Po upolowaniu młodego jelonka i zakopaniu resztek posiłku przeciągnęłam się z rozkoszą i rozejrzałam po okolicy. Mocowanie się z kolejną kłodą było zbyt proste, a w cichym, układającym się do odpoczynku w skwarze dnia lesie nie mogłam liczyć na więcej możliwości treningu. Wzruszyłam "ramionami" i wzbiłam się w powietrze. Postanowiłam zaliczyć przy okazji codzienne kiełznanie mocy. Obrałam sobie konkretny, liniowy kierunek lotu, po czym skupiłam się na spenetrowaniu swojego wnętrza i zobrazowaniu tego w rzeczywistości.
Po pewnym czasie, dość już zmęczona zarówno machaniem skrzydłami, jak i samym myśleniem o tych rzeczach, zatrzymałam się w powietrzu. Wtedy zauważyłam też, całe szczęście, swoją bliskość w stosunku do granicy z WSJ. Zawróciłam, przeleciałam kawałek w kierunku rzeki, po czym lekko opadłam ku ziemi. Wylądowałam na gałęzi drzewa i dopiero stamtąd zeszłam na stabilny grunt. Obróciłam się znów ku obcym terenom i ruszyłam tam raźnym krokiem. Nawet jeżeli ktoś mnie w tamtym momencie zauważył, nagły odwrót w przeciwnym kierunku musiał rozwiać jego obawy.
Dobry szpieg powinien w końcu znać swojego wroga. Pierwszym miejscem, do którego dotarłam an tych terenach były pola uprawne, aktualnie pełne ludzi żnących zboże. Robiło się już dosyć późno, więc zrezygnowałam z dalszej wycieczki i w ramach treningu...o ironio, znów przeciąganie. Tyle że tym razem ciężar stanowił jakiś większy głaz leżący niedaleko, może przytargany przez lodowiec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz