Ostatni bieg odbyłam rankiem, więc już gdzieś w okolicach popołudnia czułam się w pełni wypoczęta i gotowa, nawet jak najbardziej chętna, na nowe wyzwania. Przez jakiś czas organizowałam sobie jedno po drugim różnorakie zajęcia, wkładając na chwilę łapy to tu, to tam, by wreszcie wieczorem podjąć szybką decyzję i udać się na kolejną przebieżkę. Tym razem zwyczajną. Bez większych planów i zaangażowania.
Wyszłam więc z jaskini i potrząsnęłam od niechcenia łapą, potem drugą. Zaczerpnąwszy w płuca powietrza, ruszyłam przed siebie. Mój dom ze wszystkich stron otaczał las, więc zapowiadało się, że właśnie takie, znajome widoki będą mi dziś towarzyszyć. Biegłam po leśnej ściółce, omijając większe patyki i gałęzie, z rozpędu przeskakując nierówności i manewrując między ciemnymi pniami drzew. Gdyby to ode mnie zależało, wolałabym cały czas poruszać się sprintem lub przynajmniej prędkością mocno do takiej zbliżoną, niestety już wkrótce zostałam zmuszona do przybrania rozsądnego tempa i równego oddechu.
Zdążyło się ściemnić, nim zdążyłam poczuć zmęczenie, gdy jednak ten nieunikniony moment nadszedł, spokojne zmieniłam tor ruchu i po zaokrąglonej ścieżce ruszyłam z powrotem w stronę legowiska. Dotarłam tam w dobrym momencie, gdy ledwo już mogłam się poruszać. Czas na sen, pomyślałam radośnie, znikając w kamiennym wejściu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz