Byłam rozczarowana i głęboko niechętna takiemu rozwojowi wydarzeń, a że w moim charakterze nie leżało bezmyślne poddawanie się ciężkim uczuciom irytacji i bezsilności, do palety przeżywanych w tym momencie uczuć zaraz dołączył palący mnie od serca płomienny gniew. Przeklęłam w duchu i splunęłam pod... a raczej za łapy idącego przed nami pokaźnego basiora. Być może tego nie usłyszał, być może postanowił zignorować manifestację niepochlebnej, najpewniej niewiele obchodzącej go opinii jakiejś przybłędy, lecz mnie to jak najbardziej przyniosło odrobinę ulgi. Pomyślałam sobie, że ta nasza wycieczka stanowiła ucieczkę od nudnych formalności związanych z goszczeniem u Sekretarza czy innego Prezydenta, a jednak co się odwlecze, to nie uciecze, bo zaraz przyjdzie nam odbyć tę przydługą rozmowę z Alfą. I po co? Czy trójka wędrowców mogłaby w jakiś rzeczywisty sposób zaszkodzić stadu? Nawet to tak często pojawiające się tłumaczenie zatrzymań na granicy obawą o szpiegostwo nie miało zbyt dużego sensu, bo jakie niby informacje moglibyśmy im wykraść? Przeklęte watahy i cholerne Alfy, którym chyba chodzi tylko o zademonstrowanie tym wszystkim swojej rzekomej potęgi. Świat powinien być bardziej wolny.
Zerknęłam ukradkiem na czaplę, która pomimo faktu posiadania skrzydeł grzecznie dreptała za przedstawicielem władzy. Żałosne. Czemu nie ucieka? Czemu wszyscy nie uciekniemy, skoro mamy przewagę liczebną? Możliwe, że Zawilec nie dałby rady... Może w takim razie powinnam zabić czarnego wilka? Wyglądał na pokaźnego i nie ujawnił jeszcze żadnej mocy, przeczuwałam więc, że taki pojedynek mógłby mnie sporo kosztować. Z drugiej strony, czy to najgorsza opcja? Jakoś nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wataha nazwana po krwawym zachodzie, która wystawiała na straż tak nieprzyjemnych osiłków, już nie raz rozlewała krew pod płonącym na czerwono niebem i w naszym przypadku mogło nie być inaczej. Nie, skarciłam siebie. To jeszcze nie był moment na samobójczą śmierć, choć niewykluczone, że miał pojawić się on już niedługo. Jedyne co mi na tę chwilę pozostało to westchnięcie, które pozwoliło oczyścić trochę myśli, przybrać na twarz kamienną maskę i rzucić w czasie trwania pochodu kilka ostrych zdań, które znaczyły dla obcego mniej więcej tyle, co wcześniejsze splunięcie.
Przymusowy spacer zakończyliśmy przy pokaźnej skale. Oburzony i zaspany głos wyrwanego ze snu przywódcy, który tam usłyszeliśmy, zabrzmiał dla mnie dość komicznie i rozegnał nieco moje obawy.
- Czego chcą? - zapytał swojego podwładnego, przecierając oczy.
- Chcieliśmy tędy przejść - uprzedziłam strażnika.
- W jakim celu? - miałam trudność z odgadnięciem, czy tym razem samiec zwrócił się już do mnie, czy może nadal rozmawiał z naszą eskortą, lecz w gruncie rzeczy i tak nie powstrzymałoby mnie to przed odpowiedzią.
- W żadnym - burknęłam - Po prostu przejść.
- Ach tak? - władca zeskoczył na ziemię, gdzie przeciągnął się niedbale - Niestety czasy są ciężkie, a w okolicy pełno wrogów, nie jestem więc w stanie tak po prostu uwierzyć wam na słowo - skierował wzrok na swojego pracownika - Zabierz ich do jaskini i dokładnie przesłuchaj. Nie zapominaj, że by powiedzieć całą prawdę, mogą potrzebować dodatkowej motywacji.
<Zawilec?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz