niedziela, 21 kwietnia 2024
Od Salvatore - „To miał być rutynowy zwiad” cz. 2
piątek, 12 kwietnia 2024
Od Bleu - "Wątpliwości" cz. 18
Wkrótce Bleu klepał swoim młoteczkiem w drewno. Metalowe gwoździe, tak skrupulatnie kradzione z ludzkich śmieci i domów, wbijały się gładko w miękki kruszec. To było jego trzecie podejście nad tym parszywym projektem, ten nieszczęsny węgiel leżący na kamieniu obok jego pracy. Słońce, to piękne wiosenne słońce zaglądało na jego łapy, kiedy na skraju własnego domu siedział i uporczywie machał narzędziami.
-A co jakby chmurki były zrobione z waty cukrowej?- i oczywiście, ostatnimi czasy nie bywał sam. Ah, jego życie byłoby nudne i monotonne bez obecności tych jakże słodkich głosów. Pomimo, że szczeniaki bywały męczące, rzemieślnik nie miał na co narzekać.
-Hymm.. Myślę że byłaby to bardzo pyszna wizja. - zaśmiał się odkładając narzędzia. Jego ramię bolało już powoli, a jednak nie miał ochoty odkładać pracy. Jednak szczenięta, oh te słodziaki, zawsze dawały mu pretekst aby dać odsapnąć jego zmęczonemu ciału. Przysiadł sobie i spojrzał na trzy malce leżące plecach i wbijające swoje oczyska w dalekie niebo. Szalka, Dally i Jałonka. Trzy małe szczęścia żyjące bez wielkich zmartwień na karku. Oh jakież słodkie to były czasy, kiedy dzieci nie muszą bać się o wojnę wiszącą im nad łebkami.
-Ja tam myślę, że to by było nieco obrzydliwe. Tam jest dużo ptaków, a ptaki są brudne!- Szalka nakryła swoje łapki kocykiem, który targała wszędzie. Była to taka stara szmata, którą Bleu wielokrotnie już łatał i mył na ile tylko był w stanie, aby nie wyglądał jak zmemłany życiem jakie dawało mu szczenię.
-Trochę. Ale z drugiej strony, byłyby takie pyszne!- Jałonka zaklaskała, jej oczy, tak zielone jak ta młoda trawa otaczająca jej futro, zabłyszczały na samą myśl.
-I jak niby mielibyśmy je zjeść?- Dally zerknął na swoje koleżanki, a potem na Bleu, który zbliżył się na tyle aby móc zawisnąć nad nimi.
- Poprosimy Smołę! Albo Szpaka, chociaż on taki wredny trochę. - mała siostrzyczka Bleu wbiła w niego swoje oczka, a on uśmiechnął się szeroko.
-Ależ oczywiście. - basior zaśmiał się. Ten dźwięk zakręcił się wesoło w jego piersi, wstrząsając nią i unosząc delikatnie.
-Czyli chmury są zrobione z waty cukrowej? - Szalka mruknęła pod noskiem, marszcząc go nieco.
-Niestety nie. A może na szczęście, że nie. Chmury to dużo wody na niebie, co się tak do siebie skleja jak klejem i tam wisi. A wiatr pcha je przez niebo, bardzo wysoko. Dlatego tak nie widać ich dużo jak już się podlatuje. I dlatego tak mocno pada jak się zderzą.-
-To deszcz to nie łzy aniołków? - Dally prychnął oburzony. - Okłamali mnie?! -
-Okłamali czy nie. Może po prostu nie wiedzieli. - Bleu odpowiedział spokojnie. Dzieci zawsze ćwiczą cierpliwość, a Bleu miał jej stanowczo za dużo w sobie. Gdyby się dało, przekazałby ją dalej. Wlał w innych aby uczynić życie tych maluchów tyle razy lepsze. W końcu jego matki jakoś słabo sobie z tym radziły.
Dzień zakończył się dość szybko. Okładka jaką tak cierpliwie rąbał i układał Bleu, leżała, schnąć na wieczornym powietrzu. Niedługo należało ją schować, aby uniknęła styku z rosą i wilgocią. Bleu jeszcze nie zdążył pokryć jej warstwami wosku i miodu aby zabezpieczyć drewno przed niepotrzebnym puchnięciem, a więc należało się z tą kwestią obchodzić wyjątkowo delikatnie. Ale młody wilk zawsze był w stanie znaleźć chwilę czasu dla swojej rodziny, w końcu to ona budowała jego świat. Każda cegiełka tego domu, który stał w jego sercu była postawiona i sklejona wspomnieniami, które zapewniły mu wilki wokoło. Bleu odetchnął truchtając leśną ścieżką, w jego pysku zmęczone szczenię, już prawie pochłonięte przez słodkie sny, bujające się na boki przy rytmicznych ruchach przemieszczającego się ciała. Jałonka odetchnęła sennie, niesiona przez kolejne krzaczki, powstające do życia. Zima odchodziła w nieznane, ustępując ciepłu wiosennej pogody, a wkrótce przeradzając się w letnie upały i długie, ciepłe noce. Teraz jednak jeszcze powietrze bywało chłodnawe, deszcze uporczywe, a pyłki nieznośnie przeszkadzające w swobodnym oddychaniu. Ale jakież było przyjemne patrzeć jak zeschłe gałęzie opadają, jak drzewa wypuszczają maleńkie odnóżki, jak rozkładają świeże listeczki i łapią poranną rosę w młode korzenie. To wszystko składało się na cudowny obrazek nowego życia, nowego rozdziału, równie wybuchowego jak poprzedni, a jakże mile widzianego zarazem. Bleu wstąpił w polankę przed domem, jaskinią, swoich mam. Ta samą która prześladowała go w najgłębszych koszmarach z dzieciństwa, która czasami nawiedzały go pomiędzy słodkim snem o którejś z córeczek, a jego śnie o kolejnym upragnionym projekcie jaki wypadałoby zacząć robić. Wilk odetchnął, zaglądając do środka. Od jakiegoś czasu już wchodził tam po prostu jak do siebie. Jałonka tyle przebywała w jego otoczeniu, że nawet czasami chciał po prostu położyć ja w legowisku u siebie, pomiędzy swoim ciałem i Myszką, ale wiedział, że nie może jej po prostu, bez pretekstu oderwać od matki. Niestety. Nie ważne jak bardzo chciałby temu zaprzeczyć, Jałonka była jego siostrą, a Simone jej matką. musiały mieć jakąś więź i coś z nią robić! Do diaska przecież matka to najważniejszy element pierwszego rozwoju szczeniaków i Bleu wiedział o tym doskonale, ponieważ sam musiał tą role wypełnić. Aż w jego głowę wbiły się te pierwsze wspomnienia, jego maleńkich córeczek oderwanych od matczynego łona odrobinę za wcześnie. Odrobinę za szybko i zbyt radykalnie. Jak wtedy leżały skulone, trzy kuleczki kolorowego futra, w kącie jego małej pracowni, wychłodzone, głodne matczynego mleka, które zostało tak parszywie zastąpione przez coś sztucznego, nie wilczego. Jak wtedy nocami leżał tam z nimi, a jak one powoli wbijały w niego łapki, przekładały ząbki po jego skórze szukając ukojenia i spokoju. Jak ssały instynktownie, szukając chwili ukojenia i spokoju w tym stresującym czasie. I potem jak urosły. Jak dobrze mu urosły. Jak Bleu mógł być dumny ze swoich malców, które już nie były takimi malcami! Wyrosły mu na wadery, uciekły z domu, usamodzielniły się. Kto wie, może wkrótce i same załapią szczeniaki w legowisko. Chociaż młody ojciec nie widział siebie w roli dziadka. Jeszcze nie. Jeszcze w jego głowie te maluchy były za młode na własne dzieci. Jeszcze niech chwilę pożyją i pobawią się swoją młodością. Tą samą, której on nigdy nie zaznał. Nie żeby żałował.
Jaskinia była taka sama jak i kiedyś. Zimna, nieco morka, ale ewidentnie zamieszkała przez wilki. Jej niski sufit sypał się trochę, a w kącie tworzył się stalaktyt czy inne dziadostwo. Woda ściekała gdzieś w tyle. Podczas kiedy Bleu kamień swojej jaskinki wyszlifował i odchrupał w odpowiednich miejscach aby podwyższyć sufity i ściany, wyryć półki i puścić wilgoć tak jak jemu się widziało, tutaj panowała natura. Tam gdzie woda chciała przebiec tak sobie biegła, a gdzie kamień spadł, tam leżał, niekiedy tylko zgarnięty pod ścianę. To nie było wielkie miejsce, nie ,ale najmniejsze też nie. Kiedy było się małym, wszystko wydawało się tak, o wiele większe. Takie… nieproporcjonalne. Teraz, kiedy Bleu patrzył z pozycji dorosłego, sufit zdawał mu się być nieco za niski, jakby zmalał. Skurczył się, czy to może po prostu Bleu wyrósł z iluzji perfekcyjności jego domu? Tak żal mu było kiedyś opuszczać to miejsce na swoje, tak kochał tą rodzinę. A teraz nie mógł się nacieszyć swoją własną.
Powoli odłożył śpiącą Jałonkę na jej małe pościółki. Trochę mchu, jakieś futro, pięknie pachnące kwiaty, które pewnie samo szczenię nazbierało sobie dla umilenia własnego kąta. I oczywiście… Mała bandana, leżąca zaraz obok jej główki, na miejscu prawie że honorowym. Ta którą dostała aby zima nie podgryzała jej szyi, i żeby miała w co wtulić się brutalną zimną nocą. Dzieciak podniósł główkę na chwilę, jej sklejone snem oczka zamrugały niesynchronicznie, a jej pyszczek otworzył się nieco, jakby tylko instynktownie. Potem zamlaskała, a kiedy odpowiedział jej zimny nos na policzku tylko zamruczała. Ten typowo dziecięcy dźwięk zadowolenia sprawił, że starszy wilk uśmiechnął się pod nosem, słodkie wspomnienia powracające do niego jak uderzenie z młotka. Odetchnął głęboko, jego mięśnie pod sierścią spinając się delikatnie, kiedy do jaskini wkroczyła Simone. Jej krok słyszał już z daleka, wadera pomimo swoich umiejętności skradania się, nie starała się tego robić tym razem. Kiedy jej szczeniaki były młodsze, zdarzało się że zakradała się za nie i straszyła w niewinnej zabawie. To jedno w niewielu przyjemnych wspomnień Bleu, które nie były wypełnione krzykiem i kłótnią, a rodziną.
-Wybacz za spóźnienie. - jego matka uśmiechnęła się. Pracowała już, jej odpoczynek po ciąży nie należał do najdłuższych. Pod jej oczami obracały się cienie, głębokie doły, świadkowie jej niewyspania i prawdopodobnie nieustannych zderzeń z ukochaną.
-Laponia czy praca? - zapytał, jego pysk niewzruszony, wbity w matkę bez najmniejszych skrupułów. Mógłby ich porzucić wszystkich, zapomnieć, ale… nawet on bywał słaby. Taki świetny ojciec, taki dobry syn. Puszczający się przez katusze dramatów rodzinnych tylko z powodu głupiego przywiązania i paru przyjemnych wspomnień. Jakby to miało wymazać lata traum.
-Laponia. -
-Rozumiem. Śpij dobrze. Jutro rano podrzućcie ją do Atlanty, ja ma wyjście zaplanowane. - mruknął wybierając się w kierunku wyjścia.
-Nie spytasz się matki nawet o co poszło? Jak się czuje?- Simone warknęła może nieco za głośno, bo Bleu odpowiedział jej gardłowym burknięciem, równie agresywnym co jej reakcja. Oboje zamilkli na parę sekund, wsłuchując się w niezadowolony pomruk szczeniaka oraz kapiącą wodę.
-Nie potrzebuję wiedzieć. -
-Tym razem to ona poszła w krzaki z kimś innym-
-Nie potrzebuję wiedzieć. -
-Złapana po prostu powiedziała, że odbija piłeczkę. -
-Nie potrzebuję wiedzieć. - A mimo to stał tam tak, jego psyk zmarszczony, jego nos wiszący nisko nad ziemią, zawiedziony. Dbał o te kobiety całym sercem i chciał aby były szczęśliwe. Więc czemu nieustannie do siebie wracały? Skoro to przynosiło im wyłącznie złamane serca? Po co? Bleu nie rozumiał, nie chciał rozumieć. Bo i po co. I tak do siebie wrócą! A teraz jeszcze łączył ich papierek, oficjalny papierek, którego nie dało się ot tak pozbyć. A i po co? Będą tak obie skakać w krzaczki pewnie, do końca swojego życia.
Bleu wrócił do domu trochę późno, zapominając o swojej pracy. Potrzebował odrobinę powietrza. Odrobiny spokoju, który musiał teraz wręcz łapać za uciekające nogi, aby zmusić go do przyjścia w progi jego serca. Plaża zawsze była cicha. Znaczy, cicha jak tylko plaża potrafiła być wieczorami. Fale szumiały, gładko wpływając na połacie piachu. Morska bryza bawiła się między drzewami, między jego futrem, między jego uczuciami, rozwiewając je wszystkie chociaż na tą maleńką chwilkę. Tu czas zdawał się zatrzymywać, słońce tańczyć na wodnych odbiciach, kiedy chowało się za horyzont. Niebo łączyło się z ziemią w oddali, złudnie bujając na boki mdłym pojęciem o skończoności rzeczywistości. Gdzieś tam, tam daleko, bujał się ludzki statek, przypominając o swoim, o podziale tego świata. O zapomnieniu w ludzkości jaką te wilki posiadły, a jakiej nie wszyscy doznali. Czy gdzieś na świecie jest miejsce równie spokojne? Nawet jeśli tak, było tak dalekie, że Bleu nie był w stanie sięgnąć go swoimi łapami. A tu. Tu w WSC morze dawało mu tyle spokoju. Tyle czasu dla samego siebie ile tylko był w stanie. Siedział tam, pośród rytmicznego szumy, oczy zamknięte, oddech stabilny, a głowa pusta. Siedział. Siedział i siedział. Do czasu przynajmniej.
-Tato? - Bleu znał głos który do niego przemówił. Jego błękitne oczy spojrzały na córkę, która uśmiechnięta zbliżała się w jego kierunku, pewien ptak u jej boku.
-A kto inny? - Bleu uśmiechnął się, jego zmysły wracając na ziemię, wracając do niego.
-Nie no. Po prostu nie spodziewałam się ciebie tutaj o takiej godzinie. - Wadera przysiadła się bardzo blisko, jej sierść zmieszała się z tą basiora. - To zazwyczaj czas jak pracujesz jeszcze, albo już powoli zawijasz do warsztatu! -
-Musiałem odsapnąć, wiesz. - przyznał. Mezularia podeszła, jej długie nogi opadły zgięte w pół, jak zajęła miejsce zaraz obok Runy.
-Ah. Odpoczynek. Najważniejsza część dnia, zaraz obok snu. - ptak zaśmiał się pod nosem.
-Ty to w ogóle byś tylko spała. - Runa przewróciła oczyma, aczkolwiek jej pysk wyrażał tylko radość i rozbawienie. Bleu może widział tam też coś więcej. Coś mniej znajomego jego zmysłom, ale widzianego. Coś czego sam doświadczył, nawet jeśli tylko ułamkiem duszy. Uśmiechnął się szeroko, jego śmiech mieszając z tym córki.
-Phi! Śmiejcie się, śmiejcie, a to ja będę miała najmniej zmarszczek na starość. -
-Mi się akurat zmarszczki nie zrobią głupi ptaku. Mi to się futro posiwieje, aiai… - Runa zaśmiała się, jej bark odrywając od ojca aby objąć ptaka i przygnieść go swoim ciężarem.
-AJ! Jesteś ciężka!-
-W łóżku nie narzekasz!- Runa zawyła ze śmiechu, jej ciało rozłożone na biednym ptaku, który nawet rozłożył skrzydła, ale nie zdawał się za bardzo przejęty czy zagrożony całą ta sytuacją. Może bardziej zawstydziła się z jaką łatwością Runa po prostu rzuciła się na nią przy własnym ojcu. Ale Bleu cierpliwie tylko uśmiechał się w ich kierunku, oczy pełne miłości i troski, uczuć które dawno przepadły w słowniku Mezularii. Do czasu przynajmniej.
-A wy co tu o takiej godzinie. Księżyc już na niebie! Nie jesteście zmęczone ? -Bleu zmienił temat.
-Zmęczona jak najbardziej, ale… My to tak codziennie. Zanim się wyprowadziłam, rzadziej, ale… tak jak mieszkamy razem to nam się już zrobiła rutyna. To bardzo… przyjemne. Tak odetchnąć po całym dniu pracy i pomagania innym, pogadać z Mezu o wszystkim i o niczym. Pofilozofować! Pożalić się. Poćwiczyć nowe partie przedstawienia na kimś kto cierpliwie słucha i mówi mi jak coś zrobię nie tak. Mezu jest najlepsza jeśli chodzi o zdjęcie ciężaru całego świata z moich ramion. -
-A potem wziąć cię w ramiona w łóżku, tak? - Bleu nie mógł powstrzymać szczerego śmiechu jaki w nim zawył, kiedy obie samice zareagowały simnie na jego wypowiedź. Mezularia napuszyła wszystkie pióra, nagle bardzo cicha, wzrok kompletnie wbity w stronę inną niż basior. A Runa Oh ona zrobiła się czerwona, głowę schowała w łapy, jak tylko zrozumiała że sama wcześniej powiedziała na głos te same słowa. Jednak z pyska jej ojca, one brzmiały tak inaczej. Tak podwójnie, z podtekstem na jaki wadera nie była gotowa.
-To nie tak!- zawyła. - Po prostu ten parszywy ptak potrzebował grzejnika przez zimę i jakoś tak zostało. - przyznała Runa, jej słowa pędzące przez jej gardło. - To trochę takie komfortowe dla mnie też, bo ja tak zawsze z wami spała, w jednej kupie i nagle samej. I one dotrzymuje mi towarzystwa i w ogóle miło jest się do kogoś przytu…- Bleu zakrył jej pysk łapą.
-Nie musisz się mi tłumaczyć. - uśmiechnął się łagodnie. - Rozumiem to. To miał być tylko niewinny żarcik, nie zarzut. - Runa uśmiechnęła się nieśmiało.
Bleu wrócił na swoją polankę aby zastać swoją pracę, to drewno o którym miał pamiętać, schowane starannie we wnętrzu jaskini. Myszka krzątała się jeszcze to tu to tam, układając posłanie do snu. Jej ruchy były mozolnie, zmęczone całodziennym biegiem za świeżą zwierzyną, małą i dużą. Wiosna, jej zapachy i deszcze nie ułatwiały jej pracy, nie ważne jak bardzo przyjemne dla zmarzniętego ciała były. Dlatego Bleu nie był zaskoczony kiedy tak krążyła po pomieszczeniu jak duch, jej oczy sklejające się ze zmęczenia.
-Dobry dzień dzisiaj, czy błoto było trudne? - zapytał, jego oczy rzucając jej nadal roześmiane wspomnienie.
-Koszmar ci powiem. Ko.Szmar. Irys zaplątał się w bluszcz, ja przywitałam się z tym który parzy i teraz mam dzień wolnego. Wysmarowali mnie w medycznej jakimś śmierdzącym czymś i powiedzieli, że - podparła się łapami o boki - “Masz siedzieć na tyłku w domu do jutra wieczora i nie wchodzić na rosę!” - naśladując głos Delty powtórzyła jego słowa z największym w świecie oburzneniem, jakby otrzymała właśnie wyrok życia za kratkami.
-Haha. Widze ktoś niezadowolony z przymusowego dnia wolnego! - Bleu zaśmiał się.
-Oczywiście że nie! Jak ja mam usiedzieć na tyłku jak jedyne co robię to biegam całe życie w te i w tamte! - prychnęła, jej łapki rzeczywiście wyglądały na niego spuchnięte. I pewnie swędziały równie mocno. - Tak w ogóle to schowałam ci tą ramkę do środka zaraz jak wróciłam. -
-Właśnie widzę. Dziękuję. Kompletnie o niej zapomniałem! -
-Właśnie się domyśliłam. Bo co jak co, ale od ojca się jednak czegoś na temat drewna nauczyłam, nie! Nie lubi wilgoci bo puchnie jak bańka. -
-Jak Runa po spotkaniu z pszczołą. - komentarz Bleu spowodował że oboje wybuchli śmiechem na samo wspomnienie małej Runy, spuchniętej i okrąglutkiej stojącej w progu jaskini, tak niepewnej, tka przestraszonej. “Tato.. bo ja połknęłam pszczołę…”
Leżąc w swoim słodkim łóżku Bleu wtulił się plecami mocniej w Myszkę. Jej ciepła sierść otuliła go, jej zapach nieco ułatwił zamknięcie zmęczonych oczu. Jeszcze tylko zanim usnął na dobre w głowie zaznaczył sobie, że skoro dni robią się dłuższe, to może sam znalazłby sobie własną rutynę. Tak… dla ukojenia duszy w tym morzu zamieszania.
Od Xiva - "Na skrzydłach trupiej główki" cz.4 "Dawna przyjaźń"
Rozdział 4 - Dawna przyjaźń
Trzecim wilkiem, który dowiedział się o pochodzeniu Xiva, był Delta. Stary medyk patrzył zmęczonymi oczami na jasno-atramentowego basiora, zupełnie jakby oceniał właśnie pacjenta, który niezwykle widocznie zmyśla. Czyste kłamstwa leciały z ust owego chorego osobnika, a skarcony przez los Delta musiał tego słuchać, jednocześnie starając się nie przewrócić oczami. Xiv widziało to niedowierzanie na pysku i nagle poczuło się, jakby mówiło do zbyt dużo widzącej i bardzo zmęczonej ściany. Aż zwątpiło, czy powinno mówić dalej.
– Drogi Xivie – zaczął medyk. – Mój przyjaciel, Paketenshika, umarł dawno temu, a wraz z nim jego partner, Yir. Nie mówię, że nie mają prawa wrócić, oboje udowodnili, że jest to możliwe, choć nikt do dzisiaj nie wie, jak. I nie zaprzeczam, że jesteś ich dzieckiem, w końcu mamy Pinezkę i Variego, a dodatkowo wyglądasz jak ich mieszanka. Jednakże nie potrafię uwierzyć, że zostałoś poczęte i urodzone w zaświatach, bo to zwyczajnie się kupy nie trzyma. Jak można urodzić się w zaświatach?
Xiv wzruszyło ramionami na wilczy sposób.
– Jest kilka zaświatów. Kilkanaście? Podejrzewam, że nawet setki. Zaświaty, w których są teraz moi rodzice, niekoniecznie wyglądają jak zaświaty. To bardziej niebiosa? Ale nie takie boskie. Jest tam zwyczajne życie, tylko czas płynie trochę inaczej.
Delta pozostawał nieprzekonany. Trudno było mu się dziwić, cała sytuacja Xiva była tak bardzo nienaturalna, że nawet wilki w Watasze Srebrnego Chabra miały prawo mieć problem się przekonać. Xiv brzmiało jak wariat, twierdząc, że urodziło się w zaświatach i z nich przybyło. Tata chyba miał rację, twierdząc, że Xiv nie powinno przenosić się do świata prawdziwych żywych. Ale cholibka, jak można nie odwiedzić swojej rodziny, wiedząc, że po śmierci i tak się nie spotkają? Xiv zobaczyło szansę i ją wzięło. Pal licho jakieś czarne kruki.
– W jaki sposób powstałoś?
Nagłe pytanie wybiło atramentowego basiora z myśli. Nie spodziewał się takiej zmiany tematu, nie był na to przygotowany. Dlaczego stary przyjaciel taty pyta o takie sprawy, skoro i tak nie chce wierzyć, skąd wzięło się Xiv? Zanim wilk zdążył się porządnie zastanowić, z jego ust wydostało się krótkie, głupie pytanie.
– Co?
– Pinia powstała z eliksiru, który wymagał surogatki. Variai został stworzony przez ludzi jako część Projektu Różowego Słońca i tylko jakimś cudem jest dzieckiem właśnie Pakiego i Yira, ale mimo wszystko jest ich potomkiem. W jaki sposób powstałoś ty?
Gdyby myśli wilków wyświetlały się jak ikony na komputerze, w tym momencie Xiv miałoby kółeczko ładowania, które kręci się i kręci bezsensownie, i nikt nie wie, kiedy to okienko się załaduje. W sumie to groziło nu nagłe wyłączenie programu, bo naprawdę nie było w żaden sposób przygotowane na tak zaawansowane pytanie. Teraz decyzja – powiedzieć prawdę, czy owinąć to wszystko w bawełnę?
Tata by chyba ukatrupił podwójnie, gdyby Xiv okłamało Deltę. Już wystarczy, że uciekło z domu.
– To, hm… Skomplikowana sprawa? Samo nie do końca rozumiem, choć rodzice tłumaczyli mi niejeden raz. W dużym skrócie, ojciec znalazł fajnego alchemika, który stworzył magiczny eliksir, którym polali kamień i z tego kamienia wyszłom ja. – Medyk, nieporuszony, podniósł jedną brew na to wyjaśnienie. – A w szczegółowym streszczeniu, Yir znalazł strumień, którego woda po wypiciu powoduje, że każdy, niezależnie od płci, zachodzi w ciążę. Rodzicom udało się znaleźć alchemika zdolnego do przerobienia tej wody. Jak to zrobił, nikt nie wie, ale mu się udało, i to do tego stopnia, że woda zadziałała na kamień. Tata często się śmieje, że w ten sposób zaciążyli kamień i urodziłom się z kamienia. Pękł jak jajko i bum, jestem na świecie.
Starszy basior słuchał z uwagą, a przynajmniej Xivowi tak się wydawało. Miało nadzieję, że po tej historii nie będzie już żadnych wątpliwości, choć jak opowiedziało ją na głos, to samo zauważyło, że brzmi jak typowy świr. A może Delta uwierzy? Cholera, w co młody wierzył, to się nie uda. Blada dupa, tyle było ze znalezienia sprzymierzeńców, na Varim i Wayu się skończyło. Nikt więcej nie posłucha.
– Jebaniutki… – wymamrotał pod nosem medyk. Xiv zastrzygło uszy na to słowo.
– Co? – Szlag, znowu najpierw powiedział, potem ugryzł się w język.
– A nic, nabijam się z twojego taty. – Po raz pierwszy w całej tej rozmowie Delta się uśmiechnął, a przynajmniej grymas, który pojawił się na jego pysku, najlepiej pasował do kategorii uśmiechu. – Skubany nawet w zaświatach znajdzie sposób, żeby mieć dzieci. Pamiętam, jak sobie żartowaliśmy, że jeszcze trochę, a rodzina Shików przejmie w całości watahę. Ten rudy pacan przygarnąłby każdego możliwego szczeniaka, gdyby mu na to pozwolono. – Tym razem medyk bardzo ewidentnie zachichotał. Jego rozbawienie nie potrwało jednak długo. – Masz jakieś rodzeństwo tam, w zaświatach?
– Dwie siostry – przyznał Xiv. – Powstały w ten sam sposób, co ja, ale trochę później. I to bliźniaczki.
– W takim razie to będzie… – Starszy basior zaczął coś liczyć pod nosem. – Jedenaścioro potomstwa. No nie powiem, zaszalał. Chyba nawet pobił rekord.
Skonfundowany atramentowy wilk patrzył trochę zagubionym wzrokiem na swojego rozmówcę, jednak więcej informacji nie uzyskał. No cóż, w każdym razie jeden ważny i jedyny najważniejszy wilk z głowy. Czy reszta rodziny dowie się prawdy o Xivie, tego basior jeszcze nie wiedział, ale największy głaz spadł już z serca, więc był w stanie na spokojnie dalej funkcjonować w watasze. Właściwie to nie mógł się doczekać, co dalej przyniesie życie. To prawdziwe, śmiertelne życie.
CDN
czwartek, 4 kwietnia 2024
Od Amensira - "Pralnia myśli. Japko", cz.2
- Co robisz?
- Jem japko.
- Dlaczego jesz japko?
