zarażała wilki wokół siebie, ale niestety na dłuższą metę mnie męczyła. Często gubiłem się w potoku jej słów, które sklejone w całość nie stanowiły wcale szczególnie wartościowej historii. W zasadzie niejednokrotnie traciłem myśl i czasami ciężko było mi znaleźć właściwy temat do rozmowy. Było to dla mnie nietypowe odczucie, bo zazwyczaj nie miałem problemu z podobnymi konwersacjami, zwłaszcza z wygadanymi osobnikami.
- O, to ciekawe. Twój głos to sopran, prawda?
- Nie mów do mnie jakimś slangiem. Możesz zapytać mojego brata, jest muzykiem.
Westchnąłem. Jak zwykle wystarczyło zadać proste pytanie, żeby moja rozmówczyni nabrała wody w usta. Chociaż jej optymizm miał swój urok, prawda?

Poznałem Alienę jako młodą waderę, o sierści w kolorze ciepłego brązu, mieniącej się na rdzawe odcienie. Miała stosunkowo niski wzrost, ale starała się go kompensować, nieraz podskakując przy bardziej ekscytujących ją fragmentach wypowiedzi. Szczególnie jednak urzekły mnie jej bursztynowe ślepia o złotej poświacie, które przywodziły mi na myśl niebanalny projekt jakiegoś twórcy, klonującego słońce i umieszczającego dwie kopie na wilczej głowie. Była koleżanką Lorensa z czasów, kiedy jeszcze służył w wojsku i w tamtym momencie wciąż tkwiła na stanowisku szeregowej. Słyszałem jednak, że w czasie ostatniej wojny odsunięto ją od obowiązków ze względu na jej stan psychiczny, uniemożliwiający jej prawidłową pracę. Stała się wtedy bardzo strachliwa, a jej ruchy na polu walki były chaotyczne i traktowała z tą samą brutalnością zarówno wrogów, jak i sojuszników, przestając ich rozróżniać. Można było powiedzieć, że w zasadzie zawód ma przyznany jedynie na papierze, ale nawet żaden dokument nie ostał się po tym, kiedy wszystko obróciło się w proch w wyniku działań innych watah.
Nie znajdując w sobie już żadnych słów, powróciłem do kontemplowania malującego się przed nami Jeziora Dziewięciu Cieni, skrytego od sklepienia niebieskiego przez gęste, rozłożyste drzewa. Wciągnąłem w nozdrza przyjemne, wilgotne powietrze, wypełniając nim wątłe płuca. W zasadzie nie miałem pewności, w jakiej kondycji jest ten narząd i prawdopodobnie nawet nie wiedziałem, jak się nazywa. Chciałem jednak zadbać o to rodzące się kojące uczucie, przenikające wskroś z kolejnymi słowami, jak gdyby słowa mogły przenieść na chwilę w miejsce wspomnień. Dodatkowe epitety, otwierały jakąś tajemną szufladkę mojej wyobraźni, pozwalającą mi nacieszyć się widokiem pustej, zielonej polany, na której byliśmy jedynie drobnymi punkcikami nieporadnie szukającymi miejsca w swoich sercach. Zapewne chciałem wtedy zrobić coś romantycznego. Szczerze roześmiać się, nawet jeśli kolejnego dnia bolałaby mnie szczęka od tej nadmiernej wylewności albo zaprosić moją towarzyszkę do gonitwy za nieistniejącymi owcami. Uniemożliwiał mi to jednak dyskomfort związany z pełnym żołądkiem, w którym przelewała się jeszcze treść pokarmowa po naszej aromatycznej kolacji ze świeżej sarniny. Przełknąłem ślinę na samą myśl błogiego uczucia na języku i zapachu drażniącego nos swoją intensywnością. Kto by pomyślał, że kilka kawałków mięsa owiniętych grubą warstwą tłuszczu, przywodzącego na myśl kokon młodego motyla, wystarczy samcowi, żeby aż tak poruszyć jego uczucia?
- Nie rozumiem, jak to się dzieje, że wilki godzą się na otwarte związki - zaczęła nowy wątek, uporczywie trzymając się jakiegoś wspomnienia, które właśnie zaświtało do jej głowy - Moja znajoma, nazywa się Lela, a tak poza tym... - zaśmiała się z własnego żartu - Płacze teraz, bo jej Sławeczek odszedł na stałe do innej wilczycy. Nie wiem, uważam, że to okropne. Jak wilki mogą godzić się na taki brak szacunku? - dodała niemalże rozpaczliwym tonem. W zasadzie jej słowa nie brzmiały szczególnie troskliwie, ale czułem, że jej smutek wynika ze strachu o dobro Leli, którą darzyła zapewne dozą sympatii i chciała dla niej jak najlepiej. A może to tylko podszept mojego naiwnego umysłu, próbującego postawić ją w jaśniejszym świetle?
- To rodzaj wzajemnego porozumienia, Alieno. Kiedy decydujemy się pozostać wiernymi jednemu wilkowi na zawsze to także umowa, tylko trochę popularniejsza w naszym świecie - obdarzyłem ją ciepłym uśmiechem, lecz napotkałem na grymas, który wykrzywił jej pysk w zdegustowanej minie.
- Nie, to nie to samo. Dwa stabilne wilki, mogą tworzyć rodzinę, a to jest najważniejsze. Ciągle skacząc z jednego kwiatka na drugi, zostaniesz z niczym - odrzekła. Moje wnętrze zakuło nieprzyjemne uczucie bycia zignorowanym, ale szybko zostało wyparte przez inne myśli, krążące wokół jej pięknej sylwetki.
- Może i tak jest - mruknąłem, nie znajdując w sobie siły na bardziej rozbudowaną dyskusję. Kontynuowaliśmy swoją wędrówkę do wodospadu, a słońce powoli zaczynało chylić się ku horyzontowi, rozświetlając niebo niewiarygodną ilością odcieni czerwieni. Promienie odbijające się od samotnych kropli zagubionych na liściach drzew po wczorajszym deszczu, nadawały krajobrazowi różową poświatę. Wieczór przyniósł za sobą rześki wiatr, muskający naszą sierść i częstujący nasze zmysły zapachem dojrzałych róż. Kilka kroków i nerwowych uderzeń serca dalej znajdowaliśmy się już pod potęgą matki natury, a nasze uszy absorbował dźwięk dźwięk wody uderzającej o masywne kamienie. Pod wpływem chwili, postanowiliśmy się w niej zanurzyć. Zimno wbiło się w moją sierść tysiącem małych igiełek, aby po chwili ustąpić uczuciu błogości i zrelaksowania.
- Rubid... - usłyszałem przyciszony głos tuż za swoimi plecami. Zadrżałem i decydując się nie odwracać głowy, zamruczałem tylko cicho na znak, że zarejestrowałem próbę użycia mojego imienia w ponętny sposób. Nim zdążyłem przemyśleć swoje położenie, niezidentyfikowany ciężki obiekt wylądował na moich plecach. Zacząłem się miotać w panice, przyspieszając swoje ruchy, kiedy poczułem ból z miejsca, w którym coś uporczywie wbijało się w moje plecy. Przekręciłem się na bok, wpadając tym samym w objęcia bezlitosnej wody. Zacisnąłem zęby i powieki najsilniej, jak mogłem, broniąc się przed słonym potokiem próbującym się, przez nie wedrzeć. Po chwili walki udało mi się dotrzeć do brzegu i podciągnąłem się na łapach, które w tym momencie były niemalże bezsilne, jak gdyby ktoś podłożył na ich miejsce zwykłą watę. Stanąłem na kamieniu, jednocześnie zalewając go cieczą, płynącą strumieniami z mojej sklejonej sierści. Otworzyłem oczy, próbując odzyskać ostrość widzianego obrazu. Pierwszym moim widokiem był moje własne żałosne oblicze, odbijające się w drgającej wodzie.
- Hej! Słyszysz mnie? - troskliwy głos, dotarł do mnie, zmuszając mnie do odwrócenia się. Stała za mną wciąż tak samo piękna, przemoczona wilczyca, patrząca na mnie, wyraźnie zmartwiona - Przepraszam. Myślałam, że to będzie zabawne.
-Nie... Nie przepraszaj. Nic nie szkodzi - odpowiedziałem, wciąż jeszcze drżąc z szoku i próbując zrozumieć, co właściwie wydarzyło się przed momentem. Cóż, mimo wielkich chęci, nie byłem w stanie w tamtym momencie wyglądać, jak pewny siebie wilk, stojący dumnie na wielkim głazie. Przypominałem bardziej gąbczastą, przerażoną kulkę. Aliena zaczęła wdrapywać się w górę, zapraszając mnie gestem głowy do powtórzenia jej . Zacząłem powoli się wspinać, mając na uwadze, że jeśli spadnę, nie będzie już tak łatwo wydostać się z gardła wodospadu. Wilczyca zaśmiała się serdecznie, lecz po chwili jej pysk przybrał poważniejszy wyraz. Poczekała, aż znajdę się na jej poziomie i otaksowała moje ciało.
- Kocham Cię, Rubid- wyszeptała, wprawiając mnie w totalne osłupienie. Nie wiedziałem, co powinienem zrobić w tym momencie. Czułem się tak, jakby ktoś po prostu złapał mnie w sieć, odcinając mi kompletnie drogę ucieczki. Właściwie powinienem się tego spodziewać, prawda? Cała sieć tych romantycznych geścików zdawała się prosto prowadzić do takiego punktu kulminacyjnego. Tylko jako bohater tej historii czułem się właściwie wrzucony w sieć wydarzeń, pędzących zbyt szybko, aby ogarnąć je umysłem.
- Ja... nie...- zacząłem, ponaglony jej pełnym pożądania spojrzeniem, po czym urwałem, nie będąc w stanie skończyć swojej myśli.
- Ty... nie czujesz tego samego do mnie? - cofnęła się o kilka kroków, niemal ześlizgując się z kamienia. Jej oczy zaszkliły się, a energia, którą rozświetlała swoje otoczenie, nieco przygasła ukazując przestraszoną i rozżaloną samicę.
- Nie to miałem na myśli. To znaczy... - czułem, że spadła na mnie cała odpowiedzialność za pozytywny przebieg rozmowy i chciałem poprowadzić swoją myśl możliwie gładko, wyobrażając sobie, że przemawiam tylko do bezosobowego tłumu poddanych. Westchnąłem ciężko i otworzyłem swój pysk, aby zwerbalizować swoją myśl, lecz brutalnie mi przerwano.
- Nic nie mów. Jesteś tacy jak wszyscy inni - jej głos wszedł na nieco gniewne, stanowcze tony, których nigdy wcześniej u niej nie widziałem - Może powinnam teraz skoczyć, co? Prosto w paszczę wodospadu. Jak w prawdziwej powieści romantycznej - odwróciła się i kilkoma szybkimi skokami znalazła się wyżej. Przeciągnęła się ostrożnie, nie mogąc zdecydować się na kolejny, ostateczny krok.
- Stój! - krzyknąłem, zbierając wszystkie siły, jakie odnalazłem w swoim dygoczącym ciele - Zawołam pomoc i bezpiecznie sprowadzimy cię w dół. Nie potrzeba teraz gwałtownych ruchów, których będziesz żałować. Możesz teraz połamać się tak, że nie będziesz już w stanie nigdy normalnie chodzić. Naprawdę tego chcesz?
- Po prostu wiesz, że zginę. Nie chcesz, żeby to była twoja wina. Jak by to wpłynęło na reputację takiego wspaniałego polityka, jak Ty? - Aliena była bliska całkowitej histerii, zza której maski wyłaniało się szaleństwo. Była teraz mieszanką niemocy i ogromnej siły w jej łapach, gotowej do zapewnienia mi najgorszego przedstawienia mojego życia.
- Złaź! - moja reakcja zdawała się ją nieco zaskoczyć. Nieco speszona, zeszła za mną po wilgotnych kamieniach. Dla pewności trochę oddaliłem się od wodospadu, zanim odważyłem się zatrzymać. Poczułem się winny, widząc skuloną wilczycę, toczącą się w moim kierunku ze skruszoną miną. Do mojego umysłu wkradła się nieprzyjemna myśl, że to wszystko było winą moich nieprzemyślanych ruchów, które zraniły jej uczucia. Co jednak miałem zrobić w tamtym momencie?
- Możemy porozmawiać? - jej drżący głos, odbił się echem w mojej głowie. Poczułem niewyjaśniony ból rozsadzający moją czaszkę i żal, wpijający się w moje serce, niczym wyrachowana żmija. Zacisnąłem zęby, walcząc, aby nie poddać się urokowi stojącej przede mną niedoszłej samobójczyni.
- Nie spodoba ci się to, ale ja już podjąłem decyzję. To koniec naszego spotkania - z chwilą, w której wypowiadałem te słowa w mojej głowie, tkwiła jeszcze zakorzeniona duma. Nie spodziewałem się, jak szybko pożałuję, że nie chciałem wysłuchać rudej wadery. Po prostu uciekłem. Uciekłem przed odpowiedzialnością, bólem i strachem, aby utonąć w oceanie wstydu, kiedy już położyłem się w chłodnym wnętrzu swojej jaskini. Przez jakiś czas przekręcałem się z boku na bok, zastanawiając się, co mogłem zrobić inaczej i opracowując różne plany wyjścia ze swojej sytuacji. Najbardziej uciążliwą myślą była jednak ta, że kiedy próbuję uporać się z własnymi odczuciami, Aliena może być już tylko ciepłym wspomnieniem w głowach swoich bliskich, natomiast jej wyziębione ciało, spoczywa na dnie gardła łapczywego wodospadu.
Zdecydowałem. Tej nocy nie mogłem spędzić samotnie.
Łapiąc ostatnie promienie słońca, ruszyłem dobrze znaną sobie ścieżką, którą codziennie truchtałem do pracy. To znaczy, truchtałbym, gdybym był sportowym maniakiem, dbającym o swoją tężyznę fizyczną, ale byłem tylko biednym, szarym wilkiem, który po prostu dobrze się ustawił. Nie odważyłbym się jednak nadto koloryzować prawdy, mój energiczny krok wciąż odstawał od smutno snujących się nauczycieli łowiectwa czy innych morderców. Bycie posłem zobowiązywało.
Zastałem Lorensa w jaskini, w której odbywały się zazwyczaj narady i wypełnialiśmy tam codzienne obowiązki. Jako jedyny pozostał, aby uporządkować stertę dokumentów, na które nikt nigdy nie znajdował czasu. Ten widok trochę pokrzepił moje rozdygotane serce, a w umyśle pojawiła się ciepła myśl, że kolejnego dnia w pracy stos rozrzuconych kartek leżących w boku, nie sprawi, że od razu zacznę poranek irytacją. Wewnętrzny samokrytyk od razu odezwał się, że przyszedłem w znacznie poważniejszej sprawie i nie powinienem teraz zajmować się trywialnymi spostrzeżeniami.

Mój współpracownik wiedział, o postępie mojej relacji z Alieną i czasami podczas naszych rozmów rzucał zagadkowymi myślami, które miały zapewne stanowić mój filozoficzny kompas w tej relacji. Prawdę mówiąc, moje opisy randek były jednak dość lakonicznie. Nie miałem w sobie chęci wypruwania ze swojej pamięci każdego szczegółu na krótkiej przerwie w wypełnionym obowiązkami dniu. Co ważne, nie zawsze byłem szczery w opowiadaniu o moich, dość mieszanych, uczuciach, co do wilczycy. W gruncie rzeczy wiedziałem, że to jego koleżanka, więc nie chciałem stąpać po niewygodnym dla nas obu gruncie. Tym razem jednak w mojej intencji leżało dokładne opisanie naszego spotkania, tak, aby basior mógł spokojnie przetrawić tę historię i dojść do własnych wniosków. Nie wyszło to tak, jak to sobie wyobrażałem i skończyłem chaotycznie krążąc wokół tematu wodospadu oraz moich wyrzutów sumienia. Mimo wszystko to jeden z moich szczerszych wyrzygów emocjonalnych.
- Nie bacząc na mój sentyment wobec Alieny, to była przemoc, wiesz? Manipulacja emocjonalna to forma wyjątkowo wyrafinowanego ciosu, który prowokuje samonapędzające się koło wstydu. Twoja reakcja była intuicyjna, ale tylko się broniłeś - wyjaśnił spokojnie, podchodząc bliżej i oferując swój bok, abym mógł się na nim oprzeć. Cofnąłem się o krok, dbając o swój dystans społeczny. Przez chwilę wydawał się zaskoczony moją gwałtowną reakcją na jego sugestię, lecz kiwnął głową i również się odsunął.
- Nie mówiłeś, że jesteś z wykształcenia psychologiem - warknąłem ironicznie- Myślisz, że tak po prostu dałbym się zmanipulować, gdybym nie miał wyraźnych podstaw do zmartwień? Nie widzisz, że dziewczyna po prostu cierpi? Słuchaj, mam po prostu gdzieś twoją pomoc. Mam dość tych niekończących się filozoficznych wysrywów, nieprowadzących do niczego konstruktywnego - nie byłem pewien, czy jego słowa uraziły moją kruchą dumę, czy może w moim wybuchu znalazło się ujście dla rosnącej we mnie frustracji. Być może sam fakt przyznania się, że po raz kolejny schrzaniłem tak prostą sprawę, jak utrzymanie kobiety przy swoim boku, sprawił, że poczułem się zobowiązany do pokazania swojej wewnętrznej siły w jakikolwiek rozpaczliwy sposób.
- W takim razie nie mam ci nic więcej do powiedzenia, Rubidzie - odpowiedział chłodno i po raz pierwszy raz mogłem ujrzeć, jak rzeczywiście walczy, aby zachować niewzruszony wyraz pyska. Pokręcił głową i rzucił mi spojrzenie, z którego zdążyłem złapać iskrę żalu. Zaledwie chwilę później pozostawił mi ją na wyłączność, wychodząc z jaskini i pozwolił jej tym samym wypuszczać korzenie.

AKT TRZECI - Makadamia.
czyli o tym, jak odchorowywałem moją kłótnię w towarzystwie pewnej aktorki

- Ruszcie się, do cholery! - gromki damski głos wybrzmiał w uszach kilkunastu wilków, krzątających się po plaży wschodniej - O, cześć, Rubid, przyszedłeś w absolutnie chujowym momencie - kiedy wilczyca mnie dostrzegła, jej pysk rozświetlił lekki uśmiech. Zrobiła kilka kroków, w kierunku z którego się zbliżałem i gdy nasze ciała się zrównały, lekko uderzyła mnie pyskiem w bok. Drgnąłem z wrażenia, nie będąc gotowym na defensywę.
-Hej! To było niemiłe - próbowałem udawać kompletnie obrażonego, lecz nie mogłem powstrzymać się od cichego śmiechu, kiedy dostrzegłem figlarność wymalowaną na jej pysku. Złapałem się na tym, jak bardzo odmienne są moje reakcje na różne bodźce w obecności Makadamii. Nie wiedziałem, czy jestem jeszcze sobą czy to jedna z moich wyćwiczonych ról, swobodnie odgrywana dzięki doświadczeniu zawodowemu.
- Cóż za energicznie przywitanie - zbliżyła się, aby mocno mnie przytulić. Wielka głowa ciężko wylądowała na moim grzbiecie, sprawiając, że moje plecy na chwilę wygięły się na kształt Polany Życia. Stęknąłem. Byłem nieco speszony pewnością jej ruchów, ale musiałem przyznać, że ciepłe, tęgie ciało dawało mi poczucie bezpieczeństwa, kiedy mogłem swobodnie się na nim oprzeć. Powoli odsunąłem się, czując, jak ziarenka piasku bezczelnie zagrzebują sobie miejsca w mojej łapie.
- Co się dzieje? Przygotowujecie kolejne przedstawienie? - mój wzrok skierował się na dwójkę wilków w zielonych, podniszczonych cylindrach. Sądząc po urywkach wypowiedzi, jakie do mnie docierały, prawdopodobnie kłóciły się o jedną z wypowiadanych kwestii.
- No nie pierdol, detektywie - przewróciła oczami, teatralnie wzdychając, po czym krótko wyjaśniła - To będzie sztuka o nieumarłych. Tylko tak bardzo wczuli się w rolę, że teraz chodzą jak umarlaki. Myślę, że zaraz ja tu umrę z nudów - puściła mi oczko, a później odwróciła głowę, wracając do uważnej obserwacji podwładnych.
- Mogę Ci jakoś pomóc? - zapytałem po części z wyuczonej grzeczności i trochę z realnej troski o stojącą obok mnie waderę.
- Nie, dobrze nam idzie. Po prostu muszę udawać, że trzymam jakąkolwiek dyscyplinę. Przecież chcę, aby ten występ porwał tłumy - powiedziała pogodnym tonem, przez który przebijało się wyraźne zmęczenie. Domyślałem się, że pewnie całą noc dopracowywała wszystkie niezbędne szczegóły, aby nie zawieść oddanych jej aktorów. Kiedyś przyłapałem ją na pracy podczas naszego wspólnego urlopu, który spędziliśmy, podróżując ziemiach lisów, więc nie byłoby w tym nic dziwnego.
- Zrozumiałe. Pamiętasz o naszym dzisiejszym spotkaniu? - w odpowiedzi na moje pytanie, oszczędnie pokiwała głową - Zatem nie będę Ci przeszkadzać - wycofałem się z rozmowy, nie chcąc dłużej męczyć wilczycy, w czasie, gdy miała najwięcej zajęć.
- Poczekaj...
- Hm?
- Powinieneś się umyć, zanim pójdziesz reprezentować te swoje myśli polityczne publicznie. Wiesz o tym, prawda? - jej uwaga z boku mogłaby wydawać się kąśliwa, ale rzeczywiście zaniedbałem higienę po minionej kłótni z Lorensem. Nie wiedziałem, dlaczego reagowałem, aż tak emocjonalnie, ale przypuszczałem, że to, dlatego że ciężko było mi codziennie patrzeć na jego pysk bez uczucia kłującego wstydu. Oczywiście, nigdy nie przyznałbym tego głośno.
Makadamia była wilczycą o hebanowej, lśniącej sierści, mocnej budowie i dorodnej tuszy. Była posiadaczką głęboko osadzonych fiołkowe oczu, stojących na sztorc uszu wpisujących się niemalże w kształt trójkąta i przedłużonego pyska. Poznałem ją niedługo po wydarzeniach z Alieną, mniej więcej na początku lata, kiedy poszedłem na jedno z przedstawień lokalnej trupy. Nie posądzałbym się wcześniej o bycie koneserem sztuki, ale potrzebowałem sposobu, aby choć na moment odciąć się od otaczającej mnie rzeczywistości. Nie rozumiałem, dlaczego wilki tak bardzo kochają tworzyć i słuchać wymyślonych historii. Po tym doświadczeniu zacząłem myśleć, że być może cała rzecz tkwi w głęboko zakorzenionych emocjach, które jednak przyjemnie jest odczuwać, bez lęku, że przedstawione wydarzenia wpłyną znacząco na nasz żywot. Przy tym, jeśli przedstawienie spodobałoby się nam, moglibyśmy wyciągnąć z niego jakąś inspirację do własnych działań. Niewiele jednak wyniosłem ze sztuki, na którą się wówczas udałem. Oczywiście poza sympatią do charyzmatycznej wilczycy, która wprowadzała widzów do tematu spektaklu. Bardzo szybko złapaliśmy przyjacielski kontakt i czułem się przy niej wyjątkowo swobodnie, choć było to dla mnie dziwne uczucie. Właściwie, dostąpiłem rzadkiego zaszczytu bycia wysłuchiwanym, choć nie byłem skory do zwierzeń, a Makadamia też nieszczególnie potrafiła mi pomóc poza samym zapewnieniem, że jest obok. Czasami jednak to wystarczyło, abym poczuł się, jakbym miał niezwykłe szczęście. Nie wiedziałem, czy to, co czuję to rodzaj tej niezwykłej, pożal się boże miłości czy po prostu poczucie przyjemnego komfortu. Przez głowę kilkukrotnie przemknęła mi myśl, co gdyby Makadamia postanowiła wyznać mi swoje uczucia, podobnie jak Aliena. Nie umiałem odpowiedzieć, co właściwie mógłbym zrobić w tak niezręcznym momencie, ale na pewno chciałem, żeby po prostu była blisko, z każdą emocją, jaką miała w sobie.

Kiedy nadszedł wieczór, udałem się w nasz stały spotkań, pod Skałą Wielkiego Huka. Miejsce to było dość spokojne, bo wilki z reguły nie były nim zainteresowane i jednocześnie charakterystyczne oraz łatwe do odnalezienia. Podczas pobytu w nim rzadko docierały do mnie zapachy inne niż nasze oraz dzikiej zwierzyny, zamieszkującej Lasek.
Makadamia, jak zwykle do bólu punktualna, już czekała tam na mnie, skubiąc z sosnową gałązkę z braku lepszego zajęcia.
- Cieszę się, że jesteś - przerwała wykonywaną czynność, starając się przybrać optymistyczny wyraz pyska, ale widziałem, że przychodzi jej to z wielkim trudem. Zadrżałem, widząc jej wahanie. Natychmiastowo zacząłem widzieć w głowie możliwe czarne scenariusze. Jest śmiertelnie chora? Przedstawienie odwołane? Połknęła kamień i nie może go wydalić?
- Ja również - uśmiechnąłem się niezręcznie, obserwując jej mimikę - Coś się stało?
- Chciałam, żebyś wiedział, wiesz... - spojrzała mi głęboko w oczy, sprawiając, że lekko zadrżałem - Nie, nie bój się. Po prostu dzień po przedstawieniu, które jutro wystawimy, wyruszamy daleko na południe.
- To źle? Kiedy wracacie? - zapytałem, starając się przekonać sam siebie, że jej poprzednie słowa wcale nie muszą oznaczać niczego strasznego, pomimo gęstej atmosfery jaka zawisła między nami.
- Rubid, obawiam się, że... nieprędko. Chciałabym się tam osiedlić. Pragnę się rozwijać i zdobywać coraz większą publikę dla naszych występów. Spotkać wielu utalentowanych aktorów i doświadczyć prawdziwej edukacji. Chcę żyć w miejscu, w którym jestem spokojna o swoje jutro i nie muszę obawiać się walki - wstrzymałem oddech, próbując się nie dać po sobie poznać, jak bardzo mnie to dotknęło. Nie wyobrażałem sobie opuszczenia mojej aktualnej okolicy na dłużej, ze względu na moją młodszą siostrę, zobowiązania i stanowisko, które mnie tu trzymało. Poczułem, jakbym właśnie był o krok od stracenia czegoś bardzo ważnego w moim życiu, nie potrafiłem jednak w pełni określić, co to dla mnie oznacza w dłuższej perspektywie.
- Nie jesteś w stanie rozwijać się tutaj? - wydusiłem z nadzieją, wbijając wzrok w ziemię.
- Właściwie moim najważniejszym powodem jest fakt, że czeka na mnie mój mąż. Zamieszkał tam zimą, aby zbadać nastroje wewnątrz watahy. Tydzień temu przyszedł do mnie posłaniec, którego wysłał - czułem niespokojne drganie serca, kiedy słowa, powoli opuszczające jej trzewia, owijały się wokół mnie niczym świeże ciernie. Zrozumiałem, że to prawdopodobnie jedna z naszych ostatnich rozmów. Dotarło do mnie też to, iż tak bardzo, jak zdążyłem ją polubić, tak nie mam prawa zabraniać jej bycia szczęśliwą. Minęło trochę czasu, zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć. Nie pamiętam, jak dokładnie brzmiały te słowa, ale wiem, że kiedy skończyłem mówić wyszeptała tylko.
Dziękuję, że mogłam cię poznać. Zasługujesz na szczęście, Rubid.
 
AKT CZWARTY - Zakończenie.
czyli trochę o moim nocnym wypadzie na wzgórze

Kochajmy wilki, bo tak szybko odchodzą. To dość prosta myśl, prawda? Myślę, że nie pomyliłbym się, mówiąc, że znałem ją od dzieciństwa. Podczas tamtego spotkania jednak poczułem, że rzeczywiście ją rozumiem. Doskonale znałem znaczenie każdego słowa tej sekwencji, składnia także nie była skomplikowana. Mimo to potrzebowałem tak wielu lat, aby poczuć, że nie jest tylko wydmuszką, mającą brzmieć odkrywczo dla wilków, które są zbyt ograniczone, aby oddać się bardziej złożonym filozofiom.

Dlatego, gdy tylko pożegnaliśmy się z Makadamią, przewrotne łapy doprowadziły mnie do jedynego wilka, który trwał przy mnie przez cały ten czas. Mój zielonooki, wrażliwy współpracownik. Wiedziałem, że należy szukać go w jego skromnej norce, którą upatrzył sobie, jako wymarzone mieszkanie, wspierające jego aspołeczne tendencje. Przywykł zasypiać o wczesnych porach, bo dla kogoś, kto tak bardzo cenił swoją pracę, liczyło się, aby każdy dzień rozpoczynać możliwie wypoczętym. Przedzierałem się przez leśną gęstwinę, gdzieniegdzie raniąc swoje łapy o wystające ostre korzenie, przypominające wykrzywione szpony matki natury, próbującej powstrzymać mnie przed kolejną kompromitacją. Nie zastałem jednak Lorensa w jego stałym miejscu. Struchlałem, przejęty wrażeniem, jak gdyby jakaś bliżej niezidentyfikowana persona precyzyjnie wbiła igłę w moją żyłę, dając mi zastrzyk pełen lęku. A jeśli było już za późno? Podgrzewanie kotła mojej skłębionej paniki, przerwała jednak wyraźna woń docierająca do moich nozdrzy. Poszedłem za zapachem mojego współpracownika, zaintrygowany, gdzie może mnie doprowadzić. Niewiele czasu zajęło, abym zorientował się, że dzielimy już wspólny widok na idealną pełnię księżyca. Stał na równoległym wzgórzu, odcinając się od granatu wiszącego nad nim firmamentu. Był tak blisko, wystarczyło pokonać odległość kilkuset kroków, aby móc zbliżyć się i jeszcze raz poczuć jego kojący oddech. Ten sam, który uspokoił mnie pierwszego dnia po zerwaniu z Seleną i przywrócił moje rozszalałe zmysły do stanu względnej stabilności. Złapałem się na myśli, że przypominał teraz boga ilustrującego z góry dzieło swojego stworzenia w mdłym świetle, padającym prosto na jego oblicze. Pobiegłem przed siebie, gnany przez narastającą adrenalinę. Lorens odwrócił głowę, rejestrując moment, w którym ciężko dysząc, bardziej z emocji niżeli realnego wysiłku, docieram na szczyt wzniesienia. Stanąłem przed nim, nie mogąc zdobyć się na rozpoczęcie rozmowy i po prostu patrzyłem z uwagą na jego reakcję. Zdawał się nieco zszokowany, nie zdołał nawet ukryć kilku sygnałów uspokajających wysłanych przez jego ciało. Szybko oblizał swoje wargi, a później przerwał ciszę, która wisząc nad nami, raczyła mnie wyjątkowym dyskomfortem. W rzeczywistości otaczająca nas przyroda nie milczała nawet w starciu z nocą, ale cała moja uwaga była skupiona na żylastej sylwetce trwającej przede mną. Trzymały ją zaledwie dwie pary umięśnionych łap, a mimo to nie uginała się pod osobistym bagażem basiora oraz cudzymi problemami, w tym także i moimi.
- Witaj, Rubidzie. Przyszedłeś porozmawiać o pracy? - zdążyłem przywyknąć do jego chłodnego, oficjalnego tonu. Wtedy jednak poczułem, jak fakt jego profesjonalizmu w chwili, w której zamierzałem się przed nim emocjonalnie obnażyć, wypełnia mnie dziwnym smutkiem.
- Witaj, Lorens... Przeszedłem cię przeprosić, tak myślę - zacząłem nieco niezręcznie, gdyż podobne słowa nieczęsto przechodziły przez moje gardło - Wiesz, myślę, że już jestem gotowy. Kiedy pokłóciliśmy się po mojej randce z Alieną... - czułem, jak mój głos nabiera osobliwej piskliwości i nie jestem już w stanie kontrolować jego brzmienia. Wystarczyło samo wspomnienie tamtych wydarzeń, które nieproszone zaszczepiły się w moim mózgu, dokładne w najdrobniejszych szczegółach.
- Spokojnie. Jestem tutaj z tobą i nigdzie się nie wybieram. Przeżyjmy to razem - wyszeptał, prawdopodobnie próbując dodać mi otuchy.
- Mówisz to, mając świadomość, że zachowuję się jak kompletny dupek? Wiedząc, że stoi przed tobą wilcza porażka? - po tej kwestii, przestałem już znajdywać w sobie wewnętrzną siłę trzymania emocji na wodzy, czując, jakbym topił się pod naporem spojrzenia basiora.
- Czasami nawet i ja zachowuję się jak dupek, wiesz? -westchnął ciężko, po czym powoli kontynuował, momentami zastanawiając się dłuższą chwilę nad doborem odpowiedniego słowa - Kluczem jest jednak to, żeby mieć tego świadomość i odczuwać żal. Jednak na pewno nie nazwałbym cię porażką. Nie dajesz sobie tego przyznać, ale jesteś wrażliwym wilkiem i fakt, że nie zawsze możesz pomóc, denerwuje cię. Myślisz o sobie w ten sposób, bo masz uczucia i się martwisz. Czy naprawdę myślisz, że porażki martwią się, kiedy upadają? Czy twierdzisz, że w ogóle mogą upaść? Bycie porażką rozpoczyna się wtedy, kiedy przestajesz przejmować się tym, jak powoli się staczasz. A takie rzeczy, jak konflikty między wilkami po prostu się zdarzają, w końcu jesteśmy tak różnymi, indywidualnymi osobowościami.
- Chyba nie różnimy się, aż tak bardzo, wiesz? Sam fakt, że z całej rozpiętości czasowej istnienia naszego świata, dostaliśmy akurat ten moment na narodziny, czyni nas już wyjątkowo bliskimi. Jeśli tylko zapomnielibyśmy o swoich barierach, bylibyśmy się w stanie bezpośrednio się zjednoczyć - zainspirowany jego poprzednią wypowiedzią, ciągnąłem filozoficzny wątek w poszukiwaniu wartościowej puenty.
- To intrygujące spostrzeżenie - kiwnął głową z uznaniem - Widzę, że szybko się uczysz. Mam nadzieję, że będziesz chciał mi towarzyszyć jako pomnik? Wiesz, jak już ktoś nas wykuje z brązu za zasługi w dziedzinie filozofii...
- Prawdziwi myśliciele i artyści, którzy chcą coś przekazać, często pozostają niedocenieni... - podjąłem grę, ale nie umiałem tak dobrze wstrzymywać głupiego uśmiechu wciskającego się na mój pysk - Dlatego chciałbym przyznać, że podziwiam twój kunszt w segregacji dokumentów w naszej jaskini. Wstyd mi prosić, ale czy mógłbym mieć pytanie do takiego młodego, ambitnego filozofa, jak ty?
- Dziękuję. To zaszczyt, panie pośle - Lorens zachichotał, słysząc beznadziejne efekty moich starań- Oczywiście, po prostu je zadaj.
- Czy gniewa się na mnie pan za naszą kłótnię? - kiedy udało mi się wydobyć z siebie to pytanie, poczułem jednoczesny impuls ulgi i lęku. Wiedziałem, że od odpowiedzi Lorensa zależy nasza dalsza współpraca.
- Oczywiście, że nie. Przepraszam, że w ogóle dałem ci odczuć moje wycofanie z dyskusji w taki sposób. Zwyczajnie na podstawie twojej wypowiedzi stwierdziłem, że pragniesz uczyć się samotnie, na własnych błędach i nie chcesz utrzymywać ze mną relacji bliższej niż bycie współpracownikiem.
- Nie czuję, jakbyś był tylko moim współpracownikiem... Kiedy patrzę na ciebie, widzę wilka, którego pragnę uszczęśliwić i chronić za wszelką cenę - w tamtym momencie byłem pewien tego, co mówiłem, choć ciężko nie poddać głosu drżeniu podczas wypowiadania takich słów.
- Naprawdę? - zapytał z nadzieją, poruszony, jak szczenię, dostające swój wymarzony prezent. Półotwarty pysk, który zamarł w oczekiwaniu na odpowiedź, był jednym z wyraźniejszych sygnałów kotłujących się w nim emocji.
- Nie miałbym serca cię okłamywać - przechyliłem głowę na bok i wpatrywałem się natrętnie w jego niewyraźnie widzianą tęczówkę, która mieszając się z mrokiem, przyjęła interesujący kolor.
- Jesteś taki czarujący, wiesz? To powinno być nielegalne - nawet gdyby ktoś skradł nam księżyc i nie mógłbym oceniać jego mimiki, wciąż słyszałbym, że szeroko się uśmiecha.
-Nawet jeśli głośno chrapię, popełniam masę błędów, zabijam mrówki dla rozrywki, jakie spotykam po drodze i strasznie narzekam?
-Zabijasz mrówki dla rozrywki? Jesteś prawdziwym potworem! - zdusił swój zalążek rozbawienia, aby kontynuować - Jeśli mogę zaakceptować nasz świat, takim, jakim jest, mogę też zaakceptować twoje małe wady, które czynią cię przecież żywą istotą. I pamiętaj, proszę... każdy z nas popełnia błędy. Posłuchaj, nie jestem typem wilka, który ukrywa swoją przeszłość. Jako szczenię byłem małym rebeliantem, który zawsze chciał mieć ostatnie zdanie i nie napawa mnie to dumą. Cóż, co z tego? To część tego, kim jestem. To doświadczenie, które doprowadziło mnie do poznania tak niezwykłej osobowości, jak ty - jego pysk znalazł się znacznie bliżej i czułem, jak przyspieszony oddech zakrada się na moją szyję. Nieznane mi odczucie wypełniło całą skorupę mojego ciała, biorąc swoje źródło w okolicach brzucha.
- Lorens, ja... - zacząłem, nie do końca wiedząc, co chciałem rzeczywiście przekazać. Nieprzemyślany ruch kosztował mnie kolejne trwanie w niezręcznej ciszy dla rozrywki. Spuściłem głowę i wtuliłem ją w klatkę piersiową basiora, rozpaczliwie szukając ciepła. To pragnienie było tak silne, że na moment zagłuszyły mój zdrowy rozsądek, podszyty wstydem, że potrzebowałem bliskości basiora.
- Nie musisz się przy mnie martwić, jak zabrzmi to, co powiesz. Mogę złożyć ci obietnicę, że nigdy tego nie wyśmieję i postaram się pomóc. Pytanie brzmi tylko, czy jesteś w stanie mi zaufać - podniósł łapę i delikatnie ujął mój podbródek, żeby znalazł na wysokości jego kości nosowej. Następnie obniżył ją, abym mógł przypieczętować umowę. Niepewnie wyciągnąłem własną kończynę i zetknąłem się chropowatymi poduszeczkami łap z miękkim podłożem, aksamitnej, choć trochę posklejanej sierści.
- Dziękuję ci. Jesteś niesamowity - ledwo wydusiłem z siebie te kilka słów, mimo że w mojej głowie pozostało ich znacznie więcej. Planowałem powiedzieć coś mądrzejszego, co mogłoby być zawarte w jednej ze sztuk Makadamii, jako wzruszająca rozmowa między przyjaciółmi albo chociaż w przedstawieniu dla rodziców, tworzonym przez szczeniaki. Mimo wszystko tak też było idealnie.
- Ah, więc jestem niesamowity? Musisz wiedzieć, że uważam to samo o tobie, nie bacząc na twoją samokrytykę - cicho zachichotał, przypadkowo przejeżdżając opuszczaną łapą, wzdłuż mojej kończyny - Cóż, jestem po prostu sobą. To właśnie za to mnie lubisz, prawda? - urzekło mnie, jak Lorens zgrabnie wybrnął z niezręcznej sytuacji podziękowań.
- Musisz wiedzieć, że niesamowicie denerwuje mnie ta twoja troska i oddanie, ale jestem w stanie je zdzierżyć, żeby spędzać z tobą czas - również uniosłem kąciki mojego pyska. Odważyłem się na brnięcie dalej w konwersację w taki sposób, mimo że obawiałem się, iż samca mogą urazić te słowa. Czy jednak szczerość, którą tak sobie cenił, nie była tego warta?
- Czy właśnie nie na tym polegają relacje? Irytowaniu się nawzajem do tego stopnia, że nie można od siebie odejść? - na moment zatrzymał swoją wypowiedź, a do jego głowy przyszła myśl, która natychmiastowo rozświetliła jego pysk - Pomimo tego, daję ci ostatnią szansę na ucieczkę. Nie będę miał ci tego za złe. Przykro mi to mówić, ale nie wiem, czy mam tak silną samokontrolę, żeby powstrzymać się przed pocałowaniem cię, kiedy postanowisz zostać.
Byłem zszokowany. Nie wiem, czy bardziej wpłynęła na to jego odwaga w dążeniu do swego, czy zrealizowanie sobie, że właściwie nie chcę nigdzie się ruszać. Samiec odsunął się o kilka kroków, chcąc dać mi przestrzeń do spokojnego zastanowienia się nad podjęciem tej decyzji. Nie chciałem wchodzić w kolejną tego typu relację. Nie czułem w ani grama pewności, za to dokładnie wyłapywałem lęk, który zdążył już zakryć bramę do mojego wnętrza. Jednak w tamtej chwili, wrażenie, że nie potrzebuję niczego bardziej od jego rozgrzanego ciała było zbyt silnym przekonaniem.
- Jestem twój, Lorensie.
Chwilę później ogarnęło mnie uczucie ekstazy, która zdawała się urosnąć do tego stopnia, że była gotowa rozsadzić moje ciało. Pragnienia stały się realniejsze, kiedy poczułem jak nasze pyski spotykają się, a później staję się jedynie sceną dla imponującego występu jego długiego, chropowatego języka. Nie byłem w stanie dłużej walczyć z moimi uczuciami.
- Uważaj, jeszcze za bardzo cię pokocham - wymruczałem, napawając się rozkoszą.
- Nie wierzę, że da się kogoś przekochać. To nie problem. Prawdziwym kłopotem jest sytuacja, w której miłość jest zbyt przytłaczająca i staje się brzemieniem. Po prostu nie możesz pozwolić, aby definiowała twoje życie - wyjaśnił. W ramach odpowiedzi szczerze skinąłem głową.
-Obiecaj, że będziesz zaakceptujesz to, co czujesz takim, jakim jest i nie będziesz się za to osądzał. Nie musisz robić niczego, żeby zasłużyć na moją miłość. Po prostu bądź obok - wyszeptał, wtulając się mocno w drżącą kupę kości i mięśni, jaką byłem w tamtym momencie. Wciąż niepewny, nadal zagubiony, ale naprawdę szczęśliwy.
- Nawzajem, betonie z WSJ - zaśmiałem się szczerze i delikatnie pocałowałem go w nos, ciesząc się dotykiem przyjemnej faktury na moim pysku.
Niedługo przyszedł świt, który wyrwał mnie z resztek przyjemnych marzeń. Nadszedł mój czas na pójście do pracy. Bez Lorensa, który pozostał daleko poza senną zasłoną, ale z nadzieją, jaką zrodził w moim zlęknionym sercu.
Musiałem się jeszcze wiele nauczyć, ale czułem, że kiedyś będę gotów, aby sam stać się pomocnikiem swojego Amora. Może trochę bardziej cynicznym, ale na pewno absolutnie szczerym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz