Byłam niezwykle uradowana nadejściem ciepłych, letnich dni. Zawsze w okolicach tej pory roku, gdy słońce pierwszy raz po zimowej przerwie pojawiało się na niebie w pełnej krasie, by przyjemnie ogrzewać grzbiet i przedłużać w nieskończoność bajkowe, wielobarwne wieczory, wstępowała we mnie dziwna radość i beztroska. Każdego kolejnego dnia wypatrywałam nowych przygód, wyzwań, zabaw i spotkań, niedziwne więc, że szybko wpadł mi do głowy pomysł odwiedzenia tutejszego morza. Choć mogło to się wydawać dziwne, jeszcze nie było mi dane usłyszeć śpiewu jego fal, lecz czy straciłam wiele, gdy dotychczas na tamtejszej plaży leżał śnieg, a woda była mroźna jak piekło? Teraz gdy można będzie nawet popływać, wartość wycieczki wzrośnie kilkukrotnie.
Nietrudno się domyślić, że odległość dzieląca mnie od wspaniałego błękitu nie należała do najmniejszych. Według dokonanych przed podróżą obliczeń, pokonanie trasy miało mi zająć mniej więcej dwa dni. I tak jak pierwszy z nich minął mi spokojnie i w miarę przyjemnie, tak drugiego entuzjazm powoli zaczął mnie już opuszczać. Zaczęło się od tego, że trochę zabłądziłam w lesie i trafiłam na dość nieciekawy jego odcinek. Poharatałam całe ciało, pokonując nieskończone zarośla, a potem niemal mnie szlag trafił, gdy kręciłam się w kółko, próbując na powrót obrać dobry kierunek. Już od rana dokuczało mi burczenie w brzuchu i choć w pewnym momencie udało mi się wyśledzić piękną sarnę, polowanie zakończyło się fiaskiem. Skończyłam bez zdobyczy, a w dodatku miał miejsce mały wypadek, w wyniku którego zraniłam się w przednią łapę. Teraz trzymałam ją w powietrzu, poruszając się mniej zgrabnie, niż bym tego chciała. I nawet jakby słońce zaczęło trochę mniej przygrzewać…
Nic dziwnego, że gdy poczułam w okolicy obcy zapach i gdy udało mi się dojść do jego źródła, zdecydowałam się wyładować trochę złości na przypadkowym przechodniu. Nawet wyrzuciłam się z siebie to nieoryginalne ,,Kim jesteś i czego chcesz?’’, choć w rzeczywistości wcale mnie nie obchodziło, co nowo przybyła tu robiła, dobrze pamiętałam natomiast, jak irytujące jest bycie postawionym przed takim pytaniem, gdy tylko zechce ruszyć się gdzieś dalej. Na moje nieszczęście wadera była dobrze przygotowana, podała mi absolutnie wyczerpującą odpowiedź. Odwróciłam głowę gdzieś na bok, zastanawiając się, czy mogę ją jeszcze o coś oskarżyć, szybko jednak się poddałam.
- Ano, jak oczekuje, to lepiej się pospiesz – rzuciłam.
Wadera skinęła głową i stawiła pierwsze kroki przed siebie. Powstrzymałam ją, wołając:
- Czy się przypadkiem nie zgubiłaś?
- Nie, nie wydaje mi się – odrzekła Noria, która zdążyła już ponownie obrócić się w moim kierunku, a nawet przysiąść lekko na ziemi.
- Sąsiednie watahy mamy na południu i na wschodzie, kawał drogi stąd. Jeśli przybywasz z północy, z terenów ludzi, to jednak za bardzo zboczyłaś ze ścieżki. Dalej jest tylko morze. Las bardziej na południe.
- Pochodzę z północy, jednak nie przebyłam drogi, którą opisałaś. Przybyłam na te tereny statkiem.
- Statkiem?
<Noria Wari’yel>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz