poniedziałek, 3 czerwca 2024

Od Małej Mi (trening szybkości)

Od dłuższego czasu Mildretfiri, a raczej Mała Mi, spędzała swoje dni dokładnie tak samo, choć nawet nie była pewna, czym to „tak samo” było. Czy były to polowania i patrole? A może odwiedzanie rodziny? Coś było zawsze „tak samo”, jednak na ten moment wszystko było schowane za mgłą obojętności i braku motywacji. Mi działała na automacie, niczym robot, który ma zaprogramowane konkretne zadania i nie posiada umiejętności, by rozwinąć swój kod.

Gdy ostatni raz widziała Waya, swojego starszego „brata” (bo owym bratem nie był, nawet jeśli zostali wychowani przez tego samego basiora. Po prostu nie umiała widzieć swojego „rodzeństwa” jako rodziny), powiedział jej, że powinna zrobić sobie wolne, znaleźć dodatkowe zajęcie, które nie wiązałoby się z jej głównymi w życiu celami i w ten sposób odpocząć umysł, ale ona nie chciała tego słuchać. Wydawało jej się to strasznie nieproduktywne. Według niej należało całe swoje jestestwo poświęcić swoim celom, by pod koniec życia czuć się spełnionym oraz zadowolonym. Uparte podążanie za marzeniami prowadzi tylko do wiecznej pogoni, twierdził Vari. Mi w to nie wierzyła.

Jej dni pozostawały zamglone, mechaniczne, aż do którego ranka, kiedy obudził ją znajomy rudy pyszczek lisa Mistimochiego.

Mistimochi był lisem, którego Mi kiedyś przypadkiem uratowała, gdy ten był jeszcze szczeniakiem. Teraz był większy, prawie dorosły, ale wciąż uparcie trzymał się watahy, a w szczególności swojej wybawicielki. Wadera potrafiła go na pół dnia zgubić, a potem wracał do jej życia niczym cojesienna choroba, domagając się uwagi i słownego wsparcia. Z początku Mała Mi z dobrego serca ulegała tym niemym prośbom, teraz nie miała problemu przypalić mu kawałek futra, byle by się od niej odczepił.

Prawie to tego ranka zrobiła, gdyby Misti w dobrym momencie nie odskoczył. Niestety znał już tendencje czerwonej wadery.

– Mi! Mi, pobudka. Wstawaj. – Lis potrząsnął częściowo śpiącą jeszcze waderą. – Wsta-waj! Coś się dzieje i nie uwierzysz, co!

Wilczyca zasłoniła oczy, nie chcąc ulegać nawoływaniu Mistimochiego, jednak jego energia promieniała tak bardzo, że szybko ją to rozbudziło. Rzucając jakimiś przekleństwami i wulgaryzmami pod nosem, ostatecznie podniosła się na nogi. Nie zabrakło też morderczego wzroku, z którego Misti sobie nic nie zrobił.

– O co chodzi? – warknęła, przecierając oczy. Poczuła w kącikach piasek, który szybko wydrapała.

– Mamy magicznego jelenia na terenach watahy!

Mała Mi spojrzała na bezczelnego gnojka z mieszanką irytacji i politowania. Typowi ewidentnie odbiło na łeb od przebywania wśród magicznych wilków, bo nie ma kija we wsi, że na terenach Watahy Srebrnego Chabra pojawił się jakiś magiczny jeleń. Takie stworzenia były reliktem zamierzchłych czasów, tradycyjnym motywem, gdy watahy takie jak Wataha Srebrnego Chabra były bardzo powszechne i ciężko było znaleźć dobre miejsce dla siebie, bo wszystko wyglądało bardzo podobnie, łącznie z wilkami. W ich obecnych czasach magiczny jeleń był tak głupią ideą, że nikt nie był nim zainteresowany. Były ciekawsze tematy jak polityka, praca, czy chodzenie po kartki. Ale magiczny jeleń? Mi miała jednego przed sobą, tylko poroża mu brakowało. Mistimochi milczenie wadery potraktował jako zaproszenie do dalszego gadania.

– Widziałem go sam. Sam! Podszedłem do niego, a on puf! Zniknął i po chwili pojawił się kilkadziesiąt skoków zająca dalej. Miał takie wielkie poroże, bardzo potężne, był biały i miał niebieski pasek wzdłuż ciała. Był bardzo ładny, bardzo, słowo!

– Srutututu, majtki z drutu – burknęła, ścieląc zawczasu swoje legowisko, by na wieczór móc się na nie położyć bez dodatkowej roboty.

– Nie wierzysz mi? Nie wierzysz! Nie wierzysz! – Misti wzniósł lament, patrząc na Mi wielkimi, wypłenionymi łzami oczami. Potem zaczął teatralnie rzucać się na ziemię. Wadera wywróciła oczami, myśląc do siebie, że z tego dziecka to jedna wielka królowa dramy. – Jesteś pierwszą osobą, do której przyszedłem i mi nie wierzysz! Jak to tak?

– Bo tak! – Mała Mi warknęła na niego ostrzegawczo, dając upust emocjom. Huku, jak bardzo nie znosiła tego dramatycznego bachora, to tylko niebiosa wiedzą, bo w świecie śmiertelników nie mogła tego wystarczająco dobitnie pokazać.

Rudzielec skulił się przed nią, momentalnie zamykając swój gadatliwy pysk. Dobrze. Niech się jej boi.

Szkoda tylko, że ten strach za długo nie trwał.

– Dlaczego mi nie wierzysz? Przecież nigdy cię nie okłamałem.

Ton jego głosu ukłuł w serce nawet Małą Mi. Nieważne, jak bardzo go nienawidziła, gdy tylko robił się smutny, od razu było jej go żal. Mimo to nie chciała dać się przekonać do poszukiwań dziwacznego stworzenia, które Misti rzekomo zobaczył na terenach watahy. Pewnie ten jeleń wcale nie był magiczny, tylko po prostu szybki, a Misti sobie dopowiedział. Bądź co bądź, w jednym miał rację, nigdy Mi nie okłamał.

– Gdzie go widzia…

Obecnym miejscem zamieszkania Małej Mi była polanka zabezpieczona od jednej strony głazem, podczas gdy pozostałe krawędzie zapewniały dobry widok na otoczenie. Mi lubiła tą polankę, mogła z niej łatwo dostrzec przeciwnika. Tym razem jednak, zamiast przeciwnika, wadera dojrzała jelenia zdecydowanie zbyt dużego jak na swój gatunek, wielkości łosia, oraz całkowicie nieskazitelnie białego. Jedynym innym kolorem był błękitny pasek ciągnący się od głowy do zadu, na wysokości dogrzbietowej połowy tułowia. Poroże wskazywało na wiele lat, zdecydowanie za dużo na jelenia, jednak zwierzę nosiło je z dumą.

Wadera wpatrywała się w nietypowe zwierzę z otwartym pyskiem, będąc w zbyt wielkim szoku, by ten fakt zarejestrować. Misti odwrócił się z ciekawości, na co jego wybawicielka się tak patrzy, ale niestety jego gwałtowny ruch spłoszył rogacza, który zaczął uciekać.

Wykonał jeden sus do przodu, jednak zanim postawił raciczki na ziemi, zniknął na oczach dwóch rudzielców w niebieskim błysku. Pojawił się, zgodnie z opisem Mistimochiego, kilkanaście skoków zająca dalej, tym razem już biegnąc jak normalny jeleń.

Mi bez namysłu rzuciła się za nim, zostawiając mniejszego i wolniejszego towarzysza w tyle. Nie była zainteresowana upolowaniem tego majestatycznego zwierzęcia, chciała się mu tylko przyjrzeć tak bardzo, jak było to możliwe. Zresztą nawet gdyby jakimś cudem go upolowała, miała pewne wątpliwości, by jego mięso było jakoś szczególnie smaczne. Co najwyżej smakowało jak mięso zwykłego jelenia.

Musiała nieźle wyciągnąć nogi, by nadążyć za teleportującym się co chwila samcem, ale o dziwo wcale nie zostawała zbytnio w tyle. Dopiero gdy straciła dech w płucach, znacząco zwolniła, ostatecznie się zatrzymując. Co prawda kręciło jej się w głowie z braku powietrza, ale cholera, niech ją piorun strzeli, jeśli nie była to najbardziej ekscytujący pościg w jej życiu. W końcu coś się zadziało! Coś innego! Ten jeden dzień wreszcie nie był „taki sam”, mogła wyszczerzyć dumnie zęby przed Wayfarerem, chwaląc się, jak to odpoczęła po swojemu.

Usłyszała za sobą drobne kroki i dyszenie porzuconego lisa. Mistimochi był zmęczony, jednak na jego pyszczku malował się uśmiech.

– I co? – zapytał między głębokimi wdechami. – Mówiłem, że mam rację!

– Mówiłeś, mówiłeś. Niech ci będzie. – Mała Mi zaśmiała się w głos i poklepała mniejszego towarzyszła po łopatce. Nienawidziła go, a mimo to cieszyła się na jego widok. Szlag by to.

Koniec. Liczba słów: 1095


Gratulacje!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz