- Mamo... - powiedziałem cicho, wchodząc do ciemnego, cichego pomieszczenia.
- Tak, Szkiełko moje? - odpowiedział mi zachrypnięty głos. Uśmiechnąłem się.
- Idę.
Wadera patrzyła na mnie przez krótką chwilę. Nie potrzebowaliśmy słów, by się pożegnać. Siostra i brat bawili się w kącie groty. Miałem ochotę dołączyć do nich ten ostatni raz. Powstrzymałem się jednak, słowo się rzekło.
- Wyjdźcie na słońce, witaminkę de produkować - zaśmiałem się tylko cicho. Jako najstarszy brat, powinienem chyba być odpowiedzialny za pozostałe szczenięta z miotu. Na razie jednak nie czułem się na siłach. Było mi tylko strasznie żal. Żal porzucać rodzinę, w tamtej chwili z całego serca chciałem pozostać w domu. Na zawsze, choćby jedząc korzonki i polując na jaszczurki. Ale nadszedł czas, aby odejść. Tak, jak uzgodniliśmy wspólnie kilka dni temu. Nie mogłem tego przedłużać. Z każdą godziną bolało by bardziej. Właśnie wróciłem z samotnego spaceru po lesie i musiałem wykorzystać chwilę, w której po raz pierwszy pomyślałem o tym wszystkim jako o zwyczajnej zmianie w życiu, takiej, jakich wiele. Rozdzielenie nie było nieszczęściem, moja siostra w najbliższych dniach miała przeprowadzić się na wschód i próbować odnaleźć trochę szczęścia na terenach Watahy Wielkich Nadziei. Czułem, że o brata nie muszę się martwić, nawet, jeśli jako jedyny wybrał zachodnie tereny Watahy Szarych Jabłoni i mieszkać będzie daleko od nas wszystkich. Moim celem była Wataha Srebrnego Chabra. To właśnie ta nazwa miała stać się dla mnie czymś drogim, czymś, o co będę chciał walczyć i co kochać. I naprawdę, Moi Przyjaciele, zanim jeszcze wyruszyłem, poczułem, jak droga mi się staje. Choć nie wiedziałem o niej jeszcze niczego, czułem przyjemny dreszcz radości. WSC, mój nowy dom.
Wiedziałem też w głębi duszy, że tam, gdzie się wybieram, będę wieść szczęśliwe życie. Mimo niepowodzeń i krzywd, jakich można doświadczyć wszędzie i od niemal każdego, czekałem na to, co będzie określało moje przyszłe losy.
- Spotkamy się za kilka dni? - zawołała za mną siostrzyczka. Uśmiechnąłem się pod nosem i odwróciłem, spoglądając na nią przez ramię.
- Tak, znajdziemy się - odrzekłem po chwili wahania. Wymieniłem jeszcze ostatnie porozumiewawcze spojrzenia z bratem i stanąłem przed granicą naszego domostwa, wdychając pełną piersią powietrze wolności. Chciałem się nią nacieszyć w tym momencie przełomowym, kiedy to mogę iść w którą stronę zechcę i poddać się dreszczykowi emocji towarzyszącemu mojej wędrówce, dopóki nie przyłączę się do tego, za co od nowa wezmę odpowiedzialność.
- Niech cię chronią siły całej przyrody, chłopcze - mateczka kulejąc podeszła do wyjścia z groty i przytuliła mnie, tak mocno, że nigdy wcześniej nie podejrzewałem, że potrafi. Z trudem powstrzymałem westchnienie. Z pokrzepiającym uśmiechem popatrzyłem na nią, a ona ucałowała mnie w czoło. Po raz ostatni. Czas w drogę.
Emocje opadły trochę po kilku godzinach wędrówki przerywanej krótkimi chwilami odpoczynku na łonie natury. Pogoda była piękna a krajobraz wokół niesamowicie cieszył oczy. Pozostał mi tylko wewnętrzny spokój i błogostan. Doskonałe oczarowanie otaczającym światem, które pojawia się mimowolnie, czasem pod wpływem wielkiego szczęścia.
- Dzień dobry - usłyszałem głos za plecami. Odwróciłem się szybko, na chwilę zapominając o własnej beztrosce.
- Dzień dobry... - odpowiedziałem jak najuprzejmiej, jednak z trudem skończyłem wypowiadać ostatnie słowo tak, by nie cofnąć się ze zdziwienia. Przede mną spodziewałem się ujrzeć wilka, tymczasem błękitny żuraw wale go nie przypominał. Na chwilę uśmiech zniknął z mojego pyska, a zastąpiła go kulturalna niepewność.
- Wybacz tak bezpośrednie pytanie, kim jesteś? - zaczął bez zbędnych wstępów. Przełknąłem ślinę.
- Sz... Szkło.
- To całe twoje imię - rzucił mi spojrzenie, po którym można było wnioskować, że też nie spodziewał się usłyszeć dokładnie tego.
- Tak, Szkło. Po prostu Szkło - znów uśmiechnąłem się nieśmiało.
- Świetnie - odwzajemnił uśmiech - moje to Mundus. Nie jesteś stąd, prawda? Żadna wadera u nas ostatnio się nie oszczeniła...
- Nie, proszę pana, nie jestem - pokiwałem głową - ale jeśli to możliwe... chciałbym tu zamieszkać. To Wataha Srebrnego Chabra, prawda?
- WSC - przytaknął - masz jakichś rodziców, Szkło?
- Moja matka. Ale została w domu... - nie wiedziałem, czy dobrze robię, tak chętnie dzieląc się informacjami z tym kimś. Ale coś wewnątrz podpowiadało mi, że można mu zaufać - czy może mi pan wskazać drogę do innych wilków?
- To chyba nie będzie konieczne - odpowiedział, a ja nawet nie zauważyłem, gdy nogi zaczęły prowadzić nas wąską ścieżką. Po chwili szliśmy już w nieznanym mi wcześniej kierunku. Czego miałem się obawiać? Mogłem uciekać, ale po co? Jeśli chciałby mnie skrzywdzić, pewnie już by to zrobił, a ja oprócz skóry na grzbiecie nie miałem niczego do stracenia.
- Co to za miejsce? - zapytałem, gdy stanęliśmy u progu jakiejś obszernej groty.
- Jaskinia wojskowa WSC. Możesz tutaj przenocować, a ja dla pewności rozejrzę się, czy nikt się za tobą nie kręcił.
- Jak to?
- Ktoś mógł cię szukać, a jeśli nawet nie, lepiej uważać. Za twoim zapachem mógł podążać inny wilk, przybywasz w końcu spoza naszych granic.
- Mundus?
- Hm?
- Tu pracujesz?
- Trochę. Szkło?
- Tak?
- Jak wrócę, mogę ci o tym opowiedzieć.
C. D. N.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz