Zawsze tak było, że upalne dni mijały szybko. Od jakiegoś czasu zdawało mi się jednak, że daty zmieniały się, nim zdążyłam nawet jakkolwiek to zauważyć. Miałam wrażenie, że w okolicy pojawiły się gdzieś jakieś nowe twarze. Czasem widywałam je na spacerze, przez moment tak krótki, że choć zdążyłam, nawet i podświadomie, zarejestrować fakt spotkania, żaden układ rysów, a co dopiero imię, nie zapisało się w mojej pamięci. Mimo tego zdawała się mnie nachodzić myśl, może jakaś pozostałość pierwotnego instynktu, że przy zwiększeniu liczby nieznajomych pałętających się wokół, należało przygotować się na ewentualną potyczkę i zadbać o własną tężyznę oraz praktyczne umiejętności. Nigdy nie miałam nic przeciwko ćwiczeniom, dlatego nie oddaliłam tych myśli jako coś niedorzecznego, a zamiast tego bez szczególnej zwłoki udałam się do lasu, by tam, w odludnym miejscu, przeprowadzić trening.
Kierowana kolejnym pomysłem powstałym całkowicie pod wpływem chwili, zebrałam kilka patyków i ułożyłam z nich w prostą linię. Podobna konstrukcja stanęła jakieś kilkadziesiąt metrów dalej. Wystartowałam zza jednej, by sprintem dobiec do drugiej, a gdy już jej dosięgłam, nie zatrzymałam się, tylko obróciłam, by kontynuować bieg. Pokonałam tor kilka razy, a trening zakończyłam, kiedy nie mogłam już złapać oddechu. Wróciłam do domu, po drodze jeszcze kilkukrotnie zrywając się do krótkiego sprintu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz