czwartek, 21 listopada 2024
Od Yrsy
Od Xiva – "Krew jest gęstsza od śmierci" cz.1
Teraz, gdy sierociniec był już pusty, bo wszystkie szczeniaki przyprowadzone przez Wayfarera i Almette wyrosły, Variaishika zdawał się nie wiedzieć, co ze sobą zrobić. Kręcił się z miejsca do miejsca, pozostając w okolicy fizycznego sierocińca, czasem, gdy został o to poproszony, to komuś pomógł. Xiv widziało to zachowanie i nie mogło pozbyć się wrażenia, że już je kiedyś spotkało.
A, tak. Jeno tata, Paketenshika, zachowywał się tak samo, gdy jego trójka kamiennych dzieci wyrosły i nie miał już kim się opiekować. W końcu ktoś zaproponował, by rudzielec założył przedszkole i basior przestał się boczyć. Przedszkole było otwarte zarówno dla wilków, jak i dla lisów i swoje szczeniaki mógł przyprowadzić każdy, kto z jakiegoś powodu nie mógł przez dłuższy czas się nimi zajmować.
Tutaj, w świecie żywych, gdzie zasady były bardziej rygorystyczne, a szczeniąt było znacznie mniej, Vari nie miał jak założyć takiego przedszkola. Już sam fakt, że miał pod sobą sierociniec, był dużym plusem dla jego opiekuńczej osobowości, ale szczenięta nie rodzą się regularnie przez cały rok, a tym bardziej nie są regularnie porzucane. Zazwyczaj znalazła się chociaż jedna osoba, która mogła się takim szczeniakiem zająć, tak jak miało to miejsce w przypadku Yolotla.
Nie mając lepszego pomysłu, atramentowy basior postanowił zaproponować swojemu starszemu bratu wycieczkę poza tereny Watahy Srebrnego Chabra, by i on być może przestał się dąsać. A przynajmniej przestał się dąsać tak bardzo, bo z perspektywy wilka, który nigdy nie miał zapędów macierzyńskich, takie zachowanie wydawało się ździebko żałosne.
– Hej, Vari? – zagadało, siadając obok rudego wilka. Ten nie podniósł się na nogi, wciąż uparcie leżał na boku, wyciągnięty i udający śpiącego. Xiv dobrze wiedziało, że Vari nie sypia za dnia, a jak już to tylko w wyniku zaspania na rano. Było południe. – Tak sobie myślałom… Mamy sobie dużo do poopowiadania, ja o rodzicach, ty o życiu śmiertelnym, a jakoś tak nigdy nie mamy kiedy spędzać ze sobą czasu. Nie chciałbyś może… udać się ze mną na przygodę? Taki spacerek poza tereny Srebrnych Chabrów. Chętnie bym zobaczył, jak bardzo świat śmiertelników różni się od zaświatów.
– A różni się czymś? – mruknął rudy na wydechu, nie będąc w stanie normalnie rozmawiać w swojej obecnej pozycji.
– O dziwo, tak. Przede wszystkim istoty się tu starzeją, u nas tego nie ma.
– Ty się zestarzałeś, nie?
– Nie, właściwie to nie – przyznało Xiv. – Z kamienia wyszłom praktycznie dorosły, tylko trochę mniejszy. To samo siostry.
Na ostatnie słowo Variaishika podniósł w końcu głowę i nawet zużył swoją cenną energię, by spojrzeć na młodsze rodzeństwo. Wygiął się przy tym w koci sposób, wykręcając kręgosłup pod zazwyczaj niemożliwym dla psowatych kątem.
– Jakie one są? Nasze młodsze siostry?
Xiv zastanowiło się chwilę, przypominając sobie obrazy z przeszłości, jak bawiło się z kamiennymi bliźniaczkami, jak w trójkę dostawali reprymendę od taty, podczas gdy ojciec stawał po ich stronie. Albo dostawali reprymendę od ojca, i to tata wtedy ich bronił. To były piękne czasy, za którymi Xiv tęskniło, ale zgodziło się na zostawienie tego za sobą, gdy przeniosło się do świata żywych. Mając wspomnienia przed oczami, basior zaczął opisywać odległą rodzinę.
– Rifka wygląda jak ty, ale ma trzy ogony, żółte oczy jak moje i nie ma włosów, a tylko sterczące futro. Ma też plamy w kształcie piorunów na barkach. Jest wesoła, często się uśmiecha i bardzo fascynują ją ryby. Naida wygląda z kolei jak ja, ale z jednym ogonem, twoimi kolorowymi oczami i długimi, czarnymi włosami. Też jest wesoła, ale jest głośniejsza, dużo się śmieje i nie potrafi zainteresować się czymś na dłużej niż jeden dzień. Właściwie to wyglądają jak młode, dziewczęce kopie naszych rodziców.
– Żadna z nich nie przypomina Pinezki?
– Nie, ale… – Xiv się zawahało. – Szaman powiedział, że ma krople na jeszcze jedno szczenię, ale są one nieco inne od wcześniejszych. Wykonane z innych materiałów. Opowiadał, jak nauczył tej techniki swoją uczennicę, białą waderę z jelenimi rogami. Według taty to mogła być ta sama, która stworzyła eliksir, z którego jest Pinezka. Jeśli się zdecydują i szaman się zgodzi, spróbują stworzyć jeszcze jedno dziecko i może okazać się, że będzie wyglądać jak Pinia.
Vari skrzywił się na wypowiedziane słowa. Jego oczy nabrały wyblakłych, ciepłych barw.
– Nie za dużo tych dzieci?
Xiv wzruszyło ramionami.
– Powstrzymaj geja, który zawsze chciał być matką. A swoją drogą, odzywa się wilk, który miał dwadzieścia cztery szczeniaki pod opieką i jeszcze mu mało.
Rudzielec położył z powrotem głowę na zimnej ziemi. Ruch ogonów wskazywał, że kąśliwa odpowiedź niekoniecznie mu się podobała, ale nie mógł jej zaprzeczyć. Wziął głębszy oddech.
– Pójdę z tobą – powiedział na wydechu. – Nie wiem, gdzie, ale pójdę. Potrzebuję czasu dla siebie.
CD. Variaishika
Od Dark Crystal – "Odejście"
Dark Crystal wiedział, że pozostanie dłużej w watasze go zniszczy, że jego demon w miejscu ogona w końcu przestanie słuchać. Im więcej lat mijało, tym ciężej było go kontrolować. T’Kave rósł w siłę, podczas gdy Kris stawał się tylko słabszy. Tak nie mogło być, basior nie mógł na to pozwolić.
Czasem, jeśli chcesz się o kogoś zatroszczyć, musisz tą osobę opuścić.
T’Kave bardzo wojował, kiedy dowiedział się o planach Krisa. Wyzywał, że nie mogą opuścić watahy, że tylko tu mają co jeść, że tylko tu mają sens istnieć. Dark nie słuchał, chciał po prostu mieć spokój.
Odejście nie było ciężkie, w Watasze Srebrnego Chabra Dark Crystal nie miał żadnych powiązań, znajomości, nawet wrogów. Czysto teoretycznie mógł sobie pójść bez mówienia czegokolwiek, ale nie chciał, by myśleli, że jego stanowisko wciąż jest zajęte, tylko morderca się nie pojawia. Dlatego napisał krzywą notkę z krótką treścią, że odchodzi, zostawił ją przed schronieniem pierwszego lepszego wilka i dokonał to, co powinno mieć miejsce dawno temu. Odszedł z watahy.
<Koniec>
poniedziałek, 18 listopada 2024
Od Bleu - "Wątpliwości" cz. 22
Ciche szuranie odbiło się od ścian. Bleu przesunął łapą po
gładkim papierze. Jego niestandardowa wielkość zapewniała równie wielką
niepewność. Cienki drewniany wytwór był niczym szklana ozdóbka w kopytach
dzika. Bleu musiał się nieźle namęczyć aby najpierw w ogóle je zrobić. Dni i
noce ciężkiej pracy nie mogły pójść teraz na marne. Około dwudziestu takich
kartek właśnie zostało włożone we wcześniej przygotowaną okładkę, która miała
utrzymać je stabilnie w miejscu, aby potem zostać zapełnione pełnym, dawnym i
teraźniejszym spisem wilków. A przynajmniej tych, których dane ostały się po
pożarze jaskini alf za czasów nie tak dawnej wojny. To nie tak, że Bleu mógłby
ją pamiętać. Poszczęściło mu się, że urodził się za czasów względnego spokoju.
Poza tym, jego stanowisko było raczej bezpieczne, nawet podczas naborów.
Rzemieślnicy w końcu tak pięknie wyrabiali nie tylko kartki i okładki do
książek. Nie tylko ubrania, prawda? Bleu na swoim kącie miał także metalowe
przedmioty. Co prawda te wymagały niezłego krążenia i kombinatorstwa, ale swój
młotek zrobił. Ten sam młotek, którym teraz kulturalnie przybijał sznury do
kartek, zalewając je żywicą, aby wszystko ładnie weszło na swoje miejsce.
—Chyba coraz lepiej mi idzie. — zza jego pleców odezwał się młody basior, który
na starej obszarpanej kartce malował piórkiem literki. Używał do tego jakiejś
starej farby. Nic trwałego, co mogłoby się przydać. A jednak do ćwiczeń się
nadawało. Bleu zerknął znad swojej wielkiej pracy i uśmiechnął się.
—Z pewnością. Piszesz lepiej ode mnie! — Rzemieślnik zaśmiał się, uderzając
młotkiem raz jeszcze i ciągnąc lniany sznur od drugiej strony. —Właźże na swoje
miejsce! — burknął do niego sfrustrowany.
—Czy ja wiem. — Dally odetchnął ciężko nad swoimi bazgrołami. — Nie sądzę, że
dałem radę cię przegonić. —
—Aj! Dajesz sobie za mało wiary. Jak
tylko skończę to będziesz pisał po okładce. —
—Ale to twoja praca! — Dally upuścił piórko na ziemię, jego oczy wielkie i
przerażone.
—Nie mówię że masz od razu żłobić w skórze. — zaśmiał sie basior naciskając
całą swoją wagą na następny kawałek materiału, który naciągał na liny z trudem,
aby zabezpieczyć kartki przez rozlewem żywicy kiedy będzie schła. — Namalujesz
mi szkic. Białą farbą, ładnym pędzlem. Jak ci się nie uda łebku to i zmazać
można. —
—Można? —
—Rzemieślnik nie artysta, nie rzeźbiarz. Wszystko da się zmazać i poprawić. —
Bleu stęknął naprężając mięśnie. — Prawie. Ale to czego się nie da robię od lat
z wprawą. A jak się zepsuje to się robi od nowa. Żaden koniec świata. —
—Mogę… spróbować więc. —
—Na pewno spróbujesz. Jeszcze chwila, a będziesz miał rok. Czas wybrać sobie
miejsce, nie? —
—Prawda. Ale ja się czuję tak niegotowy. — Dally oparł się głową o czerwone
literki, które łaskawie pozostawiły po sobie ślady na jego futrze. — Moja
siostra wie już doskonale, że będzie biegać. To samo Szpak. Część dzieci
odchodzi w ogóle. Daleko. Sam się waham czy nie iść. —
—Ale zdaje się, że… — Bleu w końcu odetchnął i przysiadł sobie. Kawałek
materiał leżał naciągnięty i napięty tam gdzie powinien. — coś cię tu
zatrzymuje. —
—Przywiązałem się. Miło było mieć w końcu stałe miejsce do zatrzymania się,
kogoś kto o ciebie zadbał i przyjął jak do siebie. Nie wszyscy to czuli,
niektórzy po prostu chcą już uciekać. —
—Są ciekawi świata. —
—Ale… zostawiają rodzinę w tyle. Tak bez miłości, bez wyrzutów. — Dally uniósł
się z oparcia, pół jego pyska w czerwonych smugach, powodując że Bleu parsknął
śmiechem w jego kierunku.
—Niekoniecznie. To że idą nie znaczy że nie kochają swojej rodziny. To może
znaczyć tyle, że to życie, które kocha ich rodzina nie jest dla nich. Rodzimy
się inni. Lubię myśleć, że ja urodziłem się jako domownik. Ja lubię siedzieć u
siebie i wziąć okazjonalny spacer. Masz też takiego Anubisa. On nie ma domu,
ale nigdzie nie idzie. Jest duszą pełną myśli i uśmiechu. I był też pewien
Wayfarer. Nie znałem go, wiesz. Ale podobno kochał swoją rodzinę bardziej niż
kogokolwiek, ale duszę miał wolną. I nie sposób było zagłuszyć chęć podróży. To trochę jakby wołało cię coś
ze środka, a bolało jak nie słuchasz. —
—A co jak woła cos bezsensownego? —
—Bezsensownego? Nie ma rzeczy bezsensownych. Wszystko ma sens jeśli mu ten sens
umiesz nadać. A tego się trzeba nauczyć, a teraz chodź. Pomóż mi, przeniesiemy
to cudo na kamień, niech schnie w słońcu, póki to jeszcze jest. —
Zastanawiające były te noce. Niby to nie chłodne, niby nie
ciepłe, a jednak z takim jakimś zaskakującym napięciem.
—Wiercisz się. — Bleu mruknął, jedno oko już zamknięte. Myszka fuknęła pod
nosem i poprawiła się raz jeszcze.
—Spać nie mogę dzisiaj. —
—Za mało biegania? — Bleu przygniótł ją łapą, porywając pod siebie. Samiczka pisnęła
i ze śmiechem próbowała go z siebie zdjąć. Może z założenia byłoby to proste
dla biegacza, w końcu Myszka wyrobiła sobie porządny mięsień od tego ciągłego
treningu jaki sobie wydawała na polowaniach. A jednak, Bleu miał od córki
więcej siły, nawet nie dlatego że był starszy, a że tyle robił z drewnem. Jak
się nie ma telepatii to mięśnie robią się zaskakująco twarde i silne przy
takich to wybrykach. Więc Myszka poddała się i rozłożyła łapy przed siebie,
przygnieciona przez ojca. Oboje chichotali pod nosami, udając naburmuszonych.
—Biegania było dobrze, wystarczająco. Upolowaliśmy dzisiaj jelenia, coś
rzadkiego. Częściej zdarzają się jakieś sarny, może czasem dzik. Ale jeleń,
pełen taki do tego, poroże piękne, bogate. A no, I Saroe wpadła, znalazła
poroże łosia po drodze. —
—Mymm.. Więc co cię trapi? —
—Co mnie trapi? To jest dobre pytanie, bo nie wiem. — Myszka odetchnęła z
udawaną ulgą kiedy Bleu położył sie obok niej.
—Jak nie polowanie… to miłość? —
—Może. Chociaż.. idzie mi z Irysem raczej dobrze. Ja wiem.. on jest wiele lat
starszy, ale nadal jest… fajnie. —
—Wiek nie do końca ma znaczenie, wiesz. Tak długo jak ci z nim dobrze. —
—Wiem, wiem. Ty to być się nawet ptakiem cieszył gdybym tylko była szczęśliwa. —
—Nie ty pierwsza w rodzinie. — Bleu zaśmiał się. A Myszka tylko spojrzała na
niego kątem oka zaskoczona. —W każdym
razie. Może idzie dobrze, aż szukasz dalej. Może to następny krok? —
—Ale że co? Ślub. Na to raczej za wcześnie. Nie wiem też czy chcę. Irys też
raczej się miga. To tak… tak się wiązać. Zawsze mówisz, że my to takie bardziej
wolne dusze. —
—Wolne nie znaczy, że nie możecie się pobrać. Ale ja nie o tym, skarb. —
—A o czym? O seksie? To już było. —
—Emm.. Tego wiedzieć nie musiałem. — Bleu zaśmiał się pod nosem. —Myślałem nad
mieszkaniem. —
—M… Mieszkaniem? — Myskza zawahała się. Na chwilę zapadła cisza. Noc wdarła się
do środka, jej słodkie noty i śpiewy wchodząc pomiędzy nich z radością, aby
pochwalić się swoimi własnymi harmoniami.
—Jak pomijamy ślub, to przecież to jest następny krok, tak? Niektórzy mieszkają
zanim się pobiorą. —
—Mieszkanie. — i Myszka położyła się, jej oczy wbite w wyjście, dopóki nie
zamknęły się porwane przez senność. Samica zapadła w niespokojny sen, z myślą o
przeprowadzce. Przerażała ja wizja opuszczenia domu, ale spanie na jednym
futrze z Irysem brzmiało naprawdę
przyjemnie.
—Czyli.. bardziej ozdobnie? — Dally dmuchnął na pędzelek,
biała farba ledwo trzymająca się sierści , z której był zrobiony.
—Tak. Leć na całość, pokaż co potrafisz! — Bleu nachylił się za nim. Dzieciak
zaczynał już go przerastać. Ciężko było uwierzyć, że już tak wyrośli. Cała trójka,
czasem do niego wpadali, czy to nauczyć się pisać czy pobawić z Jałonką. Jak
inne dzieciaki, Jak Szpak czy Barwinka z Dziewanką. A teraz? To już był młody
basior, zwinnie przebierający łapą w pełnym skupieniu nad kolejnymi literami w
wielkim napisie: Spis powszechny, robiąc go naprawdę pięknym. Dzieciak miał wrodzony
talent, a może po prostu się wyuczył?
—Zastanawiałeś się już kim chciałbyś zostać? — Bleu mruknął do niego
przemieszczając się do następnego, na razie dołożonego projektu. Metal, jego „ulubione”
zajęcie, patrzyło na niego z błyskiem nienawiści na lśniącym grzbiecie.
—Nie bardzo. Może mógłbym dołączyć tutaj do ciebie? — Dally sapnął, jego łapa
ścierając literę P raz po raz.
—Możnaby spróbować, chociaż czy ja wiem czy się nadasz. Bardziej z ciebie artysta
niż rzemieślnik.—
—Ale… ozdabiam przecież. —
—Niewiele mam książek, które należy tak adorować pięknym pismem. Większość
czasu to bicie młotkiem, tkanie lin i targanie drewna na opał i więcej drewna
na projekty. Z to drzew trzeba wybrać i ściąć , albo skraść. —
—Jak te kartki? —
—Te kartki to wiele krwi mi napsuły, ale sam je uczyniłem, więc nie są tak
białe jak te co Ci od WWN przynoszą na talerzyku często. —
—Może rzeczywiście się nie nadam. Ale nie wiem gdzie indziej miałbym iść.
Pozwolili mi polowania spróbować i nie poszło. Nie moja bajka. W wojsku też z
bratem byłem, ale tam nie moje miejsce też. Mówi, że za miękki jestem. —
—Bo jesteś, ale dla nich to wada, dla artystów zaleta. Każdy będzie ci to
widział jako co innego. — Bleu właśnie targał kawał drewna zabierając się za
opalanie z niego kory. Dally spojrzał tylko na to jak sprawnie i z jaką siłą
Bleu to robił i wrócił do swoich literek zrezygnowany. To rzeczywiście nie było
miejsce dla niego, zawsze otwarte i przyjazne, ale nie do tej pracy był
stworzony. Nie miał cierpliwości i siły aby się tak wysilać i uczyć fachu,
który wymagał tak wiele umiejętności. Pisane było jego ulubionym zajęciem, ale
kto potrzebowałby wilka, który umie pisać. Na co to się zda?
—Nie wiem co ze sobą zrobić i gdzie pójść. Politykiem nie zostanę, bo nie umiem
mówić. Kłamać może trochę, ale… to krępujące tak kłamać innym. Strategiem
byłbym złym, bo to jak żołnierka, trzeba się na tym znać. W wojsku w ogóle nie
powinno mnie być. —
—To wykreśla ci wiele zawodów. — Bleu uśmiechnął się do niego rzucając klocek
na bok i biorąc się za następny. Kora skrzeczała pod ogniem odchodząc płatami jak
skóra zdejmowana ze zdobyczy przez wieloletniego łowcę. — Może coś bardziej z
ruchem. Aktor? —
—Nie czuję się w tym. Uczenie się linijek i przedstawianie dla innych kiedy
robię to ciągle i ciągle. Już i tak nie czuję się sobą, trudno wtedy poczuć się
kimś innym. —
—To może… hymn… Coś w nauce? —
—Uczyć szczeniaki? Nie wiem. To chyba plan B jak nic mi innego nie wyjdzie, ale
wolałbym nie. Czego miałbym w końcu uczyć. Pisać? Nie ma takiego nauczyciela.
Na historii się nie znam, z polowania jestem łeb, medycyna leży i kwiczy. —
—Jaskinia medyczna ma TYLE — Bleu machnął łapą nad głową. — Miejsc. Słyszałem,
że stracili medyka teraz i ich tam dwoje na tyle nas i nie tylko nas.—
—Z medycyny jedyne co wiem to że trujący bluszcz swędzi jak się za mocno pod
sierść go włoży. Obawiam się, że ze mną to by tylko wolniej praca szła.
Potrzeba im kogoś kto by wiedział co robi, nawet odrobinę. —
—Możesz podpytać Agresta co mają wolne.—
—Pytałem, mówili że na mordercy, ale ja nie mam w sobie tej siły co by zabić.
Otwarte też jest właśnie nauczyciela, ale to same co ja.. nie do końca się
nadaję. W jaskini medycznej, ale to ja tam też na nic im. W szeregowcach zawsze
mają miejsce, ale nie dla mnie. Polowanie skreśliłem dawno. Więc … gdzie moje
miejsce? Nie mogę go znaleźć. — wilk z żalem odetchnął.
—to ja podpytam, co ty na to. Znajdziemy ci coś. —
—Dzięki, ja… Chciałbym przynależeć gdzieś w końcu nie tylko z czystej iluzji. —
mruknął dostawiając piękną kropkę nad i.
<CDN>
wtorek, 12 listopada 2024
Od Almette CD Janki - „Swój pozna swego” cz. 6
Almette zamrugała oczkami słodko, przysiadając sobie.
Opowiedzieć o watasze, jak cudownie!
—Nazwa to od Chabrów. Mamy ich trochę,
tu i ówdzie, a się ładnie błyszczą w słońcu, jak srebrne! — uśmiechnęła się. —
A sama wataha jest cudowna. Mój wuj, jest Aflą, co prawda ja jestem adopcyjna,
ale nadal. Ostatnia rodzina jaka mi została, no i Kawka. W każdym razie, na razie mamy spokój i dużo
miejsca i w ogóle jest u nas bardzo fajnie. Jakbyś miała coś zobaczyć to polecam
Różany Wodospad, doprawdy piękno samo w sobie, zwłaszcza latem jak wszystko
kwitnie, ale wczesnym latem! Bo potem te różane kwiaty więdną i trzeba je
obcinać. Jak byłam młodsza to to czasami robiłam, bo nie ma jednej osoby, która
to robi. Ale ogółem mamy dużo ciekawych miejsc. Ostatnio zwiedziałam też tereny
,które dostaliśmy od lisów, są cudowne. Trawiaste Góry, piękne! Takie pagórki
bardziej niż góry, ale pełno wysokiej trawy i łatwo się tam poluje. Ale w
gruncie rzeczy nie trzeba samemu polować, często gęsto, wiesz. Bo to jest tak,
że masz porcję od watahy jak do niej należysz! A jakbyś chciała należeć to też
żaden problem, jaskinia alf jest spacerek stąd i Agrest, ten mój adopcyjny
wujek, to przyjmuje od reki wilki, bo każdy jest mile widziany, nie ważne skąd
i kto. Ale żeby być trzeba też pracować dla watahy, nie. Mamy dużo stanowisk,
dużo wolnych. Jak lubisz biegać, to mamy grupy polujące, co by było z czego
racje dawać! Mamy aktorów i pisarzy, polityków, mamy medyków, dwóch,
nieszczęśnicy, sami siedzą tam w medycznej, w każdym razie. Mamy też
rzemieślnika, który niedawno uszył mi piękną chusteczkę. On też uczy pisać, ale
dla mnie to już za późno na to! Ale jakbyś ty chciała to bardzo przyjemny
basior! Ma trzy córeczki, podobno. W każdym razie, mamy też nauczycieli! Mało
ich trochę, trzeba zapełniać nie wilkami. Słyszałam że lotu uczy ptak. W sumie,
ma to sens, nie? Ptaki latają dłużej od wilków. W sensie takie się urodziły
zanim my wyewoluowaliśmy żeby mieć w ogóle skrzydła. W każdym razie. Mam dużo miejsca
i dużo ciekawych wilków. — jej monolog ciągnąłby się gdyby nie pies u jej boku,
który się z nią pożegnał.
—Ja pójdę, pewnie niedługo obiad w domu dadzą. Widzimy się! — machnął im ogonem
i polazł.
<Janka?>
Od Yolotla – "Skrystalizowane żywioły" cz.1
Dla Yolotla deszczowa pogoda jesieni nie należała do przyjemnych, zwyczajnie bo było mu wtedy zimno. Podobno latem deszcz potrafi być przyjemny, ale szczeniak nie chciał w to uwierzyć, dopóki nie doświadczy tego na własnej skórze.
Kiedy chłodne krople spadały z nieba, uderzając arytmicznie w liście drzew, jasny basiorek kurczliwie poszukiwał jakiegoś względnie ciepłego schronienia. Mógł wrócić do „rodzinnej” nory, gdzie czekała na niego jego lewitująca opiekunka, miękkie legowisko i gotowy posiłek, ale nie miał ochoty się tłumaczyć, dlaczego nie było go aż dwa dni. Nie lubił, kiedy Pinezce było smutno.
Rozglądał się za czymkolwiek, co mogło posłużyć za schronienie. Dla niego mogło to być wszystko, dziura w korzeniach drzewa, porzucona nora, szałas z opadłych gałęzi, nawet na wnękę pod głazem by się ucieszyć. O jaskini nawet nie marzył, było to bardzo wątpliwe, że znalazłby coś już nie zajętego.
Na ratunek przyszła mu dziura między dwoma głazami, do której bez zastanowienia wszedł. Tak, to z pewnością było idealne miejsce, żeby poczekać na koniec deszczu. Mógł się nawet obrócić, a korytarz sięgał jeszcze dalej…
Prowadzony ciekawością, która była dla niego najsilniejszą motywacją, Yolotl czołgał się głębiej w podziemia. Pod łapami wyczuwał zimną, ale przynajmniej suchą skałę, która była zaskakująco równa, jakby została wydeptana przez stworzenia przed nim.
Na samym końcu korytarza znalazła się jaskiniowa komnata, co dla Yolotla nie było zbyt odkrywcze. Bardzo dobrą informacją dla niego była wysoka względem świata zewnętrznego temperatura powietrza, która pozwoliła na ogrzanie wychłodzonego, małego ciałka i wysuszenie zmoczonego futra. Gdy już to zostało dokonane, basiorek zaczął rozglądać się po komnacie z większą dokładnością, wykorzystując światło, które wydobywało się z… skąd? Młody przyjrzał się ścianom, stalaktytom i innym tworom kamienia jaskiniowego, dochodząc do zaskakującego wniosku, że świecą kryształy, z których jaskinia była zrobiona. Przynajmniej niektóre z nich, te zabarwione na biało, bo reszta w innych kolorach pozostała ciemna i tylko odbijała światło generowane przez pobratymców. Wilczek zabrał się za dogłębne badanie tego zjawiska, mając świadomość, że nie jest ono popularne.
Nie zdołał jednak przejść jednego metra, kiedy usłyszał znajomy głos dolatujący z otworu, którym przyszedł.
– Yolotl? Jesteś tam?
Szczeniak wywrócił oczami na znany głos.
– Tak, ciociu, jestem!
– To wyjdź! Deszcz już się skończył.
Nie chcąc się sprzeciwiać swojej opiekunce, Yolotl wypełzł z jaskini prosto na zmoczony minionym deszczem świat, pośrodku którego lewitowała biała sylwetka Pinezki. Wadera miała zmartwiony wyraz pyska i gdy tylko zobaczyła swojego siostrzeńca, wyciągnęła ku niemu łapy. Synek Tii jednak się odsunął, niechętny do kontaktu. Nigdy za nim nie przepadał.
– Zniknęłaś.
– Wiem. Ty też.
– Wiem.
Ciężko było im znaleźć wspólny powód do rozmowy, Pinezki często nie było, Yolotl nie lubił się tłumaczyć, jednak mimo to wilczyca próbowała.
– Co tam znalazłeś?
– Kryształową jaskinię.
Dorosła zastrzygła uszami. Serce znał ten ruch jako sygnał, że znalazła oparcie pod konwersację. Wyjątkowo ucieszyło go, że wyraziła zainteresowanie na jego odkrycie, bo tym razem miał sporą ochotę o nim rozmawiać.
– Kryształową, tak? Możesz powiedzieć o niej więcej?
Mógł. Bardzo mógł, do tego stopnia, że jego potok słów skończył się dopiero przy wejściu do rodzinnej nory. Rozmawiał nie tylko o jaskini, ale także o deszczu, o lesie, o smaku szyszek, o kolorach jesiennych liści, o zapachu mokrego mchu, wszystko, co przyszło mu na język. A Pinezka słuchała, przytakiwała, zadawała pytania i uśmiechała się ciepło, po matczynemu. Dla szarego basiorka było to wystarczająco, by choć raz zapomnieć, że nie jest jej.
CDN
poniedziałek, 11 listopada 2024
Od Tii – "Medyk" cz.6
[UWAGA! Opowiadanie zawiera graficzną scenę tortur, może być ona dla niektórych zbyt graficzna]
Gdyby ktoś chciał powiedzieć, że Tia bała się dnia porodu, mijałby się z prawdą dość daleko. Jedyne, czego wadera się bała, to o swój pierwszy i jedyny miot, który przejmie Wataha Cieni, bo nie chciała, by jej dzieci zostały wychowane na zabójców. Wolałaby, żeby wiodły zwykłe i szczęśliwe życie jako jacyś medycy albo zbieracze, nawet jeśli nie były potomstwem, które chciała. Sam zaś dzień porodu nie był dla niej straszny. Była na niego gotowa.
Dobrze wiedziała, jak się dla niej skończy. Z jej zaburzeniami ona nie miała szans przeżyć wypychania nowego życia z siebie. Nie wierzyła, że dotrwa chociaż do końca porodu. Leokadia i Boro zostali o tym poinformowani, a także zostali poproszeni, by wzięli szczeniaki Tii pod swoją opiekę. Oboje się z ciężkimi sercami zgodzili.
Medyczka okazjonalnie przychodziła odwiedzić swojego gwałciciela. Uśmiechała się, widząc go. Osobiście brała udział w przybijaniu jego skóry do drzew i czerpała z tego wielką przyjemność.
Aya nie pozwoliła Odnetowi ujść z życiem, ale nie pozwoliła mu też umrzeć. Posiadając rozległą wiedzę na temat tortur, anatomii oraz ograniczeń wilczego organizmu, postanowiła zapewnić basiorowi najgorszy los za zgwałcenie medyczki, o którą wataha tak się starała, by do nich dołączyła. Oczywiście na wagę kary wpłynęło również złamanie zasad, gdzie jedną z nich był zakaz krzywdzenia wader, nawet tych uwięzionych, bez zgody kapitan lub pierwszego oficera.
sobota, 9 listopada 2024
Od Agresta - „Rdzeń. Wciąż pytam”, cz. 1.17
czwartek, 31 października 2024
Podsumowanie października!
środa, 30 października 2024
Od Bleu (Od Kaia) - "Pinay na koniec miesiąca"
Taki piękny dzień, a ja gdzie, może się spytacie mnie? Otóż siedzę sobie na dachu domu we wsi i spoglądam na psy, które jojczą na mnie z dołu. Nieporadne, głupie to takie. Nic tylko ujada. Się zoriętowały że ze mnie żaden bocian i raczej szybko nie odpuszczą. No cóż. To wygląda na to, że się muszę wrócić do tego parszywego miejsca z wilkami. Ale przynajmniej jak się ładnie uśmiechnę i zagadam to mnie nakarmią. Skrzydła wyprostować i jechane!
Tak lecąc sobie nad połaciami zieleni i pól to pomyśleć można porządnie. Co ja
takiego mam zrobić? Szkliwo teraz tak ślini się za Kawką, że się ślina za nim
ciągnie po ziemi jak za psem, który się patrzy na kiełbasę. Albo na mnie.
Różnica wielka, niestety! A Kawka. Taka szuja! Nic mnie nie broniła kiedy ten
brutal tak rzucał moim spitym ciałem! Szmata! Jedno i drugie. Niech się całują
po tyłkach jak tam chcą pod tym berberysem czy innym, ale mnie już nie zobaczą.
Lądując w WSJ mało się nie wyjebałem łbem w piasek. Co za paskudna wataha,
doprawdy. Potknąłem się o jakieś puchło czy inne stworzenie. Puchate jest, ale mało
białe. Pewnie ktoś kłaczek porzucił i mi się zdawało. No cóż. Po drodze do baru
spotkałem nikogo innego jak Mezularię z jej … wilkiem. Co oni wszyscy mają do
pieprzenia się z wilkami? Doprawdy. Ja wiem, Kawka niczego sobie wadera, ale
żeby się tak z wilkiem na całe związywać.
Tylko jej głową kiwnąłem, ale mnie zignorowała, szuja. Nie najmilsza dla
mnie, nie wiem dlaczego. Ale niech jej będzie.
Potem wieczorem jak sobie miejsca szukałem, spruty w cztery
dupy, potykając się o własne szczudła, które robią mi zza nogi spotkałem jakiegoś
lisa. Minusuluga.. Minsunga. Jakoś tak mu. Rude takie, fioletowe oczy i chyba
też z wilkiem ,ale nie pamiętam. Nie obchodzi mnie to. Nie ma dla mnie korzyści
ze spoglądania w jego stronę chociażby! Jak się już wyłożyłem na polanie
jakieś, pod gwiazdami to mi coś je zasłoniło jak na złość.
—Kto mi pszeszkasa? — wybełkotałem.
—Ja. — oczywiście. Miodełka. Czasem na mnie zaglądała czy jeszcze żyję. Niemiła
i sarkastyczna, ale może szuka partnera i określa czy ja się nadaję. Może kiedyś
złoży moje jajka, haha. Kawka też mogłaby nie? O tak… Dzieci moje i Kawki, jes…
Ale może nie… Szuja z niej. I z ta myślą usnąłem.
<Tak… nie XDD END>
sobota, 26 października 2024
Od Agresta - „Ognisko w deszczu” (opowiadanie konkursowe)
Od Delty (opowiadanie konkursowe)
Na podstawie opowiadania:
Nasze słowa znaczą to co znaczą,
Wasze także.
Czy to świat umierał czy tylko jego skóra rwała się pod napięciami
życia. Słodki sen i zamknięte oczy nie chroniły Delty przed skwarem, chłodem
ani dźwiękiem. Dlatego otworzenie ich, tak wcześnie, tak z zaskoczenia do
dźwięku krzyków, których echo mętnie niosło się po omszonych ścianach. Cóż za
pobudka. Konfundująca w najgorszym tego słowa znaczeniu. Samo rozciągnięcie się
wymagało myślenia, kiedy Delta wcale nie chciał myśleć o tym co czekało w jego
myślach. Świadomość. Oh słodka, zabójcza świadomości, obyś przyszła jak
najpóźniej.
Mundus, bo kto inny, stał w wejściu. Jego szare pióra nieco zlewały się z jego własnym
cieniem, które rzucało na ziemię poranne słońce, jeszcze młode, niczym dziecko
w objęciach matki. Delta podniósł ospane ciało z ziemi tylko po to żeby spotkać
się z uważnym wzrokiem złowieszczego ptaka, który towarzyszył mu dzień w dzień.
—Wrócili. — krótko, zwięźle i na temat. Zupełnie tak jak Delta lubił.
—Wrócili… — powtórzył bezmyślnie. Jakby im mało było, masa Admirała wracała
niczym przeklęty duch nawiedzający życie Delty. Parszywy zdrajca wdarł się w
łaski tłumu i rządził nim sobie jak marionetką, bezmyślną laleczką patrzącą
martwo w duszę tego, który tak cierpliwie znosił ich igraszki. Sen zmył się z
Delty niczym zimnym deszczem polany. Jego uszy przyległy do jego szyi. Czemu o
poranku? Czemu w ogóle wrócili? Delta wiedział czemu, ale jakoś nie miał ochoty
przyznać racji swojemu wewnętrznemu zwierzęciu, które powtarzało mu powody
ciągle i ciągle, opowiadając się za tłumem. Tym wilczym tłumem, który
—Mundus. Przyjacielu. Wczoraj może mnie trochę poniosło. — odetchnął, jego łapy
podnosząc ciało z małym trudem. Poranki mają być przyjemne, nie pełne krzyku i
niepewności.
—Rozumiem. Prosta sprzeczka, było przeszło. Mówiłem już, wierzę ci i chcę żebyś
ty wierzył mi. Teraz pozostaje rozwiązać pewien problem…—
—Pewien problem, który już kolejny raz spędza mi sen z oczu. — Delta przymknął
oczy zapadając w zamyślenie. — Przegonienie ich wojskiem i strażą na nic się
zda, prawda? —
—Myślę, że to tylko przechyli skalę ku wojnie. I to wojnie domowej. Nie wiadomo
kto opowie się za nami i czy wojsko nie rozsypie się w rebelię. —
—Jak to wszystko się nie rozsypie to będziemy mieli cud. — Delta prychnął,
pocierając bolące skronie łapami. Doprawdy, krzyki i piski z samego rana nie
czyniły dobrze. Dodatkowo bezradność wracała do niego z nagła jakby ktoś
uderzył w dzwon gdzieś daleko, bez uprzedzenia. Mundus kupił mu już tyle czasu,
a mimo to jasne rozwiązanie nie pojawiło się ani na horyzoncie, ani w sercu,
ani w umyśle. Może pojawi się w słowie, chociaż czy słowo bez serca i umysłu niesie
ze sobą wartość inną niż tylko pusty dźwięk.
—Na miejscu pojawi się niedługo Szkło. —
—Dobrze. — i z tymi słowami Delta zawrócił od drzwi. Jego ciało bolało,
zmęczone myśleniem i ciągłym napięciem w myślach. Krążenie w koło jaskini dnia wcześniejszego
nie pomagało ani odrobinę jego zmęczonemu umysłowi. Sen jeszcze gdzieś z tyłu Glowy
upominał się o swoje miejsce, jednak słabo słyszalny przez wrzaski z zewnątrz, nastające
iluzyjnie w uszach młodego wilka. Delta przysiadł sobie w ulubionym miejscu, na
starej, śmierdzącej już wilkiem i wiekiem skórze z jelenia, co by mu tyłek nie
odmarzł i jedną łapą znalazł kawałek papieru. Na nim, szlaczki i bazgraje
zdawały się tworzyć zdania i całe paragrafy planów i zamierzeń, które jednak teraz na nic się
zdawały.
—Wojna domowa. — Delta pokręcił głową, pustą acz myślącą na pełnych obrotach. —
Bzdura. Bzdura. Bzdura, a pomysłu żadnego. — warknięcie, jego własne, wyrwało
go z zamyślenia. Kto to widział, żeby samego siebie przestraszyć. Chociaż czy
to strach? Może po prostu samoświadomość. W końcu kim był Delta żeby bać się tłumu?
Był tylko wilkiem, nawet nie do końca dobrym politykiem, który jak każdy inny
wilk pracował i harował pod tym usranym napięciem, które wisiało nad watahą już
od tylu dni.
—Może trzeba do nich wyjść, jak obiecaliście. — Mundus rzucił mu tylko pobierze
spojrzenie, w którym odbiła się nuta znużenia i nadziei.
—Więcej czasu. Więcej czasu. Im więcej czasu mi kupicie tym lepsze będzie
rozwiązanie, którego… DO JASNEJ CHOLERY… — Delta parsknął do siebie, jakby zapominając o
ptaku stającym niedaleko. Jedna kartka papieru odbiła się od ściany lądując u
jego długich nóg. Jego szpony podniosły zawiniątko oddychając głośno.
—Wyjść do nich raz jeszcze? —
—Nie. Rozerwą cię na strzępy, jeśli to ty nie ja próg przekroczymy. Potrzebuję
jednak, żeby Szkło zjawił się zanim podejmę jakąkolwiek decyzję. — Delta
chwycił kawałek pisadła i zaczął skrobać coś na kolejnej kartce.
—Może jednak… —
—Nie Mundus. Sadzaj swój zad w tamtym kącie i siedź. Nie wychodzisz do nich.
Nie dzisiaj, nie w tej egzystencji. Chcą mnie, to i mnie dostaną, niechaj im
będzie. Ale dobry Delta przepadł z momentem kiedy zamiast rozmawiać to wywołują
mi wojny! — jego głos odbił się od ścian niczym grzmot i Mundus niewiele miał
do gadania. Delcie umknął jednak błysk w jego oku. Cóż to za błysk? Czyżby
zawiedzenie? Żal? A może strach? Kto wie. Tylko te szare pióra wiedziały co
chciały osiągnąć tym ruchem, a teraz siedząc w kącie jaskini niewiele mogły
zrobić bez bycia zauważonym, przez Deltę.
A na zewnątrz? A na zewnątrz panował zgiełk. Krzyki, warczenie
i niemożliwie głośne wyrażanie swoich opinii odbijało się od drzew i wracało
aby napełnić tą małą polanę jeszcze większą ilością dźwięku. Masa łap wzbijała
się w górę niczym fala na morzu, aby potem opaść jak jesienne liście. I tak w
kółko. Szkło spoglądał na to tylko spode łba, przedziwne zjawisko prezentując się
przed nim, jakby mara nikczemna, zaciskająca swoje szpony na jego oddechu. Coś
było nie tak, tylko ciężko było określić co dokładnie. Jakby czarna chmura
ukruszyła deszczu nad nimi, pomimo pięknego słońca wyglądającego zza horyzontu.
—Długo mamy czekać? — jakiś basior w pierwszej linii szczeknął ponad tłumem, a
zawtórowało mu wycie. Szkło tylko odetchnął i rzucił mu zimne spojrzenie.
—Czekać. — odpowiedział, niezbyt głośno i zdawać się mogło że jego głos
rozpłynął się gdzieś pomiędzy zgiełkiem i nie dotarł do nikogo. I może tak
było, a może nie. Bo zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, pewien mały cień
wyjrzał zza wejścia do jaskini. I nagle zapadła cisza. Delta tak powoli jak to
tylko możliwe wyszedł przed ten tłum i zajrzał na niego zmęczonym wzrokiem. Gdzieś w tle Admirał przeklął pod nosem, jego
brwi marszcząc się w złości tak czystej jak źródlane wody z gór.
—No i jestem. — Delta odetchnął, a tłum zawył z pretensjami, groźbami i
błaganiami. A Delta tylko opuścił uszy mając dość nieustającego zgiełku.
Działało mu to już na nerwy. Prawda, jakimś cudem popełnił błąd swojego życia,
ale kim jest wilk jeśli nie jednym wielkim błędem, cudem poskładanym do kupy
przez siłę i chęć do życia. Chęci która z Delty umykała coraz szybciej.
—CISZA. — wydarł się w końcu, a tłum zaskoczony zamilkł momentalnie. — Jak
wszyscy japią na raz to niewiele z tego wyjdzie, poza jedną wielką zamieszką i
większą ilością problemów. — odetchnął, przecierając łapą skronie. Chwilę
panowała cisza i tylko ktoś zakasłał w tłumie. — I poprawnie. —
Obok Delty w końcu stanął Mundus, jego szare pióra błyszczące w świetle
porannego słońca. Wilk rzucił mu tylko
pobieżne spojrzenie.
—Jak ryzykujemy życie, to obaj, nie? — szepnął tylko ptak i spojrzał na
wyczekujący tłum. Delta przytaknął w milczeniu i przymknął oczy.
—Spójrzcie. Zdrajca wyszedł przed nas. — Admirał wystąpił spośród tłumu, jego
słowa wypełnione jadem i niechęcią, oczy wbite w Deltę jak w kęsek mięsa. A
mimo to, dwa razy mniejszy wilk tylko znudzenie spoglądał w jego stronę.
—Spójrzcie. Wyszedł mój problem. — odpowiedział tylko.
—Ja problemem? Nie ja zerwałem tak istotny sojusz i potem wyparłem się
odpowiedzialności. —
—I nie ty próbujesz to naprawić. —
—Nie je chowam się za swoimi pionkami. —
—Tak. Doprawdy. Jestem niezwykle schowany, no. — Delta przytaknął jego pysk
marszcząc się w wyśmiewczym uśmiechu. — Więc mój problemie. Wyszczekaj w końcu,
czego chcesz? —
—Rozwiązania! —
—Rozwiązania. Pracuję nad nim, ale ciężko pracować nad rozwiązaniem, kiedy nie
da się wyjść i przejść do wilków, których to rozwiązanie może dotyczyć, nie sądzisz?
—
—Wymówka! — Admirał zawył, tłum zawtórował, na co Delta tylko przewrócił
oczyma.
—Stoicie na mojej drodze, a po wczoraj i właściwie po zawsze nie mam co ufać
Admirałowi, a teraz żadnemu z was. Jeśli zginę, rozwiązania nie będzie. Wejście
w tłum, jest moją śmiercią. Więc jak inaczej, mój drogi Admirale, mam przejść
do WWN i pomówić z tymi, których zawiodłem? Jak inaczej rozwiązać i naprawić
własny błąd kiedy każdy kto chce jego naprawy stoi mi na drodze i przeszkadza?
Jak mam pomówić z tłumem, jeśli tłum mnie nie słucha? —
Odpowiedziała mu cisza. Milczenie. Jakby nagła kolektywna komórka mózgowa
zaświeciła się jasno i wyraźnie w głowach wszystkich wokół.
—Zerwałeś sojusz… —
—Admirał. Używasz tego samego argumentu n-ty raz, a ja jak łebkowi, jak do
głazu, powtarzam, że próbuję mój własny błąd naprawić, ale nie bardzo mam jak!
— Delta odrzekł wskazując na tłum. —
Rzeki pod prąd nie przepłyniesz całej wpław. —
—Prawda… ale… możemy usłyszeć jakiś plan? — ktoś z tłumu w końcu przemówił,
głos cichy, niepewny, ale z nadzieją.
—A możecie. Plan jest prosty. Wy rozejdziecie się do domów, wrócicie do życia
codziennego, a ja. Ja wyślę z poselstwem do WWN, rozpiszę plan, przeprosiny,
nowy sojusz. Obmyślę najlepsze podejście i zbiorę polityków, co by być gotowym
na mediację i negocjację. Spotkam się z tymi których zawiodłem, i miejmy
nadzieję… z sukcesem rozwiążę sprawę bez rozlewu krwi. —
I z tymi słowami Delta chciał odejść.
Niestety, daleko nie zaszedł. Jego bok nagle rozdarł niemiłosierny ból i
nacisk. Jakby przyłożył gorący węgiel do jego skóry. Delta warknął i tracąc równowagę
przewalił się na bok, jego brzuch do góry. Gdzieś w tłumie ktoś zawył, ktoś
zapiał niczym przerażony kogut. Kasłania, warczenie, walka. Wszystkie te
dźwięki powstały ponad las tak szybko, tak znikąd, że Delta nie do końca
wiedział kto i co uderzyło. Pozbierać musiał się jednak szybko z szoku,
ponieważ w jego oczach błysnęły czyjeś kły. Łapą uderzając w ciemno, zdało się
że trafił w szczękę ,która była mu tak wroga. Wstając, jego bok parzył niczym
cztery słońca, bolał i płakał, a krew polewała się z rany niczym kaskady. Ale nie było czasu na płacz i zgrzytanie zębów. Nieco zaćmiony, Delta zjeżył
się w kierunku atakującego, plamy czerni
zasłaniając mu wygląd napastnika. Gdzieś u jego boku, hardy i jasny głos Szkła rzucał
komendy na prawo i lewo, walcząc jednocześnie z własnym demonem.
—Ostatni raz krzyżujesz nam plany. — jej
głos był cichy, słodki i dobrze Delcie znany. Lato. To Lato stała przed nim ,
kły obnażone, połyskujący nóż w łapie. Cóż za zdrada. Ale czy nie dało się tego
spodziewać. Wychodząc w tłum, czekała go śmierć. Wychodząc przed tłum,
najwidoczniej też. Zawsze, jego przeznaczeniem usłyszeć było ten słodki dźwięk
fletu grający tą znaną mu i łagodną melodię, która tak delikatnie przeprowadzić
miała go na drugą stronę. Ale jeszcze słyszał w uszach tylko piszczenie, a w
zębach chęć gryzienia. Niedługo na szczęście, bo ktoś pchnął go w kierunku
jaskini, a on jak ta owca przetoczył się do niej, kryjąc w cieniu własnego
domu, przed tym niechybnym losem.
Kiedyś cię ze sobą wezmę
Niema obietnica zawisła nad polaną, kiedy Delta skrył się w
złudnym bezpieczeństwie jaskini alf.
—Żyjesz, jeszcze. Całe szczęście. — Szkło odsapnął przykładając jakieś futro do
boku mniejszego samca.
—Żyję. Nieszczęśliwie, żyję. —
—Czemuś to nieszczęśliwie. —
—Abo jakbym… zdechł.. — tchu mu już brakowało. — To bym nie musiał własnym błędom
w oczy patrzy… patrzyć. — i potem osunął się na ziemię i w ciemność.
Kiedy przywitało go słońce był w jaskini medycznej. Jego
oczy ospałe, ciało obolałe, a u jego boku Agrest z niemym zmartwieniem na pysku. Florka gdzieś kręciła
się niedaleko doglądając Sali pełnej wilków.
—Dzień dobry, mój drogi polityku. — Delta uniósł głowę z posłania. Jego oczy
nadal nieco zamglone. — Jak sytuacja. —
—Dopiero żeście wstali i już pytacie. — Agrest parsknał nad nim.
—A co innego mam robić? Jak sytuacja. —
—No nienajlepsza. Rozeszli się wszyscy, ale wielu zdeptano po ataku albo w
trakcie i teraz leżą tutaj, z tobą. Ciebie za to dźgnęli i ugryźli, mało nie
zabili. —
—Niedobrze, niedobrze. —
—Złapać się ich nie udało i nie do końca wiadomo, kto zaatakował. —
Z tymi słowami Delta usiadł sobie, jego bok nadal bolesny.
Miał więcej niż jednego gościa. Po jego prawej Agrest siedział obok jednego ze
strażników, a po lewej chlipała Kawka, która ledwie się uczyła się fachu.
—Ktoś padł, mam rozumieć. — Delta zerknął po trzech wizytujących. Jego słowa
wprowadziły ,łodą waderę tylko w więcej łez.
—Mundus… Poległ. —
—A mówiłem mu żeby… Nie ważne… — Delta pokręcił łbem i pot lunął łapą przysunął
do siebie Kawkę. — Przykro mi Kawko. Tak mi przykro.
—Co teraz? Co teraz robimy? — Agrest odezwał się po chwili ciszy, bardzo
długiej i nieszczęśliwej.
—Wezwij Szkło… Wprowadzamy stan wojenny. Skoro tłum gotów jest rzucić się mi do
gardła, to nie ma co im ufać… Niech posmakują konsekwencji za głupie wyskoki. —
Nasze słowa znaczą to co znaczą,
Wasze także.
A każde słowo, ma swoje konsekwencje.
Prawda?
Jak martwe ciała i dawne dusze
Prześladuje.