Zapanowała cisza... Potem mlask. I mlask. Jak wyrazić wszystkie uczucia towarzyszące mi w trakcie jedzenia jabłka? Czy już jabłko samo w sobie nie jest wyrazem wszystkich wewnętrznych odczuć, tych ukrytych głębiej niż pachy czy pępek? Niż flaczki i kości? Jabłko jest czerwone. Nie każde. Ale to, które jem teraz, jest akurat czerwone. Lubię czerwone jabłka, zresztą jak wszystkie, ale te tak bardziej. Bardziej, że naj naj najbardziej. Coś jest niesamowitego w ich barwie. Czerwone jabłko nie jest czerwone jak krew, nie jest czerwone jak mak, nie jest czerwone jak serce, nie jest nawet czerwone jak pyszczek narodzonego szczeniaczka. Nie potrafię znaleźć porównania do tej barwy. Jakby ta czerwień wyrażała szlachetność. Ale absolutnie nie rudy. Jabłko jest kamieniem szlachetnym. Hmm… Owocem Szlachetnym. Węgiel, żelazo, złoto, krzemień, piryt i jabłko. Japko. Jestem zdecydowanie zdecydowany, że gdyby spodobała mi się jakaś wadera, jako prezent zaręczynowy wręczyłbym jej jabłko. Potem zjedlibyśmy jabłko, a ja wtedy przyniósłbym kolejne jabłko. Jabłkowa miłość. I tak wcinalibyśmy te jabłka w blasku księżyca, zakochani w sobie, i w jabłkach. Miłość jest jak jabłko. Jabłka… Jabłka są miłością.
- Yhmm… Amensir?
- Ach, jem japko.
Lubię jeść jabłka. Patrzyliście kiedyś na świat z już nadgryzionym jabłkiem pod pyszczkiem? Bo ja tak. Jakoś nie umiem opisać tego, co widzę wyraźnie. Nie umiem opisać tego, co tylko ja umiem opisać, bo na co tylko ja znam słowa. Ale uwielbiam wcinać jabłka. Obserwować rzeczywistość w trakcie ich wcinania. Jakbym nie należał do tego świata, nie był jego integralnym elementem, ale mógł przenieść się równolegle obok. Bo ja w tłumie nic nie zobaczę. Wyjdę przed szereg, zobaczę to, co przede mną. Wreszcie stojąc z boku będę miał widok na wszystko. Zaczynam śledzić wzrokiem żyjące wokół wilki, latające gady i panoszącego się Byczqa. Za każdym razem detale tych scenariuszy się zmieniają. Każdemu wcinaniu jabłka towarzyszy nowa historia w nowym tle. Jaskinia Medyczna nigdy nie wygląda tak samo. Jaskinia Wojskowa nigdy nie wygląda tak samo. Jaskinia moja i przyjaciół nigdy nie wygląda tak samo.
- Wszystko w porządku?
- Tak. Jem japko.
Jestem zachwycony w swojej pasji, intensywnie odczuwam słodycz spływającego po moim pyszczku soku japkowego. Mimo to jest coś, co mnie oj boli. Dlaczego inni nie mogą się tak upajać prostotami dnia codziejszego? Jedzonkiem, przyrodą, snem, obowiązkiem. Jak ja mam uszczęśliwiać duszyczki, gdy nie potrafią one tak patrzeć na świat jak ja, a ja jak one? Tylko ja mogę żyć w swoim świecie. Byczeq może żyć w swoim świecie. O, no i właśnie, my się rozumiemy. Mimo że jesteśmy dwiema osobnymi orbitami. Życie to absurd. A jabłko to harmonia. Tak właśnie obserwuję świat jedząc jabłka. Śledzę wilcze zachowania i nawyki, no i nie mogę się za każdym razem nadziwić. To, co słyszę, co widzę, absurd. Jak można tak egzystować? Jak gruszka przestaje smakować, zjedz borówki. Jak borówki przestają smakować, zjedz grzybki. Jak grzybki przestają smakować, zjedz jabłko.
- Ach, widzę, że głodny jesteś.
Jak to właściwie się stało, że zachwyciłem się jabłkami? Nie wiem. Ale polecam tak znaleźć radość w prostej rzeczy, którą można robić codziennie. W jedzeniu, spaniu, w muzyce, pisaniu, modlitwie. Tak zatrzymać się na chwilę, zapomnieć o obowiązkach, poegzystować. Następnie popatrzeć z boku na życie swoje i otaczające, by końcowo zaglądnąć głęboko w swoją wrażliwość i coś z niej wyciągnąć. No a potem powrócić na ziemię, gdy znów wskoczy na Ciebie Byczeq cały w płomieniach … …. ….. radości :)
- No dobra, nie będę przeszkadzał. Smacznego!
- Dziękuję!
C. D. N.
Od Xiva - "Na skrzydłach trupiej główki" cz.3 "Słowa prawdy. Bratnia solidarność"
Rozdział 2 – Słowa prawdy
Xiv obiecało, że pójdzie do Delty następnego dnia. Ale nie poszło. Zobaczyło niebieskiego basiora z daleka i od razu zawróciło. Co niem prowadziło? Nie miało pojęcia. Ale nie potrafiło spojrzeć temu wilkowi w oczy i wyjawić prawdę. Było to silniejsze od nieno.
Zamiast tego, Xiv udało się do Wayfarera, który właśnie szykował opał do ogniska. Podobno chciał dzisiaj nieco rozmyślać, wpatrując się w ogień, przedstawiał to jako swoje plany na dzisiejszy wieczór. Xiv nie rozumiało, w jaki sposób wpatrywanie się w ogień pomaga z rozmyśleniami, ale nie kwestionowało technik brązowego wilka. Podeszło do niego, wyjątkowo wcale się nie uśmiechając. Way od razu wiedział, że coś jest nie halo. Jak zaskakująco dobrze potrafił czytać niektóre wilki. A może to Xiv jest łatwe do czytania jak otwarta książka z powiększonymi literami.
– Xiv! Witaj, przyjacielu – przywitał się podróżnik, chyląc kapelusz. Ciekawe maniery, według Xiva.
– Cześć, Wayfarer. Masz… może chwilę?
Na twarzy Waya wyrysowało się zaciekawienie. Fakt, Xiv rzadko kiedy wręcz domagało się jego uwagi, co więcej, rzadko kiedy domagało się uwagi któregokolwiek z jego rodzeństwa. Z wyjątkiem Variego.
– Mam. O co chodzi?
Xiv wzięło głęboki wdech.
– Jestem synem Paketenshiki i Yira.
Rozdział 3 – Bratnia solidarność
Martwa polana, którą Xiv pamiętało jako miejsce swojego pojawienia się w tym świecie, obecnie stanowiła bezpieczną ostoję dla pojedynczego wilka, imię którego zaczynało się na x, kończyło na v, a gdzieś w środku było i. Nikt nie miał odwagi się do niego zbliżyć, kiedy leżał skulony na samym środku martwicy. Nikt nie chciał stąpać po tej przeklętej ziemi. Nikt z wyjątkiem Wayfarera.
– Dobrze się czujesz, braciszku? – zapytał niewinnie, pochylając się nad atramentowym basiorem. Ten tylko podniósł na niego wyblakłe oczy, w których zostały jedynie resztki koloru i wrócił do swojego trwania w nicości. – Niczego nie osiągniesz, leżąc w tym dole.
– Dlaczego cię to nie przeraża?
Wafel zastrzygł uszami, zaskoczony monotonnym szeptem wyrażającym pytanie. Mimowolnie z jego ust wysmyknęło się pytające „Hm?”, zanim basior zagryzł wargi.
– Dlaczego nie przeraża cię, że powstałom z martwych?
Podróżnik usiadł obok skulonego wilka. Jego wzrok powędrował w dal, gdzieś poza drzewa i horyzont; gdzieś, gdzie chowały się skomplikowane myśli szukające swojego miejsca we wszechświecie. Zapadła na moment cisza między dwoma samotnikami, choć świat dookoła nie przejmował się ich poważną rozmową i świergotał w najlepsze, wykorzystując do tego dzióbki ptaków.
– Bo już to widziałem. Yir to zrobił, co nie?
Xiv odważyło się podnieść głowę.
– Ale inaczej.
– Nie dla mnie. Może powstał tak jak ty, może tata wyciągnął go z kapelusza. Ja tego nie wiem. Wiem tylko, że Yir powstał z martwych. – Way zwrócił się ku Xivowi. – Co mnie zastanawia, to w jaki sposób byłeś w stanie powstać z Pakiego i Yira, skoro obaj umarli, zanim się urodziłeś. Yir miał już jedno życie.
– Po drugiej stronie też jest życie.
– Mhm.
I już. Na tym skończyła się rozmowa. Xiv przyjęło pozycję siedzącą, sadzając się minimetry od brązowego wilka. Patrzyło w tą samą stronę, ale nie na wirujące myśli, tylko znacznie bliżej, na owady chwiejnie poruszające się w powietrzu. Pomagało to nu myśleć, pewnie w ten sam sposób, co Wayowi pomagał ogień. Minęło dobre parę minut, zanim Wayfarer kontynuował ich konwersację.
– A więc, jak powstałoś? Tam, po drugiej stronie, mam na myśli. Za pomocą eliksiru? Jakiegoś eksperymentu?
– Nie wiem – odpowiedziało cicho Xiv. – Nie wiem.
– Rozumiem. – Podróżnik oparł się na barku drugiego wilka, tworząc pozycję, która u ludzi byłaby objęciem drugiej osoby ramieniem. – Fajnie jest mieć brata. Wiesz, czasem świra można dostać, żyjąc tylko z dziewczynami. I do tego tak zabieganymi jak nasze.
Xiv uśmiechnęło się delikatnie. Tak, fajnie było mieć brata.
CDN