Azair nie napotkał tam jednak nikogo. Rozejrzał się więc dookoła, całkowicie pewny, że gdy tylko będzie wyglądał na niepewnego, wadera z bransoletami zaraz się zjawi, żeby go dręczyć.
Nie pomylił się.
Iryd stała z boku, między drzewami, z niewidzącym wzrokiem wbitym całe mile stąd. Zwrócił się więc do niej:
— Wiesz, gdzie jest ich jaskinia?
Wadera uśmiechnęła się nieco nieprzytomnie, po czym kiwnęła głową i swoim niezgrabnym krokiem skierowała się w prawo. Azair z godnością stąpał za nią. Nie musieli iść długo, w zasadzie mieszkanie Matki znajdowało się tuż za linią drzew.
Iryd zatrzymała się.
— Idź. Kiedy będę potrzebna, zjawię się — powiedziała. Gdy po mrugnięciu otworzył oczy, już jej nie było.
Wydało mu się to nieco niepokojące, ale nie przejmował się tym na ten moment.
Wszedł do jaskini. Nie było tam Matki, jedynie jej parter i dzieci.
Jego rodzeństwo, radośnie baraszkujące na ziemi pod czujnym okiem ojca. On w ich wieku robił sekcje ptaków i uczył się, żeby być pożytecznym. One zabierały tylko tlen.
— O, Azair! — Basior uśmiechnął się na jego widok. — Coś się stało?
— Nie — odparł tamten. Czuł, jak w jego gardle zaczyna rosnąć mu dziwna gula. — Przyszedłem tylko się pożegnać.
— To miłe z twojej stro... — zaczął partner Matki, ale przerwał mu wilk, który z pełną prędkością wbiegł do jaskini. Przy gwałtownym zatrzymywaniu się ledwie uniknął wywrotki. Wyprostował się; odetchnął tak głęboko, że prawie wypluł płuca.
— Jesteś pilnie potrzebny! Beta cię wzywa! — wykrzyknął na jednym wdechu i już go nie było.
Basior westchnął głęboko, uśmiechając się do Azy przyjaźnie.
— Zajmiesz się chwilę dziećmi? Muszę iść. Trzymaj się, Azair Ethal — powiedział, a, otrzymawszy potwierdzającą odpowiedź, klepnął Azaira przyjacielsko po ramieniu i wyszedł.
Biały basior czekał chwilę, przyglądając się odbiegającemu wilkowi.
Jaka szkoda, pomyślał krótko. Wydaje się całkiem w porządku.
— Wujku, wujku! — zawołała mała waderka, podchodząc do niego i szturchając go łapką w nogę. Miała ogromne oczy. Aza czuł się nieswojo pod jej spojrzeniem.
— Technicznie rzecz biorąc — odezwał się po chwili milczenia. Jego głos brzmiał jak echo, odległe, ale jednak bardzo bliskie. — Jestem waszym bratem.
Szczeniak zamarł.
— Ale nie przejmuj się — westchnął Azair. — Już niczym nie musisz się przejmować.
Podszedł do wyjścia z jaskini i zlokalizował średniej wielkości i wagi głaz, który znajdował się zaledwie parę metrów dalej. Aza miał pewność, że szczeniaki go nie przeskoczą. Podszedł, zaparł się tylnymi nogami i przepchnął go tak, żeby zakrył wejście. Wspiął się, po czym wskoczył z powrotem do jaskini.
Wszystko rozegrało się bardzo szybko.
Na pierwszy ogień poszła waderka- stała najbliżej. Zanim reszta w ogóle zorientowała się w sytuacji, Azair wbił kły w jej szyję, rozrywając ją na strzępy. Krew plamiła mu futro i wypełniała przestrzeń metalicznym zapachem. Wilk słyszał słabnące bicie serca, które ustało całkowicie, gdy drobne ciałko nie mogło już znieść odniesionych ran. Myśli szumiały mu w głowie, przerywane urywanymi odgłosami agonii.
Odrzucił martwe ciało swojej siostry na bok, a kości przyjemnie chrupnęły, uderzając o ścianę. Miał ochotę połamać ich resztę, ale została jeszcze dwójka. Zajmie się tym później.
Teraz maluch z białymi oczami. Patrząc w nie, widział siebie. Ciekawe, na kogo by wyrósł. Może na doradcę Alf? Może na generała?
Może na nikogo, skoro teraz ma skończyć się jego życie?
Nie miał serca do znęcania się nad nim, skręcił mu więc kark i rzucił do siostry.
Trzeci wiedział, co się dzieje. Drapał kamień zasłaniający wejście, skomlał głośny i wołał tatę. Azair prychnął. Tchórzliwa pchła.
Złapał go i zasłonił mu łapą pysk.
— Cicho, głupi — wyszeptał mu na ucho, zanim zaczął uderzać jego głową o ziemię, póki jej nie zmiażdżył. Dla pewności również jemu skręcił kark.
Po chwili zastanowienia wyrwał mu ogon i rzucił go gdzieś w bok.
Odłożył go wręcz czule na mały stosik z rodzeństwa i uśmiechnął sam do siebie. Szczeniaki były takie urocze, kiedy... Spały...
Zaśmiał się cicho.
— Azair Ethal? Czemu tu jest ten głaz? — zawołał partner Matki z zewnątrz.
Serce Azy prawie stanęło. Jeszcze on!
— Poczekaj, zaraz go przepchnę. Odsuń się na bok — zaśmiał się Azair i z całej siły popchnął kamień przed siebie.
Basior, zobaczywszy skąpaną w krwi sierść pasierba, zamarł.
— Co... — zapytał, ledwie wydusiwszy z siebie zaledwie jedną sylabę.
Aza nie czekał na rozwój sytuacji, tylko od razu rzucił się na ojczyma.
Walczyli zawzięcie, drapiąc się i gryząc, ale partner Matki, kompletnie nieprzygotowany na taką sytuację, zaczął tracić werwę, zorientowawszy się, że atakuje dziecko swojej ukochanej. Azair, najszybciej jak mógł wgryzł się w przednią nogę wilka i, nie puszczając, zaczął nią szarpać na wszystkie strony, póki nie odrzucił jej na bok. Zabrał się za drugą, za nic mając wrzaski i uderzenia.
— Powiedz... Jak to jest, widzieć cień przeszłości swojej żony? — zapytał szeptem Aza, mierząc spojrzeniem basiora, który leżał na boku i oddychał głęboko z czystym przerażeniem w oczach.
Zanim zdążył odpowiedzieć, Aza wbił pazury w jego język i wydrapał go. Wepchnął go wilkowi do gardła i wyszedł, mając nadzieję, że ktoś go jednak uratuje. Żal by było tracić taką dobrą osobę.
— Nikt nie będzie dla niej ważniejszy ode mnie — oznajmił Aza, rzucając na trupy i okaleczonego wilka ostatnie spojrzenie. — Nikt, słyszysz?
Kremowy basior i tak nie miał jak odpowiedzieć, bo bez języka z jego gardła wydobywał się tylko cichy pisk, przerywany przez urywany szloch.
Azair wyszedł z jaskini i skierował do najbliższego strumyka, żeby się obmyć.
Gdy już skutecznie zmył z sierści resztki szkarłatnej posoki, podeszła do niego Iryd.
— Czuję niepokojący zapach — odezwała się. — Czy to krew?
— Zabiłem właśnie zająca — odparł.
Wadera wyglądała, jakby chciała coś dodać, ale zamilkła.
— Byłoby dobrze, gdybyśmy już wyruszyli. Alfa wyraził zgodę, ale w każdej chwili może zmienić zdanie... — odezwała się po chwili ciszy, gdy Aza już zdążył wyjść i się otrzepać.
< C.D.N. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz