Szybko. Szybciej. Z każdym przebytym metrem moje mięśnie były coraz bardziej wyczerpane. Ale przecież o to chodziło. To... zupełnie normalne...
Zatrzymałem się dopiero, gdy zadyszka dosłownie nie pozwoliła mi biec dalej. Upadłem na mech, ostatnim ruchem zdoławszy wyciągnąć jeszcze spod siebie jakąś połamaną, sosnową gałązkę pozbawioną igieł. Westchnąłem, kilka razy głęboko nabierając powietrza. A zatem to była moja granica. Ale ładnie udało mi się do niej dotrzeć. Jutro ją przekroczę, obiecywałem sobie. Będę jeszcze lepszy w tym, co ćwiczę. Dogonię każdego, przegonię nawet sarnę biegnącą po polu, wytrzymam bieg tam i z powrotem, przez całe tereny WSC. Od początku, do końca. Gdzie tam! Jeśli będę chciał, dam radę przebiec w obie strony od południowej granicy WWN aż po samą wieś! I jeszcze w międzyczasie przepłynę się w rzece, bo czemu nie...
Leżałem przez dłuższą chwilę. Co prawda takie nagłe przerywanie treningu obciążało serce, ale naprawdę było świetne na uodparnianie mięśni na zakwasy. Kiedyś na pewno to wykorzystam. Cóż to za stróż prawa, który nie potrafi szybko biegać i nie jest w stanie powalić i obezwładnić bandyty? Takim na pewno nie będę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz