- Bez pośpiechu... - wilczur mruknął jakby sam do siebie, a następnie bez przekonania wzruszył ramionami.
- Czyli? - Eclipse domagała się sprecyzowania wypowiedzi.
- Nic specjalnego... po prostu - tu jego głos nagle się urwał.
- Ty coś przed nami ukrywasz - odgadłem - nie podoba mi się to - zerknąłem spode łba na wilka, odrywając kolejny kawałek dziczyzny.
Basior spojrzał na mnie, po czym wyprostował się, przez chwilę nic nie mówiąc.
- Rozmawiałem z tymi z WSJ.
- Co?! - przez kilka tygodni beztroskich wakacji, prawie zupełnie zapomniałem, że już od zeszłego roku mamy problem Watahą Szarych Jabłoni, która wtargnęła na nasze tereny. Westchnąłem ciężko.
- Co i powiedziałeś? - zapytała Eclipse.
- Raczej, przepraszam, co oni mi powiedzieli. Nawet nie dali mi dojść go głosu. Z resztą do przekazania mieli też niewiele, bo...
Tu nastąpiła chwila przerwy. W końcu powiedział krótko:
- Drobne ścięcie sąsiedzkie. Upili się chmielem, rosnącym nad rzeką i chuliganili. Przyszedłem właśnie dlatego, że uważam, iż powinniśmy z nimi coś zrobić. Może zebrać całą drużynę i dać im do zrozumienia...
- Już Andreiu lepiej nie dokańczaj - warknąłem - byłoby może i dobrze, tym, że oni mają dużo większa drużynę niż my.
- A kto wam tak powiedział? - basior uśmiechnął się przebiegle. Wymieniliśmy zmieszane spojrzenia z Eclipse.
- Mundus... - odpowiedziałem cicho.
- Z tego co mi wiadomo, chociaż nie utrzymuję z nim od dawna żadnych relacji, ptaszek ten chyba od początku jest blisko z WSJ...?
Znów popatrzyłem na Eclipse, a ona na mnie.
- Można by... - wydusiłem - przejść się któregoś dnia na tereny zajęte przez te wilki...
- Można by nawet jutro - sprostowała Eclispe - nie pozwolimy, by hulali jak na swojej ziemi.
- Masz rację - przytaknąłem.
~~ Następnego dnia ~~
Szliśmy milcząc w kierunku terenów WSJ. Andrei, Eclipse i ja. Nie było widać żywej duszy, było tu tak spokojnie, jak wtedy, gdy były one jeszcze nasze. nagle w oddali usłyszeliśmy niewyraźne głosy. Kilka osób rozmawiało na skraju lasu. Podeszliśmy bliżej,
- Nic nie mów - powiedział ktoś płaczliwie.
- Co ty mi możesz zrobić... Ja jestem jak ten... - odpowiedział z cieniem pogardy drugi głos.
- Weź... Mundurek... - płaczliwy głos chyba się zirytował.
Wyszliśmy z lasu. Przed nami rozciągały się pola uprawne, które piaskowa dróżka oddzielała od lasu. Na dróżce zaś, leżało kilka grubych drzew ściętych przez człowieka. Siedząc na ściętych pniach, wesoło debatowali sobie członkowie Watahy Szarych Jabłoni. Dwóch strażników, i błękitny ptak przypominający czaplę. Uśmiechnąłem się sam do siebie.
- To nikt ważny.
- Czekaj! - zaprotestował błękitny ptak - znam tych typów - po czym wstał i uśmiechnął się do nas.
- Dzień dobry, Berylu - skłonił się uprzejmie, chwiejąc się.
- Dobry wieczór... - zupełnie skołowany skinąłem głową.
- A jeszcze bardziej dzień dobry dla moich drogich przyjaciół, Eclipse i Andreia - rozłożył skrzydła w powitalnym geście, po czym znowu usiadł na pniu.
- Uważaj na słowa - warknął oschle Andrei.
- Daj tam spokój - jeden z wilczurów machnął łapą i powiedział do Mundusa - na czym skończyliśmy? Aaaaa. Na tym, że ta twoja mała wataha nie ma z nami żadnych szans!
- A założysz się...? - ptak zachichotał - w pierwszym starciu wygrają dwa do jednego!
- Nie sądzę - odpowiedział ze śmiechem trzeci strażnik.
- Przepraszamy... - zacząłem - chcemy tylko uzgodnić jedną sprawę...
- O co ci znowu chodzi, Berylu?! - Mundus westchnął, kręcąc głową - nie kradniemy wam jedzenia, nie straszymy członków waszej watahy, nawet nie polujemy na waszych terenach!
- Jak to "Waszych"? - zdenerwowałem się - nadal jesteś członkiem naszej watahy.
- Wydaje mi się, że podczas naszego ostatniego spotkania raczyłeś oficjalnie wyrzucić mnie z WSC i nazwałeś... jakimś dziwnym określeniem, którego nie zacytuję.
Przypomniałem sobie nasze ostatnie spotkanie sprzed kilkunastu dni. Rzeczywiście, nie należało do przyjemnych.
- Nie zmieniaj tematu! - krzyknąłem - naruszacie spokój na naszych terenach i wdajecie się w bójki!
- Z kim? - Mundus wydał się być zdziwiony.
- Z Andreiem, na przykład! Wczoraj natknął się na twoich koleżków.
- Popatrz sobie na Andreia i zadaj pytanie: kto tu najczęściej wdaje się w bójki - zachichotał ptak, odwracając się od nas i wbijając wzrok w szerokie pole na którym powoli wzrastało żyto.
- To bez sensu - odezwała się Eclipse - wrócimy, kiedy wytrzeźwieją. Jak na razie mówimy jak do ściany.
- Ależ przychodźcie zawsze i w każdej sprawie - Mundus uśmiechnął się wesoło - ale na przyszłość nie zabierajcie ze sobą tej hieny - to mówiąc wskazał na Andreia.
- Ty mała niebieska papugo! - ryknął Andrei i skoczył w kierunku ptaka. Ten jednak zamachnął się skrzydłem i uderzył wilka z dużą siłą. Jeden ze strażników wstał i zaczął groźnie warczeć.
- To oni zaczynają! Jak zwykle, wszystko to nasza wina! Pokażmy im, że z nami się nie zaczyna... - podszedł do mnie chwiejnie.
< Eclipse? >