Trochę zaspałam po wczorajszym wieczornym biegu i to przyjaciółka musiała mnie dziś obudzić. Pojawiwszy się w mojej jaskini, kilkukrotnie wołała mnie po imieniu, z każdym razem zresztą mniej spokojnie i przyjaźnie, opisywała, jak wysoko zdążyło już wzejść słońce i jak to udało jej się już pokonać drogę aż do mojej jaskini, choć umówiłyśmy się, że to ja przyjdę po nią.
Przykryłam twarz łapą i zaklęłam cicho, w dalszym ciągu niechętna rozpoczęciu kolejnego dnia, w gruncie rzeczy wiedziałam jednak, że argumenty wilczycy były prawdziwe i bardzo wartościowe, a poza tym, widząc całe jej zaangażowanie, nie mogłam jej teraz po prostu zbyć. Takie są plusy zapraszania do treningu przyjaciół, pomyślałam gorzko, wstając na równe łapy. Przynajmniej zadbają, byś nigdy żadnego nie ominął.
Idąc przez oświetlony złotym słońcem las, szybko zdołałam pogodzić się z całą sytuacją. Pocieszał mnie fakt, że treningi skupiały się na rozwijaniu prędkości, a nie wytrzymałości, dlatego nie musiałam biec przez zbyt długi czas. Jeden moment i z głowy.
Po poprawieniu konstrukcji toru, zabrałam się za zadanie. Z determinacją parłam przed siebie, czując na sobie wzrok skupionej koleżanki. Raz, dwa trzy - bieg wydawał mi się wyjątkowo równy. Dobrze trzymałam równowagę, zdawało mi się też, że nie traciłam wyraźnie na prędkości.
- Jak wynik? - zapytałam, gdy było już po wszystkim, a ja zbliżałam się do koleżanki.
- Trzydzieści jeden.
Zawahałam się na moment.
- To dobrze - stwierdziłam wreszcie - Dzięki za pomoc.
- Drobiazg - rzuciła.
Milczałyśmy przez chwilę. Podmuch wiatru zachwiał gałęziami drzew.
- Chodźmy nad jeziorko. Dzisiaj jest taki ciepły dzień, a mnie przyda się chwila relaksu. I kąpieli - zaproponowałam z uśmiechem, a towarzyszka bez wahania wyraziła zgodę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz