Mój oddech słychać było chyb w całym lesie. Mijały kolejne minuty szaleńczego biegu, aż w końcu zdecydowałem się zatrzymać na chwilę czując, że nie wytrzymam kolejnych pięćdziesięciu metrów.
Zupełnie wyczerpany upadłem na ziemię w pierwszym miejscu, które mój umysł uznał za co najmniej średnio miękkie. Ostatkiem sił jeszcze przekręciłem głowę, aby uniknąć nieprzyjemnego zderzenia z pniem jednego z rosnących wokół drzew. Gdy znalazłem się na ziemi, odetchnąłem z ulgą, wyciągając mięśnie i rozkładając się na całą swoją długość. Świetnie, teraz dla odmiany zrobiło mi się gorąco.
Przez dłuższą chwilę jedynym ruchem mojego ciała były szybkie ruchy klatki piersiowej. Ziałem.
Przyszło mi do głowy, że dziś być może trochę przesadziłem z treningiem, ale szybko odepchnąłem od siebie tę myśl. To był przecież kolejny element moich ćwiczeń, równie niezbędny, jak te poprzednie. Nabieranie odporności na zakwaszenie mięśni. Jakiś czas temu dowiedziałem się, że można to zrobić i własnie dziś, właśnie teraz nadarzyła się pierwsza okazji, aby to wykorzystać. Musiałem tylko przerwać bieg w jednej chwili (co też zrobiłem) i wytrzymać kilka m inut w bezruchu. Powtarzać to do skutku, a potem tylko cieszyć się efektem. A wcześniej przecierpieć kilka lub kilkanaście dni z ogromnymi zakwasami. Ale ćśś...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz