czwartek, 13 listopada 2025

Od Yrsy - Pod Zimowym Dębem




 Las był tego dnia cichszy niż zwykle.

Nie milczący - nie, to nie była cisza martwa - ale ciężka, głęboka, jakby wszystkie istoty zamieszkujące tę krainę wstrzymały oddech, widząc, że Yrsa krocząca przez mrok ma w sobie coś… innego. Coś cięższego niż mgła, a jednocześnie bardziej kruchego niż szron o świcie.

Szła wolno, jej łapy zagłębiały się w miękką, wilgotną ziemię. Zapachy zimowego lasu otulały ją jak stary koc: mokra ziemia, mech pod śniegiem, gnijące liście, które nie zdążyły zniknąć przed mrozem.

Wkrótce dotarła do miejsca, które znała dobrze.

Do dębu.

Starego, złocistego dębu, którego korzenie oplatały wzgórze niczym olbrzymie, drewniane węże.
Stał nagi, pozbawiony liści, a jego gałęzie sterczały czarne i surowe, jak kości starca wyciągnięte ku niebu.
Wiatr szarpał je lekko, ale on nie drżał.
Był większy niż wszystko, co znała z północy. Żadna tundra, żaden samotny krzak nie znał takiej potęgi.
A on stał od wieków, bez lęku, bez pośpiechu.

Yrsa podeszła bliżej.
Jej oddech unosił się w powietrzu ciężko, jakby niósł nie tylko powietrze, ale i ból, i tęsknotę, i pytania, których nigdy nie wypowiedziała.

Usiadła pod dębem.
Oparła bok o jego korę - chropowatą, zimną, pachnącą deszczem i starością, ciemną jak krwisty bursztyn.

I wtedy zaczęła mówić.
Cicho. Najpierw do siebie.
Potem do niego.
Do drzewa, które jej nie odpowie. Do drzewa, które jedyne, co potrafi, to stać.

O mój dębię złoty dębię… — szept wyrwał się z jej gardła sam, jak westchnienie. — Powiedz mi, co czynić, żeby twardo stać na ziemi i nie bać się zimy…

Gałęzie dębu zadrżały lekko.
Nie od liści, bo tych nie było.
Od zimy, od ciszy… albo od niej samej, odbijającej się echem w pustej koronie.

By nie łamać się na wietrze, kiedy wieje srogo… i ku słońcu ciągle wzrastać mimo niepogody…

Podniosła łeb, spoglądając w górę - na gołe konary, które rysowały na niebie pajęczą sieć.
Jak on to robił?
Jak znosił burze, pioruny, mrozy, susze?
Jak nie pękał, nie umierał, nie uginał się?

Daj mi siłę, aby przetrwać wzloty i niedolę… — jej głos drżał, jakby słowa te coś z niej odrywały. — Bym ja korę twoją przywdziać umiała… grubą skórę…

Musiała odwrócić wzrok.
Łzy paliły ją pod powiekami, choć nikt ich nie widział.
A tutaj… mogła.

Daj mi siłę, żebym sprostała wichrom i pożogom… — westchnęła ciężko. — Bym potrafiła swe korzenie zapuścić głęboko…

Zamknęła oczy.
Widziała przeszłość - migające braterstwa, utracone futra, cienie bliskich ginących w śniegach.
Widziała teraz - tę dziwną, cichą watahę, która nie wymagała niczego poza obecnością.
Widziała przyszłość - pustą. Jeszcze niewypełnioną.

Co mam zrobić, żeby głowę nieść wysoko… — szept stawał się coraz niższy, coraz bardziej zmęczony. — Żeby świat, po którym kroczę, cieszył moje oko…?

Wokół było zimno.
Śnieg oprószył jej futro.
Szron zatrzepotał w powietrzu jak drobinki szkła.

A ona była zimą.
Wędrującą, zagubioną, zbyt ostrożną, by naprawdę poczuć wiosnę.

Przytknęła czoło do kory dębu.
Głęboko wciągnęła powietrze.
Zimowy las pachniał życiem tak intensywnym, że aż bolało, bo w zimie życie jest ukryte, ciche, ale niezwykle uparte.

Daj mi mądrość, żeby wybrać zawsze dobrą drogę…

Czuła drżenie swojej klatki piersiowej.
Czuła ciężar, który nosiła od lat.
Czuła pytania, których nikt nie miał jej odpowiedzieć.

Żeby zbytnio nie zabłądzić… znaleźć chcę za rogiem… — końcówka zabrzmiała jak modlitwa.

Nie do bogów.
Nie do duchów.
Nie do przodków.

Do drzewa.

Do ziemi, która trwa, gdy wszystko inne przemija.
Do korzeni, które nie boją się ciemności.
Do ciszy, która nie ocenia.

Dąb nie odpowiedział.
Nie poruszył się więcej.
Nie wydał dźwięku.

Bo nie musiał.

Yrsa westchnęła.
Choć drzewo niczego jej nie powiedziało, w ciszy poczuła coś, czego nie czuła dawno.

Że nie musi odpowiadać nikt, by zrozumieć siebie.
I że siła nie zawsze jest darem.
Czasem jest decyzją.
Dniem.
Chwilą.
Oddechem.

Ułożyła łeb na korzeniach dębu.
Były zimne, ale przestały ją ranić.

I choć dąb niczego jej nie powiedział…
Yrsa podniosła głowę trochę wyżej niż wcześniej.

Bo nawet zimowe milczenie potrafi nauczyć,
jak stać mocniej.
Jak rosnąć.
Jak nie bać się zimy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz