Obudziły mnie dwie myszy, baraszkujące po jaskini, a po pewnym czasie zdecydowane zbadać również moją osobę. Właściwie byłam im wdzięczna, bo w przeciwnym razie pewnie zmogłoby mnie lenistwo. Słońce dopiero lizało horyzont. Była to najlepsza pora na aktywność, kiedy nie prażyło jeszcze bezlitośnie ziemi. Zauważyłam ostatnio dziwną zależność, wedle której najlepiej wstawać od razu, bez kolejnej drzemki, po której wilk czuł się bardziej senny, niż gdyby zerwał się do działania za pierwszym razem.
Nauczona wczorajszymi doświadczeniami, zdecydowałam się zamienić kolejność ćwiczeń. Podczas upału łatwiej jednak było siedzieć w bezruchu. Większość członków watahy jeszcze spała, ale do grupowego przebudzenia nie zostało wiele czasu. Lato przestawiło zegar biologiczny stworzeń, nastawiając naturę na wykorzystanie chłodnego, rześkiego poranka i odpoczynek w ciągu parnego dnia. Wzbiłam się w powietrze, szukając czegoś do treningu. Za cel obrałam sobie rzekę. Wkrótce wylądowałam na brzegu w linii prostej do Różanego Wodospadu i z rozkoszą zamoczyłam łapy w chłodnej wodzie. Po chwili zanurzyłam się cała i zaczęłam płynąć, tyle że pod prąd. To zadanie wymagało użycia niemalże wszystkich mięśni, było zatem świetną opcją dla ćwiczeń siłowych. Skończyłam przy moście, a na deser potrenowałam trochę z mocą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz