Na otwartej przestrzeni nie było widać o wiele więcej, niż w wąwozie przez który przechodziliśmy wcześniej, ale nie napotykające żadnych przeszkód światło księżyca wystarczyło, aby z łatwością rozróżniać kontury poszczególnych obiektów. Obiektów?
- Co to ma być? - zapytałem, a może raczej rzuciłem w przestrzeń, bo na jakąkolwiek odpowiedź nie liczyłem - macie jakieś pojęcie, czy to może być, tak teoretycznie, na przykład wilk?
- Warto się przekonać, zanim zdąży zobaczyć trzy widma czające się za krzakami - zauważyła Etain - to mogłoby nam by sporo utrudnić.
- Allle... to znaczy, że chcesz stąd wyjść? - w moim głosie słychać było chyba ciut zbyt dużo przerażenia, bo gdy sam usłyszałem swoje słowa, jeszcze bardziej się zaniepokoiłem.
- Nie uważasz, że to byłoby znacznie bardziej logiczne, niż siedzenie tutaj przez resztę nocy i czekanie, aż to coś się poruszy?
Przełknąłem ślinę. Może i tak, choć w naszej kryjówce wciąż było bezpieczniej. Nie powinienem się chyba dziwić, jeśli już dawno zauważyłem, że Etain lubi przede wszystkim działać.
- Wychodzimy? - szepnąłem jeszcze, uzyskując w ramach odpowiedzi jedynie milczące kiwnięcie głową. Chrząknąłem, na chwilę odwracając się do stojącego obok, drugiego towarzysza - Mundurek, posłuchaj, a jakbyście poszli tam... wy, a ja stąd obserwowałbym sytuację, wiesz, na w razie czego? Ich może być więcej!
- A, to słusznie zauważyłeś - mruknął, lecz zanim zdążyłem ucieszyć się z przyznania mi racji, dodał jeszcze - to duża odpowiedzialność, zostawić nam tego jednego, a całą resztę wziąć na siebie.
- Całą resztę? - położyłem uszy po sobie - a wiesz co... może jak będziemy przemieszczać wszyscy razem, to nasze szanse będą większe... - szerzej otworzyłem oczy, niemal dumny że swojej refleksji. Brakowało w niej tylko jakiegoś morał o przyjaźni i doniosłego podkładu muzycznego. Ech, no właśnie, muzycznego. Ze strony, po której stał Mundus, dosłyszałem tylko ciche westchnienie. Dopiero po chwili odezwał się półgłosem:
- Na pewno to żyje? Stoi w zupełnym bezruchu od kilku minut.
- Podejrzewam, że się nie dowiemy, stojąc tutaj - odrzekła Etain - ej, nie będziemy chyba bać się tego stracha na wróble. W końcu wróbla mamy tylko jednego...
Na moment chyba znów odpłynąłem, powracając do rozmowy, zdaje się, w mało odpowiednim momencie.
- Nie wiem, czy powinienem czuć się urażony...? - chrząknąłem, szerzej otwierając oczy, przez co mój kamienny pysk przyjął lekko zdumiony wyraz.
- Mam wrażenie, że panienka nie mówiła o tobie - wyjaśnił życzliwie ptak. Żadne z nich nie powiedziało chyba nic więcej, a i ja dla ratowania resztek swojego honoru wolałem zamknąć się na dłuższą chwilę. Wyszliśmy na łąkę, coraz bardziej zbliżając się do nieznajomego. Jeszcze przez moment nie ruszał się. Gdy jednak znaleźliśmy się w odległości, z której łatwo mógł usłyszeć nasze kroki, drgnął niespodziewanie i zwrócił oczy ku nam. Teraz już wyraźnie było widać, że to wilk i że stał wcześniej częściowo odwrócony do nas tyłem. Z jednej strony poczułem coś w rodzaju ulgi, z drugiej zrobiło mi się strasznie nieswojo.
- Stać! Kto wy? - rzucił w naszą stronę - zatrzymać się, łapska w górę...
- Trudno będzie - szepnąłem, ale posłusznie usiadłem w trawienie zbliżając się nawet o krok. Moi towarzysze również się zatrzymali. Obcy okryty ciemnością wyglądał niepokojąco, ale stanowczo mniej tajemniczo, odzywając się do nas.
- Skąd przybywacie? Nie wyglądacie na armię wroga - oczy basiora po raz pierwszy błysnęły w ciemności. Podszedł do nas, zdawał się przypatrywać każdemu z osobna.
- A to co? - nieznajomy wskazał na Mundurka - to nie wilk.
- No... nie - zawahałem się, po czym lekko kiwnąłem głową.
- Z wami?
- Z nami - przytaknąłem powolnie i zapytałem nieśmiało - a ty? To kto?
- Strażnik. Ktokolwiek jesteście, dziwni goście, właśnie przełazicie naszą granicę.
- Wybacz, nie zmierzaliśmy do żadnej konkretnej watahy. Ot tak, wędrujemy - poczułem, że zaczyna robić mi się gorąco. Spotkania ze strażnikami jakiejkolwiek watahy poza WWN zazwyczaj nie należały do przyjemnych, a jeśli podczas rozmowy przewinął się temat przekraczania granic, można było od razu przewidzieć niezbyt szczęśliwe zakończenie.
- Aaa, aaach - demonstracyjnie i chyba trochę porozumiewawczo skinął głową. Nieświadomie powtórzyłem ten ruch, oczekując idących za jego gestem wyjaśnień.
- Przepraszam, robimy coś złego? - wtrąciła Etain - ja tu nie widzę słupka z zaznaczoną granicą, nie wiedzieliśmy, że biegnie akurat tędy.
- Ach tak, no to wyjaśnimy. Wyjaśnimy - mówił dobitnie - proszę za mną.
- Dokąd? - zapytała alarmującym głosem wilczyca.
- Samiec alfa Watahy Krwawego Zachodu z chęcią się z wami zobaczy.
- O, jak ładnie się zapowiada - szepnąłem do wadery - myślisz, że lubią tu gości?
- Ten typ nie wygląda na gościnnego. I szczerze mówiąc nie łudziłabym się, że jego szef przywita nas serdeczniej. Zwłaszcza w środku nocy - chrząknęła i popatrzyła przed siebie.
Szybciej, niż myśleliśmy (a przynajmniej ja myślałem) znaleźliśmy się na miejscu. Ku mojemu zdziwieniu, nie była to nawet jaskinia, a szeroka półka skalna niewysoko nad ziemią. Strażnik, który nas tam przyprowadził, zawołał jakieś niewyraźne słowa, z których zrozumiałem tylko, że zapowiedział gości. Po chwili z góry odpowiedział mu zaspany głos.
- Czemu budzisz mnie w nocy?! Nie mogłeś zabrać ich do którejś jaskini? Jutro bym się etym zajął... - w tym momencie właściciel oburzonego głosu zaczął zsuwać się ze swojego piętra i spojrzał na nas, nadal stojąc nieznacznie od nas wyżej. Za jego plecami dostrzegłem pierwsze promienie słońca. Zatem musiało być już około czwartej.
< Etain? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz