czwartek, 21 listopada 2024

Od Yrsy



Na Dalekiej Północy wszystko było białe. Świat pokrywał się lodem, a wiatr hulał jak dzikie zwierzę, które chciało pożreć każdego, kto ośmielił się postawić mu czoła. Noc trwała długo, a dzień zdawał się ledwie ułamkiem rzeczywistości. W tak nieprzyjaznym miejscu przetrwać mogli jedynie najsilniejsi – klan Wilczej Paszczy był tego dowodem.
Jednak nawet ich niezłomność została wystawiona na próbę. Zimy zaczęły się wydłużać, a śnieg nie topniał już nawet latem. Zwierzyna zniknęła z łowisk, a głód powoli wkradał się do ich legowisk. Młoda wadera, Yrsa, obserwowała to wszystko z bólem. Miała zaledwie trzy lata, lecz nosiła na swoich barkach ciężar, którego nie uniósłby żaden dorosły wilk.
Była córką Alfy, przywódcy klanu. Jej srebrzyste futro, naznaczone białymi znakami w kształcie łez, od zawsze wzbudzało podziw i szacunek. Niektórzy szeptali, że to znak pradawnych przodków – Yrsa była bowiem inna. Widziała to, czego inni nie potrafili dostrzec. Sny i wizje nawiedzały ją od dzieciństwa, ukazując obrazy przyszłości i przeszłości.
Gdy nadeszła najcięższa zima, wizje zaczęły nasilać się. Yrsa widziała klan ginący w śniegu, słyszała krzyki swoich braci i sióstr, widziała samotną siebie, kroczącą przez pustkowia. Ostrzegła ojca, błagając, by podjął decyzję o wędrówce na południe – do ciepłych, łagodnych ziem, które widziała w snach. Jednak Alfa odmówił. Wierzył, że siła i upór pozwolą im przetrwać.

Dzień za dniem śnieg stawał się głębszy, a wiatr silniejszy. Wilki traciły siły, a zapasy jedzenia skończyły się szybciej, niż przewidywali. Yrsa widziała, jak  rodzeństwo słabnie, ich ciała drżą z zimna, a oczy tracą blask.
Pewnej nocy, gdy wiatr szalał jak nigdy wcześniej, matka Yrsy, delikatna i pełna miłości alfa wadera, zmarła z wycieńczenia. To był moment, w którym Yrsa zrozumiała, że wizje były prawdą. Wszyscy mieli zginąć, jeśli nie uciekną.
Raz jeszcze błagała ojca o decyzję. Klęczała przed nim, a jej srebrzyste futro pokryte było szronem. – Nie możemy tu zostać. Umrzemy wszyscy! – wyła z rozpaczą.
Ojciec spojrzał na nią z bólem. – Nie zostawię naszych ziem. Są naszym domem. Jeśli bogowie chcą, byśmy zginęli, zginę tutaj.
Było za późno. Zima pochłaniała klan wilk za wilkiem. Gdy Yrsa patrzyła, jak jej ojciec poddaje się chorobie, jej serce pękało. Bogowie szeptali jej do ucha, by ruszyła na południe, lecz każdy krok wydawał się zdradą wobec tych, których kochała.
Nadszedł dzień, w którym Yrsa została sama ze swoim starszym bratem. Oboje byli wyczerpani, ich ciała osłabione, a futra matowe. Śnieżyca uderzyła z niespotykaną siłą, zacierając granice między niebem a ziemią.
Gdy wiatr przygwoździł ją do ziemi, brat stanął nad nią, osłaniając ją własnym ciałem. – Idź, Yrso. Ty masz szansę. Ty możesz przeżyć.
– Nie mogę cię zostawić! – protestowała, ale jego spojrzenie było nieugięte.
– Moje zadanie się skończyło. Ty jesteś przyszłością. Bogowie cię wybrali. Idź i pokaż im, że Wilcza Paszcza nigdy nie zginie.
Z ostatnim wyciem oddał życie, a Yrsa zmusiła się, by ruszyć dalej.

Wędrówka przez pustkowia była torturą. Każdy krok zdawał się niemożliwie trudny, a głód stawał się jej stałym towarzyszem. Wizje, które dawniej ją napędzały, teraz wydawały się ciężarem. Dusze szeptały do niej, ale ich słowa brzmiały jak szyderstwo.
Czasami wydawało jej się, że widzi sylwetki swoich bliskich w oddali, ale gdy biegła w ich stronę, rozpływali się w powietrzu. Wilczyca zaczęła wątpić, czy kiedykolwiek dotrze do ziem, które widziała w swoich snach.

Po wielu tygodniach, gdy Yrsa była już na skraju wyczerpania, poczuła coś nowego. Powietrze stało się łagodniejsze, a wiatr przestał być tak mroźny. Śnieg pod jej łapami zaczął rzednąć, aż w końcu zniknął zupełnie.
Nie wiedziała, jak długo szła. Jej łapy były poranione, futro lepiło się od błota, a powieki opadały z wyczerpania. W końcu dotarła na skraj lasu, gdzie świat zmieniał się w coś, czego nigdy wcześniej nie widziała.
Ziemie obiecane były takie, jak w jej wizjach – piękne, spokojne i pełne życia. Ale Yrsa nie czuła radości. Była sama. Cały klan zginął, a ona, ostatnia z Wilczej Paszczy, nie miała z kim dzielić tego zwycięstwa.
Przed nią rozpościerała się polana pełna ciepłych, złotych kolorów. Drzewa uginały się pod ciężarem rudych, pomarańczowych i brązowych liści, które zdobiły ziemię niczym dywan utkany z ognia. Powietrze było łagodne, niosło zapach wilgotnej ziemi i ziół, a delikatne słońce ogrzewało jej zmęczone ciało.
Nigdy wcześniej nie czuła takiego ciepła. W porównaniu do lodowatego domu, gdzie nawet latem wiatr przypominał ostrze noża, jesienne słońce zdawało się cudownym błogosławieństwem.
Zmęczona, ledwie trzymając się na łapach, padła na miękką stertę liści, które zaszeleściły cicho pod jej ciężarem. Ich zapach wypełnił jej nozdrza, a delikatne ciepło przeniknęło przez jej zmarznięte futro.
Przymknęła oczy. Chciała odpocząć tylko na chwilę, ale wyczerpanie szybko zabrało ją w objęcia snu. Po raz pierwszy od miesięcy śniła o czymś innym niż śmierć i pustkowia. Widziała las, pełen życia, wilki, które biegały pośród drzew, szczęśliwe i pełne siły.

<Xiv?>

Nowy członek!

Yrsa - pustelnik

Od Xiva – "Krew jest gęstsza od śmierci" cz.1

Teraz, gdy sierociniec był już pusty, bo wszystkie szczeniaki przyprowadzone przez Wayfarera i Almette wyrosły, Variaishika zdawał się nie wiedzieć, co ze sobą zrobić. Kręcił się z miejsca do miejsca, pozostając w okolicy fizycznego sierocińca, czasem, gdy został o to poproszony, to komuś pomógł. Xiv widziało to zachowanie i nie mogło pozbyć się wrażenia, że już je kiedyś spotkało.

A, tak. Jeno tata, Paketenshika, zachowywał się tak samo, gdy jego trójka kamiennych dzieci wyrosły i nie miał już kim się opiekować. W końcu ktoś zaproponował, by rudzielec założył przedszkole i basior przestał się boczyć. Przedszkole było otwarte zarówno dla wilków, jak i dla lisów i swoje szczeniaki mógł przyprowadzić każdy, kto z jakiegoś powodu nie mógł przez dłuższy czas się nimi zajmować.

Tutaj, w świecie żywych, gdzie zasady były bardziej rygorystyczne, a szczeniąt było znacznie mniej, Vari nie miał jak założyć takiego przedszkola. Już sam fakt, że miał pod sobą sierociniec, był dużym plusem dla jego opiekuńczej osobowości, ale szczenięta nie rodzą się regularnie przez cały rok, a tym bardziej nie są regularnie porzucane. Zazwyczaj znalazła się chociaż jedna osoba, która mogła się takim szczeniakiem zająć, tak jak miało to miejsce w przypadku Yolotla.

Nie mając lepszego pomysłu, atramentowy basior postanowił zaproponować swojemu starszemu bratu wycieczkę poza tereny Watahy Srebrnego Chabra, by i on być może przestał się dąsać. A przynajmniej przestał się dąsać tak bardzo, bo z perspektywy wilka, który nigdy nie miał zapędów macierzyńskich, takie zachowanie wydawało się ździebko żałosne.

– Hej, Vari? – zagadało, siadając obok rudego wilka. Ten nie podniósł się na nogi, wciąż uparcie leżał na boku, wyciągnięty i udający śpiącego. Xiv dobrze wiedziało, że Vari nie sypia za dnia, a jak już to tylko w wyniku zaspania na rano. Było południe. – Tak sobie myślałom… Mamy sobie dużo do poopowiadania, ja o rodzicach, ty o życiu śmiertelnym, a jakoś tak nigdy nie mamy kiedy spędzać ze sobą czasu. Nie chciałbyś może… udać się ze mną na przygodę? Taki spacerek poza tereny Srebrnych Chabrów. Chętnie bym zobaczył, jak bardzo świat śmiertelników różni się od zaświatów.

– A różni się czymś? – mruknął rudy na wydechu, nie będąc w stanie normalnie rozmawiać w swojej obecnej pozycji.

– O dziwo, tak. Przede wszystkim istoty się tu starzeją, u nas tego nie ma.

– Ty się zestarzałeś, nie?

– Nie, właściwie to nie – przyznało Xiv. – Z kamienia wyszłom praktycznie dorosły, tylko trochę mniejszy. To samo siostry.

Na ostatnie słowo Variaishika podniósł w końcu głowę i nawet zużył swoją cenną energię, by spojrzeć na młodsze rodzeństwo. Wygiął się przy tym w koci sposób, wykręcając kręgosłup pod zazwyczaj niemożliwym dla psowatych kątem.

– Jakie one są? Nasze młodsze siostry?

Xiv zastanowiło się chwilę, przypominając sobie obrazy z przeszłości, jak bawiło się z kamiennymi bliźniaczkami, jak w trójkę dostawali reprymendę od taty, podczas gdy ojciec stawał po ich stronie. Albo dostawali reprymendę od ojca, i to tata wtedy ich bronił. To były piękne czasy, za którymi Xiv tęskniło, ale zgodziło się na zostawienie tego za sobą, gdy przeniosło się do świata żywych. Mając wspomnienia przed oczami, basior zaczął opisywać odległą rodzinę.

– Rifka wygląda jak ty, ale ma trzy ogony, żółte oczy jak moje i nie ma włosów, a tylko sterczące futro. Ma też plamy w kształcie piorunów na barkach. Jest wesoła, często się uśmiecha i bardzo fascynują ją ryby. Naida wygląda z kolei jak ja, ale z jednym ogonem, twoimi kolorowymi oczami i długimi, czarnymi włosami. Też jest wesoła, ale jest głośniejsza, dużo się śmieje i nie potrafi zainteresować się czymś na dłużej niż jeden dzień. Właściwie to wyglądają jak młode, dziewczęce kopie naszych rodziców.

– Żadna z nich nie przypomina Pinezki?

– Nie, ale… – Xiv się zawahało. – Szaman powiedział, że ma krople na jeszcze jedno szczenię, ale są one nieco inne od wcześniejszych. Wykonane z innych materiałów. Opowiadał, jak nauczył tej techniki swoją uczennicę, białą waderę z jelenimi rogami. Według taty to mogła być ta sama, która stworzyła eliksir, z którego jest Pinezka. Jeśli się zdecydują i szaman się zgodzi, spróbują stworzyć jeszcze jedno dziecko i może okazać się, że będzie wyglądać jak Pinia.

Vari skrzywił się na wypowiedziane słowa. Jego oczy nabrały wyblakłych, ciepłych barw.

– Nie za dużo tych dzieci?

Xiv wzruszyło ramionami.

– Powstrzymaj geja, który zawsze chciał być matką. A swoją drogą, odzywa się wilk, który miał dwadzieścia cztery szczeniaki pod opieką i jeszcze mu mało.

Rudzielec położył z powrotem głowę na zimnej ziemi. Ruch ogonów wskazywał, że kąśliwa odpowiedź niekoniecznie mu się podobała, ale nie mógł jej zaprzeczyć. Wziął głębszy oddech.

– Pójdę z tobą – powiedział na wydechu. – Nie wiem, gdzie, ale pójdę. Potrzebuję czasu dla siebie.

CD. Variaishika

Dark Crystal odchodzi!

Dark Crystal - powód: podróż na obczyznę

Od Dark Crystal – "Odejście"

 Dark Crystal wiedział, że pozostanie dłużej w watasze go zniszczy, że jego demon w miejscu ogona w końcu przestanie słuchać. Im więcej lat mijało, tym ciężej było go kontrolować. T’Kave rósł w siłę, podczas gdy Kris stawał się tylko słabszy. Tak nie mogło być, basior nie mógł na to pozwolić.

Czasem, jeśli chcesz się o kogoś zatroszczyć, musisz tą osobę opuścić.

T’Kave bardzo wojował, kiedy dowiedział się o planach Krisa. Wyzywał, że nie mogą opuścić watahy, że tylko tu mają co jeść, że tylko tu mają sens istnieć. Dark nie słuchał, chciał po prostu mieć spokój.

Odejście nie było ciężkie, w Watasze Srebrnego Chabra Dark Crystal nie miał żadnych powiązań, znajomości, nawet wrogów. Czysto teoretycznie mógł sobie pójść bez mówienia czegokolwiek, ale nie chciał, by myśleli, że jego stanowisko wciąż jest zajęte, tylko morderca się nie pojawia. Dlatego napisał krzywą notkę z krótką treścią, że odchodzi, zostawił ją przed schronieniem pierwszego lepszego wilka i dokonał to, co powinno mieć miejsce dawno temu. Odszedł z watahy.

<Koniec>

poniedziałek, 18 listopada 2024

Od Bleu - "Wątpliwości" cz. 22

Ciche szuranie odbiło się od ścian. Bleu przesunął łapą po gładkim papierze. Jego niestandardowa wielkość zapewniała równie wielką niepewność. Cienki drewniany wytwór był niczym szklana ozdóbka w kopytach dzika. Bleu musiał się nieźle namęczyć aby najpierw w ogóle je zrobić. Dni i noce ciężkiej pracy nie mogły pójść teraz na marne. Około dwudziestu takich kartek właśnie zostało włożone we wcześniej przygotowaną okładkę, która miała utrzymać je stabilnie w miejscu, aby potem zostać zapełnione pełnym, dawnym i teraźniejszym spisem wilków. A przynajmniej tych, których dane ostały się po pożarze jaskini alf za czasów nie tak dawnej wojny. To nie tak, że Bleu mógłby ją pamiętać. Poszczęściło mu się, że urodził się za czasów względnego spokoju. Poza tym, jego stanowisko było raczej bezpieczne, nawet podczas naborów. Rzemieślnicy w końcu tak pięknie wyrabiali nie tylko kartki i okładki do książek. Nie tylko ubrania, prawda? Bleu na swoim kącie miał także metalowe przedmioty. Co prawda te wymagały niezłego krążenia i kombinatorstwa, ale swój młotek zrobił. Ten sam młotek, którym teraz kulturalnie przybijał sznury do kartek, zalewając je żywicą, aby wszystko ładnie weszło na swoje miejsce.
—Chyba coraz lepiej mi idzie. — zza jego pleców odezwał się młody basior, który na starej obszarpanej kartce malował piórkiem literki. Używał do tego jakiejś starej farby. Nic trwałego, co mogłoby się przydać. A jednak do ćwiczeń się nadawało. Bleu zerknął znad swojej wielkiej pracy i uśmiechnął się.
—Z pewnością. Piszesz lepiej ode mnie! — Rzemieślnik zaśmiał się, uderzając młotkiem raz jeszcze i ciągnąc lniany sznur od drugiej strony. —Właźże na swoje miejsce! — burknął do niego sfrustrowany.
—Czy ja wiem. — Dally odetchnął ciężko nad swoimi bazgrołami. — Nie sądzę, że dałem radę cię przegonić. —
—Aj! Dajesz sobie za mało wiary.  Jak tylko skończę to będziesz pisał po okładce. —
—Ale to twoja praca! — Dally upuścił piórko na ziemię, jego oczy wielkie i przerażone.
—Nie mówię że masz od razu żłobić w skórze. — zaśmiał sie basior naciskając całą swoją wagą na następny kawałek materiału, który naciągał na liny z trudem, aby zabezpieczyć kartki przez rozlewem żywicy kiedy będzie schła. — Namalujesz mi szkic. Białą farbą, ładnym pędzlem. Jak ci się nie uda łebku to i zmazać można. —
—Można? —
—Rzemieślnik nie artysta, nie rzeźbiarz. Wszystko da się zmazać i poprawić. — Bleu stęknął naprężając mięśnie. — Prawie. Ale to czego się nie da robię od lat z wprawą. A jak się zepsuje to się robi od nowa. Żaden koniec świata. —
—Mogę… spróbować więc. —
—Na pewno spróbujesz. Jeszcze chwila, a będziesz miał rok. Czas wybrać sobie miejsce, nie? —
—Prawda. Ale ja się czuję tak niegotowy. — Dally oparł się głową o czerwone literki, które łaskawie pozostawiły po sobie ślady na jego futrze. — Moja siostra wie już doskonale, że będzie biegać. To samo Szpak. Część dzieci odchodzi w ogóle. Daleko. Sam się waham czy nie iść. —
—Ale zdaje się, że… — Bleu w końcu odetchnął i przysiadł sobie. Kawałek materiał leżał naciągnięty i napięty tam gdzie powinien. — coś cię tu zatrzymuje. —
—Przywiązałem się. Miło było mieć w końcu stałe miejsce do zatrzymania się, kogoś kto o ciebie zadbał i przyjął jak do siebie. Nie wszyscy to czuli, niektórzy po prostu chcą już uciekać. —
—Są ciekawi świata. —
—Ale… zostawiają rodzinę w tyle. Tak bez miłości, bez wyrzutów. — Dally uniósł się z oparcia, pół jego pyska w czerwonych smugach, powodując że Bleu parsknął śmiechem w jego kierunku.
—Niekoniecznie. To że idą nie znaczy że nie kochają swojej rodziny. To może znaczyć tyle, że to życie, które kocha ich rodzina nie jest dla nich. Rodzimy się inni. Lubię myśleć, że ja urodziłem się jako domownik. Ja lubię siedzieć u siebie i wziąć okazjonalny spacer. Masz też takiego Anubisa. On nie ma domu, ale nigdzie nie idzie. Jest duszą pełną myśli i uśmiechu. I był też pewien Wayfarer. Nie znałem go, wiesz. Ale podobno kochał swoją rodzinę bardziej niż kogokolwiek, ale duszę miał wolną. I nie sposób było zagłuszyć  chęć podróży. To trochę jakby wołało cię coś ze środka, a bolało jak nie słuchasz. —
—A co jak woła cos bezsensownego? —
—Bezsensownego? Nie ma rzeczy bezsensownych. Wszystko ma sens jeśli mu ten sens umiesz nadać. A tego się trzeba nauczyć, a teraz chodź. Pomóż mi, przeniesiemy to cudo na kamień, niech schnie w słońcu, póki to jeszcze jest. —

Zastanawiające były te noce. Niby to nie chłodne, niby nie ciepłe, a jednak z takim jakimś zaskakującym napięciem.
—Wiercisz się. — Bleu mruknął, jedno oko już zamknięte. Myszka fuknęła pod nosem i poprawiła się raz jeszcze.
—Spać nie mogę dzisiaj. —
—Za mało biegania? — Bleu przygniótł ją łapą, porywając pod siebie. Samiczka pisnęła i ze śmiechem próbowała go z siebie zdjąć. Może z założenia byłoby to proste dla biegacza, w końcu Myszka wyrobiła sobie porządny mięsień od tego ciągłego treningu jaki sobie wydawała na polowaniach. A jednak, Bleu miał od córki więcej siły, nawet nie dlatego że był starszy, a że tyle robił z drewnem. Jak się nie ma telepatii to mięśnie robią się zaskakująco twarde i silne przy takich to wybrykach. Więc Myszka poddała się i rozłożyła łapy przed siebie, przygnieciona przez ojca. Oboje chichotali pod nosami, udając naburmuszonych.
—Biegania było dobrze, wystarczająco. Upolowaliśmy dzisiaj jelenia, coś rzadkiego. Częściej zdarzają się jakieś sarny, może czasem dzik. Ale jeleń, pełen taki do tego, poroże piękne, bogate. A no, I Saroe wpadła, znalazła poroże łosia po drodze. —
—Mymm.. Więc co cię trapi? —
—Co mnie trapi? To jest dobre pytanie, bo nie wiem. — Myszka odetchnęła z udawaną ulgą kiedy Bleu położył sie obok niej.
—Jak nie polowanie… to miłość? —
—Może. Chociaż.. idzie mi z Irysem raczej dobrze. Ja wiem.. on jest wiele lat starszy, ale nadal jest… fajnie. —
—Wiek nie do końca ma znaczenie, wiesz. Tak długo jak ci z nim dobrze. —
—Wiem, wiem. Ty to być się nawet ptakiem cieszył gdybym  tylko była szczęśliwa. —
—Nie ty pierwsza w rodzinie. — Bleu zaśmiał się. A Myszka tylko spojrzała na niego kątem oka zaskoczona.  —W każdym razie. Może idzie dobrze, aż szukasz dalej. Może to następny krok? —
—Ale że co? Ślub. Na to raczej za wcześnie. Nie wiem też czy chcę. Irys też raczej się miga. To tak… tak się wiązać. Zawsze mówisz, że my to takie bardziej wolne dusze. —
—Wolne nie znaczy, że nie możecie się pobrać. Ale ja nie o tym, skarb. —
—A o czym? O seksie? To już było. —
—Emm.. Tego wiedzieć nie musiałem. — Bleu zaśmiał się pod nosem. —Myślałem nad mieszkaniem. —
—M… Mieszkaniem? — Myskza zawahała się. Na chwilę zapadła cisza. Noc wdarła się do środka, jej słodkie noty i śpiewy wchodząc pomiędzy nich z radością, aby pochwalić się swoimi własnymi harmoniami.
—Jak pomijamy ślub, to przecież to jest następny krok, tak? Niektórzy mieszkają zanim się pobiorą. —
—Mieszkanie. — i Myszka położyła się, jej oczy wbite w wyjście, dopóki nie zamknęły się porwane przez senność. Samica zapadła w niespokojny sen, z myślą o przeprowadzce. Przerażała ja wizja opuszczenia domu, ale spanie na jednym futrze z Irysem  brzmiało naprawdę przyjemnie.

—Czyli.. bardziej ozdobnie? — Dally dmuchnął na pędzelek, biała farba ledwo trzymająca się sierści , z której był zrobiony.
—Tak. Leć na całość, pokaż co potrafisz! — Bleu nachylił się za nim. Dzieciak zaczynał już go przerastać. Ciężko było uwierzyć, że już tak wyrośli. Cała trójka, czasem do niego wpadali, czy to nauczyć się pisać czy pobawić z Jałonką. Jak inne dzieciaki, Jak Szpak czy Barwinka z Dziewanką. A teraz? To już był młody basior, zwinnie przebierający łapą w pełnym skupieniu nad kolejnymi literami w wielkim napisie: Spis powszechny, robiąc go naprawdę pięknym. Dzieciak miał wrodzony talent, a może po prostu się wyuczył?
—Zastanawiałeś się już kim chciałbyś zostać? — Bleu mruknął do niego przemieszczając się do następnego, na razie dołożonego projektu. Metal, jego „ulubione” zajęcie, patrzyło na niego z błyskiem nienawiści na lśniącym grzbiecie.
—Nie bardzo. Może mógłbym dołączyć tutaj do ciebie? — Dally sapnął, jego łapa ścierając literę P raz po raz.
—Możnaby spróbować, chociaż czy ja wiem czy się nadasz. Bardziej z ciebie artysta niż rzemieślnik.—
—Ale… ozdabiam przecież. —
—Niewiele mam książek, które należy tak adorować pięknym pismem. Większość czasu to bicie młotkiem, tkanie lin i targanie drewna na opał i więcej drewna na projekty. Z to drzew trzeba wybrać i ściąć , albo skraść. —
—Jak te kartki? —
—Te kartki to wiele krwi mi napsuły, ale sam je uczyniłem, więc nie są tak białe jak te co Ci od WWN przynoszą na talerzyku często. —
—Może rzeczywiście się nie nadam. Ale nie wiem gdzie indziej miałbym iść. Pozwolili mi polowania spróbować i nie poszło. Nie moja bajka. W wojsku też z bratem byłem, ale tam nie moje miejsce też. Mówi, że za miękki jestem. —
—Bo jesteś, ale dla nich to wada, dla artystów zaleta. Każdy będzie ci to widział jako co innego. — Bleu właśnie targał kawał drewna zabierając się za opalanie z niego kory. Dally spojrzał tylko na to jak sprawnie i z jaką siłą Bleu to robił i wrócił do swoich literek zrezygnowany. To rzeczywiście nie było miejsce dla niego, zawsze otwarte i przyjazne, ale nie do tej pracy był stworzony. Nie miał cierpliwości i siły aby się tak wysilać i uczyć fachu, który wymagał tak wiele umiejętności. Pisane było jego ulubionym zajęciem, ale kto potrzebowałby wilka, który umie pisać. Na co to się zda?
—Nie wiem co ze sobą zrobić i gdzie pójść. Politykiem nie zostanę, bo nie umiem mówić. Kłamać może trochę, ale… to krępujące tak kłamać innym. Strategiem byłbym złym, bo to jak żołnierka, trzeba się na tym znać. W wojsku w ogóle nie powinno mnie być. —
—To wykreśla ci wiele zawodów. — Bleu uśmiechnął się do niego rzucając klocek na bok i biorąc się za następny. Kora skrzeczała pod ogniem odchodząc płatami jak skóra zdejmowana ze zdobyczy przez wieloletniego łowcę. — Może coś bardziej z ruchem. Aktor? —
—Nie czuję się w tym. Uczenie się linijek i przedstawianie dla innych kiedy robię to ciągle i ciągle. Już i tak nie czuję się sobą, trudno wtedy poczuć się kimś innym. —
—To może… hymn… Coś w nauce? —
—Uczyć szczeniaki? Nie wiem. To chyba plan B jak nic mi innego nie wyjdzie, ale wolałbym nie. Czego miałbym w końcu uczyć. Pisać? Nie ma takiego nauczyciela. Na historii się nie znam, z polowania jestem łeb, medycyna leży i kwiczy. —
—Jaskinia medyczna ma TYLE — Bleu machnął łapą nad głową. — Miejsc. Słyszałem, że stracili medyka teraz i ich tam dwoje na tyle nas i nie tylko nas.—
—Z medycyny jedyne co wiem to że trujący bluszcz swędzi jak się za mocno pod sierść go włoży. Obawiam się, że ze mną to by tylko wolniej praca szła. Potrzeba im kogoś kto by wiedział co robi, nawet odrobinę. —
—Możesz podpytać Agresta co mają wolne.—
—Pytałem, mówili że na mordercy, ale ja nie mam w sobie tej siły co by zabić. Otwarte też jest właśnie nauczyciela, ale to same co ja.. nie do końca się nadaję. W jaskini medycznej, ale to ja tam też na nic im. W szeregowcach zawsze mają miejsce, ale nie dla mnie. Polowanie skreśliłem dawno. Więc … gdzie moje miejsce? Nie mogę go znaleźć. — wilk z żalem odetchnął.
—to ja podpytam, co ty na to. Znajdziemy ci coś. —
—Dzięki, ja… Chciałbym przynależeć gdzieś w końcu nie tylko z czystej iluzji. — mruknął dostawiając piękną kropkę nad i.

 

<CDN>


Dally, Dana, Szalka, Danny i Szpak dorastają!


Dally - kronikarz

Dana - sprinter

Szalka - pomocnik


Danny - szeregowiec

Szpak - bloker